tak się złożyło, że jestem i patrzę

„Tak się złożyło, że jestem i patrzę”. [Może być bez tytułu]

I piszę. Czasami po to, by coś z siebie wyrzucić, nadać kształt myślom i jakoś się wobec nich zdystansować. Zwłaszcza wobec tych, które chodzą po głowie w tę i we w tę. Bezkształtne.
To mogłaby być recenzja, ale nie jest.

Róża była wydarzeniem na Festiwalu w Gdyni. Lwy przypadły wówczas filmowi Skolimowskiego (Złote) i Komasy (Srebrne). Później nadszedł Warszawski Festiwal Filmowy i laury trafiły do Róży (Grand Prix). I nie jest to pomyłka, moim zdaniem.

Minęło ponad pół roku zanim pojawiła się możliwość skonfrontowania tego, co niosła fama, z tym, jak na film Smarzowskiego reaguje nasza własna wrażliwość, wyobraźnia, potrzeba wejścia (lub nie) w losy głównych bohaterów.

Konfrontacja dotyczy z jednej strony tego, czy Smarzowski zaproponuje coś, co da się odebrać w łączności z Weselem i Domem złym. [Tak, choć dla mnie Róża jest odrębna. To pierwszy film reżysera, do którego nie pisał scenariusza. Cenię pozostałe, ten jest najważniejszy.]

Drugi aspekt konfrontacji wymaga rozpoznania, jak się mają deklaracje twórców, oceny krytyków, komentarze blogerów etc. – do tego, co czuję ja. Tu nie ma jednej tonacji, ale (operuję pewnym skrótem myślowym): reżyser mówi, że zrobił film o miłości, krytyka podkreśla, że film zapełnia białą plamę na mapie powojennych wydarzeń (wysiedlanie Mazurów) i uderza skondensowaną brutalnością („cios w podbrzusze”). W komentarzach znajomych często pobrzmiewa nuta zastrzeżenia: „wiesz, ale gdy po raz kolejny ją gwałcą,… to już za dużo”. I czy Smarzowski przesadził czy nie, i że o miłości to wcale, bo za dużo upodleń, chuci i bólu.

[Co do mnie, wiem jedno. Opowieść zadziałała nokautująco. Wszystko po niej boli. Nie wiadomo, co myśleć. Właściwie: myśleć przez jakiś czas nie można, dopóki nie uwolnią się emocje. Żeby nie przegadywać i nie szufladkować, nie psychologizować nawet, raczej pozwolić, by to, co irracjonalne miało swoją rację bytu.]

Smarzowski opowiada realistycznie, mocniej: naturalistycznie. Oczekiwanie, że ni stąd ni zowąd pojawi się confetti z pozytywnych uczuć jest naiwne i niczym nieuzasadnione. Sentymentalizm wyrugowany bezpowrotnie. A jednak jest  to film o miłości. Inaczej nie potrafię go odbierać. Bez tej warstwy zostałaby wyłącznie ludzka podłość, głupota historii i absurd. Nie przeczę, poczucie absurdu nie opuszczało mnie podczas seansu. Przez sporą część opowieści kołatało mi w głowie: wyjechać! zostawić w diabły tę ziemię, uciec od wszystkiego raz na zawsze.

Rok 1946. Mazury. I Mazurzy, którymi pomiata historia. Rosjanom i Polakom za bardzo przypominają Niemców. Próbuje się ich „uswoić”, ale tylko pozornie. Tak naprawdę wszystko zmierza do wyrugowania ich z tych ziem. A ponieważ nie odchodzą dobrowolnie, więc uprzykrza im się życie, na potęgę. Wyjechać, uciec stąd? A niby gdzie istnieje bezpieczny świat dla żołnierza AK, który nie poddał się weryfikacji i dla Mazurki, wdowy po żołnierzu Wermachtu?

Zawieszam recenzenckie tropy, bo tak naprawdę interesuje mnie tylko jedno, mało profesjonalne pytanie: czym jest miłość? 

Ok, zawężam: jaka jest miłość Róży i Tadeusza?

Nie dojdzie, kto chciałby dociec, dlaczego w ogóle się pojawia. Dwoje ludzi („wraki”, jak mówi reżyser), którym niespieszno do uniesień. Ogołoceni, z piętnem (zwłaszcza Róża), bez przyszłości. Musiał być w nich ogromny bagaż rozczarowań. Albo nie było już nic, jak po przekroczeniu zbyt wielu granic. Wydrążeni ludzie, którzy idą za czymś, co ich budzi z odrętwienia. To może być czyjaś obecność na co dzień. Obecność, która jest ważna. A potem już kluczowa.

Tyle dzieje się wokół, tyle zagrożeń, że o miłości ani się nie mówi, ani się jej nie pokazuje. Nie tak, by przykuwała uwagę. Wszystko inne zdaje się być głośniejsze. I to też cecha tej miłości: cisza, czasem czułość spojrzeń, rozjaśniona twarz Róży. Lub to jak Tadeusz ją widzi: kobiecą mimo hańby i wyczerpania.

Miłość jest lękiem. [Wiem, że w liście św. Jana jest zapisane coś na odwrót.] Jest niepokojem o tę drugą osobę. Strachem, że coś może jej się stać, że może umrzeć.  Tu przychodzą na myśl te sceny, gdy Tadeusz powraca do domu, po raz kolejny napadniętego przez „żołnierzy”. Bezradność, gdy rozumie, że nie ochroni jej przecież przed wyrokiem (to po wizycie i diagnozie lekarza). 

Ale rewelacyjna jest również scena, gdy wybuch miny budzi popłoch w Róży, że coś niedobrego stało się z Tadeuszem. Przybiega i krzyczy na niego. Że chyba oszalał i zupełnie niepotrzebnie odminowuje więcej niż trzeba, powinien natychmiast przyjść jeść. I wrzeszczy tak po niemiecku, pełna strachu o niego.

Wizualnie najpiękniejszy jest uśmiech Agaty Kuleszy jadącej na rowerze, radość, trochę wygłup. Bo miłość jest odprężeniem, chwilą pełni w choćby nie wiem jak pustym świecie. Pływaniem łódką po mazurskim jeziorze, gdy świat wydaje się naprawdę całkiem ładny.

Co jeszcze? Jest szacunkiem. Oj, to najlepiej obrazuje epizod z wilniakami, sąsiadami, którym Róża użycza dachu. Nieszczęśliwie, bo tym razem gwałciciele zmaltretowali i Różę, i jej sąsiadkę (Kinga Preis). Mąż zarządza, że trzeba się ewakuować, bo „zepsuli mu Amelkę!”. Idzie biedaczek, za nim dzieciaki, na końcu kobita objuczona bagażem niczym wół. Mężczyzna naburmuszony, i przestraszona, Bogu ducha winna, zgwałcona Amelka. Otóż, w relacji Tadeusza i Róży jest inaczej. Z dystansu patrząc, można powiedzieć – normalnie(!), ale dla obojga, z wielu powodów, ta sytuacja jest balastem, żywą raną.

Gdy wiemy, że nie ma przyszłości, chcemy pozyskać przeszłość tego, kogo kochamy. Bezcenne staje się każde wyznanie, które w jakikolwiek sposób przybliża coś, co miało swój wpływ na to, kim stała się ukochana. Róża opowiada Tadeuszowi o kilku mazurskich zwyczajach, których przestrzegano, gdy była dzieckiem. Mówi też o umieraniu, o stołku stawianym przy łóżku umierającego (dla duszy), i o otwartym oknie, które pomaga duszy odejść.

Wysłuchałam wywiadu z Agatą Kuleszą, w którym aktorka tę rozmowę nazywa sceną miłosną. Ja to tak właśnie czuję. Co więcej, scena wybrzmi w pełni dzięki kilku słowom i gestom, które nastąpią później. Niezwykłe jest to, w jaki sposób Smarzowski połączył tak różne rejestry, w moim odczuciu bezkolizyjnie. Ból, cierpienie duszy, podłość świata, okrucieństwo i brud historii z jednej strony. Z drugiej – coś głęboko ludzkiego, co ocala. Dla mnie kwintesencją delikatności i bólu miłości, czymś kruchym i mocnym jak tarcza jest scena, w której Tadeusz (wspaniały Dorociński) czyta fragmenty książki „duchowej”. Są takie dziwnie piękne księgi, niedzisiejsze, opisujące życie duszy. Ta chyba jest czymś takim właśnie.

Mam w głowie jeszcze kilka scen, które pamiętam, bo chcę pamiętać. Nie zapominam, że wokół ziało grozą, od tego przecież zaczęłam. Upiornie rozklekotana rzeczywistość to plan pierwszy. Miłość rozgrywa się w głębi. I ma wpływ na to, co z człowieka się wydobywa. Nie wiem, czy ma ona moc unieważnić absurd świata. Chyba nie. Ale bez tej soli byłby on nie do przełknięcia.

„A wszystko to pod niebem z natury bezniebnym”. [Widok z ziarnkiem piasku]

79 komentarzy do “tak się złożyło, że jestem i patrzę

  1. Ewa

    Tak się stało, że twoja opowieść wpisała się a rebours, w obchodzone właśnie z wielkim hukiem święto św. Walentego.
    ‚Wszyscy’ bardzo pragną miłości; ale czy raczej nie wyłącznie, jej spazmatycznych objawów. Miłość, w której mielibyśmy wspierać wybrańca serca nie mieści się w tej definicji. Najlepiej żeby wszystko było purpurowo-kolorowe, kochankowie broń Boże ‚nie zepsuci’ itd. itp.
    Dobrze, że jesteś i patrzysz…

    Odpowiedz
  2. szwedzkiereminiscencje

    renée – napisze podobnie jak ewa (choc zaczelam myslec o wpisie juz 1,5 godziny temu): moze nastal czas, zeby przypomniec, ze milosc dojrzalych ludzi to cos innego niz zwiazek miesniaka z panienka wymachujaca pomponami? i ze nie wymaga obecnosci wedding planner?

    ze zawsze j cos, co nie pasuje do wyidelizowanego obrazka: bo ktos mlaska przy jedzeniu, narzeczony nie ma „cenzusu” albo ktos ci wycial glupi numer. obserwuje pod bokiem pary z umyslowym handikapem – j taki facet, kt wrzeszczy na swoje dzieci i zone, ale potem j troskliwym mezem i ojcem. ja bym tak nie chciala, lecz oni sa przeszczesliwi – zamiast wegetowac pojedynczo w XIX wiecznym zakladzie „dla czubków”. milosc to chyba tez odwaga wyjscia na przeciwko drugiemu czlowiekowi, choc j tajemniczym ladem i budzi w nas obawe swoja innoscia?

    pytanie praktyczne: czy ten film DA sie ogladac? bo tematyka swietna, ale „dom zly” byl dla mnie takze zlym filmem…

    Odpowiedz
  3. tamaryszek Autor wpisu

    Ewo, M.,
    te najciekawsze barwy miłości są spoza palety najczęściej wykorzystywanych kolorów, prawda.

    O filmie:
    Mocne doświadczenie. Obejrzałam chyba z dziesięć dni temu i nie planowałam pisać. Trudno sobie poukładać w głowie wszystkie wchłonięte emocje. Na pewno nie myślałam zbyt wiele o miłości podczas seansu. Podobnie jak całkowicie wymykała się mojej analizie „psychoza kobiety”, czyli fala gwałtów (obawiam się, że Smarzowski sobie tego nie uroił, choć jego wyborem było, by nie sięgać po metafory). Racjonalnie mogłam się przyglądać scenom obyczajowym: zachowaniom Mazurów, ubeków, akowców, tej polskiej rodzinie spod Wilna. W warstwie historycznej opowieść ważna i solidna.
    Smarzowski lubi twardy realizm. Dla mnie „Dom zły” był ważny. Ważniejszy niż groteskowe „Wesele”. „Róża” to na pewno nie jest film na miły wieczór. Ale nie do ominięcia.

    O miłości:
    już nic nie dodam, bo zasadnicze pytanie tego posta pozostaje pytaniem. I to chyba bez względu na to, ile obserwacji i doświadczeń zgromadzę.
    Obie mówicie o czymś bardzo istotnym. Wspieranie, otwieranie się na nieznane…

    Odpowiedz
    1. szwedzkiereminiscencje

      tematy same ciekawe – tylko z tego co piszecie rezyser nie dla mnie :-(

      tematy mam przepracowane na raty: 1.gwalty wojenne po pamietniku anonymy, wojnie na balkanach i w afryce; 2.mazurzy – po pilotowaniu grup, kt calowaly ziemie po przekroczeniu dzwiny, 3.konsekwencje AK – bo jak sie okazalo ojciec mojej kolezanki przesiedzial 10 lat z wyrokiem dozywocia – a wszystkich jego wspólpracowników zgladzono. te historie – a kazda z nich traumatyczna – musza sie jeszcze w tym filmie potegowac. jak dla mnie wola to o rezysera subtelnego, bo jak taka ilosc okrucienstwa przetrawic?

      jak aktorzy mogli to wszystko udziwgnac?

    2. tamaryszek Autor wpisu

      M., zadajesz genialne pytanie!
      Aktorzy udźwignęli to subtelnie. Właśnie tak. Smarzowski jest precyzyjny i subtelny.
      Myślę sobie, że pisanie o tym filmie jest pułapką. Chcąc nie chcąc, mówi się coś o okrucieństwie i przemocy. To dlatego, że film jest szorstki. Ale jeśli w ogóle zdecydowałam się o nim mówić, to kierowałam się potrzebą dotarcia do subtelności, które są i właśnie tym są piękniejsze, że niespodziewane.
      Zastanawiam się teraz, czy mogłam pominąć wprowadzenie tej ogólnej aury. Bo właśnie o to mi chodzi w tamaryszkowym pisaniu, by patrzeć przez lupę lub lunetę, a nie w proporcji 1:1.
      Niezwykłą przygodą dla widza tego filmu jest szansa na uwierzenie w miłość i ludzką siłę. Mimo wszystko.

      Wiesz jak świetna jest Kulesza?! Dorociński! W ogóle: Braciak, Preis, Dziędziel, Bobrowski,…Lubos (on jest okropny! ale właśnie taki ma być)!

  4. ksiazkowiec

    Barwna recenzja, a nadal boję się obejrzeć. Nie „oswoiłaś” mi filmu. Będę czekać na odpowiednią aurę, jakiś lżejszy czas. Ciekawa jestem obrazu AK. Uchylisz rąbka?

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Też miałam stracha, idąc na film. Niebezpodstawnego.
      Ale od pierwszej sceny, od czołówki właściwie, zapomniałam o nastawieniu, bo czułam, że się zaczyna. Dobra czołówka. Cisza. Jeśli masz coś w głowie, to wygasa.

      Tak, interesujący jest wątek AK.
      Pojawia się temat weryfikacji. Wiadomo: jedni się zgłaszają, to wiąże się z propozycją współpracy. Inni nie chcą ujawnienia, choć nie angażują się w walkę konspiracyjną. Przypadek Tadeusza. Ale w tych czasach nie sposób żyć neutralnie.
      To jest film o polskiej historii. Bez znieczulenia.
      Jeśli obejrzysz, bardzo bym była ciekawa Twego komentarza do tej sfery filmu.
      W swoim wpisie omijam ją, głównie by uniknąć wszystkoizmu, no i dlatego, że miałam pilniejszą rzecz do zrozumienia. Tło historyczne odbieram jako prawdziwe. Ten film uderza obuchem i tu jest ewentualnie pytanie o formę podawczą. Zauważam, że niektórzy zgłaszają obiekcje co do zwielokrotnienia przekazu pewnych treści. Ja nie zgłaszam. Mnie Smarzowski przekonał do swej reżyserii.

  5. Mag

    Właśnie wróciłam z kina. Jestem dokładnie w takim samym stanie, jak Ty na początku. Nie wiem co myśleć o tym filmie. Jestem jeszcze całą spięta, jeszcze emocje nie puściły. Nie potrafię zwerbalizować tego co siedzi w głowie. Wiem jedno i to mi się u Smarzowskiego powtarza- jego bohaterowie są heroiczni do granic, granic wszystkiego, to w pewnym momencie staje się groteskowe, ale jest to groteska wstrząsająca.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      O! Mam duże zrozumienie stanu, w którym jesteś. ;)

      Mówisz groteska? Tym samym zadałaś mi ją do przemyślenia.
      Ta ostatnia sekwencja, zatytułujmy ją „Powrót” – ona rzeczywiście wprowadza inną poetykę.
      Coś dziwnego dzieje się z postacią Tadeusza. Coś jakby do filmu realistycznego weszła postać z innego wymiaru. Nietykalna. I ostatnia scena: dokąd oni?
      Jeśli nawet jest tu coś z przerysowania, spoza wyjaśnień psychologicznych, to w moim odbiorze – nie jest karykaturą. Dlatego jeśli w ogóle, to koniecznie z tym epitetem „wstrząsająca”.

  6. Logos Amicus

    Niestety, to co zobaczyłem na ekranie nie było dla mnie filmem o miłości. Było przede wszystkim filmem o gwałcie, przemocy i absurdzie wojny.

    Smarzowski mówił, że chciał zrobić film o miłości i … zrobił „Różę”, która – jaka jest – każdy widzi (przede wszystkim: każdy dostaje tym filmem po głowie, bo nagromadzenie w nim przemocy jest kolosalne).
    To tak, jakby ktoś chciał zrobić film o śnie, a pokazał tylko bezsenność (albo o łagodności – pokazując tyko przemoc). Niestety, widzę w tym wszystkim zbyt daleko (moim zdaniem) idącą przewrotność.
    Nie zawsze deklaracje reżysera odbijają się na ekranie. Odbijają się natomiast zwykle jego fascynacje, traumy i obsesje: w tym przypadku jest to przemoc.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :) Trudno mi odpowiedzieć, bo nie mam nic do dodania. Nie rozumiem, dlaczego nie ma tego, co ja widzę w tym filmie. Dla mnie jest. Więcej: to, co głębiej (gdzie nie ma już historii i brudu) najwięcej mówi o człowieku. Przynajmniej o tym, co się z nim może dziać, POMIMO wszystko.
      W historii Róży i Tadeusza widzę szacunek, wsparcie, obecność i otwarcie na drugiego. Lęk i pochylenie się nad bólem bliskiej osoby. Widzę piękną próbę ocalenia przeszłości ukochanej osoby i wierność wyrażoną poprzez pamięć.
      Nie jestem ekspertem w temacie „czym jest miłość”, ale jeśli to nie jest miłością, to czym jest?
      Oczywiście, widzę również przemoc, ale to nie jest dla mnie film o przemocy.

  7. Logos Amicus

    Po prostu: inaczej odebraliśmy ten film.
    Zdarza się ;)

    Pozwól, że zacytuję fragment mojej recenzji, który bliżej oddaje to, co chciałem powiedzieć w poprzednim komentarzu:

    „Takiej ilości gwałtów nie widziałem chyba jeszcze w żadnym z obejrzanych przeze mnie dotychczas (w całym moim życiu) filmów, a zebrało się ich przecież sporo. Wiem, że nie jest dobrze rozpoczynać recenzję filmową od takiego zdania, ale cóż… skoro sam reżyser bez litości serwuje nam obraz za obrazem nasycony tak intensywnym okrucieństwem – i to w tak wielkim nagromadzeniu i naturalistycznym natężeniu – to widocznie jego zamiarem było mocne potrząśnięcie widzem. Więc niech się nie dziwi, że ten widz może się poczuć nieco obolały i wyda przy tym jęk. Skądinąd wiem, że Smarzowski przedstawiając swoją “Różę” chciał nam ukazać przede wszystkim “miłość” (sam to wielokrotnie podkreślał). Niestety, nie jestem do końca przekonany o tym, czy ja ową “miłość” w całym tym horrendum odczułem. Byłem bowiem tak przezeń rozbity (przybity), że miłosne akordy, jakie mogły świadczyć o rodzeniu się uczucia między niemiłosiernie pokaleczonymi ludźmi (a zaczęły one wybrzmiewać dopiero pod koniec filmu), wydały mi się zbyt odległe, głuche i niestety uświadomione nam trochę poniewczasie.”

    Teraz już jestem przekonany: miłości tej w filmie nie odczułem (odczuwam ją natomiast w wielu innych filmach, które rzeczywiście są/były dla mnie filmami o miłości).

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Znam Twoją recenzję.
      To jest właśnie piękne, że nie musimy widzieć tak samo.
      Miło, że przeczytałeś moje spostrzeżenia.
      Co do „odczuć” – no ja też nie napawałam się love story, to nie jest tego rodzaju opowieść, która wciąga nas w namiętność, w miłosną tęsknotę etc. Tu miłość boli. Ale poza bólem są te wspomniane przeze mnie „chwile pełni”. Piękne zdjęcia Róży wybrałam, prawda?

    2. szwedzkiereminiscencje

      a moze to film typu „albo-albo”? ze albo sie kocha, albo nienawidzi?

      smarzowskiego znam tylko z „domu zlego” i j dla mnie dosadny az do bólu (a w ogóle to sciagniete z „fargo”). ale znam takich, kt sie zachwycali!

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Może.
      Dyskusja w komentarzach czasem prowadzi do zbyt wyrazistych stanowisk. Typu: ja widzę przemoc, ja widzę miłość.
      Nie w tym rzecz. Mogłabym sześć akapitów pisać o tym, że czułam się po tym filmie potwornie. I trzy akapity przepraszać, że śmiem pisać o miłości, choć film nie jest melodramatem. I w ogóle jeszcze dwa akapity o tym, co wszyscy.
      A w tym filmie jest kilka warstw. Moim zdaniem niedostrzeżenie tej najdelikatniejszej zubaża film.
      Ten film utknął mi w głowie. Ale im dalej od seansu, tym mniej analizuję to, że SB biło bez opamiętania, a chamy gwałciły. Analizuję Różę, to, co ona czuła. I to wszystko.
      Film jest dosadny, Smarzowski jest w nim rozpoznawalny, nawet gdyby zniknął z czołówki.;)

  8. Logos Amicus

    „Piękne zdjęcia Róży wybrałam, prawda?”

    Prawda, są piękne. I sugerują, że „Róża” to jest właśnie „love story”.
    I to jest bardzo mylące. Ktoś, kto będzie tego oczekiwał po filmie Smarzowskiego, dostanie – sama to wiesz – obuchem po głowie!
    Czy to nie jest także… delikatnie mówiąc – przewrotne?

    Odpowiedz
  9. marchew

    Ad vocem sporu: O miłości to rzecz azali o przemocy?

    Zgwałcili Amelkę. A Różę gwałcili. I to na różne sposoby. Indywidualnie i zbiorowo, w domu, na ulicy, na oczach córki. Czasami musiała oddać się dobrowolnie jednemu, żeby uchronić się od wielu, jak np. podczas stacjonowania wojsk rosyjskich w jej gospodarstwie.

    Dlaczego jednak Amelkę „zepsuli”, a Róża została różą?

    Jest coś takiego, wobec czego przemoc jest bezsilna. To jest afirmacja życia. Wbrew wszystkiemu. Tadeusz dostrzegł to w Róży. I chwycił się tego jak zbawiennej poręczy. W czasie przesłuchania przez UB (równie brutalnego jak gwałty) wspomnienie uśmiechu Róży impregnuje go na wszystkie możliwe tortury.

    W „Róży” Smarzowski pokazuje, że świat jest „domem złym”. Ale po seansie nie szukamy prochu, żeby zrobić pierdut… Bo przecież pokazuje też, że jest jakaś racja istnienia.

    Odpowiedz
  10. tomek

    nie miałem okazji ogladać tego filmu, ale jak tylko się nadarzy zrobię to, zwłaszcza po waszych komentarzach, pozdrawiam

    Odpowiedz
  11. tamaryszek Autor wpisu

    @Marchew,
    Wiesz, ja nabieram coraz większego szacunku do reżysera. Mam trochę problem z zakończeniem filmu, ale nie umiem tego jeszcze wyrazić. Poza tym: chapeau bas!

    O miłości w „Róży” pisać trudno. Bardzo się starałam nie przeinterpretować. Tu nazwanie tego, co jest w obrazie, nie w słowach, może coś zniszczyć. Nie przypadkiem większość ujęć ukazujących bliskość ma charakter na poły wyobrażeń lub marzeń (ślub, scena z rowerem -jest rzeczywista, ale też osadzona tak, jakby była patrzeniem Tadeusza).
    Miłość jest w działaniu. Przecież wszystko, co robi Tadeusz wobec Róży ją potwierdza: ryzykowne szukanie morfiny, ściąganie lekarza – ryzykuje ujawnieniem, a nie ma przecież żadnych obowiązków wobec kobiety, od której wszyscy się odwrócili. Ważne są sceny bliskiej rozmowy (wspomniałam już we wpisie), także bliskość ciał – która unaoczniona jest w spojrzeniu i dotyku, nie w bezpośredniości seksu.

    Twoje słowa są bardzo bliskie temu, co czuję.

    @Logosie, dlaczego miałabym odbierać film Smarzowskiego bez tego, co w nim jest? Te zdjęcia są z jego filmu. A to, co o filmie piszę, nie jest – w moim zamierzeniu – ani trochę przewrotne. Ja naprawdę szukam swojego odbioru i stawiam swoje pytania. I widzę swoimi oczyma. Rozumiem, że będziesz się do upadłego trzymał swojej wersji. Twoje prawo i Twoja racja.

    @ Tomek,
    zdecydowanie, najlepiej oczyścić głowę z komentarzy i po prostu obejrzeć. Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    1. Logos Amicus

      Nie będę.
      Szanuję Twój odbiór filmu Smarzowskiego.

      PS Dlaczego od razu do upadłego? Po prostu – tak samo jak Ty – mówię o tym, co ja zobaczyłem w filmie Smarzowskiego i jak ja go odebrałem.

      Moim zdaniem te zdjęcia, którymi zilustrowałaś swój tekst, nie oddają istoty filmu i jego ogólnej wymowy, klimatu… (ludzie są tam przecież głównie – a chyba i wyłącznie – katowani przez los – czego ukazania Smarzowski nam nie szczędzi, i to powtarzając wielokrotnie te same motywy mordu i gwałtów).
      Taka jest dominanta tego filmu.
      Ukazując tylko uśmiechnięte twarze bohaterów i romantyczne widoczki – zafałszowujemy (przepraszam za to słowo, ale tak to odbieram) rzeczywistość jaką ukazuje Smarzowski na ekranie, a tym samym charakter samego filmu.

      Pozdrawiam

    2. Logos Amicus

      Czyli najlepiej będzie, jeśli nie będę w ogóle zabierał głosu wtedy, kiedy inaczej odbiorę jakiś film, niż Ty, a już na pewno – broń Boże! – nie mogę tego argumentować (bo po prostu nie będzie to dyskusja/rozmowa, tylko bronienie mojej racji „do upadłego”) :(

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Jestem zaszczycona Twoją obecnością na mojej stronie.
      Myślę, że dobrze będzie podać tu link do Twojej świetnej recenzji: Tutaj.

      Ale stwarzanie opozycji, którą z każdą swą wypowiedzią bardziej podkreślasz: przemoc ALBO miłość, jest moim zdaniem błędne.
      Przecież ja nie neguję pierwszego, za to dostrzegam również drugie.
      Ty naprawdę wykastrowałeś „Różę” ze wszystkich znaków, które to potwierdzają?
      Tak odczytuję Twój odbiór. I powiem, że wydaje mi się on ciekawy. Dziwny, ale absolutnie możliwy. Jesteś na to żywym dowodem.
      Bo przecież poświęciłeś ileś zdań na rozprawienie się z wypowiedzią reżysera. I wniosek brzmi: ja nie „odczuwam”, więc nie ma.
      I teraz interesujące jest to, jak reagujesz na moją wypowiedź, że ja potrzebuję tej warstwy filmu, bo bez niej jest on dla mnie niepełny. I znajduję (obok tego wszystkiego, co Ty bardzo trafnie wyliczasz) na nią potwierdzenia.

      Jeśli więc nie zaprzeczam Twojemu odbiorowi, to chyba nie aż tak zasadniczo się różnimy.

  12. Logos Amicus

    Ja też nie uważam, że zasadniczo się różnimy :)
    Nota bene, zarówno Ty, jak i ja zgadzamy się z tym, że film Smarzowskiego jest bardzo dobry (ja na dodatek sądzę, że to jeden z najlepszych filmów polskich ostatnich lat).

    „Dziwny, ale absolutnie możliwy. Jesteś na to żywym dowodem.”
    No tak, tak… ja przecież wiem, że jestem „dziwny” ale przecież „możliwy” ;)

    Nie uważam, że moja recenzja jest „świetna”. To właściwie nie jest recenzja tylko kilka dość luźnych uwag o filmie Smarzowskiego.

    Masz rację, że stwarzanie opozycji przemoc ALBO miłość jest błędne. Ale ja tego – może wbrew pozorom – nie robię. Mówię tylko o dominancie filmu – o obecnej tam, druzgoczącej (jednak dla mnie ) przewadze gwałtu nad miłością. Być może Ty tej przemocy nie chcesz (nie chciałaś) w filmie Smarzowskiego dostrzegać, mimo, że reżyser tak ostentacyjnie walił nas nią po głowie – jak sama pisałaś: nie nadążałaś po prostu z odwracaniem od niej oczu. Ja oczu nie odwracałem (ani nawet nie chciałem odwracać) – i być może również z tego powodu inaczej postrzegamy ten film.

    Piszesz: ja potrzebuję tej warstwy filmu, bo bez niej jest on dla mnie niepełny.

    To wskazuje na to, że interpretujesz film Smarzowskiego według własnej POTRZEBY. Ja takiej potrzeby nie odczuwałem – choćby dlatego, że to zakłada pewną intencjonalność w odbiorze filmu – a więc rodzi niebezpieczeństwo doszukiwania się w nim (albo wyolbrzymiania czegoś), czego tam nie ma (albo jest w znikomej ilości, ewentualnie zepchnięte na dalszy plan).
    Wygląda na to, że starałaś się w filmie Smarzowskiego znaleźć „dopełnienie” (ekwiwalent nadziei?) – a za to dopełnienie uznałaś miłość, więc ją znalazłaś i ona zdominowała Twoje widzenie filmu.
    Ze mną jest inaczej: wydaje mi się, że miłość – w sposób w jaki ukazał ją w „Róży” Smarzowski – nie tylko, że nie nadała życiu bohaterów żadnego sensu, ale wręcz podkreśliła absurd ich życia i świata, jaki ich wówczas otaczał i który ich – kawałek po kawałku – zabijał.

    Wierz mi, ja też chciałbym aby miłość dopełniała każde ludzkie życie. Ale nie zawsze tak jest. Często nie ma żadnego dopełnienia – i pozostaje tylko poczucie absurdu… zwłaszcza kiedy miłość zostaje zdruzgotana przez obecny w świecie gwałt (i chorobę).
    I to zobaczyłem w filmie Wojtka Smarzowskiego.

    Pozdrawiam

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Czy Ty przypadkiem nie chcesz powiedzieć, że jednak masz rację i kropka? ;)
      Widziałam cały film, wszystkie sceny.
      A propos mojego wpisu: zwróć uwagę na trzeci wiersz i na zdanie wyróżnione na niebiesko.
      Dodam też, że tak sobie zamierzyłam (wspomniałam w którymś komentarzu wyżej, trochę też w motcie blogu i w wizytówce), że wolę przyglądać się tekstom z dystansu lub w zbliżeniu. Jeśli piszę, to głównie po to, by zbadać kontekst lub (częściej) przyjrzeć się wybranym z tkaniny nitkom. To jest ten przypadek. Oczywiście, mam nadzieję, że nie odrywam ich od kontekstu. Tu się chyba różnimy: ja uważam, że nie, Ty – chyba mi to zarzucasz.
      Tak buduję swoje wpisy, że piszę o tym, co dla mnie ważne. Wszystkoizm przypomina mi lekcje.

      Ale w tym, co teraz powiedziałeś bardzo tajemniczo brzmi uwaga, że miłość potwierdzała absurd świata. Tu już wchodzimy w interpretację, czym miłość jest i do czego prowadzi. I to mnie ciekawi. Czym Ty tłumaczysz sobie postawę Tadeusza? Takim immanentnym dobrem, heroizmem wrodzonym, ideami? Bardzo serio pytam. Dlaczego miłość była bez sensu? I jeszcze to, co napisała Marchew: czy nie uważasz, że oni bez miłości byliby słabsi i bardziej złamani? A tak przecież mogło być, gdyby reżyser tym torem prowadził opowieść.

  13. Logos Amicus

    tamaryszek (w ostatnim komentarzu):
    Ale w tym, co teraz powiedziałeś bardzo tajemniczo brzmi uwaga, że miłość potwierdzała absurd świata.

    tamaryszek (we wpisie):
    Miłość rozgrywa się w głębi. I ma wpływ na to, co z człowieka się wydobywa. Nie wiem, czy ma ona moc unieważnić absurd świata. Chyba nie.

    Ja nie napisałem, że „miłość potwierdzała absurd świata” tylko, że „miłość podkreślała absurd świata” bo właśnie – jak sama napisałaś – nie była w stanie unieważnić absurdu świata, który przy tej miłości był jeszcze bardziej krzyczący (bardziej widoczny, czyli podkreślony).

    Nie twierdzę, że tym jest miłość (w ogóle nie definiuje tu miłości) ani tym bardziej nie piszę, że miłość do tego prowadzi.
    Widzę natomiast, do czego doprowadził ją w swoim filmie Smarzowski. (A mianowicie do czegoś, co „nie unieważniło absurdu świata” – jak sama zresztą napisałaś.)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Aha. Ja się jak najbardziej z sobą zgadzam. Niestety, takiej mocy miłość nie ma. Świat pozostaje „domem złym”, jak napisała Marchew. I przy czym Ty obstajesz.
      Moje pytanie: czym miłość jest? ma – jak dobrze wiemy – charakter bezdenny. Ja sobie je postawiłam, bo wydało mi się najtrudniejszym i najpilniejszym pytaniem po obejrzeniu tego filmu. Ale szybciutko zawęziłam je do R. i T., a nawet tu nie dałam wyczerpującej odpowiedzi. Karkołomne. No bo czym jest miłość? Stawiając to pytanie, miałam świadomość pewnego ryzyka (nie wiem: uproszczeń albo pseudofilozofii). Ale to nie powód, by je w sobie całkiem zagłuszyć.

      Smarzowski uruchamia ten temat. Dalej niż to, co napisałam nie chcę pójść. Ale jeszcze raz przywołam Marchew: relacja Tadeusza z Różą jest jakąś „racją istnienia”. Może są i inne racje. Ten film nie kończy się na śmierci Róży. Jest jeszcze los Tadeusza zderzony z siłą SB i to, co potem. Ten film nie odbiera nadziei.

      Ale trochę mi uciąłęś myśl: „Nie wiem, czy ma ona moc unieważnić absurd świata. Chyba nie. Ale bez tej soli byłby on nie do przełknięcia”.

    1. tamaryszek Autor wpisu

      WordPress komentarze z linkami przezornie oznacza jako spam. Musialam go z tej kieszeni wyciągnąć. ;)

      Zajrzę. :)

    2. szwedzkiereminiscencje

      o, jaki pomyslowy dobromil!

      tak wlasnie domyslilam sie, ze to musi byc link

      to j ciekawa lektura, bo uswiadomila mi, ze sa kobiety, kt ida na cos zupelnie innego niz ja bym poszla. i dla kt cos innego ma decydujace zmaczenie w zwiazku. i ze w sumie ich prawo ;-)

  14. Logos Amicus

    Ja nigdzie nie napisałem, że „świat pozostaje ‚domem złym'”, a tym bardziej przy tym nie obstaję. (Bo po prostu tak nie uważam.)
    Świat bywa „domem złym”, ale bywa też i „domem dobrym”.
    Smarzowski pokazał w swoim filmie ten „dom zły” – i to, że miłość jego bohaterów (co także i Ty zauważyłaś) „nie unieważniła absurdu świata”, w którym żyli.
    I pokazał całe zwały gwałtu i przemocy, które w moim odczuciu, zdominowały jego film.

    „Ten film nie odbiera nadziei.”
    No właśnie – zakończenie filmu to chyba najsłabszy jego element.

    Odpowiedz
  15. babka filmowa

    Gesty, gesty – romantyczna przejażdżka łódką po jeziorze, swobodna jazda na rowerze z rozwianym włosem, w tym przypadku chyba chustą, nieporadna recytacja Tadeusza na łożu śmierci Róży – wybaczcie, ale dzieciak z gimanzjum jakby mu kazali zilustrować miłość, wymyśliłby takie sceny. Dla mnie o wiele bardziej wiarygodnym byłoby, gdyby Tadeusz musiał z czegoś zrezygnować na rzecz Róży, gdyby musiał się jakoś dla niej zmienić, a on – on początku do końca jest świętym Tadeuszem zesłanym przez Boga grzesznej Róży (jakby nie było zyjącej kiedyś z Niemcem, którego rodacy tak ukrzywdzili świętego). Naprawdę, bardziej polubiłam i rozumiałam tego prostego chłopa granego przez Braciaka, który nie mogł sobie poradzić z krzywdą jaka spotkała jego i jego i żonę, niż tego świętego Tadeusza liżacego rany zbrukanej Róży.
    Wybaczcie wzburzenie, ale do tego doprowadzają mnie ostatnie filmy Smarzowskiego. :)

    Odpowiedz
  16. Ewa

    A propos różnic w spojrzeniu znad jeziora Michigan i znad Wisły. Wiadomo przecież, że mężczyźni są z Marsa, nawet ‚amerykańscy’ :)

    Nie jestem też pewna czy wolę „zesłanych świętych’ czy prostego chłopa, który ‚nie mógł sobie poradzić’.

    Odpowiedz
  17. tamaryszek Autor wpisu

    Tak ogólnie: ja już niczego nie mogę dodać w sprawie miłości w filmie „Róża”. :)
    Naprawdę. :) To mnie przerasta.
    Nie mogę przecież wskazać palcem: o tu jest miłość. Albo tu. I jeszcze tam.
    Są granice, po których przekroczeniu wpadamy w groteskę.
    Są też granice odwagi pisania o miłości, których bardziej nagiąć nie zamierzam.

    @ Babko Filmowa,
    no pokaż mi film, który według Ciebie jest filmem o miłości, a ja go wyśmieję.
    Nie, nie zrobię tego. Ale zapewniam Cię, że byłoby to po stokroć łatwiejsze niż wskazanie przez Ciebie (bez asekuracji,że „mniej więcej”) takiego tytułu.

    Trafia do mnie Twoja wściekłość na Smarzowskiego (na jego ostatnie filmy), bo czytałam Twoją recenzję i wiem, że film oceniasz nisko.
    Święte wzburzenie po kilkudziesięciu komentarzach względnej lub autentycznej aprobaty i kilku neutralnych (napisanych przez tych, którzy jeszcze filmu nie widzieli) jest bardzo wzbogacające. Serio: Smarzowski jest gorący jak kute żelazo! Świadomość tych skrajnych percepcji na prawdę daje mi do myślenia.

    Powiem tak: rodzina spod Wilna to cymesik! Rewelacja. Mam słabość do Kingi Preis, więc mała rola czy duża – z apetytem oglądam. Braciak budzi na pewno bardziej różnorodne uczucia niż Tadeusz. O, właśnie mi to uświadomiłaś. Bo przecież najpierw sympatię, trochę uśmiechu, współczucie wobec tego, co mu się przytrafia i wobec jego nieporadności. W końcowych scenach pewną odrazę. Zachowanie po gwałcie na własnej żonie wydaje mi się raczej paskudne. Zapobiec nie umiał, bo się bał, a potem kobietę jak „zepsutą” traktuje. Jakoś tam rozumiem (ograniczone horyzonty i stępiona empatia), ale nie aprobuję.
    I choć uczucia budzi różnorodne, to Tadeusz wprowadza dużo więcej skomplikowania.

    Tu się różnimy. Moim zdaniem on nie jest kreowany na herosa. Niezłomność pojawia się na dobre w scenach przesłuchań. [Tam jest taka świetna scena, gdy ofiara i oprawca wybuchają śmiechem – dobre!]. No i na końcu, tu mam problem z asymilacją.;)

    Heroizm bohaterów Smarzowskiego wymagałby osobnej debaty. Wspomniała też o nim Mag, tylko nie wiem, czy ma z tym problem czy akceptuje. I nie wiem, co o tym sądzi Logos?

    Nie chcę odnosić się do wszystkich Twoich słów, bo myślę, że część dyktowana jest wzburzeniem. [np. gdy piszesz niemal z pogardą o lizaniu ran zbrukanej Róży, która poślubiła przed wojną Niemca (a nie wolno, jak się żyje na polskiej ziemi?)]

    Nie odnoszę się też dlatego, że no cóż: chciał Smarzowski opowiedzieć taką historię, to opowiedział. Ktoś w końcu musiał podjąć decyzję o czym i jak. Reżyserska wizja. Nie ma nakazu pokazywania wyłącznie takich bohaterów, którzy się łamią. Że można było inaczej, to nie ulega wątpliwości. Dlatego powstaną jeszcze inne filmy i odsłonią „inną” prawdę. Bo prawda (zwłaszcza o człowieku, ale też o tamtych czasach) ma na pewno różne odsłony.

    @ Logosie, spłaszczania nie planowałam. Może to spadek formy?

    Odpowiedz
  18. babka filmowa

    „no pokaż mi film, który według Ciebie jest filmem o miłości, a ja go wyśmieję” – sugerujesz, że ja wyśmiewam film o miłości? Nie rozumiesz mojej poetyki, gadamy różnymi językami, ja nie wyśmiewam, nie akceptuję, Przykłady filmów o miłości? „Co się wydarzyło w Madison County”, albo „Jak być kochaną”.

    Dlaczego polubiłam postać „Braciaka” – bo ma wady. POkaż mi choć jedną u Tadeusza.

    Piszesz: ” Tadeusz wprowadza dużo więcej skomplikowania.” – jakiś przykład?

    Zgodziłabym się, gdybyśmy o Roży mówili jako filmie o przyjaźni, przywiązaniu, wzajemnej pomocy, Róża miała lokum, a Tadeusz miał silne ramiona, To widzę w filmie.

    . „[np. gdy piszesz niemal z pogardą o lizaniu ran zbrukanej Róży, która poślubiła przed wojną Niemca (a nie wolno, jak się żyje na polskiej ziemi?)]” – znowu się rozmijamy, to nie pogarda, lecz twarda żołnierska poetyka, bo co by nie mówić, on te rany jej prawie lizał, w tym dobrym znaczeniu, jak wierny pies swemu panu. O Niemcu mężu Róży wspomniałam, nie żeby nią wzgardzić, ale żeby podkreślić wspaniałomyślność Tadeusza, który nie bacząc iż zgwałcono i zabito mu żonę w Powstaniu, poświęca się, czy koegzystuje, z żoną rodaka jej oprawców. To bardzo chwalebne.

    Zarzucasz mi wzgardę w domyśle pewnie i gruboskórność wobec subtelności (jak go oceniasz) Smarzowskiego . Ludzie są tacy niesprawiedliwi. :(

    Pozdrawiam. :)

    PS Moje słowa o wzburzeniu wzięłaś sobie do serca, przesadzałam żartując nieco, oczywiście, zauważyłaś chyba uśmieszek na końcu zdania? Luz – to tylko film! :)

    Odpowiedz
  19. Logos Amicus

    To prawda: Smarzowski nie jest w swoim filmie zbyt subtelny (i wcale taki być nie musiał) – przynajmniej, w moim odczuciu – jeśli chciał być subtelny, to ta subtelność mu nie wyszła. A jak tu wiarygodnie opowiedzieć o takim uczuciu jak miłość bez subtelności?
    Mówicie o „życiu” „Róży” z Niemcem. A ja sobie przypomniałem, że ona też została przecież „nałożnicą” Sowieta-okupanta – czy w takim kontekście nie można zrozumieć tego, że Polacy sąsiedzi jej nie lubili (może nawet nienawidzili?) i chcieli się jej pozbyć (dla jasności: nie usprawiedliwiam tu ich postawy).

    Czy ja widzę heroizm bohaterów Smarzowskiego? Tak, oni są heroiczni, ale to pewnie dlatego, że ten heroizm wymogły na nich czasy (i okoliczności) w jakich im przyszło żyć.

    Niech mi wolno będzie zacytować tu coś, co napisałem niedawno w jednym z komentarzy (odpowiadając na pewne zarzuty, jakie miała wobec „Róży” babka filmowa):

    „Moim zdaniem masz sporo racji z tym Smarzowskim, czy też raczej… może z manierą, w którą wpada? Jak na razie mnie to jeszcze nie razi – ja nadal widzę w nim przed wszystkim bardzo sprawnego warsztatowo filmowca. Ale to niestety może się zmienić. I nieco obawiam się, że następny film Smarzowskiego (gdzie, jak on sam mówił) to będzie jeszcze większa degrengolada (ma być o alkoholikach, czy też czymś podobnym). Istnieje więc niebezpieczeństwo, że moja dotychczasowa sympatia dla jego reżyserki może mnie opuścić.
    Szkoda by było.”

    Może jeszcze tylko dodam, że w przeciwieństwie do babki filmowej uważam „Różę” za film bardzo dobry. Ale mimo to, naprawdę rozumiem rację, dla których ona filmu Smarzowskiego już tak nie poważa (gdybym nie odebrał przychylnie „Róży”, to pewnie użyłbym zupełnie podobnych argumentów, co ona).

    Koniec końców, warto przeczytać jej recenzję:

    http://www.babkafilmowa.blogspot.com/2012/02/roza-rez-w-smarzowski.html

    Pozdrawiam

    Odpowiedz
  20. sarna

    Widziałam film.
    W zasadzie trudno się spierać z racjami zawartymi w komentarzach, bo wszystkie są z racji indywidualnych predyspozycji i doświadczeń odbiorcy uprawnione.
    Ja jednak odbieram ten film inaczej niż Wy. Może tego, że urodziłam się na ziemiach „odzyskanych” (termin prawidłowy, wszak: „orał Słowianin ziemie Rugii, a oręż polski sięgał dalej ….”) i rosłam w atmosferze opowiadań o nikczemności Polaków zamieszkałych po II wojnie św. na terenie Warmii i Mazur . Zresztą nie tylko Polaków, ale za Polaków jakoś mi wstyd. Znałam osobiście kilku szacownych, polskich obywateli (serio, szacownych, bez cienia drwiny) i aż trudno uwierzyć, że kiedyś dopuścili się haniebnych czynów względem rodowitych gospodarzy tych ziem – Mazurów (np. ciężarna Mazurka zaprzężona do pługa z braku konia w gospodarstwie). I nie były to opowiadania z tzw. drugiej ręki. Opowiadali naoczni świadkowie. Dla mnie w tym filmie Róża nie zawęża się tylko do kategorii imienia i noszącej go kobiety. Dla mnie to symbol, symbol imienia, uczucia, przemijania,śmierci, … Sprawdźcie znaczenie terminu „róża”, a zdziwicie się, co symbolizuje. To wszystko, co niesie z sobą ten termin jest w tym filmie. Smarzowski dostrzegł „różę” w wielu płaszczyznach. Dla mnie „Róża” jest uosobieniem ludności o mazurskich korzeniach, gnębionej i gwałconej przez wszystkich najeźdźców i okupantów. Wy widzicie gwałt na kobiecie, ja coś więcej – gwałt na nacji. Gwałt w tym filmie to symbol odhumanizowania. Róża to również symbol przemijania. Nienawiść za doznane krzywdy i gwałty choć pozostała w pamięci pokrzywdzonych, nie zatruła ich. Część kierując się miłością (to również symbol róży) do ziemi rodzinnej, rodzinnego domu pozostała w ustalonych w 45-tym , w Jałcie granicach państwa polskiego. Ta część Mazurów uczyła się się przetrwania i koegzystencji z nowymi sąsiadami. Uczyła się nie tylko nie nienawidzić, ale na nowo kochać. Czy im się to udało? – kto ciekaw niech poszuka pięknych i mądrych opowieści prof.St. Achremczyka o autochtonach. Dziś rodowici Mazurzy jawnie przyznają się do swojego pochodzenia, ich kultura znajduje prawna ochronę państwa i zauracza swoim bogactwem potomków dawnych przybyszy-osiedleńców. Dziś już nie ma podziału na Polaków i autochtonów. Dziś, my są jedno, tutejsi :)

    Odpowiedz
  21. szwedzkiereminiscencje

    no wlasnie – do podobnego wpisu dojrzewalam, choc jestem skadinad. przeciez to róza byla gospodarzem tych ziem i ich prawna wlascicielka. wszyscy inni: niemcy, rosjanie, polacy to byli okupanci – no, w najlepszym wypadku alianci. wyeliminowanie rózy to zabicie ducha czy autentycznosci mazur, to zwyczajny imperializm czy tez czystka etniczna. czy to jakos w filmie wychodzi?

    druga rzecz, kt mnie zastanawia to stosunek otoczenia do gwaltu. nie kupuje koncepcji kobiety jako – no nie wiem jak to elegancko powiedziec: klaczy do pokrycia. który ogier pierwszy zdazy to bedzie JEGO samica. a przeciez kobieta to byt autonomiczny? dlaczego ma sie definiowac kobiete przez historie mezczyzn, kt spenetrowali jej lono? dlaczego to na nia ma spadac wstyd – a nie na gwalciciela? co za róznica czy gwalci ja swój czy obcy? jaki ona ma wybór?

    slyszalam opowiesc dziewczyny, kt siedziala w wiezieniu w ameryce poludniowej. byla wielokrotnie gwalcona i mówila: staralam sie nie bronic, tylko myslec o niebieskich migdalkach – zeby jak najszybciej sie skonczylo. wczoraj z kolei widzialam dokument o dziewczynach ormianskich, kt jeszcze jako dzieci zaczely byc gwalcone podczas ucieczki w czasie czystki etnicznej. na dodatek jeszcze je „wlasciciele” wytatuowali na twarzy i dloniach. czesci udalo sie uciec po zakonczeniu pierwszej wojny, ale byly naznaczone na zycie – takze wizualnie

    jezeli kobiete spotkala trauma w postaci gwaltu to CZEGO, przepraszam, ma sie jeszcze wstydzic?

    Odpowiedz
    1. sarna

      Szwedzkiereminiscencje – uff, Ktoś dostrzega drugie dno, dziękuję za nadzieję …

    2. szwedzkiereminiscencje

      sarno – mialam szczescie zetknac sie z problematyka w odleglych latach 80-tych. razem z dawnymi prusakami odwiedzilam gospodarstwo mazurów, z koniami trakenami. mieli na imie: ingrid i werner. powiedzieli niemcom wyraznie: nie jestemy polakami, nie jestesmy niemcami. jestemy mazurami. nie wyjechali za gierka – maz tak powiedzial ingrid: tutaj ja was utrzymuje, a w niemczech ty bedziesz musiala. i zostali ;-) tam sie dalo jesc z podwórka, taki byl porzadek i czystosc. b mi wtedy zaimponowali swoja godnoscia i integralnoscia charakteru

  22. tamaryszek Autor wpisu

    Uważnie czytam pojawiające się wciąż (bardzo cenne) komentarze.
    One pokazują, że film jest gorący i w odbiorze niejednoznaczny. I uświadamiają, jak wiele ma warstw.
    Chyba każdy z nas nosi w sobie coś, co chciałby szczególnie podkreślić, nad czym przede wszystkim się pochylić. Tu wracam do początku – do decyzji, by napisać o swoim doświadczeniu odbioru. Od pierwszego słowa wiedziałam, że nie chcę pisać o wszystkim, bo tego się nie ogarnie albo przegada.
    Jeszcze raz dodam, że mój wybór dotyczył tych pytań, które we mnie zostały najsilniej.
    Ale wcale mi się nie wydaje, by ktoś, kto rozmyśla o absurdzie świata, w którym zburzono wszystkie prawa albo o sytuacji gwałconych kobiet, albo o Mazurach, albo o tyglu niemiecko-polsko-rosyjsko-mazurskim etc. – by widział inaczej i co innego.

    Myślę, Sarno, że tych den jest wiele.
    Ja na pewno nie wypowiedziałam wszystkiego, co myślę. Ale już nie mogę mówić.
    Istnieją chyba jakieś limity słów, które mnie się przydarzyło przekroczyć.;)

    Zwłaszcza, że do tego, co dzieje się na tamaryszku dochodzą rozmowy z przyjaciółmi na żywo.

    Wątek mazurski mógłby być pierwszoplanowym, zwłaszcza, że zapisuje białą plamę. Emocjonalnie to pozostawanie Róży u siebie (czy tak jak mówi Sarna: Róży=Mazurów) było dla mnie percepcyjnie niepojęte. Budzi szacunek, jasne. Ale jest też niesamowicie heroiczne. Gdy mnie wszystko bolało od patrzenia, myślałam tylko o ucieczce. Więc jednak jest/było w opisanym tu świecie coś więcej niż instynkt.
    I o tym zaświadczają Mazurzy. I Róża. I w inny sposób Tadeusz. I oni oboje. I to jest równie mocne, choć nie tak rzucające się w oczy jak podłość.

    Odpowiedz
    1. sarna

      Tamaryszku, rozumiem Twój wybór opcji skupienia się na tym, co Ciebie osobiście w tym filmie najbardziej poruszyło.
      Imponuje mi Twoja kultura rozmowy, szacunek dla odmiennego stanowiska rozmówcy.

      No i tyle prawienia karesów;)

  23. sarna

    Szwedzkiereminiscencje, dla mnie liczy się człowiek z jego naturą i czynami, a nie jego pochodzenie.
    Widzę, że jesteś w temacie, bo użyłaś terminu „Prusak”. Niemiec jest tu (wg mnie) określeniem nieadekwatnym. Los pokrętnie zakpił z Mazurów. Mazurzy nie uważali się ani za Niemców, ani za Polaków i choć narzucono im urzędowy język niemiecki to porozumiewali się swoją mazurską gwarą przeplataną językiem polskim. Polityka tycząca Mazurów ustawiła ich kontrą zarówno do Polaków jak i Niemców. Próbowano pozbawić ich autonomii, odebrać tożsamość, wcielić w obce narodowo struktury.
    Gdy próbuję sobie wyobrazić przez co przeszli jest mi ich czysto po ludzku żal. Cieszę się, że przetrwali, że dziś mogą o tym mówić i opowiadać, że mogą jawnie krzewić swoją kulturę.
    Myślę, że dobrze się stało, że Smarzowski pokusił się o ten temat. Niestety, nie ma „róży” bez kolców :(

    Odpowiedz
    1. szwedzkiereminiscencje

      temat mnie wtedy wciagnal – bo sie nie mówilo o pograniczach. prusacy zabrali mnie w podróz w czasie – bylam np.na zamku w reszlu. pokazywal go facet, kt sie tam urodzil – jego ojciec byl zamkowym pastorem przed wojna. ogladalam zdewastowane ewangelickie cmentarze. takie patrzenie oczami innych ludzi rozwija

      masz racje, ze powinien sie liczyc czlowiek per se i ja tez tak widze. co jednak nie pzreszkadza, ze w momencie konfliktu pojawiaja sie my i oni i sytuacja sie polaryzuje

  24. katasia_k

    Róża to film, którego wypatruję od jakiegoś czasu (również ze względu na udział w projekcie Marcina Dorocińskiego, o którym Ty akurat nie wspominasz, choć i tematyka prześladowań mniejszości etnicznych jest mi bliska), więc bardzo się cieszę, że zrobił na Tobie wrażenie. W marcu będę prawdopodobnie w Polsce i na pewno, na pewno zobaczę :) Nie znam innych filmów reżysera, na oglądanie Wesela w ogóle nie miałam ochoty (czy mi się tylko wydaje, czy to jednak trochę zbyt łatwa kpina z prowincjonalnej Polski?), z Domem Złym jakoś się rozminęłam (nie było mnie chyba już w kraju, kiedy wszedł na ekrany kin), jednak ten naprawdę mnie interesuje.

    Odpowiedz
  25. tamaryszek Autor wpisu

    @ Katasiu,
    „zrobił na mnie wrażenie”, czyli znokautował i pozostał w pamięci.
    Mam nadzieję, że w marcu wciąż będzie w kinach, choć pewnie tych, które puszczają filmy nie z głównego nurtu. W Polsce dość szybko znikają tytuły z repertuaru. Warto.

    Dorociński był jak najbardziej w centrum mojej uwagi i wcielał się w postać Tadeusza, jest więc o nim co nieco w poście i w komentarzach. Ale nie wczytuj się. Zapraszam po seansie. :)

    @
    Pojawiła się powyżej uwaga o tym, że Róża „żyła z Niemcem” i „żyła z Rosjaninem-okupantem”. To jest dość niejasne sformułowanie, więc sprostuję.
    Poślubiła przed wojną mężczyznę (niewiele o nim w filmie), tak, to był Niemiec – widocznie nikt jej nie powiedział, że „Niemiec to wróg”, najpewniej tak wówczas nie myślano. Po wojnie – już jak najbardziej, dlatego spada na Różę „to wszystko”.

    Co do Rosjanina, znów powołam się na komentarz Marchwi, bo ja też tak odebrałam tę scenę: oddała się jednemu, by nie być gwałconą przez wszystkich. Oczywiście, moralnie jest to dwuznaczne. Ale odkąd przeczytałam „Nocne łowy” (rozdział z książki Herlinga-Grudzińskiego Inny świat), nie oburzam się.

    Odpowiedz
    1. katasia_k

      I jeszcze ja :) Widzę, że sporo osób zarzuca filmowi zbędne okrucieństwo, więc przypomniał mi się od razu Code Blue Urszuli Antoniak, o którym mówiono podobnie (pamiętasz, że podczas Festiwalu w Cannes przed filmem ostrzegały porozklejane w pałacu festiwalowym ogłoszenia?), a który mnie nie wydawał się ani zbyt brutalny, ani zbyt dosłowny na przedstawienie poruszanego przez reżyserkę ważnego tematu,

      Domyślam się, że z Różą jest podobnie? Przyznam, że bardziej od historii miłosnej interesuje mnie temat Mazurów i powojennych czystek etnicznych (bardzo podoba mi się to, co piszesz o mazurskich zwyczajach). Cieszę się, że są w Polsce reżyserzy, którzy zapuszczają się w takie niewygodne rejony.

      Co tu kryć – już nie mogę się doczekać :)

    2. tamaryszek Autor wpisu

      Katasiu,
      to może być casus Antoniak, choć, oczywiście, co innego budzi tu sprzeciw. Bardzo jestem Twojego odbioru ciekawa.
      O Mazurach – dużo. Tu ukłony dla Sarny, która wprowadziła ten wątek do rozmowy. :)

  26. mała mi

    po raz kolejny przekunuję się, co znaczy rzetelny i profesjonalny artykuł, nie ulega wątpliwości, że Twoja osoba, tamaryszek, jest uznaną i ceniną wśród blogerów, o czym świadczą choćby komentarze, ja też jestem pod wrażeniem twoich recenzji, dziękuję

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Mała Mi,
      komplement przyjmuję jak ciasteczko słodkie do niedzielnej kawy. :)
      To prawda, że komentatorów czy rozmówców mam nieocenionych. Również – a pod pewnymi względami szczególnie – pod tym postem.
      Wszystkie pytania, zastrzeżenia, dopowiedzenia – przytaknięcia i polemiki – rzeczywiście bardzo uzupełniają tekst wyjściowy.
      Wydaje mi się, że rozmowa jest kilkakrotnie dłuższa niż to, co powiedziałam „od siebie”.
      Co mnie raduje i trochę zadziwia, i cieszy, że pojawiają się nowi Goście.

      Zapożyczę z tej okazji dwa rysunki z blogu Shapes (kliknięcie przenosi do źródła).;)
      Warto mieć bloga

      I przewrotnie: refleksja

  27. czara

    Tamaryszku, ja filmu nie widziałam z wiadomych powodów i prędko nie zobaczę więc się dołączę do dyskusji. Której, nawiasem mówiąc, przeczytałam nawet część i jestem pod wrażeniem Twojego sposobu przedstawiania swoich racji. Nie chcę tu stosować takich banałów jak poziom i klasa, ale co mi się szczególnie podoba, to rzadka umiejętność zostawiania przestrzeni dla drugiej osoby i jej racji.
    pozdrawiam!
    czara

    Odpowiedz
  28. sarna

    Tamaryszku, postaram się streszczać, ale nie będzie to łatwe zadanie, bo film rzeczywiście boli i nie może do końca wybrzmieć.
    1. Umknął mi moment między drogą na cmentarz, a ślubem. Widząc w kościele twarze żałobników byłam przekonana, że to kolejna scena z pogrzebu, a tymczasem to już był ślub. Nie zapamiętałam pogody w dniu ślubu, czy obie te ceremonie miały miejsce jednocześnie w tym samym dniu?
    2. Po filmie nie od razu, jak to zwykle bywa, widzowie zerwali się do wyjścia. Trwała cisza i wszyscy zastygli w oczekiwaniu jakby niedowierzając, że to już koniec. Przyznam się, że ja również mam problem z zakończeniem filmu. W pierwszej chwili pomyślałam, że po powrocie, Tadeusz wspólnie z Jadwigą poszedł przywitać się z Różą . Niepojętym wydaje się, że można nie mieć nic, lub mieć coś, a mimo to można to zostawić i ruszyć w świat tak jak się stoi. Chociaż jakiś miesiąc temu laminowałam dokument, który kolega znalazł porządkując pamiątki po mamie. Był to pożółkły druk z 1946 r. , formatu A-5 wypełniony maszynowo o takiej treści „ Obywatelka … otrzymuje pozwolenie na wyjazd na ziemie odzyskane i może z sobą zabrać maszynę krawiecką firmy singer o nr fabrycznych …” Tyle i aż tyle, bo maszyna stanowiąca cały majątek tej kobiety, który mogła z sobą zabrać okazała się potem taką władkową krową żywicielką.
    3. Władek jest dla mnie w tym filmie najbardziej odrażającą postacią mimo, że nie gwałcił i nie mordował. Obcy „wredny” jest dla mnie nieznany, więc próbuję zrozumieć co nim kierowało, skąd w nim tyle agresji itp. Jednym słowem nie znałam go, więc mnie nie zawiódł. W przypadku Władka nawet nie mam ochoty próbować go zrozumieć. Wredny względem żony, nielojalny względem ludzi którzy nie oglądając się na własne bezpieczeństwo ratowali życie jego i jego rodziny, przyjęli go pod własny dach. Dlaczego mam się dziwić agresji ze strony obcych skoro swój okazał się taką kanalią? Amicus pisze, że Róża żyła z Rosjaninem i to mogło usprawiedliwiać ich postawę wykluczenia Róży ze społeczności. Nie zgadzam się z taką logiką. Otóż właśnie oni (swoi) nie mieli prawa tak jej oceniać. Sami przeszli przez to piekło, byli bici, gwałceni, zastraszeni więc dobrze wiedzieli, że dokonała wyboru tam, gdzie go nie miała, bo nie była panią swego życia i samej siebie.
    4. Po filmie padały opinie zaczynające się w tonie „ Jeżeli ten film tak boli mnie, patrzącego z pozycji widza …” Dotarło wówczas do mnie, że my nie byliśmy tam tylko w charakterze widza. Skoro nawet współcześnie padają opinie usprawiedliwiające gwałciciela, a obarczające winą kobietę, bo np. sprowokowała go strojem, skoro nawet w komentarzu do tego filmu dopuszcza się gdybanie, że usprawiedliwieniem dla postawy ludzi, którzy znali Różę przed wojną, a mimo to wykluczyli ją ze swojej społeczności tylko dlatego, że oddała się jednemu Rosjaninowi by nie być gwałconą przez wszystkich ( czego już przecież wcześniej doświadczyła), to my nie jesteśmy tylko widzami. Wyrażamy opinię, kreujemy naszymi postawami rzeczywistość dając lub nie przyzwolenie na coś.
    5. Już w trakcie trwania filmu zmieniał się mój stosunek do Agnes Trwany, Mazurki, która w latach 70-tych XX wieku wyjechała do Niemiec, a dziś sądzi się z państwem polskim o pozostawioną ziemię. Sądziłam, że wyjechała dobrowolnie i jej obecna pazerność mnie oburzała, ale teraz już nie jestem taka pewna swoich racji. Nie wyjechała w pierwszej turze, została i czekała, że wszystko się powoli poukłada, ale widać się nie poukładało i gdy nadarzyła się wreszcie taka możliwość, tak jak Jadwiga i Tadeusz zostawiła dom i pojechała w nieznane. Być może historie dalszych losów Mazurów, którzy wyjechali i powracają proszą się o opowiedzenie i dla nich reżyser pozostawił otwartą furtkę, kończąc film tak jak to zrobił. Nie uważam by zakończenie było słabym punktem. Losy Mazurów rozbiegły się po różnych ścieżkach, każdy może dopowiedzieć własną historię, a otwarta furtka ku temu skłania.
    6. Reżyser nie dochował staranności w przekazie prawdy historycznej. Dotyczy to Władka, który opuszcza z rodzina miejsce zamieszkania, „bo tutaj się nie da żyć”. Otóż samowolne opuszczenie miejsca nie wchodziło w rachubę. Znam przypadek, gdzie córka po przyjeździe na ziemie odzyskane zamieszkała w odległości ok. 100 km od swojej matki i nigdy nie dostała pozwolenia na jej odwiedzenie. Matka zmarła po kilku latach od jej przyjazdu, a wniosek córki o zgodę na wyjazd na pogrzeb matki odrzucono. Dziś rodzina nie może odnaleźć miejsca pochówku własnej babci 
    7. Mimo wszystko udało mi się na tym filmie uśmiechnąć. Rozbawił mnie pies saper 
    8. To jest zdecydowanie film o miłości, o miłości w różnych wymiarach i ja ją widziałam.
    9. Dobrze, dobrze, już kończę

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Sarno,
      jeśli streszczanie pomogło Ci w znalezieniu precyzji, to dobrze. Ale nie było konieczne. Bardzo dziękuję za tak wszechstronną refleksję.
      Zachłannie czytam to, co piszesz o mazurskich realiach (p.2,5,6). Coś niesamowitego. Na temat roszczeń wypowiedzieć się nie potrafię, ale film Smarzowskiego otwiera oczy na wymiar doznanych krzywd. Nie da się ich zamknąć w kategorii „zbrodni wojennych”, gdzie Niemiec czy Rosjanin krzywdzi Polaka/Mazura, bo konflikt między narodami to sankcjonuje.

      Dlatego Róża jest taka ważna (i zdaje się, że bardzo w stylu Smarzowskiego), że nie szuka zła na zewnątrz, ale w tym, co polska mentalność zasymilowała.
      Ty mówisz o tym dwojako: primo, że to dotyczy nas wszystkich (mentalnie), secundo, że najgorsze spotkało Różę (i innych) właśnie ze strony Polaków.

      Tu też jest jakiś punkt zapalny, którego już specjalnie nie chcę podgrzewać – mnie jest bliskie to, co Ty wyraziłaś. „Kontrowersyjny” Polak to z jednej strony ubek, podły karierowicz, bezwzględny kat. A z drugiej – ten „prosty chłop” zagrany przez Braciaka. Babka filmowa (jeśli dobrze rozumiem) broni go – wyobrażam sobie, że może dlatego, że w nim jest strach i bezwzględność ludzi prostych. No, ale czy jednak nie trzeba dodać, że jest w tym prostactwo myślenia (bezmyślenia)? Nie wiem, może obrona dotyczyła tu nie tyle postawy, co prawdy: tacy byliśmy, cholernie podli.

      Tu dodam – dla ścisłości – że Logos nie usprawiedliwiał ostracyzmu sąsiadów wobec Róży. Raczej tłumaczył, z czego wynikał.
      7 i 8 – no tak.:)

  29. janek

    Tamaryszku, dzień dobry, gdyż ja tu pierwszy raz tak „literalnie”:). Ale zaglądam z przyjemnością, a wszystko dzięki wspólnej Znajomej od pomarańczy. Chciałem tylko napisać, bo filmu jeszcze nie widziałem, że bardzo spodobała mi się Twoja końcowa refleksja z tekstu : ‚Miłość rozgrywa się w głębi. I ma wpływ na to, co z człowieka się wydobywa. Nie wiem, czy ma ona moc unieważnić absurd świata. Chyba nie. Ale bez tej soli byłby on nie do przełknięcia’. Bo czy miłość ma taką moc? Ja twierdzę, że: chyba tak. Ale to ‚chyba’ należy pozostawić. Nikt nie odniósł się do Twojej refleksji pozafilmowo. Bo o miłości tak trudno się pisze i wydaje się, że już wszystko powiedziano. A może jednak warto? Wciąż zadawać takie pytania. Zwłaszcza, gdy miłości wokół tak mało i wciąż za mało …
    Pozdrawiam serdecznie.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Dzień dobry, Janku,
      wszystko kojarzę, zwłaszcza tę Wspólną Znajomą od Pomarańczy. :)

      Prawda, że pisać o miłości tak wprost, próbując cokolwiek z niej uchwycić i nazwać, to jednak zmaganie się z nieuchwytnym.
      Nie wiem też, co odpowiedzieć na pytanie o moc miłości, czy zmienia nas (tak, bezwarunkowo), czy emanuje na relacje człowieka ze światem (no, mam nadzieję), czy przeistacza rzeczywistość…? Sugerujesz, że „chyba” tak.

      To nasuwa myśl o teorii Lorenza (ruch skrzydeł motyla w Singapurze wywołuje burzę nad Karoliną Północną). :)
      Powiedzmy, że to możliwe, choć siła (jakość?) miłości nie jest tu czynnikiem przesądzającym. „Chyba” wypada mieć nadzieję.:)

      Ale znów nie tak blisko mi do ludzi, zakładających, że jeśli z miłością ogarniają wszechświat, to on się do nich uśmiechnie. Ale dystansuje mnie nie tyle idea, co poetyka (ech, te personifikacje i hiperbole!).
      Pozdrawiam!
      Różę polecam.

  30. janek

    Rozmyślając o miłości nieraz niemal się unosimy nad powierzchnią przeskakując z paraboli w hiperbole. A naukowcy obliczyli, że trwałość miłości wynosi od 17 miesięcy do 4 lat (cytuję za JL Wiśniewskim, a to podobno uczony :)) . Kiepsko się to ma do wszelkich idei głoszących moc miłości. Mi zaś chodzi o tą powszednią, człowieka do człowieka. Szukam dowodów na jej istnienie, jak Kołakowski na istnienie Boga :) i z każdego najmniejszego cieszę się jak dziecko. Szukam, bo nie wierzę? Nie – dla podtrzymania resztek wiary.
    Więc twoja teoria miłości w Róży zaległa mi gdzieś w sercu i przemawia do mnie. Nie wyobrażam sobie przetrwania absurdów tego świata, gwałtów i przemocy bez tej odrobiny wiary w coś, no niechby np. w miłość. Zobaczę ten film z ciekawością ale już zdjęcia, które zamieściłaś wiele mi mówią… Przyznać jednak muszę, że nie lubię, gdy widz/ czytelnik jest epatowany nadmiarem bezpośredniej przemocy. Wolę niedopowiedzenia. Cóż, moje lubienie to jedno a wizja autora/ reżysera to drugie: można skrytykować, trzeba uszanować.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      4 lata? Precz z „nauką”! Kurs a la Kołakowski (również ze zmianą obiektu namierzanego) uważam za słuszny. I myślę, że ta wiara, o której wspominasz, to nie złudzenie.

  31. sarna

    Janku, przemoc ukazana w filmie, to zaledwie preludium do tego, co działo się na tzw. ziemiach odzyskanych w rzeczywistości. Sądzę, że skoro wytrzymałam ja, mięczak mający zwyczaj przymykać oczy i podskakiwać w fotelu w krytycznym momencie , to Ty też wytrzymasz (podskoczyłam na fotelu, podrywając jednocześnie z fotela moją niespodziewaną reakcją sąsiadkę, gdy pika uderzyła w minę – widać zbyt się wczułam).
    Smarzowski epatuje przemocą? Wyobraź sobie taka scenę: w jednym momencie, w tym samym miejscu są wyrzucani z domów Mazurzy, a na ich oczach osiedla się w ich domach ludność ukraińską wywiezioną z południa Polski w ramach akcji Wisła oraz przesiedleńców z Litwy. Trzy nacje wyrzucone z rodzinnej ziemi, a wokół szabrownicy, gwałciciele i zwyrodnialcy wszelkiej maści węszący łatwy łup, zdziczałe hordy rosyjskich żołnierzy, władza ludowa pod kontrolą NKWD i kompletna ruina, efekt przetoczenia się przez te ziemie frontu i jednych z najcięższych walk II wojny światowej. Wszak nie bez przyczyny nazywa się te walki biblijnym potopem. W styczniu 1945 r. zaledwie w ciągu kilku dni niemiecka misja kolonizacyjna trwająca na Wschodzie kilkaset lat dobiegła końca. Mieszkańcy Prus Wschodnich tzw. Mazurzy porzucili swoje domy i uciekali do Niemiec albo do wybrzeża Bałtyku (Róża opowiada o gwałtach jakich ludność doświadczała w trakcie tej ucieczki – brr).
    To, co działo się na tych ziemiach w wojnę i po 1945 było tak straszne, że wydaje się nierealne. Nie dziwię się więc, że Amicusa rażą ukazane w filmie”romantyczne widoczki” , tyle, że one są jak najbardziej realne – Mazury, kraina 1000 jezior tak właśnie wygląda. Na szczęście, póki co, przyroda nie rządzi się prawami ludzkimi, a wojna nie jest w stanie sprawić, że ludzie przestaną kochać.
    Tamaryszek i Amicus zestawiają miłość z absurdem świata. Nie wiem, chyba poszli zbyt daleko. Ja chyba zawęziłabym te rozważania do absurdu wojny.

    Odpowiedz
  32. sarna

    szwedzkiereminiscencje – jestem pod wrażeniem !
    Z ” kotła braniewskiego” z chłopakami odzyskiwaliśmy łuski po nabojach, pędzle po goleniu – takie trofea głupich, szczęśliwych szczeniaków

    Odpowiedz
    1. szwedzkiereminiscencje

      no popatrz! to moze powinniscie napisac hasko w glupiopedii? bo na ten temat na necie nic znalezc nie mozna

      opowiadali mi uciekinierzy

      zeby bylo ciekawiej pomoglam potem prusaczce znalec polska babcie, kt uratowala malenka córeczke pani r. – dzielac sie z nia przydzialowym mlekiem. tak, ze mimo okropnosci zdarzaly sie tez akty solidarnosci miedzynarodowej na tyle powazne, ze wywolaly wdziecznosc trwajaca dziesieciolecia :-)

  33. sarna

    Szwedzkiereminiscencje, „zdarzaly sie tez akty solidarnosci miedzynarodowej na tyle powazne, ze wywolaly wdziecznosc trwajaca dziesieciolecia” – owszem i wcale nie były taką rzadkością, choć jak zauważył Jan Chrzciciel – można pościć i pożreć człowieka. Człowiek to pokrętne budlątko.

    Odpowiedz
    1. szwedzkiereminiscencje

      w „moim” przypadku nie bylo mi dane dowiedziec sie, w kt kierunku akcja sie rozwinela. przekazalam namiary do berlina i na tym sie moja rola skonczyla :-)

  34. Dorota

    Czy wiesz może co to za wiersz, który czyta Dorociński Róży w łóżku tuż przed jej śmiercią..tekst niesamowity….

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Doroto,
      nie, nie znam źródła.
      Możliwe, że tytuł był wymieniony w napisach. Albo mi ta informacja umknęła, albo rzeczywiście jest trudno namierzalna.
      Mam takie przeczucie,że to nie wiersz, lecz jakieś stare rozmyślania o miłości.
      Może XIX-wieczne, jakieś dawne…
      Gdyby zajrzał tu ktoś, kto wie, to świetnie by było, by mi tę rzecz rozjaśnił.
      Nie spotkałam też żadnej wzmianki na ten temat w wywiadach z twórcami. A może to tekst scenarzysty? Świetnie pasuje do sytuacji nieodwołalnie odchodzącej Róży.
      ?
      Pozdrawiam

  35. Dorota

    Tekst jest niesamowity..taki prawdziwy ..rzecz o odchodzących ludziach… utkwił mi bardzo w pamięci ten moment ale niestety nie potrafię go wyszukać…pójdę jeszcze raz to zapiszę…

    Odpowiedz
  36. Logos Amicus

    Tu chodzi najprawdopodobniej o książkę „Zjawy wschodu” Pierre’a Loti – o podróży francuskiego pisarza (a jednocześnie żołnierza) do XIX-wiecznego Stambułu.

    Odpowiedz
  37. tamaryszek Autor wpisu

    Logosie, jesteś nieoceniony!
    Rzeczywiście istnieje taki tekst, jest nawet możliwy do wyklikania.
    [http://www.pbi.edu.pl/book_reader.php?p=4460&s=1. Fragment ze strony 22]

    No, proszę, Stambuł.:)
    Książeczka – gdy teraz do niej zajrzałam – lekko egzaltowana. Wrócę, by przejrzeć uważniej. Ale wydaje się mieć zupełnie inne klimaty niż przypuszczałam.

    To, co czytał Tadeusz, brzmi tak:
    „Gdy miłość rośnie i dochodzi do pragnienia nieskończonego trwania, lub gdy przyjaźń staje się taka głęboka, że lękać się zaczyna końca, spogląda wstecz, na dzieciństwo tego, kogo się kocha. Teraźniejszość wydaje się niewystarczająca i krótka; więc gdy się wie, że nie będzie nigdy przyszłości, usiłuje się pozyskać przeszłość, która choć była.”

    I chyba jeszcze jedno czy dwa zdania…

    Odpowiedz
  38. Pingback: Pomachania « Czara w Paryżu

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.