pieprz, pępowina i Paryż

Leïla Marouanne, Życie seksualne muzułmanina w ParyżuWydawnictwo Claroscuro, Warszawa 2012

Co by tu spieprzyć? 

Jest tak czasami, że czego się człowiek nie tknie, to wypaczy. Więcej: jak już mu się to zdarzy, to powinien się spodziewać serii. Ja to mam, jestem w środku, już się zaczęło, a nie wiadomo kiedy koniec. Najlepiej byłoby solidną kwarantannę przejść. Jakiś czas się nie ruszać, nie komentować głupio, nie pisać niepotrzebnych e-maili, napisać te sensowne, nie przygadywać niewinnym, nie słuchać pokornie winnych, nie brać na siebie zadań, które wykonać jestem w stanie drastycznie tnąc potrzebę snu. Kropka tylko dla interpunkcyjnego oddechu, wyliczam dalej. Trzeba by – asekuracyjnie – nie wpraszać się, gdy nie sposób stawić się na czas, nie zamawiać Kindle`a, gdy ma się głupią kartę debetową, nie „umawiać się na lekturę”, której samemu nie zdąży się wchłonąć. Nie angażować się w niezaangażowanych, dostrzegać dostrzegających, być tyle samo minut „przed”, ile zazwyczaj jestem „po”. 

Wszystkie te grzechy mam na koncie, ale żaden nie nadaje się do rozwinięcia, chyba że ten. No bo co jeszcze można spieprzyć? – co, o czym można opowiedzieć i trochę się w ten sposób zrehabilitować? W moim katalogu spieprzeń jest lektura książki lekkiej, bystrej, spostrzegawczej i sprawnie napisanej, która trwała – zamiast dwa dni – ze dwa tygodnie. I uważam, że tą metodą co nieco zamordowałam. Ok, sama książka pozostaje nietknięta (dlatego jest idealnym obiektem, który niczego mi nie zarzuci, bo stoicko zniesie każdą bylejakość). To mój odbiór się rozparcelował, więc rzutem na taśmę, po doczytaniu ostatniego zdania, próbuję go scalić i zreanimować. 

Paryż 

Czytam o Paryżu, bo skusiła mnie paryska Czara, która rekomendowała tę książkę u siebie. A ja polecam Wydawnictwo Claroscuro. Primo: za dbałość edytorską i cud-okładkę (tytuł znaczący linię kobiecego ciała, dwuznaczność i naga czytelność). Secundo: za pomysł serii „Z innej perspektywy”, obejmującej twórczość imigrantów, a więc to, co napisano w drodze do własnej tożsamości i w starciu z tym, co dominujące. Życie seksualne muzułmanina w Paryżu to powieść Leïli Marouanne, mieszkającej we Francji Algierki. Opowieść snuje czterdziestoletni Mohamed Ben Mokhtar (wersja dla swoich) a zarazem  Basile Tocquard (wersja dla świata), rozdarty między imionami, obyczajami, tym, co oferuje mu tradycja (osadzona na przedmieściach) a tym, czym kusi nowoczesność (umiejscowiona w centrum). 

Trochę zdrajca, trochę zdobywca. Wykorzeniony, ale nie do końca zasymilowany. Co z tego, że wyrugował z image`u  wszystko, co mogłoby być tropem: akcent, kręcone włosy, zbyt ciemną karnację. Wygląda jak „tubylec”, jest nieprzyzwoicie bogaty i ma ochotę używać życia na wszelkie sposoby. Być bardziej francuskim od Francuza (choć korzenie ma algierskie), być tak niezależnym i samosterownym jak arcysingiel (choć tysiące tasiemek wiąże go z rodzinnym domem), a nade wszystko: być sercołamaczem i wirtuozem erotycznych gier (pomimo braku seksualnych doświadczeń i krępującego piętna „prawiczka”). Stoi w rozkroku i jest to źródłem komizmu. Do czasu aż spoza zasłony dymnej wychodzi na wierzch tragizm rozdarcia. Jakby atrament sympatyczny, ogrzany, wykrztuszał zapis tego, co w tożsamości pierwotne.

Nie do przecenienia jest lekkość, otwartość spojrzenia, brak kompleksów – jako cechy pisarstwa Marouanne.  Owszem, w Algierii książka spotkała się z cenzurą. Ale zdolność pisania o tragizmie zagubionej tożsamości z taką dozą autoironii i dystansu… to jest naprawdę coś. To nie jest rękawica rzucona w twarz cynicznej cywilizacji Zachodu. I nie jest to lament niedocenionego imigranta (Mohamed jest rekinem finansjery). Po prostu: życie seksualne muzułmanina w Paryżu. Opowieść z perspektywy pustego łóżka, które ktoś za wszelką cenę chce zaludnić, w czym przeszkadza mu głównie własna niezgrabność, błędna strategia i przesadne staranie.

Gdyby w Polsce rzucić na wokandę analogiczny temat… Źle, gdyby podjął go ktoś reprezentujący większość (każda wada imigranta urosłaby do rangi ataku). Źle, gdyby oddać głos mniejszości (zarzut panoszenia się w nieswoim świecie i domaganie nienależnych praw, kalanie własnego gniazda etc…). Vide: Pokłosie

pępowina: „moje ty oczko w głowie”

Zaczyna się tak, jak lubię. Gdy w powszedni dzień, w środku codziennych zajęć, komuś przychodzi do głowy myśl, że coś nie gra, że niby jest, a jakby go nie było. Mohamed postanawia, że od tej pory będzie bardziej – a wiadomo, jeśli chce się coś zmienić, trzeba zacząć działać inaczej niż dotąd. Na przykład wyprowadzić się od mamy, wynająć luksusowe mieszkanie i spotykać się z dziewczynami z częstotliwością odwrotnie proporcjonalną do dotychczasowej. 

Mama. Rany boskie! Życie mu oddała, oczkiem w głowie nazywa, szuka narzeczonej i się zamartwia. Budzi go z erotycznych snów, nagrywa się na automatycznej sekretarce, zaprasza na obiadki. „Moja matka jak rzep, jak lep, jak łatka”. Zdzieranie łatki to jak zdzieranie plastra, boli do czerwoności. 

Lekiem na matczyny rumianek ma być pieprz. Pieprz, pieprzność, pieprzny… Czasowniki pomijam, bo działanie jest hipotetyczne. Wyobraźnia rusza w tan. Już cała piękna płeć ściele się gęsto na ekskluzywnych kanapach w marmurowych wnętrzach. Mohamed obmyśla i wybrzydza. „Piersi pani Papinot podskakiwały jak małe gołąbki”, ale ona sama wydała mu się zbyt ironiczna i na pewno za bardzo samotna jak na jego gust. Cóż, o męska naiwności!:
„Zaznaczam, że interesowały mnie wyłącznie białe kobiety, oswojone z pigułką i prezerwatywą, wyzwolone obyczajowo i światopoglądowo, które świadomie, z radością i w dobrym samopoczuciu, bez skrupułów i wyrzutów sumienia wybierają życie bez małżeństwa”. 

Bardzo mi się podobały korepetycje z męskiej interpretacji kobiecych zachowań. Nie ma takiego gestu odmowy, rezerwy, dystansu, którego nie dałoby się wytłumaczyć zawoalowaną aprobatą. Może ona mówi „nie”, bo nie może uwierzyć w swoje szczęście, „nie spodziewała się, że taki przystojniak będzie ją uwodził i nie zrobiła sobie depilacji”, boi się, że będzie zbyt łatwa?
„W praktyce nie bardzo znałem się na kobietach. To prawda. Ale w teorii wiedziałem wystarczająco
dużo”.

Jedna tylko zdecydowanie (tak w praktyce, jak i w teorii) wymyka się jego rozpoznaniu. To „złodziejka opowieści”, Loubna Minhar. Pisarka, ktoś, kto wysysa soki ze swoich ofiar, z tych, którzy zawierzyli jej opowieść. Bo muszę dodać, że cała książka jest niczym konfesja – spowiedź Mohameda Ben Mokhtara vel Basile`a Tocquarda – czyniona „w świecie ognia i lodu. Tam, gdzie wyją wilki i milkną ludzie„.  A każda opowieść – jeśli usłyszał ją pisarz – zaczyna żyć swoim życiem, trochę stygnąc w słowach, a trochę dzięki nim pulsując. Od tego bym zaczęła, gdyby nie ten pieprz.  

14 komentarzy do “pieprz, pępowina i Paryż

  1. ZygmuntMolikEWA

    tamaryszku, co za ulga, nie jestem sama. Dziś nawet rosół spieprzyłam, półtorebką pieprzu.
    Zamach mam za zbytni, czy co?
    – ‚ogrzany, wykrztuszał zapis’, o atramencie sympatycznym; coś pięknego. Nigdy bym tego nie wymyśliła
    – jestem białą kobietą, oswojoną z tym i owym, ale co to to nie!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :)) Służę swoim towarzystwem – zaczęło się, to potrwa. Ale ten Twój „za zbytni zamach” żeby tylko był dobrze wymierzony. Bo wiesz – raz, że „zamach” to już nie jest to dawne słowo, zostało zawłaszczone i lepiej się nie spokrewniać. Dwa, że z pieprzem to delikatnie, jak z grzybami w barszczu.
      Mohamed miał wyłącznie takie diagnozy, że nie trzeba by specjalnie zmieniać odpowiedzi: „co to, to nie”. ;)

  2. ZygmuntMolikEWA

    No i się popatrz, nieoczekiwanie ‚jestem w duchu’… Mahometa!
    Dla jasności, grzybów pilnowałam!, a zamach mój od zamachnięcia się – jeno. A i tak nadto (?)
    Się nie zgadzam; się zaczęło, się skończy.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Amen. Dziś niczego nie zbroiłam. Może wytrwam. Ale korci mnie grzech zaniechania (tego, co pilne i zadane).;)

  3. maria

    Przytaczam Twoje słowa z jednego wpisu : ‚Chyba, że chwycić się tej myśli o słabości, której nagle doświadczasz i możesz się od niej albo odciąć, albo kurczowo chwycić – i tylko z tą słabością iść dalej. Słabość może obrosnąć dziwną mocą – taką, jakiej nigdy nie znajdzie ten, kto szuka nieskażonej niczym siły.’
    Kiedy coś nie wychodzi mi po raz kolejny, przypominam sobie te zdania, które napisałaś. No bo cóż można zrobić ? Przyjąć z pokorą porażkę i iść dalej …
    Co do niepowodzeń, podobno jest pomocny kalendarz Feng Shui :) , który pokazuje niefartowne dni . Nie wiem, nie korzystałam :)
    Pozdrawiam,

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Cytata z klasyka. :))
      Mario, bardzo dziękuję za przypomnienie. Mam przekonanie do tych zdań. Tylko uzbroić się w cierpliwość, by to, co słabe, miękkie, niewyraźne, nijakie, zaniedbane, przegrane, niedopatrzone, zalegające, niezręczne i niechciane… zaczęło obrastać w moc. Zważywszy na długość listy, mam szansę na moc nieprzeciętną.;) Ale chyba musi odejść i przyjść, bo jak zakaszę rękawy, to za dużo energii roztrwonię.

      Feng Shui, niezła busola. Żartuję.

  4. janek

    To ciekawe, że dopiero teraz zobaczyłem tę przeklętą wieżę umiejscowioną akurat w tak wdzięcznym miejscu :). Ta okładka to właściwie dzieło sztuki! Dzięki, ren, za ten wycinek!
    W Twojej skądinąd znakomitej serii o spieprzaniu najbardziej zaintrygowała mnie ostatnia rzecz: być tyle samo minut “przed”, ile zazwyczaj jestem “po”. Hm, jeżeli dobrze zrozumiałem, to ja raczej staram się BYĆ tyle minut „po” ile jestem „przed”. No ale wiadomo, że kobiety pewne rzeczy mają inaczej :).
    Po tej notce chciałbym jakoś pozostać w tym radosnym, erotycznym nastroju i myślę, co by tu spieprzyć, najpierw w pracy, a potem w domu… Ewentualną relację zdam po następnym wpisie.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Dużo radości, Janku. Chociaż nie wiem, ta moja lista to wcale nie inspiruje do zacierania dłoni, ni do podskoków. Ja to bym najchętniej zafundowała sobie jakiś sen zimowy. Żeby się na nic nie wkurzać i – jako że nie mam złudzeń, bym wszędzie z wszystkim zdążyła – mieć kilkumiesięczną odgórną prolongatę. I sobie jak Poeta (T.R.) „robić NIC”.

      Hmm, zachodzę w głowę, które z nas bardziej zakombinowało, pisząc o tym, co „przed” i „po’ ;)
      Ewentualna relacja z Twoich spieprzeń może być w diametralnie innym nastroju niż moja. :))

  5. marchew

    Chyba nam się znowu biorytmy uzgodniły. Tyle że mnie to się nawet zasadniczo i pobieżnie nic spieprzyć nie udało. Taka niemożność!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      O, matko! Wobec mojej okazałej a dalece niepełnej listy Twoje zero wygląda na sierotkę. W tym kontekście jednak: któż nie zazdrości sierotce!
      Marchew, Ty po prostu jesteś po jasnej stronie mocy. I tą drogą możesz podążać. Z Kodeksem Jedi lub bez. O, niech mi ześle los taką niemożność!
      A zainspirowana dygresją sprawdziłam swój biorytm: emocjonalnie: -100%, intelektualnie: -86%, fizycznie: -94%. Fizycznie i intelektualnie idzie w dół, emocjonalnie już nie może, więc się odbija. Gdzie jest najbliższa lisia nora?

  6. la-di-da

    Wybrałaś za to dobry sposób reanimowania. Też tak czasem próbuję scalić to, co się pokawałkowało (bo czasu nie było, bo odbiór rozproszony, bo coś nie pasowało). A co spieprzyłam ostatnio? Ciasto (nie! nie ja! to piekarnik! dwa razy! jak tylko się odwróciłam).
    Pozdrawiam serdecznie :).

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :) Ha, ha, znam taką metodę, żeby piec, nie odchodząc od stanowiska. Zagadywać do ciasta, chwalić, że się rumieni i rośnie, patrzeć, jak pęka, oblizywać się i wąchać. Jeśli mimo to nie wyjdzie, przynajmniej nikt nie zarzuci, że się nie dopatrzyło czegoś. Juści, że to piekarnik!

      Pozdrawiam!

  7. katasia_k

    To faktycznie świetny pomysł – seria oczami imigrantów! Bardzo chętnie zobaczyłabym, co jeszcze zostało wydane w tym cyklu. Z dość oczywistych względów wyjątkowo interesują mnie tego typu opowieści.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Można sprawdzić na stronie wydawnictwa, choć ja się trochę pogubiłam, który tytuł z jakiej serii. Nie ma tych tytułów jak dotąd zbyt wiele, bo to początkujące wydawnictwo. I ja patrzę z zainteresowaniem, bo zawsze ciekawie, gdy mniejszości same się dookreślają. Primo: widzą z innej perspektywy to społeczeństwo, w które wchodzą. Secundo: jeśli mądry pisarz, to nie gloryfikuje swoich, tylko stać go na ironię. A to już dwa dobre składniki: dystans i autoironia. Czara pisała o Leïli Marouanne, że odnajduje u niej paryskie smaczki. Ja na nie jestem ślepa i głucha. No prawie. Autopsja mi w niczym nie pomaga. ;)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.