Jonathan Franzen, Wolność, Wydawnictwo Sonia Draga 2011.
Popełniono błędy, a jeden z nich mogę przypisać sobie. Minęło kilka tygodni, odkąd przeczytałam tę powieść – chcę o niej napisać, ale zgubiłam już świeżość odbioru. A odbiór był intensywny, zmienny, ostatnie sto stron (z ponad sześciuset) budziło silne emocje i – wcale nie tak u mnie częste – zaciskanie kciuków za pomyślność. Czymkolwiek może być pomyślność, gdy wszystko, w co się wierzy i co się ceni, roztrzaskuje się na naszych oczach w drobny mak.
Tołstoj ujął rzecz sentencjonalnie: „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób”.
Berglundowie mogliby taki napis umieścić nad frontowymi drzwiami swego domu na obrzeżach Saint Paul (Minnesota). Choć, niezupełnie. Bo po pierwsze: dopóki żyli tam razem, mieli na podorędziu pakiet złudzeń, dobrej wiary i energii. Nie zakładali złego scenariusza. A później, gdy każdy żył z osobna, odczuwali dotkliwość rodzinnych rozczarowań nierównomiernie i nawet nie w tym samym czasie. Każdy po swojemu. Walter, Patty, ich dzieci – Joey i Jessica.
Po drugie: nie przesadzajmy z tym nieszczęściem. Opowieść na swych głównych bohaterów wybiera silne, barwne osobowości. Walter – „człowiek bardziej zielony niż Greenpeace”, kochający Patty od czasów studenckich, niesamowicie monogamiczny i ogólnie prawy, szlachetnie pryncypialny facet. Patty – niegdyś sportsmenka (koszykarka), więc ukształtowana w duchu rywalizacji i dyscyplinie dążenia do celu, później „dobra mama”, życzliwa, pomysłowa, nigdy niemówiąca źle o innych.
Podczas jednej z rozmów telefonicznych z synem Joeyem (wówczas studentem) Patty pyta go, czy kłóci się ze swą dziewczyną.
„- Dlaczego mielibyśmy się kłócić? Ludzie się kłócą, gdy nie potrafią się dogadać.
– Nie, ludzie się kłócą, gdy się kochają, ale jednocześnie mają ukształtowane osobowości i żyją w realnym świecie”.
Realny świat wkracza w relacje, czy ktoś sobie tego życzy czy nie. Na przykład w ten sposób, że zaczyna brakować sił, na czyjeś słabości lub czyjąś doskonałość. Budzi się rozczarowanie, gdy dzieci, z którymi niedawno było się w przyjaźni, zaczynają widzieć w każdym geście ingerencję w ich terytorium – i oznajmiają, że niczego podobnego sobie nie życzą.
„– Twoja matka jest dziwną osobą, nie sądzisz?
– Jest mi jej żal, kiedy o niej myślę – oświadczyła Jessica – jeśli akurat nie jestem na nią wściekła. Jest tak inteligentna, a nigdy do niczego nie doszła, jedynie była dobrą mamą”.
Pojawiają się pęknięcia, tam gdzie do niedawna były dające się kontrolować rysy. Odzywa się pozornie spacyfikowany brak wiary w siebie. I ni stąd ni zowąd w życie wkracza Richard Katz.
Trzecia kluczowa postać. Nihilistycznie usposobiony rockman, cynicznie komentujący świat i czerpiący z niego bez ograniczeń hedonistyczne uniesienia (głównie seksualne). Z Walterem i Patty przyjaźni się od czasów studenckich. On i Walter są jak awers i rewers, wszystko ich różni, ale lubią z sobą rozmawiać, zaprzyjaźnili się, gdy byli bardzo młodzi, a wzajemna lojalność i sympatia jest dla Patty czymś niepojętym. Dla Patty, dodajmy, która przed laty gotowa była dla Richarda porzucić uporządkowany świat. I to jej, niestety, nie przeszło wraz z upływem czasu.
A upłynęło lat dwadzieścia.
Jeśli więc mówić o nieszczęśliwej rodzinie, to nie dlatego, by ktoś kogoś krzywdził, zatruwał, lekceważył. To skutek popełnionych błędów, których – być może – nie dało się uniknąć. Czyżby właśnie dlatego, że jesteśmy wystarczająco wolni, by je popełnić?
„Możesz być biedny, ale nikt nie może odebrać ci wolności do spieprzenia sobie życia, jak tylko żywnie ci się podoba”.
***
Chyba nie tak chciałam napisać, więc drę kartkę, wrzucam do kosza i zaczynam raz jeszcze.
Można powiedzieć: kwintesencja Ameryki, w wymiarze ogólnym i kameralnym. Najbardziej amerykański tekst, jaki dane mi było czytać. Początkowo budziło to we mnie dystans, a gdy dystans się skurczył – ciekawość, a potem podziw dla autora za umiejętne przeplatanie tego, co społeczne z tym, co prywatne, rodzinne.
Może na tym polega „amerykańskość”? Na zagospodarowywaniu przestrzeni społecznej – tworzeniu więzi z sąsiadami, interesowaniu się lokalnymi problemami i regionalną polityką, potrzebie działania w pozarządowych organizacjach? Nie, to nie dominuje, ale – jest w pejzażu opowieści.
Akcja właściwa rozgrywa się w latach 2004 – 2010. Patty, Walter i Richard są po czterdziestce, dzieci zaczynają studiować (Joey swój pierwszy akademicki semestr przeżywa w Nowym Jorku w pamiętnym roku 2001). Poszczególne rozdziały wprowadzają uruchamiane w różnych momentach retrospekcje. Są lata 80., wraca w opisie dzieciństwa Patty dekada wcześniejsza. Gdy poznajemy korzenie rodzinne Waltera, sięgamy jeszcze głębiej wstecz. Ameryka w przekroju. Ważne, że widziana oczyma różnych generacji, bo zmieniają się także perspektywy narracji. Ciekawie uchwycił Franzen zmieniającą się mentalność społeczną dwudziestolatków.
Szerokie spektrum problemów.
Przede wszystkim mamy odsłonę ekologicznej wizji świata wg Waltera Berglunda. Dobrodusznego idealisty głoszącego idee ocierające się o skrajność (walka z przeludnieniem!, ochrona ptaków przed kotami, kompromis z przemysłem węglowym z perspektywą nasilonej rewitalizacji zniszczonych terenów etc.). Piękny ptak na okładce to lasówka niebieska. Naprawdę niejedno się robi, by i ona miała swoją wolność.
Ironicznie i demaskatorsko przedstawione są interesy czynione w Iraku, żenujące transakcje wojskowe (tu: m.in. wysyłanie do Iraku części zamiennych do starych ciężarówek, skupowanych w Łodzi). Jest środowisko bogatych żydowskich biznesmenów. Wchodzimy w kręgi artystowskie (za sprawą Richarda-muzyka i sióstr Patty, malarki i aktorki).
Kawał dobrej amerykańskiej prozy. A w tym komplemencie jest kilka kropli zastrzeżenia, czynionego przez czytelniczkę, która na co dzień nie przepada za wyzwolonym językiem, wyzwoloną wyobraźnią, wyzwolonym stylem amerykańskiej obyczajówki.
***
Gdybym mogła zacząć jeszcze raz, to jednak skupiłabym się na tym, co mi najbliższe. Patty i jej pisana w ramach terapii autobiografia. Pierwszą część zalecił jej lekarz, skutecznie, choć – jak mawiali starożytni – habent sua fata libelli (I książki mają swoje losy), więc i rękopis z wynurzeniami Patty narobił sporo zamieszania. Drugą część pisze z potrzeby i przekonania, że jedyne, co może zrobić, by dotrzeć do człowieka, którego kocha, to podzielić się opowieścią.
Podsunął jej tę myśl przyjaciel:
„- Potrafisz opowiadać historie – powiedział. – Może opowiedz mu jakąś historię”.
Autobiografia Patty nosi tytuł: Popełniono błędy. A sposób, w jaki Patty o sobie pisze, czyni z niej jedną z moich ulubionych bohaterek literackich.
Patty na ostatnich stronach powieści ma lat 52, w kluczowym momencie swego życia – 45, ale znam również Patty-nastolatkę, Patty-studentkę, Patty-młodą i mniej młodą mamę i żonę.
„Wiem, wiem, wiem. Wiem, kto to wszystko spieprzył. Wiem, że to ja zrobiłam! (…) Może jestem pierdołą życiową, ale w ostatnich latach przynajmniej miałam trochę czasu, żeby się zastanowić, i doszłam do pewnych wniosków”.
Ciepło, jakie zostało we mnie po lekturze powieści Franzena, bierze się właśnie z tej dawki autoironii, która współbrzmi z inteligencją, empatią, gotowością spojrzenia na siebie bez kostiumu. Autobiografia Patty świadczy o tym, jak wiele może zdziałać słowo, o tym, że ma ono moc terapeutyczną, jest narzędziem introspekcji i prowadzi ku zmianie.
A Wolność pozostawia nadzieję. I wiarę, że można zaczynać od nowa. Że możliwa jest zmiana, że warto nad sobą pracować.
Skoro jest wiara i nadzieja, to jest również miłość. O tym właśnie (że miłość jest) opowiada ta książka.
***
A moje ostatnie zdanie współbrzmi z tym, co pisała o Franzenie M. (tutaj) i tym samym nasze wnioski potęgują się i utwierdzają.
laskawie potraktowalas mojego ukochanego – chwala ci za to!
jakos az za b sie zazebilam z ta ksiazka i brak zachwytu odebralabym niczym policzek ;-)
troche tak jak wtedy, kiedy pokazalam sasiadce zdjecie mojej wielkiej milosci z okresu studiów. a ona na to:eee, jakis taki nieszczególny!
dla mnie wolnosc byla piekna niczym dawny narzeczony
Ha! To się dobrze zbiegło: Twoje utożsamienie i moja sympatia.
Ja aż takiej jedności z tą książką nie czuję. Sposób opowiadania wciągnął mnie chyba w połowie pierwszej części autobiografii Patty. Język jest dość przezroczysty. Taki zdominowany przez język bohaterów, czyli ok, niefrymuśny, ale i niezapadający w pamięć. Źle? Nie. Dobrze.
Siła w bohaterach. Walter ujął mnie tą swoją solidnością – to taki mądry facet, który jest. Na którego można liczyć i w dodatku, za którym można dokądś podążać. Choć tu się zaczyna problem, bo jego idee, choć brzmią z jego perspektywy rozsądnie, są jednak trochę „z czapy”, prawda.
I tak, jak zauważyłaś, panowie wcielają się w dwie kuszące kobiety wersje męskości. Mogę sobie wyobrazić, że Katz też ok. Choć mnie się w nim podoba przede wszystkim wierność przyjaźni, która z pozostałych cech czyni intrygujący entourage. Bez tej soli, byłby niestrawny.
Ale – wdałam się tu w pogaduchy o facetach, a chodzi o to, że postacie dobrze Frazenowi wyszły.
Choć może nie wszystkie. Zupełnie bezbarwna (choć niby taka atrakcyjna) jest Lalitha. I nie rozumiem Connie.
Jedno z największych fabularnych zaskoczeń to cd. jej związku z Joeyem. Czytając, bałam się, że z nią coś niedobrego się stanie. Anormalna jakaś.
Cudność dawnego narzeczonego (zwłaszcza jeśli nie było okazji, by ją później zakwestionować…) stawia tę książkę na honorowym miejscu, z serwetką. :)
serwetka mam nadzieje jednozrazowa – a nie szydelkowa?!
TEZ mi sie nie podobaly lalitha z connie. lalitha to jakis robot. zas connie chyba ma byc ucielesnieniem „milosc ci wszystko wybaczy”? jej zwiazek z joey’em to czyste sado-maso, brr!
Oj podoba mi się takie spojrzenie, a raczej spojrzenia – pozornie wciąż na to samo.
… A później przepytuje się świadków i stara się ustalić ‚prawdę’…
Ewo,
samo życie.;)
Ale serio, nic nowego, stary patent, który się sprawdza: wielość oglądów.
W sprawie zasadniczej, czyli w relacji damsko-męskiej, nie wnosi to aż tak wiele. Ale to, jak dzieci postrzegają rodziców, jak bezlitośnie potrafią ich podciąć, to było dla mnie świeże.
Żeby nie tworzyć mylnych tropów, dodam, że syn i córka Berglundów wyrośli na fajnych ludzi, więc włożone w nich uczucie zaowocowało.
To nie są jakieś potwory. Może po prostu nawet najpiękniej kochające matki muszą natrafić na bunt. Mniejszy-większy… To już nie tyle zależy od nich, ile od dzieci, które – jeśli mają odnaleźć siebie – potrzebują zakwestionowania nawet tego, co jest dobre.
ja to mogę godzinami objaśniać, bez potrzeby. Lepiej zacytuję (podsumowanie telefonicznej sprzeczki Patty z Joeyem):
„Jego matka wyraźnie miała tu rację. I była na tyle rozsądna, by nie rozgrzebywać istniejącej rany, niemniej albo jak nikt na świecie potrafiła umieszczać w swoich słowach podteksty, albo Joey jak nikt na świecie był przewrażliwiony na punkcie podtekstów”.
A mi przychodzi na myśl, żeby sparafrazować złowrogą frazę bohatera filmu „Matki Teresy od kotów” i napisać „matki mają przechlapane”. Bycie złą matką sprowadza pewnie słuszne na nią gromy i niechęć dorastających lub dorosłych pociech. Bycie dobrą matką, bo tak to zrozumiał z Twojego tekstu – podobnie. Czy „matka” to chłopiec do bicia? Czy to jakieś piętno nadane przy okazji grzechu pierworodnego, o którym Biblia zapomniała wspomnieć?
o ile dobrze pamietam to coetzee powiedzial w mowie noblowskiej, ze docenil mamusie…po piecdziesiatce – dobre i to!
szwedzka kolezanka opowiadala, ze matka byla jej najwiekszym wrogiem jak miala 25 lat – a teraz b sie kochaja.
czyzby to taka dozwolona kultura zachodnia faza? przedluzony okres buntu nastolatków?
patty byla – po mojemu – znakomita matka. tez sie buntowalam czytajac jak ja potraktowano
Ale wiesz, M., ona jednak przeginała w kilku punktach. Za bardzo była wpatrzona w Joeya. Jest taki moment w powieści, gdy Joey decyduje się zadzwonić do ojca i przyznać się do porażki. Po aferze z ciężarówkami. I mówi/myśli wtedy, że ojciec jest jedynym człowiekiem, który go kocha, nie pobłażając. Nawet może nie jest przekonany, czy kocha, bo dał mu powody do irytacji. Ale wyraźnie wartościuje surową miłość wyżej niż kobiece ciepło. Patty za bardzo. Poza tym, chcąc nie chcąc, z czasem nasiąkała ironią (spadek po własnym ojcu – jak to się dzieje?).
Popełniła błędy. Tyle że w tej materii nie sposób nie popełnić. Nie można być bardzo dobrą matką. Dobrą wystarczy.
Chyba wcale z Tobą nie polemizuje, bo te myśli idą równolegle.
wzbogacasz dyskusje :-)
z autopsji – dzieci to j zywiol, to jeszcze gorzej niz sprawic sobie kota albo psa. a zarzut bycia „zla matka”, szczególnie w PL, to unicestwienie przeciwniczki i przylozenie z grubej rury. tymczasem dzieci i rodzice zawsze rania sie wzajemnie – to chyba j wpisane we wzajemne role
mysle, ze dzieciom potrzebne sa rózne osoby, kochajace je na rózny sposób – niekoniecznie typowe role matki i ojca. patty i joey za bardzo sie zrosli i pewnie dlatego syn musial sie, dla dobra obojga, usamodzielnic. odebralam waltera jako ojca wycofanego w stosunku do joey’a, co tylko zaciesnilo blikosc z matka. w mógl potem byc cool i prowadzic z synem dialog dwóch doroslych facetów – ale co by sie z mlodym stalo gdyby matka od czasu do czasu nie schowala ambicji do kieszeni i nie zadzwonila czy podeslala pieniedzy?
joey byl a piece of work – i tak j czesto ze zdolnymi dziecmi
M., trafnie ujęłaś, więc zostawiłam Twoją odpowiedź na puentę.;)
Niesamowicie mi zabrzmiało, że potrzebujemy w życiu ludzi, którzy kochają nas w różny sposób. Od jednego człowieka oczekiwać, że da pełnię, to szaleństwo. Mówię „kochać”, bo zaczęłyśmy od relacji rodziców do dzieci. Ale szerzej: potrzebujemy całej gamy różnych pozytywnych wymian energii. Różnych. I zazwyczaj to, do czego dziś jestem zdolna, zależy od tych wcześniejszych obdarowań (i ofiarowań).
Niniejszym trochę zboczyłam z głównego tematu. Ale jeśli „wolność” oznacza możliwość spaprania sobie życia według dowolnie obranego pomysłu, to musi oznaczać również drugą ewentualność: zbudowania czegoś według miary własnych zapotrzebowań.
:D
„Czy “matka” to chłopiec do bicia? ” Aż strach i ciarki przechodzą.;)
Czaro,właśnie odpowiedziałam Ewie, że nie tak strasznie to przebiega, by zaraz o przemoc psychiczną się ocierać.
Ja w tej sprawie nie jestem ekspertem, ale wierzę, że tyle samo dumy i radości, co bólu i zawodu jest w tym doświadczeniu. Ok, niech będzie, że przechyla się szala pozytywnie.
Tu ciekawe jest spojrzenie na rolę matki tworzoną w zaprzeczeniu do tego, czego się samemu doświadczyło. Patty czuła się odrzucona przez rodziców, zepchnięta na drugi plan, podczas gdy na młodsze rodzeństwo chuchano i dmuchano. Więc tworząc własną rodzinę, oddała się dzieciom na całego. Ale znów uruchamiam błędną kliszę, bo można by myśleć, że to jakaś cierpiętnica. A nic a nic.
W ogóle: o kobiecie to jest powieść. I o mężczyźnie. I o tym trzecim też.
Ach, i o wychodzeniu z depresji.
Taka gruba książka, że musiałabym jeszcze siedem razy zacząć od nowa, by z grubsza ogarnąć. Bardzo niefrancuska, tak myślę. Ale mogłaby Ci się spodobać.
A mnie „Wolność” rozczarowała – „Korekty” podeszły mi o wiele lepiej (zresztą o obu książkach pisałam u siebie), może po części dlatego, że tłumaczenie wydaje mi się nieszczególne.
BTW Przeczytałam „Wariacji na temat rodziny Bradshaw” i długo nie mogłam się wciągnąć, ale jak już się wciągnęłam, to na amen.
BTW – cieszę się, że na amen!
Już nie pamiętam jak było ze mną. Od początku chyba na tak, ale zaczęło się od wąchania, przytakiwania z zachowaniem dystansu. Później była potrzeba powtórki.
Literacko Wariacje… są mi bliższe. Myślę,że siła Franzena tkwi w rozmachu. Bo nie dość, że przekrój pokoleń, zderzenie spojrzeń, wielość wątków, to jeszcze cała Ameryka w tle.
A ja nie wiem, czy po Korekty sięgnąć. Zauważyłam, że ci, którym podoba się jedna z tych powieści, marudzą przy drugiej. Widocznie są różne.
Jeśli sprawdzę, to trochę później.
Pozdrawiam!
Z wielką przyjemnością przeczytałam Twój tekst, a raczej trzy teksty. Mnie „Wolność” lekko drażniła, ale zdałam sobie sprawę, co jest tego powodem. Tak uwiera, jak uwierają współczesne czasy. Miałam wrażenie, że „Korekty” są lepsze, ale… jednak nie są. O obu książkach pisałam swego czasu u siebie, o „Wolności” tu: http://chihiro.blox.pl/2010/12/O-zyciu-w-pelnej-wolnosci-Freedom-Jonathan-Franzen.html
O „Korektach” tu: http://chihiro.blox.pl/2008/12/The-Corrections-Jonathan-Franzen.html
Chihiro,
czytałaś tę książkę już w grudniu 2010! Na gorąco!
Już wiadomo, że ptaszek cerulean warbler to lasówka niebieska. :)
Zajrzałam do Ciebie (na razie do recenzji Wolności, zajrzę też do Korekt) – to pewnie ta różnica czasowa, śledzę Twój blog, a to mi najwyraźniej utknęło w przeszłości. Świetnie skomentowane i przeanalizowane. Więcej u Ciebie kontekstu społecznego. Ciekawe, czy gdybyś czytała po polsku, zachwyt nad dialogami miałby tę samą temperaturę?
Są dobre. Na pewno sporą rolę odegrały tu jednak umiejętności tłumacza. A w komentarzu wyżej Fabulitas powątpiewała coś w kunszt językowy.
I bez dwóch zdań: współczesny pisarz próbuje czasem wejść w rolę omnibusa. Przedstawić całą Amerykę! Nie ma wielu równie karkołomnych wyzwań. A Franzen nie poległ. :)
Tej lasówki niebieskiej doszukać się nie mogłam, choć polska nazwa znaczy dla mnie równie niewiele co angielska :)
Tak, czytałam na gorąco, mam w dodatku wersję z kilkoma literówkami. Ktoś się pomylił w Wielkiej Brytanii i dał do druku nie wersję ostateczną, a wersję, w której jest kilka czy kilkanaście literówek. Franzen wpadł w szał, gdy się o tym dowiedział kilka dni po premierzy (gościł w Londynie akurat z okazji promocji). Cały nakład od razu wycofano, klienci, którzy kupili wersję z błędami mogli ją wymienić na wersję bez błędów – ja się nie przejęłam, często polskie wydania książek mają więcej błędów niż to, które tak rozjuszyło pisarza.
Ciekawe, jakbym odebrała książkę, czytając ją po polsku… Nie wyobrażam sobie jednak lektury w innym języku książki napisanej po angielsku, wydawałoby mi się to sztuczne i wciąż bym się zastanawiała, jak to jest w oryginalne, jakie słowa zostały dokładnie użyte, jaki szyk zdań itp. Patrząc na te cytaty, które zamieściłaś, mam mieszane uczucia. Ja bym inaczej napisała te zdania, ale być może mówię w specyficzny sposób, używam mniej potocznego szyku, nie wiem. Zawsze jednak czytając dialogi po polsku przefiltrowuję je sobie przeze mnie i stanowi dla mnie frajdę odkrywanie, że można mówić w zupełnie inny sposób.
Franzen nie poległ, ale gdyby innych pisarzy posadzić przed komputerem na osiem lat, to może wielu też by sobie poradziło w przedstawieniu całych Polski/Niemiec/Francji/Hiszpanii/Rosji… Marzą mi się tego typu książki osadzone w realiach innych krajów.
A jednak trzeba mieć dar do takiego oglądu. Tak jak pisałaś w swojej recenzji: spojrzeć na horyzont i w punkt tuż przed oczyma. I przemiany społeczne zrozumieć, czuć język, namalować scenerie i jeszcze psychologii nie zaniedbać.
Niedawno Katasia pisała o takim francuskim Franzenie (analogia moja, nie wiem, czy trafna): tutaj.
Rewelacyjna historia z brytyjską edycją Wolności! Dla mnie nie lada smaczek. Niepojęte, ale cudne.
Przed poliglotą czapki z głów! To wielka wygrana. Zwłaszcza dla człowieka czytającego.:)
Podoba mi się w przedstawionej przez Ciebie powieści obecność „zwyczajnych” bohaterów. Ostatnią wielką amerykańską powięścią jaką czytałam była Ludzka Skaza Rotha, która sprawia wrażenie, jakby autor nie znał w ogóle świata poza uniwersytetem. Ten małomiasteczkowy zestaw bohaterów (na czele z idealną mamą) jakoś bardziej mnie inspiruje niż powieści kampusowe.
Katasiu,
tak, u Franzena perspektywa widzenia jest dość szeroka. Mimo skupienia na kilkorgu właściwie postaciach głównych. Ja odbieram tych bohaterów jako „charaktery amerykańskie”. To jest dość ciekawe wrażenie, bo przecież oni nie są żadnymi typami, reprezentantami etc. Czuję inną mentalność, inne nawyki działania.
Może nawet ta nadzieja i potrzeba, by rozpoczynać od nowa, która mnie ujęła, jest dość amerykańska w swej istocie.
Roth w Ludzkiej skazie rzeczywiście wychodzi od afery w kampusowym światku. Retrospekcje (cała historia „białego Murzyna”) wychodzą z niego, ale ogląd pozostaje właściwy dla Nathana Zuckermana i głównego bohatera, Colemana Silka.
Z całej amerykańskiej trylogii Rotha najlepiej pamiętam tę część, bo została świetnie zekranizowana (Piętno). Film mocniej mi siedzi w głowie. Anthony Hopkins!
Bardzo mnie zachęciło to, co piszesz o Alexisie Jennim. Zanim będzie dostępny dla polskojęzycznych to jednak trochę wody upłynie… :)