Rzeź, reż. Roman Polański, 2011.
Idea tego wpisu jest taka, że chciałam zamieścić świetny kolaż fotek na moim blogu.
Powszechnie znane są ogólne informacje o filmie Polańskiego. Komentowanie dialogów i uprzedzanie puent, byłoby wyrywaniem się przed szereg. Czytanie przed obejrzeniem seansu zakrawałoby na lekkomyślność.
I w zasadzie na tym mogłabym zakończyć swoje trzy po trzy, ale ulegając manierze uzupełniania obrazu słowem, kilka zdań dopiszę.
***
Zachary Cowan wybił Ethanowi Longstreetowi dwa zęby, uderzając go kijem na placu zabaw. Obaj maja po jedenaście lat. I jak wskazują zdjęcia końcowe, nie bardzo się tym przejmują. Ale też nie o nich tak naprawdę chodzi, lecz o rodziców, którzy spotykają się, by omówić sytuację. Cowanowie – Nancy (Kate Winslet) i Alan (Christoph Waltz) odwiedzają Longstreetów – Penelopę (Jodie Foster) i Michaela (John C. Reilly). Kulturalna rozmowa raz po raz napotyka wyboje i przeradza się w rwący strumień z kaskadami. A porządek wartości i przekonań wywracany jest na nice (nicowany na całego).
Kto nie dowierza, że jedno pomieszczenie i czworo rozmawiających aktorów można oglądać bez znużenia przez 1 godzinę i 19 minut, ten niech osobiście sprawdzi. Kto wierzy, niech potwierdzi swe przypuszczenia. Od sprawy do sprawy, od urazy do kolejnej, od grzecznej glazury po kipiącą pierwotność. Rzeczywiście (przyklaskuję tym, którzy mówią o koncercie aktorskim), casting był fenomenalny. Rolę misiowatego, ale niejednoznacznego Michaela mógł zagrać tylko John C. Reilly. Gdyby wymienić kogokolwiek z pozostałych, mielibyśmy zupełnie inny obraz. Kolaż twarzy można oglądać poziomo lub pionowo (grzeczni, wkurzeni, wściekli).
A wszystko zaczęło się od sztuki teatralnej Yasminy Rezy, wystawionej najpierw w Zurychu, później w Paryżu, potem krążącej po międzynarodowych scenach. Francuska pisarka przyjęła na siebie rolę współscenarzystki filmu Polańskiego. Zaadaptowała dialogi do nowojorskiej aury. Zaintrygowała mnie wypowiedź Jodie Foster, która na pytanie o uniwersalność ukazanej w Rzezi historii potwierdziła ją, dodając, że jednak rozmowy francuskie są inne niż brytyjskie, a jeszcze inaczej rozmawia się o życiu w Stanach. Ciekawe! Mogłabym obejrzeć takie trzy seanse pod rząd i porównać. :)
Kameralność, jednolitość i ograniczoność scenografii jest trudnym sprawdzianem dla operatora (Paweł Edelman) i reżysera. Zbudowanie dynamizmu (wręcz chaosu) i napięcia to naprawdę miara mistrza.
Przywodzi mi to na myśl widziany na NH (2010) film Richarda Linklatera Taśma (2002), który opowiadał o spotkaniu w motelowym pokoju trojga przyjaciół z liceum. Po 10 latach odgrzebują sprawy, które niegdyś zostały zbyt gładko zneutralizowane. Troje świetnych aktorów odgrywa historię na maksymalnie szerokiej amplitudzie emocji – od błazenady po dramat. Ethan Hawke, Robert Sean Leonard i Uma Thurman. Jest chyba jeszcze intensywniej i energetyczniej niż u Polańskiego. Choć, być może, porównania są tu czymś niepotrzebnym.
***
O rozmowach cicho sza, ale o bohaterach drugiego planu mogę pomruczeć.
W roli rekwizytów w filmie Polańskiego wystąpiły:
żółte tulipany – eleganckie, wytworne, tonujące emocje; w sam raz, by zasugerować gościom kulturalny gust gospodarzy;
komórka/telefon – fetysz, najbardziej irytujący przedmiot seansu, ale – gdyby przedmioty czuły, trzeba by dodać, że – przedmiot ten doświadcza najdramatyczniejszego wstrząsu; telefony wprowadzają do zamknietej scenerii głosy z zewnątrz;
torebka – damska, o niespodziewanej zdolności podskakiwania do sufitu; też fetysz;
książki o sztuce (w tym album Kokochki) – znów fetysz? no tak, każdy ma co innego, Penelopa kocha albumy; biedny Kokoschka, czy skropienie go wodą kolońską zażegna nieszczęście?
whisky (18-letnia) – Michael sięga po nią w samą porę i chyba nie trzeba dodawać, że nic nie stymuluje rozmowy tak zamaszyście jak kilka kropel herbacianego (w barwie) płynu;
szarlotka – według specjalnej receptury pani domu (jabłka + gruszki + piernikowa posypka); no… jest niebezpieczna!
wiaderko – to taki bardzo przydatny przedmiot, który wkracza na scenę odrobinę spóźniony;
suszarka – coś à la balsam łagodzący skutki dwóch rewolucji: żoładkowej i małżeńskiej;
Kontekst rozmowy współtworzą:
bójka jedenastolatków
niestrawność
Darfur i wszystkie jego nieszczęścia
feralny lek lansowany przez farmaceutyczny koncern, mimo skutków ubocznych jego działania
trudne chwile chomika.
Dla miłośników zwierząt informacja bezcenna: chomik żyje! Pozostali są ranni.
Film był niezły, ale moim zdaniem to przede wszystkim zasługa Yasminy Rezy. Trochę żałowałam, że Polański przeniósł realia w te nowojorskie, bo jej sztuka jest wyśmienitym studium socjologicznym (scenariusz pewnie te, ale rzeczywistość amerykańska jest mi znacznie dalsza niż francuska) ale i tak czas spędzony w kinie był świetną zabawą.
Pozdrawiam!
Zdecydowanie, najniższe ukłony wobec Yasminy Rezy. Absolutne mistrzostwo dialogu i dobre wyczucie komizmu. Jasne, że co do śmieszności zdania mogą być podzielone, ale mnie ujęło, że prawie nie ma farsy. Takich oczywistych bodźców rozśmieszających. Komizm wyrasta z pęknięć.
Siedzieli za mną w kinie widzowie, których „banał” udręczył. Ale przecież najciekawsze jest to, ile prawdy o naszym myśleniu i wartościowaniu wypływa z banalnych, powierzchownych rozmów. Dużo łatwiej zachować twarz, gdy rozmowa jest serio. Gdy grzęźnie się w grzecznościach, oczywistościach i poprawnościach, można oszaleć i zirytować się na całego. Nie mówi się wówczas na tyle inteligentnie, by czerpać z tych słów poczucie sensu. Absurd górą.
I – jak uzgodniłam już z pierwszą komentatorką – „komedia” to jednak trochę chwyt reklamowy.
Choć śmiałam się, śmiałam. I nie powiem jak Penelopa: „Nie mam poczucia humoru i nie chcę go mieć!” :)
Pozdrawiam!
Naprawdę? Ja płakałam ze śmiechu! Ale ja to naprawdę jestem na bakier z poczuciem humoru… Dręczące było to, jak dwójka bohaterów tam ugrzęzła, te kroki w stronę windy, człowiek sam chciał wstać i na całe kino ryknąć: no idźcie już wreszcie!!! Co zapisuję tylko Polańskiemu na plus.
Ja bez płaczu, ale owszem. Choć seans miałam raczej nieeuforyczny. Za mną panowie przekonywali swoje panie (niestety, drwiąc z nich), że to będzie horror o dziewczynie w rzeźni. A w trakcie wyrażali zaskoczenie, że coś tak dziwnego to pierwszy raz. Może niepotrzebnie wybrałam się do multipleksu.
Humor powinien być nakręcony nie za bardzo trendy. Czyli idziesz w dobrym kierunku. ;)
No, nareszcie koniec lenistwa.;)
WHISKY! Ha, ona nie tylko stymuluje rozmowę, ale świetnie zmywa politurę … z tej ugrzecznionej części konwersacji – osłon kulturowych. To kluczowy rekwizyt. Punktem zwrotnym jest wiaderko. Ale kulminacja następuje dzięki tej osiemnastolatce, co to ją kuzyn przywiózł.
A co do nicowania.Film jest trochę Allenowski. Tak samo dużo ględzą ci nowojorczycy. U Allena na samym wierzchu są kompleksy i fobie, to bardziej serio jest pod spodem, u Polańskiego na odwyrtkę – powłoka jest kulturalna, a pod nią miałkość.
Pardonsik, ale ja się jednak zmitrężyłam tą 1 h + 19 ‚. W zgadzam się natomiast, że najciekawszą kreacją jest Misio AGD. Pozostali przeszarżowali.
… co to ją kuzyn przywiózł…;)
Użycie wspomnianej osiemnastolatki w celach towarzyskich istotnie doprowadza do kilku towarzyskich przeszeregowań. ;)
To tworzenie się nowych konfiguracji pomiędzy czworgiem rozmawiających jest interesujące.
A zauważyłaś, że jednak front męski jakby odrobinę stabilniejszy był niż front babski. Ten drugi jest wyjątkowo szklany – nawet jeśli obie natrząsają się z facetów przy suszarce, to jednak żadna to jedność.
Na pewno słyszałaś tę kwestię: „Kobiety za dużo myślą”. A niech ich!
Może to wina Nowego Jorku, że tyle frustracji. Ciekawe, jak się kłócą w Paryżu…?
Misio jest strzałem w dychę. Ale pozostali też ok. Zastanawiam się – jako człowiek prosty – czy Winslet naprawdę eksplodowała? Biedny Kokochka…
Film swietny, zgadzam sie. I słusznie zauwazasz te przedmioty, o ktore z taka łatwoscią rozbija sie osobosc kazdego z bohaterów. Dialogi majsterszyk, mam nadzieje ze ktos sie wezmie za tlumacznie sztuk autorki i wystawi u nas.
Buksy, przed chwilą przeczytałam recenzję Zarębskiego w „Kinie”. A tam info, że owszem, Rezę tłumaczono już na polski i wystawiano: Sztukę ponad 20 razy, a Boga mordu siedem. Może więc na fali popularności filmu wrócą na afisze również spektakle.
Swoją drogą recenzja dziwna, bo streszcza całą sytuację. Nie tylko punkt wyjściowy, ale i punkty kulminacyjne. Tak nie powinno być. Chyba. Czyżby „Kino” nie dowierzało, że człowiek sam może zrozumieć dialog?
To na co teraz idziesz do kina, bo ostatnio wybieramy te same tytuły? Ja na Kevina z Tildą S. ;)
Rzeź jest na fali, to pewne. Nawet nie dlatego, że oglądałam niedawno ‚kocham kino’ G. Torbickiej.
Jako rasa nadrzędna jesteśmy ciekawym zjawiskiem. Każdy temat dobry by poudawać, powściekać się, pośmiać do utraty tchu, popić i mieć po- mdłości. A koncerny farmaceutyczne, hodowcy kwiatów, gryzonie i nieletni – mają nieustającą frajdę.
Ewo, rasa nadrzędna dostaje tutaj klapsa, to fakt.
Ciekawa sprawa, że z czworga wplątanych w tę hecę osób najbardziej dostaje się Penelopie. Chyba za patos i wymachiwanie sztandarem moralności. Jeśli wszyscy jesteśmy dość pierwotni, to tacy jak Penelopa są szczególnie ciężkostrawni. Niewątpliwie jest to reperkusja sytuacji R.P., który rozmyślał nad sztuką w areszcie. I moralistów nadętych zapewne potępiał w czambuł.
A gryzonie się śmieją pod wąsem.;)
Odnoszę wrażenie, że widziałam kiedyś ekranizację tej sztuki w Teatrze Telewizji. Ciekawe, czy to możliwe? Tamaryszku, dziękuję za ostrzeżenie przed zdradliwą recenzją w „Kinie”. Nie widziałam jeszcze filmu, więc będę omijać ją szerokim łukiem.
Katasiu, wygląda na to, że Rezy wszędzie dużo, choć ja jeszcze kilka dni temu nie miałam pojęcia o jej istnieniu.
Rozbawiła mnie Twoja uwaga o unikaniu „Kina”.
Tamaryszek przyznający żółte kartki recenzentom. O la la!
Kevina pasuje, wystarczy mi obserwacja dzieciarni na podwórku ;). Czekam na Zelazna dame i cos czuje ze sobie bede mogla o niej z Toba znowu porozmawaic ;)
Żelazna dama to żelazny punkt programu. Taki gwóźdź.
Czytam dziś, że Meryl ma nominację. I kto jej może zagrozić? I o co w ogóle chodzi z tymi Służącymi (których nie widziałam), że tak ich pełno w nominacjach aktorskich? Meryl na pewno już pisze mowę dziękczynną.
Muszę się przyznać, że mimo mojej namiętnej miłości do Polańskiego, którego uważam za przeuroczego człowieka i czasem znakomitego aktora i reżysera, „Rzeź” jest dla mnie bardzo nieudanym filmem. Po pierwsze, nie przepadam za Yasminą Reza. Nie wiem czy widziałaś „Sztukę”? Uprawia ona naśmiewanie się z własnej kasty, snobistycznej, pretensjonalnej, pełnej pobieżnych ocen i przesądów-ot taki pusty światek franko-francuski jaki znam dość dobrze, ale mnie nie interesuje.
Przeniesiony w rzeczywistość amerykańską, jakoś do niej nie przystaje. Amerykanie mają więcej dystansu do siebie samych, ironii, pogody ducha, patrzą na siebie z przymrużeniem oka, śmieją się, bawią. Ten świat znakomicie pokazuje Woody Allen.
Aktorzy w „Rzeźni? Mocno przerysowani, grający grubą kreską, żadnych niuansów, niewiarygodni. Nie wiem, czy zdali by egzamin do jakiejkolwiek szkoły aktorskiej. A że są gwiazdami, to zrobią Polańskiemu kasę i po to ich zaangażował, nie dla żadnego kunsztu aktorskiego. Ponadto w filmie pełno banalnych schematów, cliché, uproszczeń. Wynudziłam się potwornie. Ale Twoja recenzja nadaje temu filmowi „lettres de noblesse”. Dziękuję!
Holly,
czyli dołączasz do zmitrężonej Marchewki.:)
Ja siedziałam wpatrzona i nie ziewnęłam ani razu.
Może nie będzie to tytuł stulecia. I może nawet nie jest to opowieść dramatycznie odkrywcza. Ale – tak z dystansu, kilka dni po obejrzeniu – powiem, że pomysł, by takim powierzchownym gadaniem obrać człowieka jak cebulę – to jest dobry pomysł.
Może przewidywalny, ale błyskotliwy. No właśnie, Marchew też twierdzi, że przerysowane postacie…
Najbliżej krechy jest Christoph Waltz. Bo on irytuje towarzystwo wciąż tym samym (rozmową telefoniczną i cynicznymi unikami). Ale ciekawe jest to, że z antypatycznego staje się coraz ciekawszy, nawet coraz głębszy. Podczas gdy Penelope Jodie Foster sztywnieje tym bardziej, im bardziej ociepla się Waltz.
A Kate Winslet? Nie, no jak można mówić, że przeszarżowała. Świetna jest w tym swoim rozbudzeniu: najpierw pokornie przytakująca, a potem poluzowująca wszystkie śrubki. Tak w sam raz, bez przesady, aczkolwiek komediowo.
Niestety, nie widziałam Rezy w teatrze.
Ale bardzo mnie intryguje francuskość tej sztuki. Obie z Czarą wspominacie, że nowojorska sceneria jest pomysłem spudłowanym.
Nie mogę rozstrzygnąć, ale ten zarzut „może nie być bezzasadny”. ;)
Holly, ale elegancko zakończyłaś. :)
To z mojej strony płyną „dzięki” za uzupełnienie mojego odbioru. Zdejmujesz mi z ramion ciężar odpowiedzialności za tych wszystkich, których -ewentualnie- zwiedzie moja satysfakcja.
Trochę się dziwię tamaryszku, że w wśród rekwizytów filmu Polańskiego, nie zauważyłaś cygara.
(A może tylko nie uwzględniłaś na swojej liście? – bo chyba nie sposób było go nie zauważyć ;) )
O, faux pas, przeoczyłam!
Wystąpiły również cygara (i ciepła Cola). Istotne? Istotne.
Cygara – przydatne facetom dla podkreślenia własnej płci; jeden korzysta, bo nigdy nie wyrzeka się markowych używek, drugi, bo wie, że to zadziała jak wzmocnione po stokroć tupnięcie. Poza tym: cygaro! No, liczne skojarzenia!
Za czujność i gotowość dziwienia się przeoczeniom – należy się medal.
Tym bardziej, że z natury rzeczy tamaryszek sporo przeocza. Czasem celowo, a tym razem – niechcący. :)
Mnie „Rzeż” zachwyciła! Nie znałam wcześniej sztuki, ale nie żałuję! Na filmie bawiłam się świetnie, zaśmiewałam do łez i ani przez moment odczuwałam znużenia czy zniecierpliwienia. Nie uważam też, by postacie były przerysowane i niewiarygodne.
To bardzo kameralne, ale jednocześnie niezmiernie krzykliwe kino. I za tą pełną wybornych rekwizytów krzykliwość wielki plus dla Polańskiego, którego ostatnie dokonanie w postaci „Autora widmo” uważam za fatalne nieporozumienie.
Ren, dzięki za świetną recenzję, a Polańskiemu za „koncert aktorski” i świetną zabawę!
Karolka,
czyli zapamiętamy Rzeź jako seans wchłonięty bez mrugnięcia, z lekkim pomarszczeniem (od uśmiechu). :)
Dodam, że naprawdę świetnie, że powstał film z tak niefilmowej sytuacji. To z jednej strony może być powodem do podziwu, z drugiej grymaszenia, by jednak zostawić w teatrze co teatralne. Ja dołączam do pierwszej drużyny!
Pozdrawiam!
Na temat „W ciemności” było nieprzyzwoicie długo, więc teraz postaram się krócej ;) Film Polańskiego widziałem tego samego dnia, co „W ciemności” – było to zestawienie wymuszone programem wieczoru, potencjalnie nierozsądne i ryzykowne, ale ostatecznie chyba jeden film drugiemu nie zaszkodził tak bardzo, a jednocześnie każdy z nich walczył dzielnie po seansie o uwagę i refleksję na swój temat.
1) Zmienność postaci (to tylko nieco ponad godzina!) fascynująca, zarówno na poziomie scenariuszowym, jak i aktorskim. Dla mnie natomiast intrygujące było obserwowanie nie tylko tego, jak zmieniali się sami bohaterowie, ale też jak zmieniał się układ sił pomiędzy nimi. Opowieść wychodzi od czytelnej i jednoznacznej „potyczki” między rodzinami, ale później mamy już wszelkie możliwe koalicje (chwilowe, rzecz jasna), które wcale nie okazują się nieprawdopodobne, wręcz przeciwnie – zdają się całkowicie naturalne (co zupełnie nie przeszkadza temu, by po kilku minutach nie było po nich śladu).
2) Pierwsze skojarzenie – „Śmierć i dziewczyna”, film Polańskiego na podstawie sztuki Ariela Dorfmana. Pozornie skojarzenie dalekie, by nie rzec – niezrozumiałe. I faktycznie w warstwie fabularnej, nastroju filmu, emocjach, które on wyzwala, są to dwa bieguny. Ale w obu obrazach mamy bardzo podobny punkt wyjścia: okoliczności „zamykają” bohaterów w domu (w przywołanym przeze filmie nie mamy jednak czworga, lecz jedynie parę głównych postaci, co oczywiście od razu pozbawia nas tego, co wcześniej wskazałem jako niebagatelny atut „Rzezi” – nie ma naprędce zawiązanych i porzucanych koalicji, tylko gra „jeden na jednego”). Schemat narracyjny jest również bardzo podobny: od drobnej przysługi, gładkich uprzejmości poprzez narastanie napięcia, aż do zupełnej zmiany nastroju i finału. Aktorsko również mistrzowsko – Sigourney Weaver i Ben Kingsley (a chyba jednak, gdy gra się we dwójkę, to trudniej „ponieść” cały film – w tym kontekście w „Rzezi” mieli nieco łatwiej). Z drugiej strony, gdyby tak potropić dalej, to by się okazało, że takich podobieństw, które pomiędzy „Rzezią” a wspomnianym przeze mnie filmem są – moim zdaniem – wyraźne, można by odnaleźć w innych filmach Polańskiego również całkiem sporo (poczynając choćby od „Noża w wodzie” – również bohaterowie „zamknięci” w jakiejś przestrzeni, która zarówno pcha ich ku sobie, jak i oddziela na pewien czas od „reszty świata”; do tego, stopniowe narastanie napięcia, któremu towarzyszy zrzucanie masek przez bohaterów; no i w końcu, to co również w „Rzezi” mamy pięknie podane – czyli „potyczki” w podgrupach i różne konfiguracje pomiędzy trójką bohaterów).
3) Kate Winslet – aktorkę tę uwielbiam już od czasów „Niebiańskich istot”, gdzie chyba nawet nie miała 20 lat. Później było różnie, no i oczywiście „Titanic”, który uczynił z niej gwiazdę, ale jednocześnie sprawił, że jak wyrażałem głośno swoje zafrapowanie Kate Winslet, to z reguły patrzono na mnie dziwnie, podśmiechując się nieco właśnie z jej roli w tym produkcyjnym monstrum. Ale w ostatnich latach Winslet wspaniale aktorsko rozkwita („Droga do szczęścia”, „Lektor”, „Zakochany bez pamięci”) i „Rzeź” jest doskonałym tego potwierdzeniem.
4) I na koniec drobiazg-zagadka. Czy ktoś dostrzegł w filmie Polańskiego (w sensie dosłownym)? Myślałem, że mi się przywidziało, ale poszperałem w sieci i okazało się, że nie były to omamy, a bardziej zagrywka w stylu Hitchcocka…
No i miało być krótko, a wyszło jak zawsze…
Co? Gdzie ten Polański? Ja nie dostrzegłam! Ale jak to – jeśli już, to chyba na placu zabaw, wśród dzieci… Sąsiedzi z klatki? Nie mogę sobie przypomnieć, ale coś niewyraźnego to było, raczej nie R.P. Nie, to nieprawdopodobne!
Motyw zamknięcia jako lejtmotyw – jak najbardziej. Można jeszcze kilka tytułów dorzucić, łącznie z przedostatnim Autorem Widmo.
Ciekawa sprawa z tym zestawieniem filmów teatralnych. W każdym z nich kryje się wnyk niebezpieczny. Bo jednak przekraczanie granic sztuki nie zawsze jest bezkarne. Gadanie i teatralne interakcje są zabójcze dla filmowej ekspresji. Znaczy się: mogą być zabójcze.
Mam festiwalową naturę, więc rozumiem, że można oglądać pod rząd. Ale takie zestawienia są hardcorowe.;)
Jeśli chodzi o Kate Winslet: dołączam do fan clubu.
Ja ją pamiętam dobrze jeszcze z Jude (w tym samym czasie powstał co Rozważna i romantyczna) – znów ten diapazon: od szczęśliwej, niezależnej panny po złamaną depresją kobietę. I Małe dzieci, współczesne perypetie madame Bovary. Klimat trochę jak w Drodze do szczęścia. A to komplement. Zawsze jest dobra. Tylko czasem film nieodpowiedni.
Zgadzam się, że rotacje sporo ożywienia wnoszą. Zwłaszcza, że roszady są wielorakie: małżeństwo A kontra B, panie – panowie, Pan A z panią B kontra reszta etc.
W ogóle: to jest również film o małżeństwie i zmiennym układzie sił. Innym na pokaz i de facto.
Wspólniku, najwyraźniej lubisz dłuższe formy wypowiedzi. :)
Ja na tym korzystam.
Pozdrawiam!
A Polańskiego chcę sobie przypomnieć. Na przykład tytuł, o którym piszesz.
Oczywiście, że w „Rzezi” można było dostrzec Polańskiego.
Elvisa :)
(Syn R.P. grał tego chłopaka, który wybił zęby swojemu koledze.)
PS. A może rzeczywiście w jakimś powidoku zamajaczył też gdzieś R. Polański – senior?
PS2. Świetny komentarz Wspólnika.
Czyli jednak plac zabaw. ;)
Niespodzianka. Ale gdyby się okazało, że sam R.P. mignął (apetyt został rozbudzony!), to byłoby lepiej.
[ps2] No właśnie. Dlaczego Wspólnik nie założy bloga?
Elvis był, to fakt. Ale i rozbudzony apetyt na samego R.P. zostanie zaspokojony – Polański to ów sąsiad, który nieśmiało wygląda ze swojego mieszkania, gdy słyszy odgłosy kłótni na klatce schodowej. Nim zdążymy dostrzec w nim Polańskiego lub nim zdołamy ostatecznie potwierdzić nasze przypuszczenie, że to on, to za sprawą Jodie Foster drzwi się zamykają i sąsiad Polański znika w swoim mieszkaniu.
Wspólnikowy blog… W sumie to już luty, ale może jeszcze da się upchnąć na listę planów i pomysłów na ten rok… Albo może nie planować, tylko zakładać. I pisać. Kto wie…
:)
Trzeba tylko wybrać platformę (WordPress lub Blogspot – sugestia).
Pamiętać, by podać link do siebie. I pisać.
Nie zapomnieć o fotce. ;)