nic się nie oprze

Delphine de Vigan, Nic nie oprze się nocy, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012

Opór? Gdyby był, znikłby w okamgnieniu. Czytałam tę książkę, coraz silniej poddając się jej wpływom. Zaskoczona, że ból i melancholia mają w sobie tyle jasności, że są delikatne, płowowłose, idą lekko, choć niespiesznie, uśmiechają się i błyskotliwie żartują. Ból i melancholia skondensowane w pięknej, inteligentnej  dziewczynie, Lucile.

Nie mogłam się oderwać. A jednak niezbyt dużo byłam w stanie wyczytać na raz. Może to sprawa czerni (zapowiedzianej w motcie, powracającej), której jedna kropla – umieszczona przy palecie barw –  starczyła, by poczuć gorycz. A może to sprawa pióra Delphine de Vigan, którego atrament (w kolorze blue blue – taki mógłby być, gdyby był), zapisywał dość skondensowane emocje, które wolałam przyswajać porcjami.

Czytałam, zainspirowana tekstem Czary, który zapowiadał tę książkę w zimowym numerze „Archipelagu” (7), a niedawno został wznowiony na Jej blogu. Odsyłam, to dobre wprowadzenie, spróbuję nie dublować.

portret Lucile 

Lucile Poirie. Śliczna dziewczynka, której twarz zna cała Francja. Agencja fotograficzna nieźle płaci rodzicom, reperując domowy budżet. Rodzina Poirie jest hałaśliwie radosna, witalna, dźwigająca się z tragicznych doświadczeń niczym feniks z popiołu. Lucile dorasta w gwarze i samotności. Jest jednym z dziewięciorga dzieci Laine i Georgesa…

Lucile. Fascynująca kobieta – nieśmiała, zabawna, podziwiana i pożądana, zraniona… Nie wiadomo, kiedy „to” się zaczęło. Czy wtedy, gdy była niebezpiecznie blisko „tragicznych doświadczeń”? Czy dopiero po przetworzeniu ich w smutną, nieodwracalną refleksję, na przykład tę, którą przynosi pojawienie się adoptowanego brata „w miejsce” tego, którego zabrakło: „W ten sposób, pomimo wyjaśnień i zaprzeczeń, niejasno odkryłam, że jesteśmy wymienni. Nigdy potem, ani w miłości, ani w przyjaźni, nic nie zdołało mnie przekonać, że jest inaczej”. A może wydarzenia zewnętrzne nie mają tu nic do rzeczy, bo Lucile już taka była? Tajemnicza, nieuchwytna, samotna.

Lucile –  szalona i toksyczna, nieobliczalna. Jej ból ma moc autodestrukcji, lecz nie zamyka się w niej samej, promieniuje na córki, w których duma z pięknej i mądrej mamy miesza się ze wstydem i buntem… Choroba psychiczna, upadki i imponujące zwycięstwa. Aż po ostateczną decyzję, samobójstwo, o którym dowiadujemy się na pierwszych stronach opowieści Delphine de Vigan. 

pisanie jątrzy i leczy

Delphine jest córką Lucile i pisze biograficzną książkę o swojej matce. 

„Już sama nie wiem, skąd się wziął pomysł, żeby napisać o matce (…), wiem, jak bardzo [go] odsuwałam (…), sporządzając niekończącą się listę autorów, którzy pisali o swoich matkach, od najstarszych po tych najbardziej współczesnych, tylko po to, aby samej sobie udowodnić, jak mocno to zaminowany teren i ograny temat (…), sporządziłam spis przeszkód, na które z pewnością natrafię, porywając się na takie przedsięwzięcie”. 

Gdy bliski mężczyzna zada jej pytanie, czy na pewno musi  o  t y m  pisać – odpowie, że czuje potrzebę, by pisać i nie może pisać o czymkolwiek innym.
Nic nie oprze się nocy jest więc tyleż portretem Lucile, ile zmaganiem się i autokomentarzem dotyczącym tworzenia tego portretu. Awers i rewers, dyptyk, tekst właściwy i glossa. 

Uważam, że ten pomysł się broni. Gdy po tygodniu od lektury, sięgnęłam do niej ponownie, by przeczytać fragmenty odsłaniające warsztat pisarski i emocje piszącej, dostrzegam w nich siłę i słabość książki. Słabość, bo oderwane od zdarzeń z życia Lucile bledną, sporo w nich repetycji; zmagania z warsztatem przeplatają się z uwagami o bezsenności, impasach twórczych, bólach ciała, różnego typu ekspiacjach. Nie jest to odsłona metodyczna, raczej zapis tego, co przydarza się w kolejnych fazach pracy. Siła tkwi natomiast w tym, że odbieram te zapiski jako wiarygodne. Wierzę, że są ważnym dopełnieniem portretu Lucile, bo przecież dotyczą tego, co pozostawiła z siebie w swych dzieciach. Wierzę też, że zmagania Autorki mogą być potencjalnie odczytane jak próba radzenia sobie z własnym bólem i lękiem. Bólem utraty i lękiem, że wina lub gorycz nie opuszczą nas nigdy. Oba te „ukłucia” są mi osobiście dość bliskie. 

W komentarzach Delphine de Vigan – moim zdaniem – postawione są trzy pytania. Jak prawdziwie opisać Lucile (własną matkę)? Jak ją zrozumieć, wyjaśnić ją sobie samej? Jak ocalić siebie od traumy?

Jak ją opisać?

W fabule (zmyśleniem wypełniając luki), w przytoczonych rozmowach z tymi, którzy byli blisko (rodzeństwo!), w cytatach z tekstów Lucile, w rekonstruowaniu wspomnień swoich i siostry. Kolosalna praca, chodzenie po śladach, które parzą. A i tak niemożliwy jest sukces. To nie zarzut, przecież każdy literacki portret pozostanie szkicem. Pisanie niewiele może – „co najwyżej umożliwia stawianie pytań i przeszukiwanie pamięci”.

W gruncie rzeczy najbardziej brakuje mi jej własnego punktu widzenia, słów, które sama by dobrała, (…) znaczenia, które nadałaby wydarzeniom, szczegółów, które należałyby do niej”.

Jak zrozumieć?

Jest wśród licznych wspomnień Delphine taki obraz, gdy idą we trójkę w stronę paryskiego metra. Lucile trzyma za rękę Manon, młodszą córkę, odwraca się i uśmiecha do starszej. Jest w fazie chwilowego zneutralizowania depresyjnych cieni. Taka utrwali się w kadrze pamięci Delphine: „Lucile stała się maleńką, kruchą, posklejaną, połamaną rzeczą, której tak naprawdę nie dało się naprawić. Ze wszystkich zachowanych obrazów matki ten sprawia mi bez wątpienia największy ból”.

Co chciała zrozumieć? Początki, źródła osobowości matki. Sekrety, jeśli były i miały znaczenie. Co ciekawe – nie przepytuje mężczyzn, z którymi była związana matka, nie chcąc rozgrzebywać tego, co intymne, niekonieczne i wymagające ochrony. Wobec innych jest nieustępliwa w zadawaniu pytań, gromadzeniu okruchów. 

Najtrudniejszą fazę życia Lucile – gdy faszerowana lekami lub z powodu ich braku nie była sobą – Delphine zna z własnych obserwacji. Miała wtedy 10-20 lat. Tylko ile można wtedy zrozumieć? Na wierzch wypływa głównie poczucie odrzucenia, braku czułości, niepewność, niestabilność, lęk przed samobójstwem (towarzyszył Delphine od zawsze). Niewiele więcej może, gdy ma lat czterdzieści, bo tajemnica wymyka się lub otworzona podlega deformacji. Liczą się – na wagę złota, na wagę bezcennego piękna uśmiechu Lucile – wszystkie próby wykreowania portretu.

Jak ocalić siebie?

Ten temat zepchnięty jest na trzeci plan, Delphine koncentruje się na Lucile, nie pyta o siebie wprost. Ale pytanie to jest niczym główna podziemna arteria, główna żyła krwiobiegu. Posłuchajmy:

…musiałam to zrobić, nie po to, by cokolwiek zrehabilitować, uhonorować, udowodnić, odbudować, wyjawić czy naprawić, tylko żeby się do tego zbliżyć. Zarazem dla siebie samej i dla moich dzieci – na których ciąży mimo wszystko echo lęków i wyrzutów – chciałam wrócić do początku.

Piszę tę książkę, ponieważ mam dzisiaj siłę, aby się zatrzymać nad tym, co mnie przenika, a niekiedy zalewa, ponieważ chcę się dowiedzieć, co przekazuję, ponieważ chcę przestać się bać, że spotka nas coś złego, jakbyśmy żyli pod piętnem klątwy, chcę móc korzystać ze szczęścia, z energii, z radości, nie myśląc o tym, że niszczy nas coś przerażającego i że w cieniu zawsze będzie na nas czekał ból”.

Gdy mówi o „śladach, które opierają się upływowi czasu i przeczeniom”, mówi w gruncie rzeczy o bólu utraty (niedającej się niczym wypełnić) i lęku, że poczucie winy (niedopełnienia, zaniedbania, nieuważności, niedokochania) może naznaczyć nas tak, że aż okaleczy. Tego nie mogę zreferować, ale moje doświadczenie lektury potwierdza, że choć zgodnie z tytułem „nic nie oprze się nocy”, to jednak pozostaje nadzieja, że światło oddziałuje z tą samą siłą, więc również  „nic nie oprze się dniu”.

Poprę to epizodem, który mnie poruszył. Delphine sporadycznie wspomina o własnych dzieciach (Lucile była świetną babcią, one ją pamiętają, na pewno nie są wolne od aury, którą żyje rodzina). A ich reakcje genialnie łączą w sobie obie treści – tę o bólu i tę o leku (nie lęku).

„Kilka miesięcy temu, kiedy zaczynałam pisać tę książkę, mój syn (…) rozsiadł się w salonie, żeby odrobić lekcje. Miał odpowiedzieć na pytania z czytania ze zrozumieniem (…). Na dziewięćdziesiątej dziewiątej stronie podręcznika do francuskiego Lettres vives, classe de 5e, widniało następujące pytanie: Jakie szczegóły dowodzą, że matka Jana domyślała się, iż jej syn nie wyleczył się z miłości? Czy mimo to jest ona w stanie zapobiec samobójstwu? Dlaczego?

Mój syn zastanawia się przez chwilę, po czym starannie zapisuje w zeszycie pierwszą część odpowiedzi. Następnie głośno, tonem nieznoszącym sprzeciwu i obojętnym, jakby w ogóle nas to nie dotyczyło, mój syn odpowiada powoli, jednocześnie notując:
– Nie. Nikt nie jest w stanie zapobiec samobójstwu”.

Zapobiec odejściom, rozstaniom, przeróżnym decyzjom, które uruchamiają odruch niezrozumienia i buntu.

20 komentarzy do “nic się nie oprze

  1. ZygmuntMolikEWA

    Słabo rozumiem przymus nieustającego grzebania w przeszłości rodzicieli, by zrozumieć i zaakceptować siebie. Życia może nie starczyć. Czy nie wystarczy powiedzieć sobie, nie wszystko muszę/mogę rozumieć więc akceptuję i idę dalej.Tym bardziej, że obok jest kolejne pokolenie, które (tfu, tfu) zainfekuje się tym samym. Nie lepiej powiedzieć sobie (trywialnie nawet) ‚nie kop się z koniem’. Dla tych nie trywialnych, też mam motto: Nie bój się cieni. One świadczą o tym, że gdzieś znajduje się światło.
    Cała pociecha, że książkę Delphine de V. można czytać bez oporów. Byle zbyt silnie nie poddać się jej wpływom, byle nie uwierzyć, że ‚ból i melancholia mają w sobie tyle jasności’…

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Racja. Przymus babrania się w przeszłości jest mało pociągający. Ale ta książka miała chyba kilka szczególnych powodów, by się narodzić i myślę, że szczęśliwie się stało. Lucile – fascynująca. Nie tylko jako przypadek toksyczny. Świetne jest to zmieszanie czerni z kolorami. Mogłoby się wydawać, że życie dotknięte depresją (tu chorobą afektywną dwubiegunową) i balansujące w pobliżu rozwiązań ekstremalnych jest takim kominem, z którego ulatują wyłącznie czarne kłęby. A tam był czas i miejsce na to, co jasne i barwne.

      Czasem trzeba się zmierzyć, ale warto nie tracić z oczu celu. Czyli jednak trzymać się światła, potrzeby ratowania siebie i tych, na których oddziałujemy.
      Cudnie to ujęłaś i prosto.:) Nie kopać się z koniem. Chyba to sobie wyhaftuję na chusteczce. Znajomy Hafciarz może spełni życzenie. :)

  2. fabulitas

    Oj, Tamaryszku, Ty tak sugestywnie piszesz, że mogłabyś mnie przekonać nawet do ponownej lektury Żeromskiego (nie, po prostu nie). I widzę, że „Nic nie oprze się nocy”, to nie książka dla mnie i na pewno nie na listopad, a jednak po Twojej recenzji trochę mnie kusi.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ta pokusa ma liczne bonusy.
      Wyliczę kilka zniechęcaczy, może Cię zdopingują (bo zakładam, że masz naturę przekorną):
      1. Nie wiem, po co ten cyklamen na okładce. Ale w dotyku książka jest milsza niż na obrazku – świetny papier i płócienna oprawa.

      2. Czara ceni sobie styl pisarki, ja też. Ale gdy wróciłam, by znaleźć cytaty, uderzyła mnie awersja do kropek. To widać w przytoczeniach z mojego postu – mimo cięć (…), zdania długaśne, choć wcale nie piętrowe. Ja bym użyła ze 3 kilo kropek więcej. Ale do Żeromskiego jeszcze daleko, stety.

      3. Liane (babcia Autorki), zgadza się wyjść za mąż (za przyszłego dziadka Autorki) pod warunkiem, że akceptuje jej pragnienie urodzenia tuzina dzieci. Pasjami lubiła zapach niemowląt. No, ostatecznie urodziła 2/3 tuzina. Ale szpagat robiła jeszcze wtedy, gdy na karku miała siedem dekad. Może warto to zgłębić.

      4. Pojawia się ciekawa konstatacja: „Pisanie o własnej rodzinie jest absolutnie bez wątpienia najpewniejszym sposobem, żeby się z nią skłócić”. Niestety, wojna domowa rozgrywa się poza kartami książki. Za to dwa grzyby w barszczu postanowiłam wypomnieć. Albo „absolutnie” albo „bez wątpienia”. Moja poznańska oszczędność zrobiłaby z tym porządek.

      5. O rodzinie Lucile (tej, z której się wywodzi) nakręcono film dokumentalny. To było wtedy, gdy niejedno już się wydarzyło, a mimo to obrazek był wzorcowy: przykład rodziny, w której każdy może być sobą. Rozwiewam ewentualne oczekiwania na historię typu dzieciństwo Judyma.;)

      pozdrawiam

    2. tamaryszek Autor wpisu

      Pamiętanie o fakcie istnienia Lucile i książki o niej, to już dużo! To zaspokaja moją próżność, że dołożyłam swój kamyczek do tego stanu rzeczy.:)

  3. czara

    Mnie w tej książce najbardziej uderzyła rekonstrukcja i w końcu destrukcja rodzinnej mitologii. Ten „wzorcowy obrazek”, który przecież skrywa za sobą kłamstwa, powierzchowność relacji, zdradę i tragedie dzieci. Pomyślałam sobie, że ten przypadek jest dość skrajny, ale czy naprawdę aż tak? Może każda rodzina ma coś takiego „pod dywanem”, coś w podobnym stylu?
    A co do „absolutnie bez wątpienia” – ciekawa jestem konfrontacji z oryginałem, gdzie to mniej więcej, w której części?

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Czaro, Twoja diagnoza nerwu tej książki jest strzałem w dychę. Bo primo: najpierw musi być mit, potem demitologizacja. Jest jedno i drugie. Drugie niezwykle eleganckie, bez opluwania i wskazywania palcem. A ponieważ to żywa materia, więc o urazy było łatwo. Z tła dobiega pewna drażliwość czy niepokój tych, którzy z tej rodziny wyrośli.

      Ale ja też mam poczucie, że choć losy Lucile są skrajne, to już toksyczność rodziny ani trochę. Nie to, że należy się w tej historii przeglądać (Ewa ma pewnie rację, że przed tym przestrzega). Przecież jednak bez toksyn to niemal niewyobrażalne. Duże znaczenie ma zdolność wentylacji. I jednak siła charakterów. Te silne są trujące bardziej. Ale też mocniej hartują. bardzo sobie tę lekturę cenię.

      A co do języka: czytałam bez grymasu, nie wydziwiałam, lekkość, taka przylepność stylu do treści były bardzo ok. Zdarzały się jednak zdania, co do których mam wątpliwości. Jest w nich jakiś nadmiar,jakby zostały przeniesione na polski z francuskim rusztowaniem składniowym. Z tym, że może się wymądrzam, bo bez porównania z oryginałem to mówię. Oczywiście, samo wyliczanie, piętrzenie zdań składowych, grzechem nie jest.
      Niezrozumiała dublerka „absolutnie bez wątpienia” jest ze strony 233 (na 432). Albo w tym fragmencie – słowo, które wzięłam w nawias, a w poście wycięłam: “W gruncie rzeczy najbardziej brakuje mi jej własnego punktu widzenia, słów, które sama by dobrała, (kolejności) znaczenia, które nadałaby wydarzeniom, szczegółów, które należałyby do niej”. O co chodzi z tą „kolejnością”? (s. 145). Sporo jest takich, już nie będę wyliczać.
      Ale wierzę, że pióro Delphine de Vigan jest bardzo sprawne.

      Pozdrawiam!

  4. czara

    U mnie 436 stron :) Twoje podejrzenia co do tlumaczenia moga byc sluszne.
    A) „Absolutnie bez watpienia” to po francusku skromniejsze choc mocne „Bez najmniejszej watpliwosci” (sans aucun doute).

    B) Zdanie ze str 145 jest rzeczywiscie i zadziwiajaco przetlumaczone slowo w slowo. Chodzi bardziej o hierarchie waznosci wydarzen, to co wydawaloby sie Lucile najbardziej wazne czy znaczace. Tlumaczeniu wiec zabraklo Twojej redakcji, bo opuszczenie tego slowa naprawde fraze ratuje :)
    „Szczegoly, ktore nalezalyby do niej” – po francusku brzmi to naturalnie, ale tutaj tez budzi moje watpliwosci…

    Ale nie mam ochoty sie wymadrzac i poprawiac, tlumaczenie to trudna sztuka, starczy, ze robi to juz Dehnel bezlitosnie, a propos tlumaczen z angielskiego;)

    Odpowiedz
  5. katasia_k

    Tamaryszku, cieszę się, że również na Tobie ta książka wywarła wrażenie. Ja przeżyłam podczas przy niej prawdziwe catharsis, dawno nie odbierałam żadnej książki tak intensywnie. Przez kilka dni czytałnie jej wypełniało cały właściwie mój wolny czas, byłam przybita i podenerwowana. Po zakończeniu lektury pewnego niedzielnego poranka poczułam się, jakbym zrzuciła z siebie jakiś ciężar. Książka podobała mi się tak bardzo, że planuję nawet kupić ją mojej mamie, niezależnie od rekomendacji, którą polski wydawca zdecydował się umieścić na okładce, że za książkę roku uznały ją czytelniczki Elle :)

    Stylistycznie nic nie jestem w stanie autorce zarzucić, ale może to dlatego, że władam francuskim słabiej niż Czara. Za to chętnie poczytałabym czyjeś wyrzekania na tłumaczenie, bo te Dehnela uwielbiam ;)

    Poniżej piosenka, którą inspirowany jest tytuł książki de Vigan :

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Bo Ty, Katasiu, czytałaś oryginał, tak? A wspomniane „niedoróbki” znalazły się w polskim tłumaczeniu. Ja mogłabym listę wysmażyć i nawet skomentować, ale coś mnie nie inspiruje temat, bo taki krytykancki, a poza tym marginalny przy tym tytule. Czyta się świetnie. Potwierdzam, ja też wsiąknęłam, też mogłabym rzec, że katarktycznie odbierałam i chapeau bas dla autorki za sztukę pisania osobistego bez przegięć ekshibicjonistycznych.
      Dziękuję za piosenkę.:)

      Obie z Czarą wspominacie o szermierkach Dehnela. A ja ciemna w tym temacie jak tabaka w rogu. To w takich luźnych wypowiedziach czy w jakiejś konkretniejszej publikacji?

  6. ZygmuntMolikEWA

    Jacka Dehnela czytać, zdecydowanie; a i nie brzydki jest!
    Tłumaczenia, horror którego doświadczam od wielu dni. Dowody gdzie? na moim blogu.
    Uwaga: komentarz zawiera logowanie produktu!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ewo, u Ciebie na blogu jest ostatnio wręcz rewolucyjnie! albo po prostu: rewelacyjnie! Alfabet ciała Zygmunta Molika to coś dla mnie. I może ta świadomość (że nie chcę pobieżnie, że muszę ze stuprocentową uwagą etc.) sprawia, że gdy jestem w przelocie, to odkładam i tylko poczytuję.
      Mam nadzieję, że to nie brzmi bezczelnie. I że ja kiedyś dojrzeję i nauczę się oddzielać pilne od ważnego. Ty jesteś z tej drugiej kategorii.:)

      Z Jackiem Dehnelem to zdarza mi się (na wrocławskim festiwalu) posiadywać ramię w ramię na sali kinowej. Ale anonimowo (z mojej strony). Poza tym, nie mnie urodę jego oceniać. A sugerujesz, że ładni piszą ładniej? Wezmę sobie do serca i może na lepszy kolor pomaluję sobie paznokcie, usta albo oczy. Bo w malowaniu sedno.;)

    2. tamaryszek Autor wpisu

      Katasiu,
      dopiero co przeczytałam. Niezły artykuł. Zachęcająca prezentacja prozy Hollinghursta (nie słyszałam o nim wcześniej). Dehnel ma świetne pióro. A rozprawa z potknięciami tłumaczy rzeczywiście sprawia, że włos się jeży na głowie. Śmieszno i straszno. Bardzo dziękuję za podrzucenie adresu. :)

    1. tamaryszek Autor wpisu

      O, Znawczyni Blogów Wszelakich!
      Ale wiedziałam, że tak będzie. Że znowu coś opowiesz o lokach. Pukiel czuwa.;)

    2. katasia_k

      Tamaryszku zachęcona tekstem Dehnela kupiłam nawet The Stranger’s Child (zostałam skutecznie zniechęcona do polskiego przekładu) i naprawdę czyta się tę powieść bardzo dobrze. Przyznam, że przeniesienie się (wirtualne) z Riwiery na sielską angielską prowincję działa niezwykle kojąco.

  7. kafeteria13

    dodano: 06 marca 2013 4:09 ポーランドのおばあちゃん&眞耶ちゃんの元気な姿 嬉しく拝見! 1週間 幸せな時間が流れたことでしょう・・・感謝しています。 御宿のおじいちゃんおばあちゃんも  いつもアテネの眞耶ちゃんの健やかな成長を 祈っております。 パパ&ママの心配はいつの世も一緒だね・・・心配ないからね! autor 御宿の地より Wysłane z iPada

    Dnia 28 Οκτ 2012 o godz. 14:14 tamaryszkowe pre-teksty napisał(a):

    > >

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :)))) Świetne! Kafeterio, Ostatnio prześladują mnie takie znaczki. na przykład japońskie. Ale te są chyba polilingwistyczne? Rozumiem, że to sztuczki z iPada. Pozdrawiam!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.