u wiedźmy w zawrociu

Hanna Kowalewska, Tego lata, w Zawrociu, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 1998

Zacznę od kręcenia nosem, ale ten gest nie będzie ostateczny, bo lektura pozostawiła po sobie przyjemne wrażenie.

Książka Kowalewskiej, nie debiut, ale pierwsza z pięciu opowieści o Zawrociu (ta najświeższa ukaże się na dniach) została doceniona nagrodą dwu wydawnictw (Zysk i S-ka oraz Świat Książki). To tłumaczy anons na okładce i powielaną w licznych prezentacjach formułę: „najlepsza powieść roku 1997”. Bez żartów… Przypomnę, że tego roku opublikowano Prawiek i inne czasy Olgi Tokarczuk. Ba! to był ten czas, kiedy Wydawnictwo Literackie MUZA wypuściło na świat Widnokrąg Myśliwskiego. Wobec takich faktów czyjeś subiektywne opinie nie powinny się pysznić na okładce, bo budzą podejrzliwość.

Tego lata, w Zawrociu nie było dla mnie lekturą równie intensywną jak wyżej wymienione tytuły. Co więcej, nie do końca umiem zaakceptować dwa kluczowe rozstrzygnięcia autorki. Po pierwsze pomysł narracyjny, po drugie nagromadzenie znanych klisz.

Narracja prowadzona jest przez główną bohaterkę, która pisze pamiętnik. Ściślej: pamiętnik pisał niegdyś jej dziadek, po jego śmierci (zostawiając jedną niezapisaną stronicę) pisała babka, a gdy w spadku po niej bohaterka otrzymała dom na wsi, wraz z łąką, sadem, ogrodem, wraz z wnętrzem, czyli fortepianem, starymi meblami, tajemniczym strychem i pamiętnikiem właśnie – to i ona zostawiła jedną stronę i pisze ciąg dalszy. Bohaterka, młoda kobieta, Matylda, niezależna od ludzkiej opinii i doświadczona poszarpanym związkiem sprzed lat i samotnością w obecnej relacji z mężczyzną, jest ciekawą antytezą swojej babki. Zerwane relacje, obcość i niechęć, jaką odczuwa wobec kogoś, kto tak ponad miarę ją obdarował, a zarazem decyzja, by wejść w skórę babki (dom, pamiętnik) to ciekawy punkt wyjścia.

Ale drażni mnie, że choć Matylda manifestuje swój dystans, zarazem niezwykle przenikliwie czyta w duszy swej babki. Wolałabym, by Kowalewska wymyśliła jakiegoś nadrzędnego narratora i pozwoliła Matyldzie mniej rozumieć. Paradoksalnie – wtedy rzeczywiście mogłabym uwierzyć, że dziewczyna coś powoli odkrywa. Tymczasem ona zbyt wcześnie wchodzi w nie swoje buty. Narracja personalna odsłania od pierwszych chwil bardzo dużo. Wiem, kim jest Matylda już od początkowych rozdziałów. Jeszcze nie ujawniono przede mną perypetii, tajemnic, zależności, a ja nie mam wątpliwości, że ta niebojąca się samotności, lubiąca innych drażnić (zwłaszcza ciotkę Irenę) dziewczyna jest wrażliwa, otwarta na naturę, konfrontująca swe życie z przeszłością. Nieprawda, że dopiero przyjazd do Zawrocia ją zmienił. Od pierwszych stron Matylda jest ulepiona według babcinego genotypu i powróciła do siebie. To się słyszy w języku. Jest więc antytezą (rewersem) swej babki i kopią jednocześnie. „Kopią” bez negatywnych, wtórnych skojarzeń.

Druga sprawa, która odrobinę mi przeszkadza, to znane chwyty, klisze, po które Kowalewska sięga w sposób jawny.

Bo co my tu mamy? Dychotomię miasto – natura (nie wieś, bo babka mieszkała poza wsią, w pięknym dworku odgrodzonym murem). Scena, w której Matylda przeżywa burzę i uświadamia sobie, że w mieście nigdy by jej tak nie odczuła…, gdy czuje smaki, dostrzega barwy i fakturę rzeczy…  prowadzi do dobrze znanego spostrzeżenia, że intensywnie żyje się na łonie natury a nie w miejskim kurzu i zaduchu. Poza tym: pamiętniki, skarby znalezione na strychu, ukrywana miłość, sobowtór (lub przynajmniej ktoś, kto próbuje się podszyć, czy naśladować babkę), stare listy miłosne…

Zastanawia mnie ta składanka fabularnych pomysłów, jakby celowo nieoryginalna. Ale jaki cel się w tym kryje…?

Podoba mi się natomiast dialog z Cudzoziemką Kuncewiczowej. Nie wiem, czy świadomy, ale zakładam, że tak. Za dużo tu jest zbieżności.

Babka Matyldy żyła muzyką. Szanowała tych, którzy potrafili otworzyć się na piękno, którzy pełnię życia utożsamiali z doświadczaniem harmonii, dążeniem do doskonałości. Tak również postrzegała Boga: jako doskonałość, nie miłość. Dzieliła życie z mężczyzną, którego nie potrafiła pokochać, choć – inaczej niż Róża z powieści Kuncewiczowej – umiała się z nim zaprzyjaźnić. W tle unosiła się jednak inna, zaprzepaszczona namiętność, przypominana kilka razy w roku przez pocztówki z różami przesyłane jako dowód pamięci i niepozwalające zapomnieć. Muzykę uznała za przeznaczenie dla swych dzieci: unieszczęśliwiła nią Krystynę i wyrzekła się córki, gdy ta porzuciła karierę; toksyczną opieką otacza utalentowanego wnuka, Pawła.

Kto pamięta powieść Kuncewiczowej, ten wie, że jej bohaterka wszędzie czuła się cudzoziemką, nigdzie u siebie. I dopiero w ostatnim dniu życia przeżywa przemianę, próbuje naprawić co się da i z bólem wyznaje, że nie żyła, że zapomniała kochać, ścigając niedostępne miraże. Babka Matyldy ma więcej czasu, by ostatniej miłości życia (miłości do wnuka) nie zmarnować, ale i ona potrzebowała przebudzenia: „Czy ja żyłam, Maurycy? Czy to na pewno było życie?” (s.127) Inaczej Kowalewska rozgrywa obcość: babka co prawda jest postrzegana jako obca przez ludzi z wioski, ale u siebie, w Zawrociu, zna każdą piędź ziemi, każdy dźwięk i smak. Poza tym, choć pierwsze zdanie powieści nazywa ją „starą, złośliwą kobietą” – dalsze karty odkrywają, że była niezwykle silna, świadoma swej siły i mądra. Krotko mówiąc: wiedźmą była!

„… czarownice to nie są osoby, które mają nadprzyrodzony dar i kontakt z mocami piekielnymi, one tylko wiedzą to, co powinni wiedzieć inni. Głupota ogółu robi z mądrych kobiet wiedźmy. Tak właśnie stało się z tobą, babko. Całe życie ten chłód i obcość. Nie mogłaś się wtopić w tłum, bo i tak wyplułby cię przerażony tym, że prześwietlasz ich myśli, wiesz o grzeszkach, przewidujesz intrygi i odgadujesz najskrytsze plany.” (s.91)

To jest ciekawe w tej powieści, że jej główny charakter (babka, nie Matylda) jest taki niejednoznaczny. Przekonuje do swej mądrości, gdy widzimy jak nie narzeka, jak bierze życie w swoje ręce, jak nie godzi się na bylejakość.  Ale gdy po latach spotyka się z córką na pogrzebie Maurycego (męża pierwszej i ojca drugiej) szokuje swą bezceremonialnością:

„Kim jest ta utuczona, zaniedbana kobieta, która uważa się za moją córkę? Czy urodzenie dziecka skazuje nas na  nie po wsze czasy? Zresztą, to przecież ona zdecydowała o przecięciu pępowiny. [miała alternatywę: albo narzeczony albo matka] A teraz patrzy wilgotnymi, krowimi oczyma. Doprawdy, nie wiem, kto to jest. Na pewno ktoś obcy i nudny. Dlaczego miałabym rozmawiać z tą obcą i nudną kobietą?” (s.27)

Mocne. Choć inspirowane biblijną Mądrością Syracha:

„Ani synowi, ani żonie, ani bratu, ani przyjacielowi/ nie dawaj władzy nad sobą za życia,/ (…)
Póki żyjesz i tchnienie jest w tobie,/ nikomu nie dawaj nad sobą władzy./
Lepszą jest bowiem rzeczą, żeby dzieci ciebie prosiły,/ niż żebyś ty patrzył na ręce swych synów./
W każdym czynie bądź tym, który góruje,/ i nie przynoś ujmy swojej sławie.” (s.20)

Tym, co pozostaje po lekturze tej powieści jest również przyjemność czytania, spotkanie z odświeżającym stylem, który cechuje wrażliwość i oryginalność patrzenia. Nie przekonywała mnie ta pierwszoosobowa narracja pamiętnikarska. Ale z drugiej strony… Matyldę można polubić właśnie za sposób, w jaki opisuje świat. Gdybym miała wyszukać swoje ulubione fragmenty, byłyby nimi te, w których próbuje zanurzyć się w sferę doznań zmysłowych: gdy smakuje jabłka, uczy się nazywać motyle czy polne kwiaty, gdy wystaje na deszczu, podąża za psem… mówi o swym pragnieniu ciała Michała (choć wie, że go nie kocha). Takie drobiazgi. Są lepsze niż niektóre dialogi (te z ambicjami wyjaśnienia zbyt wielu zawiłości, które lepiej zostawić niedopowiedziane). A to znaczy, że w starciu: język i akcja – wygrywa język.

O pozostałych tomach cyklu Hanny Kowalewskiej piszę w poście przelot bocianów.

14 komentarzy do “u wiedźmy w zawrociu

  1. ksiazkowiec

    Kowalewską lubię. Przeczytałam trzy części „Zawrocia” i chyba skończę, bo podobały mi się coraz mniej, szczególnie „Maska arlekina” już mnie nudziła. Za to „Julita i huśtawki” jest najlepsza i z chęcią do niej wrócę. Podobnie jak przywołana „Cudzoziemka”. Tak się zastanawiałam po wizycie w „Kuncewiczówce”, czy nie zacząć może opisywać literackich podróży po Polsce. Gdziekolwiek jadę, szukam literackich tropów. Gotowa jestem przekazać moje zauważenia, a gdyby inni dodali, co koło nich jest ciekawego, ale by było cudnie! Mam książkę „Polskie gniazda literackie”, ale są błędy i widać, że autor nie był we wszystkich opisywanych miejscach.
    Ot, tak mi przyszło do głowy wieczorową porą. Muszę się z tym przespać. Dobrej nocy:)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Bogusiu, taki Klub Tropicieli to ciekawy pomysł. Sama rzadko wędruję śladami pisarzy. Nie wiem, dlaczego, chyba jakoś nie po drodze mi było. Albo nie wyznaczyłam sobie odpowiedniego azymutu. Ale temat ma potencjał. Przeczytałabym takie obserwacje bardzo chętnie.
      Jeden szkopuł: te zapiski będą rozsypane, to tu, to tam… i z Polskimi gniazdami… się nie zmierzą. Chyba że założysz specjalną stronę. O, to jest myśl!

      Uświadomiłam sobie, że ja prawie nie znam literatury polskiej tworzonej przez kobiety i nieprzenikającej do obiegu jakichś znanych konkursów (np. Nike). Słyszałam nazwiska, nie czytałam. A bardzo różne światy kryją się w tych książkach. Czasem wrzuca się je do jednego z worka z tymi najpoczytniejszymi, wypromowanymi, co do których nie mam przekonania. Taki miks jest krzywdzący.
      To moja pierwsza lektura Kowalewskiej. Wyczytałam, że cykl o Zawrociu obejmuje cztery tytuły, a piąty jest w drodze: 1) Tego lata, w Zawrociu, 2) Góra śpiących węży, 3) Maska Arlekina, 4) Inna wersja życia i 5) Przelot bocianów. Ten ostatni ciekawie się zapowiada.
      A co z Julitą i huśtawkami? Niby spoza cyklu, ale bohaterowie przypominają tych z Zawrocia? To być może, bo zauważyłam, że w opowiadaniach podejmuje wątki korespondujące z cyklem.
      Pozdrawiam! Miłego dnia.:)

  2. Logos Amicus

    Muszę stwierdzić, że przejęła mnie ta, zacytowana przez Ciebie, biblijna Mądrość Syracha.
    Być może jest to skojarzenie na wyrost, ale wygląda mi ona na taką zakamuflowaną nieco spencerowsko-darwinowską zasadę survival of the fittest

    Twoją relację z „Zawrocia” przeczytałem z uwagą, i to mi powinnom jak na razie wystarczyć jeśli chodzi o moje zamiary wobec książek pani Kowalewskiej ;)
    Tym bardziej, że – wstyd się przyznać – nie czytałem ani „Widnokręgu”, ani nawet „Prawieku”.
    A chciałbym.

    Pozdrawiam

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Logosie, dzięki za komentarz, pomimo braku planów czytania Kowalewskiej. Myśliwski – koniecznie! Ty na pewno docenisz.
      Kowalewską sama dopiero rozpoznaję i jeszcze o niej napiszę, bo spotkam ją za dziesięć dni a do tego czasu zamierzam poznać dwie najnowsze jej powieści.
      Przeczytałam przed wyjściem z domu Twoje uwagi i zamierzałam sensowniej odpowiedzieć, ale gdy wróciłam, tyle się pozmieniało… Cały jeden świat zdążył się skończyć. I nie mam na to słów. Na inne sprawy słowa niby istnieją, ale coś mi się dzisiaj nie nasuwają.
      Pozdrawiam serdecznie.

  3. katasia_k

    To cierkawe, co mowisz o starciu akcja kontra jezyk. Kiedys zdecydowanie wolalam akcje. teraz widze, ze coraz bardziej doceniam ksiazki „o niczym” za to ciekawie, niestandardowo napisane.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Katasiu, no właśnie. Nie wiem, czy świeżość i lekkość cyklu o Zawrociu ostałaby się, gdyby w szranki stanął (np) Miron czy inny magik języka… W dodatku opowieści o Matyldzie, jak rozpoznaję, w zamyśle mają być zbudowane na akcji, ale jakoś moje priorytety odbioru są inne. Jako się rzekło: akcja na planie drugim.
      Pozdrawiam
      ren

  4. Ewa

    Wiedźmą być – wiedzieć więcej. Wiemy zatem, że ‚zanęcanie’ przez wydawców to fotomontaż czystej wody. Bardziej zniechęca niż zachęca.
    Mitologizujemy te nasze związki z naturą, uważamy że tylko za miastem możliwe jest jej przeżywanie. W moim mieście natury jest tyle, że poza miejski kontakt – prawie męczy. Coś brzęczy, gryzie, ostre, zapylone wysokie chwasty – drażnią do pasa. Błota. Miedze. Jesteśmy ‚na łonie natury’ a spacer możliwy jest jedynie szosą. Źle traktowane psy hałasują nawet w nocy. Za płotem (myty na Wielkanoc jedynie) sąsiad, wywrzaskuje głupoty. Tylko ta ‚co wie więcej’ może uznać że znalazła życie głębsze i czystsze.
    Choć, licho, wie czy wpadła w egzaltację?
    Może to właśnie wiejski/pozawiejski anturaż zmusza to postrzegania bliskich jako ‚za zbytnio wyrośniętych’. Czy to mieści się w kategorii nie godzenia się na bylejakość.
    A już Syrach ze swoją ‚mądrością’. Ładnie wyglądalibyśmy jako społeczeństwo jednostek będących wyłącznie ” tymi, którzy górują”. Nad kim górowalibyśmy, mając podobnych sobie – wokół.

    Lekko mnie ‚wkurczyły’ panie Kowalewska i Kuncewiczowa. Takie są, czy tak je odczytuję w okienku Tamaryszka. Jestem więc wiedźmą czy marudą?

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ewo, jesteś wiedźmą. :)

      Marudą trochę też. ;) Cudzoziemka Kuncewiczowej to tekst, który cenię wysoko. Choć Róża Żabczyńska jest probierzem wytrzymałości dla zdroworozsądkowych czytelników. Toksyczna baba, a im bardziej unosi się ponad innych, tym bardziej inni są kontenci, gdy ich doceni, czy chociaż zauważy. Irytująca. Skądś się to jednak wzięło. I na coś bardzo konkretnie wpłynęło. Nie w tym więc problem, że nie można polubić albo że „głupia ona”, lecz w tym, by się tej osobowości przyjrzeć. Może nawet troszkę w sobie odnaleźć. (Mnie raczej daleko, ale się nie wypieram).

      Kowalewska to nie Kuncewiczowa, krótko mówiąc. Ale bronię przed wrzucaniem do jednego worka z Kalacińską, Grocholą etc.
      Poruszam się po śliskim gruncie, bo ja nie znam tego typu literatury. A teraz nadszedł taki moment, by poznać.
      Nie przeżywam, nie czuję uniesień. Ale sobie czytam. Jest chwilami przyjemnie. Czasami się dziwię, że coś się toczy takim a nie innym torem, bo w książkach, do których mi bliżej nic by się w tak klarowny sposób nie rozwiązywało. Tutaj się rozwiązuje. I ok.

      Mądrość Syracha dziwnie pachnie. Logos wysnuł ciekawe przypuszczenie jakoby to forpoczta ewolucjonizmu była. :)
      Księgę tę czytywała pani babcia i zgodnie z nią żyła. Ale gdy się jest przedwojenną damą, a żyje w siermiężnym PRL-u, w którym spotkać homo sovieticusa to nie rzadkość, to może i niegłupio jest postawić na swoją godność. Tak, niebezpiecznie, ale trochę też sensownie.

      A Wrocław – jak słyszę – samowystarczalny: i miasto, i wieś. :)
      pozdrawiam!

  5. czara

    Ja też raczej nie sięgnę po Zawrocie (cykle mnie nie przekonują, odkąd skończyłam Jeżycjadę i historię Ani z…) (No chyba, że są na miarę Ludzkiej Komedii czy Rodziny Rougonów i Maccartów). Ale ciekawie było poznać nową książkę Twoimi oczyma, lubię tę siateczkę skojarzeń i odniesień, która przy okazji zawsze się buduje.

    Odpowiedz
  6. szwedzkiereminiscencje

    zawroc jak nawloc?? (pierwsze skojarzenie)

    syracha bym bronila, powolujac sie na stosowanego przeze mnie w praktyce bochenskiego z podrecznika madrosci tego swiata, zasada 4.3: nie przywiazuj sie zbytnio do nikogo i niczego

    b ciekawy tekst napisalas. pani kowalewskiej nie znam – to ulga, ze nie przypomina grocholo-kalacinskich, bo ich sie po prostu NIE DA

    cudzoziemke pamietam dobrze jako przedstawienie ze slowackiego (teatru im). podobala mi sie

    z tym zyciem zycia to ciekawa kwestia – niektórzy rzucaja sie w wir i wysysaja soki, zas niektórzy wola stac z boku i obserwowac. sama refleksja nad tym do jakiej sie grupy nalezy swiadczy niewatpliwie o procesie myslowym ;-)

    a ze balzak góra to sie wie – fajnie, ze skupiasz tutaj jego fun-club,

    zycze milego wieczoru \ m

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      M., z rymowanką, jak i z analogią: tak prawie. Bo mały dysonans: Nawłoć / Zawrocie; tu i tu azyl przed światem, ale Zawrocie nie jest tak zramolałe i nie trzyma w kleszczach tak zdradliwie. Następne części „przygód” Matyldy rozgrywają się w drodze. Pomiędzy stolicą a Zawrociem, a przede wszystkim między hic et nunc a zaplątaniem jakichś zaprzeszłych rodzinnych historii, które nagle zaczynają przebijać się do współczesności.

      M., fun club XIX-wiecznych Francuzów mogę jak najbardziej reaktywować. Ale w roli szarej myszki, bo nie wszystko znam. Prawdę mówiąc, podejrzewam, że dużo mniej niż Ty i Czara.
      Pozdrawiam serdecznie.
      ren

    2. szwedzkiereminiscencje

      rennée – oj to, to! XIX wieczna francja – hic sunt leones ;-)

      widocznie mialas normalne dziecinstwo i nie wysluchiwalas w „co wieczór powiesc w wydaniu dziwekowym” balzaca i stendhala. wtedy, w PRL malych mozliwosci, opisy balów i toalet, gier hazardowych, zycia towazyskiego, ambicji, zbijania majatków, moralnych aspektów, ludzi wladzy itp. to byla pelna egzotyka. teraz, choc takie stare, te powiesci jakby zyskiwaly na aktualnosci. choc pewnie od wydania i tlumaczenia zalezy czy aby jeszcze daja sie czytac

      mysle, ze do klubu przylaczyliby sie milosz z bobkowskim ;-)

      tez pozdrawiam niemniej (a wrecz jeszcze bardziej) serdecznie \ m

  7. Pingback: przelot bocianów « tamaryszkowe pre-teksty

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.