Typuję maj na najbardziej upierdliwy miesiąc roku. Taki, że gdyby trzeba było w ramach oszczędności zmniejszyć liczbę miesięcy do jedenastu, to proszę, te trzy litery skreślić nietrudno.
Eeee… tam, kasztany, bzy, randki, parki, ławeczki, trawa soczyście zielona, deszcze, po których się rośnie, sypanie kwiatków (jeśli się jest małą dziewczynką), pikniki, majówki, długie weekendy… No niby tak.
A na co mi to?! Kiedy i tak to najbardziej robotny miesiąc w roku. I jakiś taki nieproduktywny. Nadzierga się człowiek, a chleb się nie upiecze. Przynajmniej u mnie.
Nie dziwota, że na tamaryszku posucha. Całe szczęście (dla mnie), że jest nadzieja na jakieś „zaś”. Tymczasem rozproszenie i niecierpliwość.
Tu dziubnę artykuł, tam kilka blogowych wpisów wyhaczę, w porywach rzadkich jakiś rozdział z beletrystyki (co to zapomnę, nim znów wrócę). I tak się sprawy mają. Bo i owszem: zamiast tego mam czytanie repetycyjne – tego, co już dobrze znam, a muszę przypomnieć. Albo czytanie, słuchanie, wchłanianie dzieł paraliterackich i oracji samozwańczych z kategorii matura. Co czasami może, ale zazwyczaj nie musi, rozpromieniać serca. Wręcz przeciwnie. Maj jest miesiącem, kiedy jak nigdy mam poczucie, że coś powinnam w swoim życiu zmienić. Żeby było skuteczniej, efektywniej i lżej. Maj przychodzi rozczarowaniem i niedosytem. Znów mi się wydaje, że nie w te trybiki wlazłam, co trzeba było. A teraz nie da się wykręcić, znikąd pomocy, nikt z Litwy nie woła.;) Wokół bezkresny step.
Wiem też, bo czytałam (póki co autopsja niepotrzebna), że w maju nasila się depresja. Jeszcze i to! jeszcze i to – jak mógłby rzec pan Benedykt. Ten tego ten tego ten. Ech… Wracam do moich baranów.
Jest to – w istocie – wpis o niczym, co tylko głowę zawraca. Nie przeczę. Ale ktoś musi nazwać rzeczy po imieniu, nawet jeśli inne imiona też roszczą sobie prawo do prawdy. Maj jest przereklamowany.
O! Wołanie ukrzywdzonej przez system edukacyjny. Jako zatrudniony sam przez siebie mógłbym zawtórować: proszę skreślić w kalendarzu dni 20 i 25 czyli Dni Łupienia Podatnika Przez Państwo. Pewnie Młodzież usunęłaby chętnie wrzesień jako miesiąc zbyt wcześnie nadchodzący. Księgowe zaś grudzień – miesiąc bilansów i podsumowań. I można by tak rozwijać pomysły na reformę kalendarza……
Maj jest piękny – zasadniczo jak mawiał kolega Dyrmand – bo daje kwitnąć wszystkiemu wokół. Nie tylko roślinom ale i Kobietom, które wyciągają co raz to ochotniej kolorowe fatałaszki w miejsce grubych płaszczy i swetrów. Maj prowokuje do zajrzenia w lustro i uświadomienia sobie, że przecież zaraz Lato :) Maj to też czas powrotów.
Dlatego stanowczo protestuję przeciwko kasowaniu tego Miesiąca !!
Nie żebym ukrzywdzona była, nic a nic. Do ciężkiej pracy stworzył mnie Bóg. Albo do twórczej i radosnej. To zdaje się do mnie należy wybór. Bo w rzeczy samej: można biadolić i można się bawić zadaniami. No, ale „musiałam” wypowiedzieć swój lęk, żeby go ciut oswoić. Bo w maju edukacja ma bardziej niż w innych miesiącach twarz Systemu. Dusza wierzga, a procedury niezłomne. I „podmioty” zielone, wiedzą niezbrukane, z mózgami, w których neurony przeszły jakąś ewolucję albo mutację. I ja ich moim mózgiem nie mogę do końca pojąć. Ale – oczywiście – wszystko ma dwie twarze, więc tak ogólnie to ujmę.
A wiesz, że to jest powód, by poczuć się lżej. W końcu – sukienki, bluzeczki etc. I lato w perspektywie. Jeszcze będą z larw motyle. :)
Ok, nie będę się domagać usunięcia maja. Dam mu żyć.
I tylko mam dwa niezrozumienia: Kim jest pan Dyrmand? I dlaczego maj jest czasem powrotów? Ptaki to już dawno temu zza mórz przyfrunęły. Już tam co zapobiegliwsze pewnie bookują trasę na jesienny odlot.
Tamaryszku, kwiatuszku! Pomyśl spokojnie: jakim sposobem chleb ma się upiec z dziergania.
To przez to nieporozumienie takie śliczne trzy litery ci się nie podobają.
I nie daj boże żeby i matury mieli nam zlikwidować, bo kto bez matury potrafiłby nam właściwą na stare lata szklankę herbaty zaparzyć i podać, he ?
:)) No masz ci los! Tak działa podświadomość. Niezamierzony błąd, a jednak coś istotnego ujął. Ja sobie dziergam i nie dowierzam, że chleb się nie piecze. No bo dziergam. To co: mam ciasto zarabiać i piec? Chyba tak. Mózg mam, widzisz, jak z wirówki wyjęty.
A co do herbatki – masz rację. Matura jest bardzo życiowa i na pewno ktoś tak ją przemyślał, by każdy kto ją zda, potrafił się odnaleźć w każdej sytuacji – zgrabnie, z błyskiem i życzliwie. Pa.:)
Tak drastycznie do maja nie podchodzę, ale mógłby być krótszy. I czerwiec też :) Maj to ten miesiąc, kiedy moja kochana praca zaczyna mi powoli bokiem wychodzić i marzę wtedy o wakacjach. Zmierzam do nich już na ostatnim wdechu :)
To będzie wdech jogina, długaśnie Ooooooooommmmmmmmmm……
Bardzo się pilnuję, by za wcześnie światełka nie wypatrywać. Do połowy czerwca udaję, że lipiec nie istnieje. Żeby mnie mobilizacja nie opuściła.
Ale prawda, że rekompensata za maj jest sowita.
Swoją drogą – aż strach upubliczniać takie chwile przemęczenia, bo stereotyp i tak mówi swoje (a propos naszej profesji): leń, nieuk, mądrala. Takiemu to trzy maje w tygodniu!
Pozdrawiam przedwakacyjnie. :)
Tamaryszku – na maj to jedyna rada: http://www.youtube.com/watch?v=UM7pPgLpY7Q
Oj, ten dialog o pomyłkowym potknięciu – cudny.
Rada dla Kazia też, jak najbardziej. Ale to się z majem wyklucza. Może nie wszystkim się wyklucza? Spróbuj.;)
Zdzisław Dyrman, kolega Stanisława Palucha :)
;) Ok, Misiu, znaczy Miś. Zasadniczo powinnam to wiedzieć. ;)
Proszę, a myślałam, że tylko mnie jakoś nadmiar pyłków, ciepła i refleksji szkodzi;). Zupełnie nie mogę się pozbierać. Dobrze, że innym maj też średnio wychodzi ;).
O, o, otóż to! Jeszcze te pyłki! Zawsze to coś, pocieszyć kogoś swoim garbem. ;)
Ale co tam. Jedno zrzędliwe wyznanie to jeszcze nie nastrój na 24 godziny (razy 31). „Średnio” to jeszcze nie upadek, to tylko powód, by wbić szpilę w powszechny zielony entuzjazm.
Przetrwamy!
Z bezkresnych stepów tarnowskich wołam: Taaaamaryyyszkuuuu!!! Za oknem maj, a w sercu – raj! A w płucach gaj (pyłkowy) niestety. No tego się nie spodziewałem! Że ta wdzięczna zieloność tak w ogóle zmysłów nie obudzi?. A może od tej literatury, matury, popkultury całkiem percepcję na kolory zatraciłaś? :)
I powinienem się nie zgodzić z tą filuternie zakreśloną tezą, bo w gruncie rzeczy maj lubię. No ale. Wąchanie traw majówkowe wyraźnie mi zaszkodziło i położyło jak kłoda do łózia. A może to nie od traw? Rzecki by wiedział. A może Podkomorzy?
Jednakże (bo mi już lepiej) idę w duet z Pawłem i zachęcam do odkrycia „tej lepszej strony życia”: ubrania niebieskiej sukienki w białe kropy (inne kolory i wzory dopuszczalne), nie zapominając o kolczykach. Wyjść. Pospacerować w tę i we w tę . Za chwilę coś się wydarzy … A nawet jak się nie wydarzy to miłe uczucie zakładania kolczyków pozostanie na długo :).
I tym miłym akcentem pozdrawiam majowo.
Coooooooooooooooooooo?!! Heeejhooo!!!
No nie budzi. Ale koi. Zieleń ma teraz swoje dobre odcienie, przyznaję, nie jestem aż tak wredna.
Literatura niewinna. Reszta całkiem owszem.
Janku, Ty się do matuzalemów nie porównuj. Wskakuj w kamasze, ale już!. Choć, jakby pogdybać, to niewykluczone, że Podkomorzy mial ze 38, a Rzecki (nie pamiętam) końcówkę czterdziechy. Więc może to jeszcze nie grzyby? Jaka młodość kiedyś była krótka. Zwiewna jak ten maj. Co to go diabli nadali. I jest.
Bingo! Dobry kolczyk niejedno może. :)
No więc Tamaryszku trzymam kciuki za tę nadzieję na zaś. U mnie po zimowym letargu, w maju zdecydowane przyśpieszenie, dopiero 2 tygodnie maja, a tu i rozpoczęty sezon rowerowy i kąpiele w gorących źródłach, koncert Marka Knopflera ( kocham, kocham, kocham !) pierwszy bez, konwalie …
I zmiany w pracy, jeszcze nie sprecyzowane, ale może trzeba będzie od tej ściany w końcu się odkleić …
A dziś refleksja na pogrzebie znajomej, mocno starszej Pani, ten pogrzeb taki w pośpiechu, nikt nie płakał, garstka rodziny i znajomych: I TO WSZYSTKO ????
Maj przereklamowany mówisz. Dla mnie, na szczęście bez alergii, w maju zaczyna się wszystko :) i niech trwa do Twojego słodkiego listopada, po którym zaczyna się przereklamowany grudzień z przereklamowanymi świętami i sylwestrem.
Pozdrawiam :)
Grudzień to faktycznie – idzie z majem łeb w łeb.
Zresztą, nie skreślam tego maja. Może się jeszcze co miłego przydarzy, choć nie rokuje. Chyba że końcówka.
Ale to dobrze usłyszeć, że otwierają się u Ciebie nowe furtki, życie w żyłach krąży i dokarmia apetyt. Jak słyszę, że się ktoś od ściany odkleja, to mnie stawia na równe nogi. Jestem za.
Jedną fajną rowerową podróż zaliczyłam. Słownie: j e d n ą. Tyle, co kot napłakał. A ile może się nabeczeć Kot?
Bez w wazonie. Konwalie widziałam w nieśmiałych pąkach. Pozdrawiam! :)
Oh… dla mnie po maju, moglby byc juz wrzesien;) No dobrze, moze jeszcze czerwiec! Czy zasluzylam na zbiorowy lincz?;) Pozdrawiam z zasluzonych wakacji!
Czaro, to jednak wypaczona perspektywa. :) Koślawa, bo w Twój maj to ja bym weszła w ciemno. Po moim maju gdyby nadszedł wrzesień, to byłaby apokalipsa, rzężenie, siorbanie i turlanie się po prostej drodze. Nigdy przenigdy.
Pozdrawiam!. Próbuję na swoje zasłużyć. :)