12.MFF Nowe Horyzonty, Wrocław, 19-29 lipca 2012
Człowiek-oko. Człowiek-ucho. Człowiek-kamera. Człowiek-cień. Bo patrzy, slucha, śledzi i w salę kinową się wtapia. Harmonogram na najbliższe dni zaprojektowany, życie pokaże, ile dam radę wchłonąć. Chcę dużo.
Na jeden film czekam. Widziałam go już, kilka lat temu. W tym roku wraca w cyklu Nowe Horyzonty Języka Filmowego (Dźwięk). Niewinność, wyreżyserowana przez Lucile Hadžihalilović. Ciekawi mnie ten powrót. Mam już przeczucie nastroju (ulegnę), apetyt na obrazy (nasycę), ucho przygotowane na dźwięki (no właśnie, bo z tego powodu odbędzie się seans).
Tak piszą o Niewinności na FilmWebie:
„Mała Iris trafia do żeńskiej szkoły, w której wszystko wydaje się niezwykłe – już sam sposób przybycia – trumna… Życie dziewcząt przebiega tam według restrykcyjnych reguł – przede wszystkim zabronione są ucieczki. Jednak dziewczynki wydają się być szczęśliwe. Samo miejsce, malowniczy las, zachęca do zabawy, lekcje są prowadzone w bardzo interesujący sposób. Tajemnicą owiane są natomiast wieczorne wyprawy najstarszych uczennic, a także to, co kryje się za murami… Film jest pełną metafor opowieścią o dojrzewaniu”.
A tak na stronie Nowych Horyzontów:
„Już sam początek filmu wciąga w rytm powolnego dźwiękowego odjazdu: szumy, podwodne ujęcia, wodospad, strumień, las. Ubrane na biało dziewczęta z kolorowymi kokardkami we włosach bawią się nad wodą. Arkadia. Niewinność. Ale to tylko pozory: bohaterki, w wieku od kilku do kilkunastu lat, zamknięte są w osobliwej szkole pełnej zakazów, rywalizacji i okrucieństwa, która ma zamienić – wedle słów jednej z wychowawczyń – brzydkie poczwarki w piękne motyle. Takie jak te widoczne na strojach dziewczynek tańczących dla niewidocznych widzów w tajemniczym teatrze. Metaforyczny film, którego atmosferę kreują głównie dźwięki: tykanie zegarów, syk latarni, rozstrojone pianino, świetlisty wibrafon, beztroskie śmiechy. I wszechobecny, groźny podziemny szum”.
W tym roku specjalny ukłon skierowany jest w stronę Meksyku. Kinematografia meksykańska i kino Carlosa Reygadasa. Uwzględniałam we wstępnych planach, ale nie jest to mój priorytet. Slow cinema tak czy siak mnie dopadnie, co drugi film jest „wolny”. Ale gdy o retrospektywach mowa, poważnie brałam pod uwagę dwie: Reygadasa właśnie i Austriaka, Ulricha Seidla. A ponieważ przygotowuję się strategicznie i merytorycznie, więc obejrzałam w tym tygodniu dostępne mi filmy obu reżyserów. Są dla mnie ekstremalni. Ważni, ale w odbiorze „progowi’. Carlos Reygadas (znam Japón i Ciche światło) to wysmakowane kadry, długie ujęcia (Japón kończy się pięciominutowym obrazem torów, tak, tak, zasadne to jest i fotogeniczne i gdyby trwało trzy razy tyle też nie powinno dziwić, bo to Reygadas), cisza. Seidl – znam: Upały i Import/Export – pełen ludzkiej perwersji, hipokryzji, demaskowania brudu ukrytego w austriackich sterylnych domach, z przystrzyżoną trawą w ogrodzie i krasnalami pod drzewem. Boli to oglądanie, gwałci świadomość, wpycha się z czymś mocno nieeleganckim pod powiekę. Nie lubię oglądać ani Reygadasa, ani Seidla, ale pamiętam ich filmy i są one na swój sposób probierzem czegoś istotnego. Może więc nie retrospektywa, ale najnowsze filmy obu panów spróbuję zobaczyć.
Jak przed ucztą! Menu brzmi dobrze. Ale rozprawiać o tym dłużej nie będę. Znam lepszych od siebie w snuciu kulinarnych opowieści. I znam takich, którzy na kolację zapraszają. A notkę dedykuję Komuś, kto jest na ostrej diecie. ;)
Piszę z lekkim falstartem, bo mam do przeżycia jeszcze całą dobę przed wyruszeniem. No, cóż, żywię nadzieję, że przedsmak nie minie się ze smakiem.