David Gilmour, Klub filmowy, Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2011.
Pomysł na książkę jest przynętą, może nie na wszystkie ryby, ale ja to biorę. Filmy zamiast regularnej szkoły. Kino, które wprowadza w życie, wtajemnicza, inspiruje… przynosi katharsis, łączy we wspólnym przeżywaniu i zadawaniu pytań.
Opowieść o trzyletnim kontrakcie ojca (Davida) z synem (Jesse).
Dziennikarz – krytyk filmowy, chwilowo bezetatowy – ma syna, który ze szkołą jest na bakier. Trzeba mu poświęcić więcej czasu, więc ojciec uzgadnia z matką chłopca (eksmałżeństwo), że teraz on przejmuje pieczę nad doglądaniem frekwencji i zadań domowych ich dziecka.
Nie o doglądanie jednak chodzi. Dawid w desperackim przeczuciu, że relacja z synem rozmienia się na drobne, proponuje układ. Siedemnastoletni Jesse może sam zdecydować, czy zamierza kończyć szkołę. Oczywiście, nie zamierza. W zamian podjąć się musi dwóch zobowiązań: trzy filmy tygodniowo oglądane wspólnie z ojcem (David ustala repertuar) i żadnych narkotyków.
Książka ma w moim odbiorze dwa atuty. Pierwszy przynaglił mnie, by po nią sięgnąć: rozmowy o kinie, dobór repertuaru, sposób czytania kina, kuchnia warsztatu krytyka filmowego. Chciałam podpatrywać. Drugi atut pojawił się początkowo jako dodatek, ale przez wiele stron wypływał na powierzchnię i odsłaniał czasami zabawne, to znów dramatyczne, niemal organiczne przejęcie się rodzica losem dziecka. Więcej: tym atutem była odsłona męskich wtajemniczeń w życie. Co takiego ma do przekazania ojciec wkraczającemu w dorosłość synowi, przeżywającemu pokusy, odrzucenia, niepewność siebie?
Atut drugi jako pierwszy
Obaj są sympatyczni. Jesse: „wysoki na metr dziewięćdziesiąt nastolatek o ciężkim kroku (…), niezdolny do robienia czegokolwiek, co go nie interesowało, niezależnie od tego, jak bardzo przejmował się konsekwencjami. A przejmował się nimi bardzo.” Magnes przyciągający porażki i ludzką sympatię – wszyscy Jessego lubią. Tak się przynajmniej wydaje ojcu, który raz po raz patrzy na syna niemal z zachwytem, dumny i zakochany w tej cząstce siebie zmaterializowanej w niezależnym bycie. Pomysł, by filmy stawały się pretekstami do zwierzeń, pytań i pouczeń nienachalnych, wziął się stąd, że dla obu był to niewymuszony sposób na wypełnianie czasu. Rozmowy często zbaczają na relacje z kobietami, Jesse pakuje się w trudne układy, a David chciałby wyposażyć go w swój bagaż doświadczeń. Powiem krótko: zołzy górą! Sympatyczne panienki, które niewystarczająco często traktują adoratora „z buta”, skazane są na łzy do poduszki. C`est la vie. Wkraczanie w sferę intymnych doznań dozowane jest przeświadczeniem Davida, że relacja ojciec – syn nie powinna być jednak relacją kumpelską. Słusznie.
Jestem pod wrażeniem tego, jak mocna i piękna więź może tworzyć się między pokoleniami. Najciekawsze są różnice i to ustępowanie miejsca przez ojca, zagarnianie nowych sfer życia przez syna. Odrywanie pępowiny. David Gilmour opowiada o trzech latach zacieśniającej się więzi jak o czasie magicznym. „Cóż to był za czas! Być może czekałem na pracę, ale nie czekałem na życie. Było przy mnie, tuż obok, siedziało na wiklinowym krześle.” Wzruszająca jest chwila, kiedy David spostrzega, że ich wspólny czas dobiega kresu. Bezpowrotnie nadeszła chwila wyfruwania.
„No i zniknął. Pomyślałem, że ma już dziewiętnaście lat, taka jest kolej rzeczy. Przynajmniej wie, że Martin Curtiz nakręcił dwa zakończenia Casablanki, w razie gdyby to smutne nie znalazło aprobaty u widzów. Wiedza ta musi mu pomóc w świecie. Nikt mi nie powie, że nie przygotowałem mojego syna do życia.” :)
Atut pierwszy jako drugi
Klub filmowy działał według doraźnie tworzących się zapotrzebowań. Lżejsze filmy na czas życiowych zakleszczeń, trudniejsze, gdy potrzebne było wyzwanie intelektualne lub bodziec do działania.
David Gilmour niewątpliwie sporo o filmie wie, co ważniejsze: kocha kino i o niektórych tytułach mówi z czułością kinomaniaka. Ale wcale nie zdradza zbyt wiele. I to traktuję jako bardzo cenną wskazówkę. „Potem uczyniłem to, co moi nauczyciele w szkole średniej powinni robić częściej: zamknąłem się i włączyłem film.”
Sto jedenaście tytułów pojawia się w tej opowieści. Niektóre potraktowane są szczególnie, np. Czterysta batów (1959)Françoisa Truffaut, Olbrzym (1956) z Jamesem Deanem (film George`a Stevensa), Złodzieje rowerów (1948) De Sici, Lśnienie (1990) Kubricka. Ale nie tylko historia kina, również obrazy bardzo świeże miały swą emisję w pokoju Gilmourów.
Podobało mi się kilka pomysłów Davida Gilmoura, m.in.: podsuwanie Jessemu dobrych esejów filmowych z „New Yorkera”, szukanie najlepszego momentu filmu, zastanawianie się nad pierwszą rolą, w której ujawniał się talent późniejszych gwiazd lub mistrzów, czy choćby odkrywanie kto komu ukradł film bezruchem. Ta ostatnia akcja była niezłą szkołą życia. Nie zawsze ten, który ma dłuższą kwestię, ma większą siłę rażenia. Poniższy dialog pojawia się przy którymś z filmów Clinta Eastwooda (osobny pean!):
„Clint przyjął scenariusz (…) ale nalegał na jego skrócenie, ponieważ byłby bardziej interesujący, gdyby bohater tyle nie mówił.
– Masz pomysł, dlaczego tak uczynił? – spytałem.
– No jasne. O facecie, który nie mówi, można sobie wyobrazić dosłownie wszystko. – powiedział Jesse. – W chwili gdy otworzy usta, kurczy się o kilka rozmiarów.”
Zabawne były konfrontacje kultowych filmów Davida ze sceptycznym odbiorem Jessego. Ojciec z wypiekami na twarzy puszcza dokument o Beatlesach, wierci się w fotelu, oczekując zachwytu syna, a ten ścina entuzjazm bezlitosną krytyką: „–Koszmar. Mówił dalej: –A John Lennon był najgorszy z całej bandy – tu sparodiował Lennona z zadziwiającą trafnością. –Wyjątkowo żenujący facet.”
Również to: przekaz zawsze jest dwustronny. Ucząc, poddajemy gotowe prawdy bezlitosnemu sprawdzianowi. Feedback jest natychmiastowy. I jeśli mamy dość oleju w głowie, sporo możemy się sami nauczyć.
O książce można przeczytać na blogu Joli, która zna ją jak mało kto. Zawdzięczamy jej redakcję polskiego wydania.
Jak pisałam u padmy, zapisuję sobie tytuł. Ciekawa jestem jakie filmy Gilmour wybrał. Mam pytanie, bo obie nie napisałyście tego wprost. To jest autentyczny ojciec i autentyczny syn? Książka jest autobiograficzna?
Kornwalio, tak jak Padma podaje. Gilmour-senior jest w Kanadzie postacią medialną. Co uruchamia kolejną kwestię: czy wobec tego nie jest to tytuł ekshibicjonistyczny? Albo odwrotnie: lukrowany, by nie za wiele odsłonić z rodzinnych kantów, co z kolei czytelnik mógłby odebrać jako fałsz. Moim zdaniem Gilmour prowadzi opowieść z wyczuciem. Dzieli się doświadczeniem i -co niełatwe- wymyka się kategorii poradników wychowawczych.
Podobnie jak Ty szukałam przede wszystkim kina. Książka wyposażona jest w aneks tytułów. Niektóre są po prostu w tekście wymienione. „Klub filmowy” nie konkuruje z książkami filmoznawczymi. W początkowych partiach moje zapotrzebowanie było nienasycone. Ale Gilmour uświadamia coś fenomenalnego: jak dzielić się swoją pasją, nie szarżując erudycją, która może imponuje, ale przytłacza. Świetne jest to zatrzymywanie się na scenach. Uwagi w rodzaju: „a nie przegap tego”.
Tytuły: dużo klasyki (amerykańskiej i europejskiej). M.in.: Śniadanie u Tiffany`ego, Tramwaj zwany pożądaniem, Człowiek z blizną, Słodkie życie, Pojedynek na szosie, Prawdziwy romans. Ale również: Nagi instynkt czy Pretty Woman.
Świetna recenzja, i faktycznie mamy podobne odczucia! Mi się już zdarzyło parę razy zgrać tak w czasie z kimś, z Tobą po raz pierwszy:)
Kornwalia – skoro jestem tu akurat, to pozwolę sobie odpowiedzieć – tak, to są autentyczni ojciec i syn, na Youtube można nawet zobaczyć wywiad z nimi dwoma dotyczący tej książki:)
Widocznie właśnie rozpoczął się przemarsz „Klubu filmowego”. Z rąk do rąk, z ust do ust, z blogu na sąsiedni blog.:)
Tamaryszku…. ja się autentycznie popłakałam. I ze wzruszenia, i z rozbawienia. Potrafisz wyłuskać filmowe niuanse jak mało kto. Wspaniale spenetrowałaś tę warstwę książki. To, czego zabrakło w mojej recenzji, Ty sprawnie i z wyczuciem wydobyłaś na powierzchnię. Nie da się ukryć, że jestem trochę z tą książką związana emocjonalnie. Ale Twoja impresja pozwoliła mi spojrzeć na nią moimi-niemoimi oczyma. Bo to, co piszesz, jest bardzo moje, a jednocześnie ukazane innym spojrzeniem, innymi kolorami wrażeń. Dziękuję. :)
Jolu, przyjemność po mojej stronie.
Wydawnictwo Dobra Literatura naprawdę ciekawie się zapowiada. Podoba mi się wizualnie cała seria Bliżej Siebie. Jak dotąd czytałam tylko pierwszy tytuł.
Nasze recenzje zgodnie się uzupełniają.:)
Pozdrawiam:)
Telepatia blogowa istnieje, bo ja tę książkę sobie zamówiłam, kiedy jeszcze była w zapowiedziach księgarni, z której korzystam, nie wiedząc o niej nic. :) Decyzję podjęłam błyskawicznie, na podstawie noty redakcyjnej.
Wasze recenzje przeczytam, kiedy zapoznam się bliżej z książką.
Przedświąteczne uściski!
Lirael, a więc: do przeczytania! Najpierw: przez Ciebie książki, potem przeze mnie – Twojej recenzji, dalej: Twojej lektury naszych recenzji…, które będą narastać. To nie koniec, będą przecież komentarze pod Twoją recenzją… i Twój komentarz do komentarzy.
Do poczytania zatem :)
A tymczasem ja również ściskam świątecznie:)