przygoda matrymonialna

Józef Ignacy Kraszewski, Jak pan Paweł się żenił i jak się ożenił, Wydawnictwo Literackie 1988.

Przygoda matrymonialna albo: co Kraszewski wie o facetach?

Jak wiadomo: blogi oszalały, blogerzy „mają bzika na punkcie JIK-a”, powstał Projekt „Kraszewski” i niebawem już naród odświeży sobie mistrza. I albo Kraszewski zmartwychwstanie jak po kąpieli, klarowny i niewygnieciony, albo okaże się, że tu i ówdzie myszka… Jedno jest pewne i zamierzone. Zanim JIK-owi stuknie dwusetka, a stanie się to 28 lipca 2012, co najmniej dwieście świeżutkich recenzji zaistnieje na blogu. W chwili, gdy to piszę, plan zrealizowany jest w 12 procentach.

Co ja? Ja postanowiłam poszukać w kategorii proza obyczajowa (nie: historyczna!) i padło na tekst nie gruby, nie chudy, a w sam raz. Zdecydował tytuł: Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.

Pierwsze dziwne: tytuł. Kto w tytule mówi, co się wydarzy? Czytam, jedna trzecia tekstu jest o zdeklarowanym kawalerze, marudnym, ale poczciwym – wiem jednak, że Paweł się będzie żenił i się ożeni! Czy Kraszewski odsłonił karty przedwcześnie, czy czymś zaskoczy?

Zaskoczy, będzie zakręt po drodze. Mój GPS musiał przeliczyć trasę, ale wkrótce był już gdzie trzeba i karmazynowy szlak wskazywał mi cel, do którego zmierzam, do małżeństwa Pawła Mondygierda, gospodarza w Kozłowiczach w Pińszczyźnie. Zdziwienie drugie, niewielkie: nazwisko ciekawe, mógłby być „zwykły” Kozłowski (od nazwy majątku) a tu proszę: Mondygierd!


Ustalmy, co następuje: kawalerów jest kilku (profetyczny ukłon JIK-a w stonę społeczeństwa singli), o trzech trzeba rzec coś więcej.

Pan Paweł, postawny mężczyzna około czterdziestki, narrator twierdzi, że dusza-człowiek, przyzwoity i rozumny. Dodam, że głęboko te cnoty skrywający. Można by go wziąć za gbura, marudę, przeciętniaka, nudziarza, mentalnie lekko naznaczonego uprzedzeniami swoich czasów. Gdy był chłopięciem, kochał się w starszej od siebie Melance, która ucałowała go raz namiętnie, a wkrótce za innego wyszła. To Pawła do niewiast zraziło. Atrybut płochości i zmienności charakteru jest przypisany kobietom dość gruntownie. Nie dziwota, pamiętamy przecież jak to Justyna Orzelska, dmuchając w czuprynę mlecza, tłumaczyła Jankowi, że to „męska stałość”, na co dzielny Janek Bohatyrowicz, który się raczej nie mylił, poprawił ją: Nie, u nas to nazywają: „kobieca płochość”. Kraszewski jak Orzeszkowa (albo odwrotnie).


Jużci, oto co o Pawle mówią pierwsze słowa: „… poczciwe z kośćmi człeczysko za młodu nie potrafiło się ożenić, w średnim wieku zwątpiło o siebie, a gdy się ta powieść zaczyna, już podłysiawszy i choć krzepko się trzymając, ale czterdziestówkę przeszedłszy, wszelkiej się wyrzekł nadziei pójścia do ołtarza.

Człek był wyśmienity, ale tak go Bóg stworzył, iż się całe życie gniewał, perzył, dąsał, szukał do ludzi pretensji i choć go poszanować trzeba było, żyć z nim nie było podobna.


Zdziwienie trzecie (utrzymało się do końca): przyjemnie się czyta. Kraszewski czasem oko mruży, facetów nie traktuje do końca serio. Jest dobrze. Są momenty humorystyczne, chyba zamierzone. Oto Paweł rozmyśla o jednej z niewiast, że taka niesamowita: i dziecko, i kokietka, i matrona. „… a niech ją dunder … – Nie dokończył i usta sobie zatulił, czując całą nieprzyzwoitość wyrażenia, którego nie rozumiał, a w nim mogło się coś nieprzyzwoitego ukrywać.” Co?

Tylko czy ja się czegoś dowiem o męskim lęku przed ożenkiem, czy to będzie taki casus jednorazowy, a wiedza efemeryczna?

Wracam do kawalerów. Jest Kasper, sługa-przyjaciel Pawła. Nie dość, że sam nie zamierzał stanu zmieniać, to rozdrażniał się chorobliwie, gdy Pawłowi maślały oczy lub  gdy w sąsiedztwo przybywała płeć babska. W powieści funkcjonuje jako alter ego Pawła. Niczego się tak nie boi nasz Mondygierd, jak ośmieszenia się przed swoim drugim ja (Kraszewski – i tu już nie profetycznie, widocznie tak było, jest i będzie – wskazuje na niezwykle hamującą siłę męskiej solidarności w uniku).

Jest rejent Sawicz, przyjaciel-sąsiad Pawła, również twardych poglądów, z umiejętnością wskazywania dobrych stron starokawalerstwa: a to, że nie trzeba się zapracowywać, bo nie ma komu schedy zostawić, a to że spokój i wolność. Manifestuje ją zapuszczając sobie kołtun na głowie. I tak oto Kraszewski tworzy bohatera, o którym usłyszeć powinni wielbiciele dredów – kołtun to ich protoplasta.

Odsłonię teraz siłę napędową kilku zasadniczych intryg, które tworzą perypetie (i jako się rzekło: prowadzą do ołtarza).

„Panu Pawłowi brakło kochania (…). Raz rozbudzony instynkt domagał się zaspokojenia.” (s.39)

Rozbudziła go nie kobieta, ale dziecko, które przyniesiono do niego z gościńca, gdy zmarła kobieta tuląca je do piersi. Co się Paweł naindyczył! Że on nie będzie śmieci zbierał, że to może jest cygańskie lub bękarcie, że tylko smród i kłopot. A niemowlę nań spojrzało, buźkę rozpromieniło (dziwne to musiało być dziecko, co na chmurne oblicze Mondygiera reagowało rozbawieniem) i serce stopniało na amen. Ale gderał dalej. Zdziwienie czwarte (najsilniejsze), że można tak brzydko mówić i myśleć o dziecku. Mondygier kamuflował tymi wyzwiskami swoje przywiązanie. Ale doprawdy!, że to mogło uchodzić na sucho, a nawet brzmieć dorzecznie?! Świat się zmienił, to brzmi niesmacznie.
Dziecko… ono było na początek, po to, by serce Pawła namaścić i uruchomić. Było niczym uruchomienie domina. A potem to już… oj działo się w Kozłowiczach i w sąsiedztwie! Oj, przestał Paweł w kółko chwalić się  wykopanymi rowami (bo mu się horyzont poszerzył, lekko). Tu już trzeba zajrzeć do książki, by poznać jakim cudem Kraszewski dotrzymał słowa postawionego w tytule.

Reasumując: czego można się dowiedzieć od Kraszewskiego o facetach?
Tego jak facet marudzi i dlaczego.
Tego, że ożenek (zwłaszcza w pewnym wieku) jest dlań niemal równie ryzykowny jak wyprawa na księżyc. I tyle samo o nim wie.
Tego, że pod pozorami twardości skrywa serce miękkie jak wosk, kochliwy jest z natury i gdy powie „A”, to nie kojarzy jakim cudem dobiega do „Z”.
Tego, czym jest dla niego wstyd przed kumplem. Czymś strasznym.
I wreszcie, że choć nie lubi zmienności i płochości, to nie jest mu ona obca. Jak inaczej zrozumieć i połączyć z początkiem ostatnie słowa powieści?

„Nie było nadeń potem gorliwszego do napędzania, aby się wszyscy żenili. Swatał i pośredniczył, dowodząc, że w stanie kawalerskim ani szczęścia na ziemi, ani pewności zbawienia osiągnąć nie można.”

Tylko czy to aby prawda? Czy Kraszewski się na tym zna?

6 komentarzy do “przygoda matrymonialna

  1. szwedzkiereminiscencje

    czy polecilabys ten poradnik wspólczesnym kawalerom? kt by chcieli porzycic swój stan – albo kt by ktos chcial do tego namówic??

    z tego co piszesz wyglada na to, ze JIK to taka polska jane austen! nie wiem czy juz ktos inny wysunal taki smialy wniosek?

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Jane Austen dla panów drugiej młodości. :)))
      I dla kobiet, które chcą męską płeć mentalnie sobie przybliżyć (niczym faceci podczytujący J.A. dla rozeznania, co siedzi w głowie kobiety, na pewno się tacy zdarzali).
      Serio, oczywiście powieść jest staroświecka, ale z dużą dawką uroku i napisana bez zadęcia.
      Moją recenzją posunęłam Projekt „Kraszewski” o 0,5 %, dumna jestem z tego dołączenia.
      Pozdrawiam. Znikam na kilka dni.
      ren

  2. Aneta

    Hmmm tej książki nie czytałam, ale wydaje się ciekawa, tym bardziej z powodu tych ździwień :) Ja także zastanawiam się nad przystąpieneim do pojektu Kraszewski, bo lubie tego pisarza i chętnie odświeżę sobie jego powieści.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      (opóźnienie w odpowiedzi spowodowane wyjazdem)
      Aneto, jeśli już wiesz, że JIK-a lubisz, to przyłączyć się warto. :) Zakładając, że projekt zostanie zrealizowany w 200 procentach, ostatecznie mój udział może spaść do żdziebełkowych 0,25%. Ale to zawsze coś!
      Mnie do Kraszewskiego nie przyciągały żadne wcześniejsze miłe doświadczenia. Spodziewałam się ramotki. Ale czyta się naprawdę znośnie i jeśli ma ktoś ochotę wiedzieć, co w trawie piszczy, gdy inni mówią, że „mają bzika”, to już na pewno warto!
      pozdrawiam
      ren

    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ja też nie znam! Tyle co nic. Ale idea jest rewelacyjna. Podziwiam i zamysł, i energię, i oddanie, jakie w to wkładają po pierwsze koordynatorzy (Iza, Lirael, Zacofany w lekturze), po drugie ci, którzy dorzucają cegiełkę. Fajna akcja-rozrusznik z tego powstała. Ja zamierzam jeszcze jedną powieść (może dwie) przeczytać. Kraszewski jest – a jakże – staroświecki, ale wcale nie stęchły. Odzwyczajamy się od czytania XIX-wiecznej prozy, co za tym idzie: nie znamy tego stylu pisania i łatwo nam patrzeć z góry. I by to przerwać, warto sięgnąć. Tak dla odmiany.
      A tutaj ubaw miałam. Drugiego marudy tego formatu co Mondygierd ze świecą szukać! :)
      Zaraz wpadłyśmy (z A.) na pomysł, że można by coś w ten deseń o kobitkach napisać. ;)

Dodaj odpowiedź do Aneta Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.