sugar man

Sugar Man, reż. Malik Bendjelloul, Szwecja, Wielka Brytania 2012

Cold FactSixto Rodriguez. Zapamiętać. Obejrzeć film – raz, drugi. Kupić płytę (soundrack) i słuchać w kółko. Uśmiechać się, nucić pod nosem, dopasować krok, oddech i przestroić myśli. No, niewiarygodne! Chyba ściema, choć podobno wcale nie. Ale nawet gdyby ktoś dołączył aneks do mitu albo listę pytań o scenariuszowe białe plamy, nic a nic to nie znaczy, bo ja jestem zachwycona jak rzadko kiedy. Okey, mam skłonność do zachwytów – ale ten jest szczególny, bo trafia na przednówkowy głód i go syci. Jak się ten stan utrzyma do początku wiosny, to słowo daję – odfrunę jak nic!

Zatem: radzę omijać wszelkie recenzje i sprawdzić rzecz naocznie i nausznie: Sugar Man, dokumentalny film pełnometrażowy (laureat Oscara w tej kategorii) poświęcony muzykowi, Sixto Rodriguezowi, jego piosenkom, ludziom, którym one dały siłę lub po prostu zamieszkały w ich życiu oraz temu, że los jest nieprzewidywalny i czasem mówisz: „to już koniec”, a to dopiero początek. :)

Coming From RealityI wonder how many times you’ve been had
And I wonder how many plans have gone bad
I wonder how many times you had sex
I wonder do you know who’ll be next
I wonder I wonder, wonder I do (I Wonder)

Jest więc tak: ciekawy człowiek, świetne piosenki (bardzo zgrabne tłumaczenie w filmowych napisach; nie potrafię tak ładnie ująć po polsku tych fraz, więc zostawiam oryginał) i kapitalna przygoda, jaka stała się udziałem fanów poszukujących mistrza.

Sixto Rodriguez żył jak włóczęga, bywał w pubie „Kanał”, gdzieś w Detroit. Dwóch muzycznych producentów usłyszało go i postawiło na niego jak na czarnego konia. Tego wieczoru na ulicach była mgła, w pubie dym i tylko on był wyrazisty. Wydał płytę Cold Fact (1970), którą kupiła ledwie garstka, potem drugi album – Coming From Reality (1971) – bez zmian. Ci, którzy zainwestowali w Rodrigueza zachodzili w głowę „dlaczego?”. „Myśleliśmy, że będzie wielki, a nie osiągnął nic”. Może okładka nie taka, może nie czas na Latynosów (Rodriguez ma korzenie meksykańsko-indiańsko-europejskie), jak by nie było, trzeba przegnać mrzonki: obstawić inne nazwiska, wrócić do pracy na budowie.  

And you claim you got something going
Something you call unique
But I’ve seen your self-pity showing
And the tears rolled down your cheeks. (Crucify Your Mind)

Soundtrack

Dwadzieścia lat później Cold Fact podbija RPA. Legenda głosi, że  dzięki egzemplarzowi przywiezionemu do Kapsztadu przez młodą Amerykankę. Odcięci od świata Afrykanerzy – w czasach Apartheidu – nie mają pojęcia, że słuchają artysty, który na rodzimym rynku poniósł fiasko. Tu zrobił furorę. Jego teksty zna każde dziecko, pirackie albumy (dziki przemysł fonograficzny tamtych lat) są wszędzie. Jest popularny jak Elvis Presley, Jimi Hendrix, Simon & Garfunkel, Rolling Stonesi i Bob Dylan razem wzięci. 

Piosenki jak elementarz: Sugar Man, I Wonder, Sandrevan Lullaby, Establishment Blues, Crucify Your Mind, I Think of You, Cause…

Just a song we shared, I’ll hear
Brings memories back when you were here
Of your smile, your easy laughter
Of your kiss, those moments after
I think of you,
and think of you
and think of you. (I think of you)

Dekadę później zaczyna się śledztwo, Szukanie Sugar Mana. I o tym jest ten film. O zwrotach akcji, niespodziankach, zmartwychwstaniach, o fajnych facetach, którzy są sobą (niezmienni), gdy marzą o byciu artystą, gdy biorą się do roboty, której poza nimi nikt nie chce wykonywać i gdy świat  w ekstazie składa im hołd. Jakby to nie miało znaczenia. Chciałoby się powiedzieć: niemożliwe. I chciałoby się wierzyć, że czemu nie.

I jeszcze o tym, jak fajne mieć tajemniczych idoli. I o tym, że biedni ludzie mają bogate marzenia. Że głupia sprawa łamać zasady Legalnej Kultury, choć niewyrazistość prawa czasem aż świerzbi, by piracić. Jeszcze o tym, jakie to musi być dziwne: zobaczyć swoja fotkę na kartonie od mleka albo usłyszeć w słuchawce głos, którego nie można nie rozpoznać, a który trudno uznać za realny.

I wonder about the love you can’t find
And I wonder about the loneliness that’s mine
I wonder how much going have you got
And I wonder about your friends that are not
I wonder I wonder, I wonder I do (I Wonder)

21 komentarzy do “sugar man

  1. Eireann

    Widziałam, podzielam zachwyt :-). Chyba największą zagadką jest, dlaczego nie odniósł sukcesu po wydaniu płyt; gdy się słucha tych piosenek, wydaje się to aż niemożliwe. Wspaniały, wyjątkowy człowiek. Chciałabym napisać więcej, ale brakuje mi słów ;-).

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Eireann, zagadek co niemiara. Ja wyczekiwałam na jakiś końcowy psikus, demaskujący, że całość jest mockumentem. I wcale bym nie miała pretensji, bo historia jest ładna. A że prawdziwa, to już bonus, który potęguje wrażenie. Zajrzałam na oficjalną stronę Rodrigueza – i wygląda na to, że tournee nie ustaje. Ale rzeczywiście: dlaczego od 1998 roku trzeba było czekać na film aż do 2012? I taka o nim była cisza, choć obieg informacji nieporównywalnie szybszy niż za czasów różnych żelaznych kurtyn. Film daje mu kolejne zmartwychwstanie. ;)
      Zakładam, że sposób prezentacji Rodrigueza jest zakrojony na pewne mitotwórstwo. Ale odbieram to ufnie. Bo trzeba by było być szaleńcem, by mając do dyspozycji taką biografię, szukać dziury w całym i naświetlać z każdej możliwej strony.
      Trwam w niegasnącej sympatii i zachwycie. :)

  2. Eireann

    Tamaryszku, chciałoby się rzec: lepiej późno niż wcale ;-). Dotyczy to nie tylko realizacji filmu, ale i spóźnionego sukcesu Rodrigueza. A ja od początku uwierzyłam w prawdziwość tej historii, zaprawionej przecież posmakiem goryczy (reakcja właściciela wytwórni na pytanie dziennikarza o to, gdzie zostały przesłane pieniądze za wydane płyty, a potem konkluzja córki, że na pracy artystycznej ojca wzbogacili się inni, bo on ma wciąż tyle samo co przedtem…). Może będzie dodatkowa korzyść i ukażą się reedycje płyt, a nie tylko soundtrack – nabyłabym natychmiast, bez namysłu.
    Mit? Owszem. Ale jaki piękny :-)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Bo wiesz, ja mówię „mit” nie w znaczeniu nieprawdy, lecz opowieści, która zaczyna żyć swoim życiem i do której każdy już może coś dorzucić – swoje emocje, przytaknięcia, progi czy niespełnienia. I już „Rodriguez odzyskany” jest zwielokrotniony. Jak on sobie z tym radzi? Jeśli jest takim mężczyzną, jakim się prezentuje w tym filmie, to radzi sobie ze spokojem i pewnie by nie rozumiał, o co mi chodzi. ;)
      No bo co jemu do tych naszych przetworzeń? On sobie w swoim domu w Detroit robi swoje. No a ja jednak drążę: bo dziś tak trudno żyć w oderwaniu od szumu, niepodatnym na niego. Może dlatego ta historia ma taką siłę, że dzieje się „jakby nie było Facebooka”, czyli w czasach baśniowych (za górami, za rzekami, za siedmioma lasami). :)
      Płyta z muzyką z filmu jest wykupywana na potęgę. Ja wczoraj sięgnęłam po ostatni egzemplarz, jakim dysponował empik (i to w salonie, który wcale mi nie był po drodze). Oczywiście, dziś lub jutro będzie świeża dostawa. A przecież wielu słucha tej muzyki z udostępnianych w Sieci kanałów. Polecam płytę. Jest 14 piosenek, to są oryginalne nagrania Rodrigueza – siedem z Cold Fact cztery z Coming From Reality, a trzy nagrane w 1972/73 roku.

    1. Eireann

      Wyraziłam się nieprecyzyjnie, ale właśnie tak Cię zrozumiałam :-). Masz rację, że ta historia ma taką siłę właśnie dlatego, że dzieje się jakby poza naszą obecną rzeczywistością. Mnie zastanawia, czy taka popularność filmu nie świadczy o tym, że mimo wszelakich udogodnień i nowinek technologicznych ludzie tęsknią za tamtymi czasami – spokojniejszymi (chyba). Dziękuję za informacje o płycie, wobec powyższego jednak ją nabędę. I reedycje także, jeżeli się pojawią :-).

    2. tamaryszek Autor wpisu

      Ja tęsknię! Za tym, by nie było wszystkiego za dużo. Czasem się zastanawiam, czy nie zapisać się do Koła Ascetów.;)

    3. tamaryszek Autor wpisu

      4youu, tak! Jak w piosence Starszych Panów: muzyka jest dobra na wszystko!

      Piosenka jest dobra na wszystko
      Piosenka na drogę za śliską
      Piosenka na stopę za niską
      Piosenka podniesie Ci ją
      Parararara…

      Piosenka to sposób z refrenkiem
      Na inną, nieładną piosenkę
      Na ładną niewinną panienkę
      Piosenka – de son la chanson (…)

      Piosenka to jest klinek na splinek
      Na brzydki bliźniego uczynek
      Na braczek rzucony na rynek
      Na taki jakiś nie taki ten byt :)))

  3. liritio

    Aaaa, tak, też widziałam :)) nie pamiętam kiedy ostatnio wyszłam tak ucieszona z kina, cudny film, cudny Rodriguez, a najcudniejszy jego uhahany kolega z budowy :)) w ogóle, wszystko wspaniałe i w zachwycie można oniemieć. I długo się śmiać, i cieszyć i klaskać w łapki.
    Zbieram się, żeby o Sugar Manie napisać, bo to trzeba głosić wieść, że takie kochane coś powstało.
    Muzyka rzeczywiście niezła, ale jestem w stanie zrozumieć, dlaczego mu się nie udało, w filmie były aluzje do jego nieśmiałości, niemedialnej osoby, nerwowego podejścia (chociaż on wychodzi na tak specyficznego człowieka z tego filmu, jakby miał na drugie Sixto Zen Rodrigues… chociaż wiadomo, teraz może i wewnętrzny spokój, ale swego czasu mogło być różnie).
    Dziury są, niejedna, ale to są dziury w całym, po tym filmie tyle różnych myśli się przez głowę przemyka, ale główne to jednak trzy: „ale cudownie”, „ale pięknie”, „ja chcę jeszcze raz!”.
    I w zupełności się zgadzam, o Sugar Manie to trzeba na świeżo, bez spoilerów, ja się na tym filmie i wzruszyłam i śmiałam, i wszystko naraz.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Liritio, buziaki! Za symbiotyczny odbiór. Też się z Tobą „w zupełności zgadzam”! I czekam, co napiszesz, bo naprawdę: jak tu zahibernować zachwyt?
      Sixto Zen Rodriguez – tak! :)

    1. tamaryszek Autor wpisu

      You sholuld try to find time. Necessery. Zadarta kiecka – jak najbardziej. Pomaga biec szybciej. :)

  4. maria

    Czytając recenzje „Sugar Man’a’, naprawdę uwierzyłam w tę jego śmierć na scenie.
    Kadr z otwieranym oknem…. bezcenny. Kiedy zaczynał się koncert łzy leciały mi ciurkiem :)
    To taka pozytywna historia, tak jak powiedziała jedna z jego córek, porównując historię ojca z bajką o Kopciuszku.
    I wonder… czy pieniądze z filmu i płyt trafią w końcu do Rodrigueza? Mam nadzieję, że troszkę się dorzuciłam :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Zaraz, zaraz… przypomnij mi to okno. Ja lubię ten moment, gdy wyczekiwany Rodriguez przylatuje, jedzie na próbę, wyłącza im nagranie i sam śpiewa – tam, gdzie się skończyło. A oni (dotąd pełni obaw, że jakiś oszołom podaje się za R.) nagle wierzą, że wszystko jest ok; to prawie jak w Emaus.;)
      Albo ten telefon w środku nocy! Super. Bardzo ożywczy seans.
      A kto nie widział, powinien pójść omijając recenzje. Im mniej się wie, tym lepiej!

  5. maria

    Scena z oknem ? Akcja ( a właściwie narracja) zagęszcza się po informacji, że Sixto żyje. Po czym jest takie pierwsze ujęcie na dom Sixto, kamera koncentruje się na zamkniętym oknie, za oknem porusza się jakiś cień zgarbionego mężczyzny, już wiadomo, że to ON, a potem nasz bohater po prostu to okno otwiera. Jest ! Naprawdę żyje ( i ma się dobrze)! Zresztą film kończy się zamknięciem okna.
    Wiesz, ta historia jest dlatego tak poruszająca, bo nagle okazuje się, że istnieje też inna przestrzeń niż ta oficjalna, medialna. Lubię określenie alternatywna. I że ta przestrzeń jest prawdziwa, cokolwiek by to znaczyło. Oglądałam kilka wywiadów z Rodriguezem i on jest właśnie taki prawdziwy, nie ma w nim żadnej fałszywej nuty. Lubię o nim myśleć, od razu robi mi się cieplej :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Zdecydowanie powinnam zobaczyć jeszcze raz. Teraz mnie olśniło z tym oknem. :)
      Dla Rodrigueza mam podwójne życzenia, lekko schizofreniczne. Żeby mu się świat odwdzięczył sympatią bez miary i bonifikatą na miarę potrzeb. I żeby za bardzo mu ten świat nie wkraczał w życie, nie niszczył tego spokoju, który ma.
      No jestem w kropce. Bo widzę przecież, że facetowi nic nie zaszkodzi, ale do takich świat się przyczepia jak rzep – nieodczepialnie. Więc życzę, żeby wszystko było bez przekrzywień.

      I chciałabym mieć taką wewnętrzną niepodległość. :)

  6. xbw

    Życie dopisało do zamieszania wokół filmu kolejny akapit. Reżyser, lat 36. No żeż… Ale przynajmniej nareszcie obejrzałam i spłakałam się w scenie pierwszego koncertu w RPA.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      xbw,
      dostrzegłam tę informację, bardzo smutna, zwłaszcza że podłoże było, rzekomo, depresyjne. A taki pogodny film. Ja też płaczę na nim, regularnie.
      świetna jest ta scena tuż przed koncertem. Gdy fani Rodrigueza przygotowują się do koncertu (mam na myśli scenę próby muzycznej). I trochę powątpiewają, czy to aby na pewno nie lipa, czy ktoś się nie podszywa pod legendę. I wtedy przyjeżdża z lotniska Rodriguez, wchodzi w połowie piosenki i nikt już nie ma wątpliwości. :)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.