roztocze, mon amour

Kino było na wyciągnięcie ręki. Kazimierskie Dwa Brzegi odliczały godziny do finiszu, ale wciąż jeszcze kusiły bliskością artystów. Pierwszy raz byłam w tym mieście, więc trzeba mi było przejść Wąwozem Korzeniowym (i Norowym), zebrać pył z bocznych uliczek, zajrzeć do galerii, doszlifować bruk na Rynku, zjeść „koguta”…, no nie wciągnął mnie kinowy namiot. Byłam jednak na spotkaniu z Agatą Kuleszą i Danutą Szaflarską. Słońce, malwy, słoneczniki, letnie wysokie kwiaty. Piasek, bruk i korzenie (powariowały drzewa, żeby tak żyć z żyłami na wierzchu!), plantacje malin i porzeczek, pole zarośnięte tytoniem. Czego więcej trzeba? Łąka, którą można zmierzyć w tę i we w tę, brzeg Wisły, gdyby brakowało błękitu. Co prawda ludzi było co niemiara, ale moje pierwsze spotkanie z Kazimierzem D. nie wymagało szczególnej intymności, tłum był całkiem znośną scenerią. Rozpełzał się taktownie, nie napierał, nie deptał.

Prawdziwie kinowym miejscem okazał się następny przystanek: Zwierzyniec. Letnia rezydencja Zamojskich. Zamojscy trafiają na moją krótką listę ulubionych wizjonerów i zanim dokończę myśl o filmowym Zwierzyńcu, dopowiem dygresyjnie, że bardzo spodobał mi się Zamość. Miałam na niego jeden dzień, więc włóczyłam się po starym mieście – tam, gdzie cudnymi ornamentami ustrojone są ormiańskie kamienice (wybieram niebieską, pod małżeństwem!), gdzie renesansowy ratusz pokrewnie mruga do ratusza poznańskiego, gdzie katedra pod wezwaniem niewiernego Tomasza i gdzie na obrzeżach, czyli pod wierzchnią fasadą, można podpatrzyć odrapania, zapadnięte mury, drzwi w ruinie etc. Niczym proustowska magdalenka przywoływał Lwów, gdzie warstwy stare-nowe zmieszane są dość podobnie. I wiem, w którym domu mieszkał Leśmian. I weszłam do najstarszej w Polsce apteki (1609). W Zamościu mieszkali kolejni Ordynaci, a do Zwierzyńca przyjeżdżali na wypoczynek. Rozsiewali hojną ręką pomysły i donacyjne fundusze, więc te prowincjonalne miasteczka (otulone roztoczańskim płaszczem) wchłonęły i zasymilowały mury sprzed stuleci.

Renesans i barok trzymają się pod rękę. Zwierzyniecki kościółek na wodzie jest spokojnie barokowy. Architektura okolicznych miasteczek nie przytłacza obowiązkiem, by koniecznie zwiedzać każdy kościół, synagogę czy cerkiew, ale wchodzi się do nich z drogi, naturalnie, by po chwili przejść mostem, pospacerować po parku i dalej: znów na łąki, na trakty leśne, nad stawy, strumienie, mokradełka, na kolorowe, wstążkowe pola.

Ale: kino! Miało być o kinie! Bo w Zwierzyńcu – wtedy, gdy ja w nim gościłam – trwała 13.Letnia Akademia Filmowa. I to jest rzecz z rozmachem, ze świetnie przemyślanym programem. Zdarzają się tu filmy, które pamiętam z Wrocławia (NH), ale w przewadze są te mniej nowohoryzontowe. Program naprawdę kuszący, ale każda żarłoczność kiedyś się w końcu nasyca, więc ja byłam tak jakby „po obiedzie”. Tylko dwa seanse. Bardzo spodobała mi się atmosfera. Prowincjonalne kina (jedno prawdziwe, trzy przysposobione – czytaj: widownia rozsiada się na krzesłach lub ławkach), więcej zieleni, zdecydowanie mniej snobizmu niż we Wrocławiu (chociaż nie zgłaszam do tego snobizmu żadnych pretensji). Również dla filmu – ja tu kiedyś wrócę! Jakoś podobnie odgrażał się niegdyś Wilk do Zająca w rosyjskiej dobranocce. 

Po prawdzie: kino i architektura są trochę tematem zastępczym, bo najważniejsze, co oferuje Roztocze, kraina buku i jodły, to natura. Zwlekam, bo przecież – czy to się da opowiedzieć? Że obok kościółków, przydrożnych kapliczek, parkowych mostów i starych nagrobków, są domki i chałupy malownicze   i niedzisiejsze (?). I że wszystko zaczyna się zwyczajnie od jakiegoś szlaku i wygodnych butów, czasem od roweru, od plecaczka i mapy. I się idzie. Podoba się, bo jest zielono. Trochę może szkoda, że tak zielono, bo gdyby była jesień, toby dopiero ogień ruszył w tan, toby się zażółciło, zaczerwieniło, że hej! (Trzeba to sprawdzić!). Nie opowiem, jak to wygląda, na pierwszy rzut oka może być na przykład tak, jak na załączonych obrazkach.

Pierwszy raz w tych stronach. Przecieranie szlaków. Odzwyczajanie się od tatrzańskich oczekiwań, czyli od tych wędrówek, które najpierwsze przychodzą na myśl, gdy przypominam sobie wakacje. Tutaj jest zrazu mniej ekscytująco, zwyczajniej, lżej, wydaje się, że nie tyle znakowanych tras, co w Tatrach. Ale ruszamy w drogę i wiadomo – im głębiej w las, tym więcej drzew. Odsłania się kolejna warstwa, poszerza się przestrzeń, okazuje się, że nie wszystko da się zobaczyć podczas jednej wyprawy. Przybywa notatek odnośnie tego, co zostaje na przyszłość. Drzewa chcą być rozpoznane – buk na pierwszym planie, ale trzeba dostrzec wśród buczyny i graby, i wiązy. Jodłę odróżnić od świerku, klon od jaworu, dąb czerwony od tego rodzimego. Przyjrzeć się naciekom żywicznym, nacięciom, garbom i guzom. Pierwszy raz – niezapomniany, ale chyba więcej przede mną niż za mną. 

Są drzewa-okazy, np. w alei dębów w Górecku Kościelnym lub we Floriance – dąb Florian i wielki jawor. Wolę te, które rwą się do życia i nie przejmują się starczą próchnicą, ale pod jaworem posiedziałam. Myślałam, że Filon jakiś nadejdzie. Może za krótko czekałam… Może zabrakło wianka? Poniżej udokumentowane czekanie i droga powrotna przez stawy Echo, gdzie hasają sobie koniki polskie (potomkowie tarpanów, dziś symbol Roztaczańskiego Parku Narodowego).

Koniki jedno, ale mam też we wspomnieniu jedną zdezorientowaną kunę, dzięcioły różnorakie i mrówki. Ptaki – że tak powiem – stonowane, szału nie było. Dorzucę więc do fauny roztoczańskiej chrząszcza ze Szczebrzeszyna. Wyciągnęli go z trzciny, postawili na rynku. Dla kamuflażu podrzucili kilka chrząszczy drewnianych, rozsianych po mieście – ostatecznie więc nie wiem, czy z właściwym się witałam, ale myślę, że ta znajomość nie może mi zaszkodzić. 

Dobrze, że wymyślono rower. Że Roztocze jest rowerom przychylne – czasem można było śmigać rowerową trasą, czasem podskakiwać na siodełku między drzewami. Błogosławię ten cud, bo z racji bąbla pod czwartym paluszkiem stopy lewej i trzecim prawej (licząc od palucha), możliwość niedeptania ich oszczędziła mi ciut bólu, a więc uczyniła szczęśliwszą (jeszcze bardziej).

Oczywiście, nie wszędzie rowerem. Takie na przykład mokradełka, uroczyska, bagienka… to już insza inszość i trafiają tam tylko (co niektórzy) piechurzy. A wspomnę jeszcze – a propos zdrobnień użytych w poprzednim zdaniu – że deminutivum ma na Roztoczu szczególne względy. Sklep z miodem to „ulik”, sklep na rogu (gdzie wieje) to „Zefirek”, mniej frontalna dzielnica Z. to „Wywłoczka”, lokal przydrożny – „Upałek”. Zdrobnienia w natarciu. Nazwa też ważna – moim zdaniem „uroczysko” bardzo adekwatnie nazywa miejsce, które rzuca urok.

Bez puenty, bo co mam powiedzieć? Że „piękna nasza Polska cała…”? A jakże. Może więc sobie ku pamięci dorzucę, by mieć na uwadze, że pajęczyny są piękne, zwłaszcza w lesie. 

[zdjęcia: M.B.]

35 komentarzy do “roztocze, mon amour

    1. tamaryszek Autor wpisu

      Book-erko, ech symbioza to naturalna, roztoczańska, bezkolizyjna. Bardzo mnie ujęła. I szkoda, że tak szybko minął mój pobyt, bo z upływem dni było coraz lepiej. Teraz mam dylemat: jeśli tu wrócę, to po co w szczególności. Bo chciałabym na festiwal, ale bez chodzenia to nie to. Trzeba by chyba przyjechać na miesiąc.:)
      Kultura filmowa jest zaborcza. Ale ta pozafilmowa splata się z naturą organicznie.
      Pozdrawiam!

  1. Snoopy

    Jeżdżę na LAF w Zwierzyńcu i w tym roku też tam byłem. Bardzo odpowiada mi tamtejsza spokojna atmosfera. Można wiedzieć jakie filmy obejrzałaś? Może byliśmy na tym samym seansie?

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Snoopy, miło byłoby Cię spotkać.:) Może za rok?
      Wybrałam się na dwa seanse jednego dnia. Małe są szanse, byś był na tym pierwszym. Wpadł mi w oko cykl filmów Marguarite Duras. Ciąg skojarzeniowy rozpoczynał się od filmu Hiroszima, moja miłość (a tam przecież Emmanuelle Riva, ostatnio podziwiana w Miłości), ale zaprowadził na manowce. Trafiłam na Nathalie Granger. Ojej, dobrze, że mogłam poobserwować Jeanne Moreau sprzed 40 lat, ale nie przypadł mi film do gustu. Widownię tworzyły cztery osoby: dwie kobiety (w tym ja), z których jedna wyszła po 2/3 filmu (nie ja!) i dwóch mężczyzn (w tym prof. Tadeusz Lubelski, który ponoć ten film badał i opisywał). Prelegent się ulotnił. Działo się w kinie Dzięcioł.;)
      Zjadłszy lody u Wachty, ochłonęłam i spróbowałam ponownie, tym razem w kinie Jowita obstawiłam pewniaka, który dotąd mi umykał, a nie była to świeżynka: Oslo, 31 sierpnia Joachima Triera. I znów uważam, że Anders Danielsen Lie jest aktorem, którego lubię oglądać. Pamiętam go z Reprise.
      Nie dałam rady zobaczyć braci Taviani i Siergieja Łoźnicy (po filmie Szczęście ty moje, chętnie obejrzałabym coś jeszcze).
      Snoopy, ale jak Ty dajesz radę wysiedzieć na krzesełkach? Na NH czasem słyszę komentarze, że klimatyzacja była niedoregulowana, że drobne obsunięcie czasowe czy coś, a przecież we wrocławskim Heliosie komfort jest z nadwyżką. Wierzę, że klimat festiwalowy jest ok. W domu, gdzie mieszkałam było sporo kinomaniaków i dyskutowali z emocjami. Gdy się jest z boku, to patrzy się na ten trans jak na zawirowanie świrusowe.;) Gdy wychodziłam w drogę, słyszałam przynaglenie, żeby do kina, do kina! Wciąż pytano, na co się wybieram, a ja jak ten dzikus, że na szlak.;)

    1. tamaryszek Autor wpisu

      No, cieszę się, że Ci się podoba.:)
      Logosie, tak totalna akceptacja podpowiada, że chyba świat się zrobił bardzo ok.
      Tylko żeby nie było później, że nikt się nie waży w komentarzach na tamaryszku wdać się w polemikę.
      Zrzucam „winę” na Roztocze.;)

  2. Ewa

    ” toby dopiero ogień ruszył w tan, toby się zażółciło, zaczerwieniło” zauroczona’m wielce, czysta poezja.
    Ach ten Kazimierz D. i twoja biała skóra… i ten szczęśliwy nastrój, który przebija z każdej linijki, każdego ‚obrazka’.
    Bezbąblowej reszty wakacji życząc, pozdrawiam…

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :))
      Nie jest aż tak biało.:) Oczywiście, siedząc w lesie, wciąż jeszcze nie zapracowałam na skojarzenie z Murzynką, ale odymiona jestem. I włosy bardzo zjaśniały.
      Zdjęcia dołączyłam, pamiętając Twój głos o moim kamuflażu wizerunkowym.
      Ewo, „reszta wakacji” w kontekście całości wygląda na mikroskopijny odłamek czasu. A przecież to jeszcze dwa tygodnie bez regularnej pracy, choć z domieszką różnych zajęć praktycznych i użytecznych. Pozdrawiam! :)

  3. szwedzkiereminiscencje

    no piekny opis wakacyjne dolce far niente (choc wycieczki po lesie to nie takie niente)! i zdjecia w nastroju miloszowskiej „doliny issy”. i takie proustowskie „slow life” – b to nastrojowe i zmyslowo oddane

    zamosc lezy na topie mojej listy marzen – moze jeszcze kiedys dojade, bo widze, ze zdecydowanie warto!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Myślę, że nie ma przeszkód, by Wieprz (i jego meandry) zyskały jakiegoś tubylczego piewcę. Wieprz jako Issa, takie wcielenie. :) Podejrzewam, że już pisano, bo odniosłam wrażenie, że Roztocze da się lubić – tym bardziej, gdy jest się stąd. Przywiozłam sobie naprawdę piękny album z fotografiami (Wiesław Lipiec, Roztocze) autorstwa mistrza ze Zwierzyńca. Już go przewertowałam wielokrotnie. Ale ja piszę z perspektywy neofity, na progu wtajemniczenia.
      A co do Zamościa – warto. Dołączę małą fotkę z rynku.
      Zamość, kamienice ormiańskie

    2. Ewa

      t, świetlista jasność skóry pośród łąkowego kwiecia, jasny słowiański blond loków, smukłość i gibkość (nie bez słodkich krągłości) – o tym marzy dziewczyna (nie tylko) gdy dorastać zaczyna…
      Takiej urody nie należy kamuflować. Ujawniać, nie tylko dlatego, że… starsza cioteczka kaprysi.
      Fakt, wieczory już krótsze. Właśnie dlatego roztoczańskie uroki łatwiej rozpamiętywać.
      Nigdy ‚tam’ nie byłam, twoje impresje rozbudziły tęsknoty; życia nie starcza na wszytko…
      Popieram Reminiscencje widziane ze Szwecji – zmysłowo i nastrojowo. Nawet LA z Chicago – omdlał. No więc, co ja mogę. Może kiedyś… ‚wespół, zespół’? Tylko może (jednak) bez kina?
      PS. Skandynawia dość goła w zabytki, potwierdzam :)

  4. szwedzkiereminiscencje

    oz, jaki wspanialy ten zamosc! b ci za uwzglednienie moich marzen dziekuje :-)

    a co do zwierzynców i innych latyfundiów to miala to samo uczucie zwiedzajac jakis zcas temu oklice nadbuzanskie. wspanialosc tamtejszych kosciolów ma sie nijak do dzisiajeszej rangi miejscowosci – nikogo przy tym nie chce urazic. ale ta wspaniala i bogata architektura wpisuje sie w obraz PL jagiellonskiej i arystokratami bogatej. takiej arcitektury sakralnej w SE to nawet ize swieca nie uswiadczysz…

    Odpowiedz
  5. Maya

    No, jeju no, a ja tu w tej burej pracy na d…., a przepraszam, na pupie wielmożnej siedzę. A teraz serce się wyrywa do natury. Jak dobrze, że to już weekend. :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Pupę poderwać, do startu, gotowi, w drogę! Temperatury zapowiadają na weekend korzystne. Zresztą, nie ma tak, żeby pogody nie było, trzeba ją tylko przysposobić. Relaksu życzę.:)

    1. tamaryszek Autor wpisu

      Tak! Melduję, że byłam u Kuncewiczów.:) Tudzież w Nałęczowie, gdzie ławeczka z Prusem, Żeromskiego odpuściłam (w ogóle: Nałęczów to nie mój). Kuncewiczówka przypadła mi do serca. Piękne miejsce. Właściwie, to można by orzec, że jak się mieszka tam, gdzie oni i w takim stylu, to już pisanie naprawdę nie może iść opornie. :)

  6. maria

    Sprawdziłam, że jawor to po prostu klon, w szkole myślałam, że jawor to po prostu las. Ale jawor brzmi ładniej i tak romantycznie :)
    I jeszcze jaką piękną pogodę miałaś. Pięknie. Moje mazurskie wakacje ze względu na na brak ciepła musiały przybrać formę wycieczki objazdowej. Dzięki temu zwiedziłam także Suwalszczyznę, której do tej pory nie znałam: piękne, rozległe krajobrazy (przypominające miejscami Toskanię ) , monumentalne białe kościoły, kolorowe cerkwie, zaniedbane synagogi, drewniane domki, no i wspaniałe kresowe jedzenie. A także Wilno, jak się okazało odległe zaledwie 3 godziny drogi od granicy, w którym, wstyd się przyznać także byłam pierwszy raz. W takim razie teraz czas na Roztocze, Zamość mnie zauroczył. Pozdrawiam.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ja sobie właśnie uświadamiam, że w tylu zakątkach Polski nie byłam. Gna nas gdzieś po Egiptach i Tunezjach (czemu nie), a tu Issy przeróżne czekają, by do nich dotrzeć. Suwalszczyzny nie znam zupełnie. A na Mazurach mieszkasz czy wakacjujesz? Widzę, że podobnie jak ja miałaś na co patrzeć i z czym się oswajać.
      Co do klonu się wypowiem. Bo różne klony są na świecie, małe i duże. A tak serio: nie każdy klon jest jaworem. Jawor ma liście – rzecz jasna, pięciopalczaste – takie bardziej zaokrąglone. Liście i noski są u różnych gatunków odmienne. Co widać na obrazku. Po kolei: klon zwyczajny, klon srebrzysty i klon jawor.
      klon zwyczajny liść klon srebrzysty liść klon jawor liść
      Źródło zdjęcia i inne szczegóły różniące: TU

    1. tamaryszek Autor wpisu

      Cała Polska zakręciła się filmowo. W Poznaniu trwa Transatlantyk. Chodzę, ale już się bardziej za znajomymi rozglądam i lżejsze tytuły wybieram. Choć nie wychodzi mi to na dobre, bo dziś głupotę oglądałam. ;)

  7. maria

    Czego ja się w szkole uczyłam ? Co do Laury i Filona to pamiętam tylko atak śmiechu, kiedy śpiewaliśmy na lekcji tę piosenkę. Klon Jawor, zapamiętam :)
    Tak to jest z tymi wakacjami, że nadchodzi czas, że trzeba zatoczyć koło. Znam wiele uroczych europejskich zakątków i tam mnie ciągnęło przez lata, a teraz przyszedł czas na to co najprostsze i najbliższe sercu. Urodziłam się na na pograniczu Warmii i Mazur i tu mam swój przyczółek, do którego zawsze mogę wrócić. Kilka lat temu wybrałam łódzką ziemię obiecaną i tak żyję w ciągłej tęsknocie za pagórkami, jeziorami, spokojem, ciszą. Właśnie się żegnam z moją małą ojczyzną :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Mario, ziemia obiecana – mam nadzieję – przywita(ła) Cię chlebem i solą.:) Nie masz aż tak daleko do Edenu.:)

  8. Bee

    Żałuję, że we wro nie udało mi się dołączyć do spotkania i poznać osobiście Autorki tych błyskotliwych, wciągających (jak przyjazny wir), perlistych (bo zdania jak sznury pereł) recenzji i opowieści, które czytuję tu od jakiegoś czasu, choć nie ujawniałam się z zachwytem… Ale miarka się przebrała! ;)
    Wspaniała opowieść o wakacyjnym Roztoczu, Tamaryszku.
    Wybór między Naturą a Kulturą bywa trudny, choć latem, gdy ciepło, bujno i zielono wokoło, jednak ciągnie wilka do lasu ;)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Wilk potwierdza, ciągnie.
      Bee, Ewa może potwierdzić, że nieśmiałe ze mnie dziewczę i taki komplet komplementów jest nie lada wyzwaniem, by przyjąć i się nie ugiąć. Ale dumnie zdzierżę.:)
      A Wro i Poz są tak blisko, że niebawem, gdy przedmieścia się rozrosną, staną się jedną aglomeracją i będziemy do siebie tramwajem dojeżdżać.
      Nie wiem, jak inne wilki, ale mnie już tęskno do chłodu (34°C!). Pozdrawiam!

  9. janek

    Piękna opowieść wakacyjna Tamaryszku! Podoba mi się zwłaszcza, że lubisz przyjrzeć się ‚naciekom żywicznym, nacięciom, garbom i guzom’, a nawet pajęczynom. Jestem tak rozanielony, że aż nie mam siły komentować. Odlatuję …

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :))
      Nie odlatuj, loty teraz niebezpieczne, zresztą zawsze. Te przestworza…takie nieobliczalne, już lepiej trzymać się ziemi. Np. mchu.
      Nie mogę się spod tej wakacyjnej aury wyplątać i zabrać się do czegoś konkretnego. Niby chcę, ale jeszcze za duże stężenie rozproszenia. Takie są skutki uboczne wakacji. Bo musi być awers i rewers. Choć – moim zdaniem – oba dobre.
      ps.
      opowieść za opowieść ;)

    2. Bee

      Tamaryszku, Twoja wizja łączących się w jedno miasto-moloch Poznania i Wrocławia trochę mnie przeraziła, zatrąciło chino-hindu przeludnieniem, choć oczywiście miło byłoby spotkać się w knajpce gdzieś pośrodku przedmieść i porozmawiać o kinematografii azjatyckiej ;)
      Wilki z gromady wrocławskiej są niepocieszone, gdyż temperatura spadła dziś poniżej 30C…

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Co te wilki robią jesienią, gdy temperatury są najkorzystniejsze w świecie, najlepsze biorytmy i inne meteo czynniki? Pewnie zakładają kożuchy z owczej wełny. I taka jest geneza bajki o wilku przebranym za owieczkę. No wiem, że w gruncie rzeczy tramwaj czy pociąg – odległości to nie zmniejszy, ale takie rozsiane po rubieżach knajpki (niby pole, niby miasto) miałyby swój urok. Nie będę się jednak upierać przy tej koncepcji. ;)

  10. czara

    Ileż tu wątków! Jak myślę, co bym chciała napisać w komentarzu, to mi wychodzi takie komentarzysko wręcz, a nie schludny komentarzyk. Tydzień mogłabym komentować, gdybym nie miewała czasem resztek przyzwoitości by się od paplaniny wstrzymywać. No, bo jest i Kazimierz, gdzie ja stawiałam pierwsze kroki kinomaniaka, zanim kameralne gutkowe Lato filmów w Kazimierzu stało się rozbuchanymi Nowymi Horyzontami wrocławskimi. I mam, w związku z tym, tyle wspomnień, że ach. I czy knajpa „U fryzjera” jeszcze istnieje, może wiesz?
    A druga moja myśl, że bym musiała wziąć D. w te rejony, bo jeśli jest tak jak piszesz, to trzeba, ale z drugiej strony, za dużo u nas tych miejsc do zabierania… I jeszcze chciałam napisać, że zaimponowałaś mi tymi grabami, wiązami i jaworami. Dobrze, że jest mała ściąga w komentarzach, ale i tak czekają mnie ciężkie chwile na wikipedii, bo mi na ambicje weszło..
    I jeszcze są takie myśli, że ach, te koniki! I że M.B. robi świetne zdjęcia. I no… właśnie, last but not least jak to mówią po zamojsku, że tamaryszki pierwszy raz tak blogowo pięknie rozkwitły wizualnie, trochę tylko te okulary, no ale tak i rozumiem i przecież, a i tak miło!
    (czyli żadnej przyzwoitości nie mam).

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :))
      Fryzjer istnieje! Polecano mi go, widać jest niczym logo miasta.
      A ja mam z Twoim komentarzem to samo, co Ty z moim wpisem.:) Mogłabym do wszystkiego po kolei się odnosić.:)
      Ale w niektórych sprawach istnieje ryzyko przegadania, więc zmilczę. Po zamojsku, rzecz jasna.
      Ja u leśnika mieszkałam, więc podpytywałam. Zdjęcia są podpisane – zobacz na korę tych pnących się ku niebu grabów, taka prążkowana. A buki mają jasną i gładką. Bo liście trochę podobne. I wiązu też, ale takie szorstkie, inne w dotyku.
      Jodły, gdy się zajrzy pod spód igły, mają takie dwie jasne kreseczki (wzdłuż), no i po roztarciu pachną bożonarodzeniowo. Mnie się podobało, że – gdy napotkaliśmy w lesie ścięte pnie, ułożone w sterty do transportu – to po kolorze słojów też można było rozpoznać, co to za drzewo.
      No ale ja wiem zdecydowanie mniej, niż bym chciała i dalej będę tę sprawę drążyć. :)
      Pozdrawiam, dobrze, że już wróciłaś.:)

  11. liritio

    „Koniki jedno, ale mam też we wspomnieniu jedną zdezorientowaną kunę, dzięcioły różnorakie i mrówki.”
    Ale się ucieszyłam, jedna zdezorientowana kuna :)) ja też chcę!
    A Polska cała rzeczywiście piękna, tu się zgodzę. I buków dużo, to fantastyczne drzewa, proste, gładkie, listki zgrabne… I kora srebrna! Jak kora srebrna, to już drzewo – mistrz. Chociaż zwykły jesion to też miła sprawa.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Liritio, jubilerski komentarz.;) Sreberko czystej wody.
      Kuna bardzo aktorsko rozegrała swoje wejście. Ja prawie widziałam dymki wokół jej głowy z pomyślanym tekstem. Oszacowała sytuację i wykonała dość absurdalny manewr. Zakładam, że gdy zniknęła mi z horyzontu, to sobie siarczyście zaklęła, bo ruch był niekonieczny i nie na rękę. Ale tego nie wiem, bo wraz z głową zniknęły dymki.

      Jesion i jarzębina!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.