Ida, reż. Paweł Pawlikowski, Polska 2013
Ida ma osiemnaście lat, Wanda jest siostrą jej matki. Jedna dla drugiej jest kimś najbliższym z rodziny, choć przecież kimś obcym, o kim niewiele się wie lub zgoła nic. Nie szukają się, więc gdyby do spotkania między nimi doszło, mogłoby… ledwie musnąć naskórek, trwać chwilę, zniknąć w niepamięci. Mogłoby również coś zmienić, zburzyć lub stać się nowym elementem puzzli, niespodziewanie dopełniającym przewidywalny dotąd wzór.
Idę wychowały zakonnice, teraz jest nowicjuszką i za kilka dni złoży zakonne śluby. Nie wie, kim byli jej rodzice, nie szuka śladów. W świat zza klasztornej furty wysyła Idę jej przełożona: „- Czy to konieczne?” – pyta Ida asekuracyjnie. „- Tak”. Więc wkłada szary płaszcz, pakuje walizkę, dociera autobusem pod wskazany adres i poznaje Wandę, swą ciotkę.
Wanda ma przewagę – wie więcej, jest starsza, poza tym przywykła do roli kogoś, kto wydaje werdykt. Dekadę wcześniej była prokuratorem w publicznych procesach stalinowskich. Teraz jest tylko cieniem siebie dawnej. Konfrontacja z siostrzenicą (o, jak łatwo mogłaby ją zbyć!) staje się szansą powrotu do zatrzaśniętej przeszłości.
O tym przede wszystkim jest film Pawlikowskiego: o spotkaniu dwóch samotnych kobiet, jednej przed progiem, drugiej przed metą życia. To nie jest kwestia metryki, lecz sytuacji, która im obu każe spojrzeć wstecz (by zacząć, by domknąć) i dojrzeć do ważnej decyzji. Na moment przed inicjacją, na chwilę przed zmierzchem.
Przeszłość to prawda o śmierci Róży (m.in.) – Żydówki, której los przypomina losy wielu innych: ukrywanie się, zależność od czyjejś dobrej woli lub jej braku. To siostra Wandy, matka Idy. Został po niej witraż w stodole, lubiła patrzeć na świat przez kolorowe szkiełka.
Polskie miasteczko, które przed wojną było sztetlem. Chrześcijanie bojący się powrotu dawnych właścicieli swych dzisiejszych domów. Przeszłość nie jest zaprzeszła, to kilkanaście lat wstecz. Każdy ma po tamtych latach jakąś traumę, jakieś zranienie czy doświadczenie utraty. Albo świadomość winy, którą wolałby unieważnić. To, co się stało nie jest szokiem i nie o odkrywanie przeszłości tu chodzi. Ida nie jest Pokłosiem. Niesamowite! Tu nikt nikogo nie osądza, do czego innego potrzebna jest prawda. Pozornie – użytek z niej niewielki, w istocie – ogromny. By świadomie dokonać wyboru, choć zarówno wybór Idy, jak i Wandy, pozostają dla widza czymś tyleż koniecznym, co niejasnym. Jak każdy wybór, podjęty w imię logiki wewnętrznego musu.
Agata Kulesza (Wanda) i Agata Trzebuchowska (Ida) – duet niezwykły! Nie będę charakteryzować postaci, w które się wcielają, bo to przyjemność rozpoznawać je bez pośrednictwa czyjegoś opisu. Kulesza trafia na bohaterkę o niezwykłej sile – cyniczną i czułą jednocześnie, obcą i troskliwą. Jej pusty świat przyciąga goryczą rozpoznania, bólem, który próbuje zatańczyć, rzecz jasna – bez złudzeń. Trzebuchowska i jej cicha, nieświadoma życia bohaterka ani na chwile nie schodzą w cień. To wielka sztuka, bo Kulesza przyciąga uwagę, rozdaje karty… A Trzebuchowska sobie jest, patrzy, robi swoje. Gdy tak idzie drogą w ostatniej sekwencji, to trudno o większą siłę i pewność. Emanuje z niej – i udziela się widzowi – skupienie, zgoda na to, co odkryła w sobie samej.
Rok sześćdziesiąty drugi. Czas fabularny i czas, który zawładnął dźwiękiem i obrazem tego filmu. Zachwyciła mnie Ida: mocą historii, kreacjami aktorskimi, ale klimatem przede wszystkim. Jakby wehikuł czasu przeniósł mnie do filmów z tamtych lat. Gdy w podróży Idy i Wandy pojawia się Chłopak (Dawid Ogrodnik) i jego saksofon altowy, jego melodie jazzem podszyte – z Naimą Johna Coltrane`a na czele – to przecież krok już tylko, by wskoczyć w film Morgensterna Do widzenia, do jutra. Spotkanie, nadzieja, szukanie się i zniknięcia.
Opowieść Pawlikowskiego pisana jest muzyką właśnie. Najpierw klasztorną ciszą. Koncertem na łyżki i widelce. Mam wrażenie, że postsynchrony z zakonnych posiłków tworzą własną melodię. Cisza wchodzi wraz z Idą w biało-czarne obrazy świeckiego świata. Przerywa ją raz po raz skoczny przebój sączący się z radia. Jakieś: Serduszko puka w rytmie cha-cha, Rudy, rudy, rudy rydz…, Nie płacz, kiedy odjadę.… By znów powracać do klimatów w stylu muzyki Coltrane`a.
A ponieważ tak się składa, że bohaterki zatrzymują się w hotelu, w którym świętuje się Dni Miasteczka i noc wypełnia koncert zespołu z seksownym saksofonistą i naprawdę zjawiskową (w obsadzie: „występ gościnny”) Joanną Kulig, więc robi się tak, że aż trudno uwierzyć w kolory za oknem i mniej wytrawne dźwięki radiowych stacji Anno Domini 2013. Przeplata się pop i jazz. Może zresztą – nie znam się – oba style żyły wówczas w ścisłej symbiozie. Nawet popularne szlagiery – Alabama, Jimmy Joe, Miłość w Portofino podbija rytm saksofonu.
To nie wszystko. Muzyki jest znacznie więcej: klasztorny klimat ilustruje przecież Bach, a tragiczny finał Mozart – jego Symfonia „Jowiszowa” wprowadza przestrzeń, którą zgodnie rozszerza fruwająca firanka i otwarte okno.
Wybór biało-czarnych zdjęć koresponduje z dźwiękiem, a przecież nie tylko o tonację tutaj chodzi. Uroda Trzebuchowskiej nie tak odległa od wdzięku dziewczyn z lat 60. (Teresy Tuszyńskiej czy Ewy Krzyżanowskiej), a Ogrodnik – Ogrodnik jest jak młody Cybulski. Kadry są piękne: w zbliżeniach (na twarz, ale i na stopy) i w „dziwnym” kadrowaniu, gdy przestrzeń usuwa jakby głównych bohaterów z centralnej części obrazu. Mam w głowie wiele niezwykle pięknych wizualnie scen, które choć miałabym ochotę wyliczać, zostawię obrazami, z góry uznając fiasko przekładu na słowa.
Myślałem, że tylko ja będę miał to skojarzenie: wychodziłem z kina i miałem poczucie jakbym się cofnął filmowo w czasie. ‚Niewinni czarodzieje’, ‚Do widzenia, do jutra…’ jakieś deja vu. Patrzyłem na Ogrodnika a widziałem młodego Łomnickiego. Patrzyłem na Trzebuchowską a widziałem Tereskę Tuszyńską. ‚Ida’ ma niesamowity klimat. Ogarnia, wciąga. I do tego ta Trójka.
Dla mnie to taki Film, który trzeba obejrzeć kilka razy. Żeby się nim nasycić i wypełnić. A jest czym :)
Bardzo mi się spodobał ten film. Chcę go mieć! ;)
Wpadł mi przed chwilą w ręce (w sensie przenośnym, bo znalazłam w Necie) wywiad z Trzebuchowską. Więc ona nie jest zawodową aktorką?! Tym większy ukłon za nieodstawanie od poziomu Kuleszy. Nie zrównuję, bo to naiwne, ale „oczy tej małej” to atut-samograj.
Zdecydowanie klimat sugeruje dawne kino. Przypomniałeś mi o Niewinnych czarodziejach! Kiedyś to były filmy! Nie wszystkie ważne tytuły z tamtych czasów znam. I poznawałam je później, nie w ich czasie kinowym. Zadziwia mnie, że mogło być aż tak dobrze w siermiężnych dla sztuki czasach PRL-u. A jednak. Przyjemność oglądania (i tych dawnych, i Idy) jest niezwykła.
Tamaryszku, ‚siermiężne dla sztuki lata PRL-u’ nie były wcale takie siermiężne. Wydały polską szkołę plakatu, Hłaskę, Abakanowicz, Makowskiego, tuzy jazzu: Urbaniaka, Makowicza o klasykach w rodzaju Pendereckiego czy Góreckiego nie wspomnę. Wbrew pozorom życie kulturalne kwitło wówczas. Może nawet bardziej niż współcześnie.
Wbrew pozorom. No wiem. Ja muszę mieć świadomość, że działo się wtedy dużo, i pięknie, i mądrze. Ale naszło mnie naiwne zdziwienie czy tęsknota do tamtej jakości. Znów: wszelkie uogólnianie będzie karkołomne. Po tylu kolorowych, szybkich w montażu i akcji filmach Ida przypomina, że minimalizm ma potencjał. I że chętnie bym sobie przypomniała podobne klimaty. I że często w kolorach i błyskach tej siermiężności jest więcej.
Podobały mi się w Idzie te próby „ocalania” siostrzenicy przed zamkniętym światem (klasztoru, idei, wiążącej deklaracji). Tym bardziej, że Wanda potrafi być cyniczna. A patrząc na Idę, widzi czasem Różę i tak jej żal… tych oczu, dołeczków w twarzy, rudych pięknych włosów zduszonych pod „kapelusikiem” (welonem czy kornetem). I gdy podsuwa jej szminkę czy sukienkę (przecież nie zmusza), to jakby oferowała nowy punkt widzenia lub dodatkowy zestaw emocji. Może ich odrzucenie ma jakiś sens, ale – chyba padają takie słowa – cóż warte wyrzeczenie, gdy się nie wie, czym jest to odrzucone. Tak mi się przypomina teraz ta scena, gdy Ida jednak się stroi w buty, sukienkę, szminkę, gdy się otula firanką. Ładne.
Tyle ładnych scen.
Tak, życie kulturalne kwitło, tylko że przenosiło się prędko na emigrację. Chyba że masz na myśli jeszcze tzw kulturę podziemną… Kultura i sztuka potrzebuje wolności i nikt mi nie powie, że PRL ją zapewniał. Przypadek „kina moralnego niepokoju” to przypadek szczególny i świetnie, że zaistniał, ale jeżeli wystawienie Dziadów staje się prawie przyczyną rewolucji, to przepraszam bardzo …
Nie, ja daleka jestem od nostalgii za komuną. I nawet jeśli ograniczenia okazały się inspirujące, to przecież nie ograniczeniom, lecz nieugaszonej potrzebie tworczości to zawdzięczamy. Sztuka potrzebuje wolności, przede wszystkim wewnętrznej wolności twórcy. Czego tyleż samo mogło braknąć kiedyś, co i dziś. Zniewalają nie tylko zakazy, również „nakazy” i „imperatywy” – np. by odnieść sukces, wpisać się w modne trendy, przebić konkurencje etc. Tej wewnętrznej wolności to chyba wciąż jest tyle samo. ? Jakaś tendencja wzrostowa, o której nie wiem?
Koniecznie muszę znaleźć w sieci .. klimat Do widzenia do jutra niezapomniany .. jeden z najpiękniejszych polskich filmów
Peregrino, jasne, że to nie jest klimat 1:1. Może nawet całkiem inny.;) Ale skoro się kojarzy choćby jednej osobie, nie mówiąc o dwóch!, to już warto sprawdzić.Ja zaczekam na legalną kulturę na dvd. Może na wiosnę.
Zrobiło się nagle tak nostalgicznie. Jak nie Morgenstern, to Lelouch.:)
nostalgiczne jest mi bardzo bliskie ;^) .. całkowicie się z Tobą zgadzam, zę legalna kopia na dvd to dobra rzecz i sprawiedliwa dla artystów .. niestety dvd z Polski nie działają w Stanach .. zawsze mam z tym wielki problem .. trzymam kciuki, że będzie płatny system oglądania filmów w sieci (może już jest ale nie wiem o tym) … no i obiecuje sobie ‚nadgonić’ kiedy już powrócę do Polski :^)
Na marginesie: Ida ma nostalgię sprzężoną z obrazem i z dźwiękiem. Wszędzie wokół peany, które to doceniają. Ja z reguły utożsamiam się z tymi biedakami, których zachwyt paraliżuje i którym przyznawane głośno gwiazdki odbierają coś z prawa do osobistej wyceny. I oni mogą nastroić się podejrzliwie, że to jakiś estetyzm albo stylizacja. Mogą. Ale moja weryfikacja jest dla Idy korzystna. Słowem: cały czas na TAK. Od czego jesień, jak nie od tego, by się melancholić na całego!;)
bardzo ciekawie to ujęłaś Tamaryszku o tych, których ‚zachwyt paraliżuje’ i o ‚gwiazdkach’ :^) .. podoba mi się ta myśl .. doczytałem, że film jest biało-czarno co być może będzie mnie nieco irytować jako nadmiera stylizacja .. w końcu świat nie był wtedy biało-czarny i Polański czy Morgenstern czy Truffaut być może użyliby kolory gdyby mogli .. ale wspomniałaś o tym, że jest muzyka Coltrane’a .. jego granie ma w sobie coś naturalnie melancholicznego ..i to przenikało nie tylko jego nagrania .. wcale niekoniecznie biało-czarne ale powiedzmy takie niebiesko-zielone :^))
i .. przepraszam, że oto taki wielgachny Miles Davis się wkleił :^)
Listopadowy ten błękit w zieleni. Jak można przepraszać, że Miles Davis jest duży?! Nigdy się nie mieścił w pudełku od zapałek. Piękny. :)
Tamaryszku .. tak bardzo się cieszę, że Ida dotrała z ocean do kin studyjnych .. i jak fajnie, że dotarła do Austin..jestem pod wielkim wrażeniem :^)
http://peregrino-pl.blogspot.com/2014/06/ida.html
Czekałam na ten film, bo premiera 25 października, czyli jakby prezent na moje urodziny :) Właśnie wróciłam z kina. Ależ klimaty, miałam wrażenie, że ja to wszystko pamiętam. Choć początki mojej pamięci sięgają wczesnych lat siedemdziesiątych, to w małych miasteczkach czas się wtedy zatrzymał. Kobiety w prostych sukienkach, chustki na głowach, płaszczyki. Urok zaniedbanej prowincji, puste drogi, nawet brak koloru, to także to, co zostało w mojej pamięci…
I to pytanie Idy : I co potem ? Bo przecież w kilka dni przeżyła to, co najważniejsze: odnalazła swoją przeszłość, pochowała najbliższych, pierwszy mężczyzna . Tak, i co potem ?
Jak zwykle Tamaryszku piękna recenzja, pozdrawiam.
:)) Zaczyna się! Urodzinowe klimaty!
Mario, życzę Ci, by to, co minęło i osnuło się mgiełką, było dostępne i dawało się ożywić ciepłym gestem, słowem czy myślą.
A to, co będzie, by nadchodziło w porę, w dobrze dobranej tonacji barw i dźwięków.
A nade wszystko, by to, co JEST, było tym, co syci duszę, otula ciało i by nie potrzebowało wspomagać się ucieczkami w przeszłość czy przyszłość. :)
Co do Idy: kluczowe pytanie. Bo z jednej strony jest finał, w którym ona wygląda na zdecydowaną, po rozstrzygnięciach, świadomą wyboru. Ale ten wybór nie mógł być inny. To znaczy: pozornie mógł, zawsze niby wszystko możemy zrobić (zaufać, odciąć, zacząć, skończyć, zostać, wyjechać)… A przecież gdy pyta Chłopaka „co dalej”, to wie, że wywołuje nieuchronne.
Natomiast Kulesza w chustce na głowie, na rauszu za kierownicą, to jest dopiero coś. Nie do wiary, że chodzono w chustkach! :)
Piękne życzenia Tamaryszku, dziękuję. Otóż ostatnio znalazłam przestrzeń, w której po prostu JESTEM tu i teraz i która dosłownie otula moje ciało, a przy tym syci duszę :)
I z okazji Twoich zbliżających się urodzin też chciałabym złożyć jakieś piękne życzenia, ale nie potrafię, a więc po prostu dziękuję Ci za to że JESTEŚ.
:) Dziękuję. :)
…z góry uznając fiasko przekładu na słowa… Słowa zdają się nigdy nie prowadzić cię do fiaska.
Ja to mam kłopot, filmu nie znam, czasy o których film traktuje choć moje (oj, tak) pamiętam pobieżnie. Cóż. Pomarzę sobie, np. o spotkaniu dwóch samotnych kobiet, by dojrzeć.
Być może do brzemiennej w dobre skutki decyzji; tylko takiej, bez wewnętrznego musu podjętej, proszę :)
Ja się piszę na rozmowę brzemienną w dobre skutki.:) Żeby jednak może niekoniecznie klasztor… I żadnych gwałtownych skoków.
Oczywiście, czekam na czarodzieja, który przegna wszystkie moje „musy”, stężone ostatnio jak galaretka.
Ja tylko wpadam, żeby się pochwalić, że nie przeczytałam Twojego wpisu… znaczy, że wrócę do niego z radością, jak tylko uda mi się obejrzeć film. A uda się, bo jest w repertuarze paryskiego festiwalu KinoPolska, hurrra! Proszę mi ten tekst bezpiecznie przechować :)
:) Trzy dobre wieści w jednej. Primo, że Ida będzie do obejrzenia. Secundo, że tu wrócisz i coś dopowiesz.:) Tertio, że nie czytałaś. Bo w gruncie rzeczy to najlepsze rozwiązanie, jeśli pragnie się zawierzyć własnym oczom.
Się zrobi. Po starej znajomości. Przechowamy ten wpis jeszcze ciut. Będzie pod ręką, na kliknięcie. :)
A przyszło mi na myśl, że gdyby zostawili tu anons wszyscy, którzy zajrzeli i nie czytali, to miałabym tyle komentarzy, że mogłabym sklep otworzyć. Sklep z komentarzami. Towar niszowy, unikalny, szedłby jak burza. Walutą byłby uśmiech. Towar zaś można by było oglądać, nie wynosząc na zewnątrz.
To jest ten rodzaj filmu, po którym, gdy pojawią się napisy końcowe ludzie nadal siedzą w swoich fotelach… Powie ktoś: zależy, w którym kinie. No tak. Ja lubię filmy w takiej tonacji, wyciszonej, gdzie mówi się prawie szeptem, a efektem jest gęsia skórka. Pawlikowski powrócił do lat 60-tych, by nam przekazać pewne sygnały o tamtych i wcześniejszych czasach. Jak rozumiem jest to tło, by pokazać jak złożony i uwarunkowany nieraz jest mechanizm ludzkich wyborów. I to mnie najbardziej w tym filmie interesowało. Te wybory nie do końca są jasne scenariuszowo.Np. dlaczego Wanda wcześniej nie próbowała dowiedzieć się czegoś na temat losów swojej rodziny? A przecież miała możliwości. Albo dlaczego nie chciała spotkać się z córką swojej ukochanej siostry Róży? I wreszcie końcowe wybory. Czy takich oczekiwaliśmy?
Z wszystkim, co napisałaś na temat aktorów, zgadzam się. Świetnie, że zwróciłaś uwagę na rzeczywiście zjawiskową Joannę Kulig, którą miałem okazje oglądać i słuchać na żywo. Ogrodnika, gdy tylko zobaczyłem w kadrze zaraz mi się skojarzył z Cybulskim. Jednak nie Łomnickim. Nawet dla potrzeb filmu nauczył się grać na saksofonie! Piękne te surowe czarno-białe kadry, i muzyka oczywiście. „Postsynchrony zakonnych posiłków” jak je nazwałaś – świetne. Według mnie jest to film bardzo dobry, ale nie genialny. Czegoś mi jednak zabrakło, czego nie umiem nazwać. Jest w nim pewna chropowatość i nierówność …
Dzięki, że dzielisz się swoim odbiorem. Na świeżo? Ciekawe: bardzo dobry, nie genialny, czegoś brak. Sprawdzę, gdy obejrzę po raz drugi. Mam w pamięci ten pierwszy ogląd i nie potrafię rozstrzygnąć.
Te scenariuszowe braki są – może – częściowo wytłumaczone poetyką. Ostatecznie, dotyczą w takim samym stopniu przeszłości, co i teraźniejszości. Skok Wandy, powrót Idy… Niekonieczne, ale możliwe. Całe życie zawodowe Wandy. Umieszczone za kotarą, nie podlega ocenie, a byłaby to czarna nota. I ta potrzeba odkrycia grobu… Jeśli czymś można wytłumaczyć śmierć Wandy, to tym, że ona czuła swe wypalenie już wtedy, gdy spotkała Idę (ściślej, gdy ją odszukała po odruchowym przepędzeniu). Trzeba było tylko dokończyć to, co od lat było odsuwane. Dokończyć, nie: odkryć, bo ona nie jest zaskoczona prawdą.
Ale jeden z ciekawszych filmów tego roku. Prawda? :)
Odgrażałam się, że ja tu jeszcze wrócę i jestem. Wreszcie udało mi się Idę obejrzeć. Podskórnie, od pierwszych komentarzy czułam, że ten film ma szanse tak do mnie przemówić, że od razu przestałam czytać cokolwiek na jego temat. Żeby wejść w tę historię zupełnie na świeżo i po swojemu. Dobrze wyczułam, ten film dał mi to czego od niego oczekiwałam (a oczekiwania, po tylu nagrodach i szerokiej dystrybucji we Francji!!!) były duże.
Dał mi nawet więcej, bo od wczoraj męczę się z lekturą polityczną tego filmu i sama ciągle nie wiem, co o tym myśleć:
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/film/20131108/legenda-o-wandzie-co-zastapila-niemca
Z takich jeszcze osobistych zapisków, nie byłam w stanie wyjść z sali kinowej (pełna!!! seans niedzielny o 18.30!), nie umiałam się przełączyć na rzeczywistość. Tysiące myśli, każda w inną stronę (vide: Wanda). Z drugiej strony, może to nie jest teraz dla mnie dobry czas na oglądanie filmów, w których kobiety opłakują swoje dzieci (zwłaszcza synków o imieniu Tadzio), ale myślę, że i w innych warunkach efekt byłby podobny.
Wybacz ten trochę chaotyczny komentarz, ciągle na gorąco pisany. W każdym razie z przyjemnością wreszcie przeczytałam Twój tekst. Bez tego politycznego ciężaru, można skupić się tylko na subtelnościach. I też dobrze.
Czaro, mądrze umiesz się chronić przed natłokiem cudzych wrażeń. Trzeba się chronić, by mieć własne, niezapożyczone. Oczywiście, tym milej, że gdy już masz, to znajdujesz chwilę, by wrócić i pogadać. Cieszę się, że Ida nie zawiodła i poruszyła wiele strun.
Przeczytałam artykuł na portalu Krytyki Politycznej. Ciekawy, bardzo intensywnie drążący. Trochę jakby chciał jednak dziurę w brzuchu wywiercić. Niemniej: sporo dodaje do tego, co mnie towarzyszyło przy oglądzie.
Gęste polityczne klimaty. Patrzenie przez lupę na jednostkowy los, jakby nie mogło być w nim nic z przypadku, jakby wszystko szło na konto reżysera. Powiedział „A”, a przemilczał „C”, więc „wybrał” krój interpretacji. Zajął stanowisko.
Tekst cenny, ale czuję ulgę, że – nawet jeśli na zbyt wiele przymknęłam oko – „moja” Ida była raczej z mgły utkana. Niedopowiedzeń jest ogromnie dużo. Nie szukam równowagi w obsadzaniu ról. Nawet się trochę boję, czy takie wyważanie nie byłoby paraliżujące dla reżysera.
A swoją drogą, jak to doświadczenie życiowe dodaje nam receptorów! Oj, wiosna nadciąga. Niedługo strzelą kolory. Dobrze, że oglądałaś Idę zimą. :)
Masz racje co do wiercenia dziury w calym. ;) Mnie bardzo zafascynowala Wanda, pomijajac nawet, ze lubie wyjatkowo to imie (mam nadzieje, ze wroci), taki potwor o ludzkiej, nieszczesliwej twarzy. Podobnie jak inni. Tak, ta symetria mnie troche zaskoczyla- mu Wam tak, ale Wy nam… Mysle jednak, ze chyba powstala bardziej by wzbogacic koloryt bohaterow niz ideologicznie cos manifestowac. A ze przy takich tematach od ideologii na dlugo sie nie ucieknie… ale dla mnie tez mgielkz niedopowiedzen byla wazniejsza podczas seansu.
Ciekawa bedac francuskich reakcji ( w ogole zastanawiam sie, na ile dla obcokrajowcow Wanda jest czytelna, dla mnie skojarzenia Brystygier czy Brus byly ewidentne, ale czy nie znajac zbyt dobrze historii naszego swiata „wyslalam na smierc kilku wrogow ludu” mozna w pelni pojac co to znaczy?) przeczytalam iles recenzji i komentarzy. Na ideologiczne jeszcze nie trafilam. Ale na strony zydowskie jeszcze nie mialam odwagi, za dobrze znam tutejsze realia :(
Wracanie tu po seansie czy lekturze to najwieksza przyjemnosc:) jestes moim ulubionym klubem dyskusyjnym;)
Świetnie, że film się broni. Że utrzymuje się w obiegu, inspiruje komentarze…, czyli daje radę bez kontekstu. I można w głowę zachodzic, co też widzą ci, którzy widzą inaczej.
Pozdrawiam :)
Ten klub dyskusyjny jakoś utworzył się pod moim wpisem to ja tylko dodam, że zajrzałem do linka podanego trochę prowokacyjnie ;) przez Czarę … i mnie zemdliło. To całe doszukiwanie się ideologii po prawicy i lewicy… To samo było z Pokłosiem, zepsuto niektórym odbiór dobrego filmu.
Czara dobrze zrobiła, że nie czytała nic przed seansem. A po seansie wystarczyło ograniczyć się do wpisu Tamaryszka. Mnie przynajmniej to wystarczyło :)).
Nic się nie dzieje przez przypadek! ;) Klub podpięty pod Twoją wypowiedź, widocznie tak sobie upodobał. :)
Janku, Janku, Komplemenciarzu… No cóż, pozostaje mi nie zaprzeczać. Obejrzeć na własne oczy, przeczytać tamaryszka… i wystarczy.
Oczywiście, jest to działanie na własne ryzyko, przy dużej dawce zaufania i świadomym wyborze oszczędności czasu i eliminacji bodźców. Polecam :)
„Ida” wzięła wszystko w Europejskich Nagrodach Filmowych – będzie pierwszy fabularny Oscar dla Polaka ?
Hmm… nie znam odpowiedzi. ;)
Ale cicho, by nie zapeszać, trzymam kciuki.
Ale by było!
Pingback: pan Popiołek i inni | tamaryszkowe pre-teksty
No i jest Oskar:) Cieszę się, bo film nań zasługuje, choć nie sądziłam, że tak poetycki, wyciszony obraz może zostać doceniony za Oceanem. Nie rozumiem, jak można odczytywać film mówiący o wycofaniu, wyciszeniu, podążaniu za głosem serca, powołaniem, czasami jakimś wewnętrznym musem, jako filmu za albo przeciw czemuś i dorabiać doń ideologię. No, ale tego już pewno nigdy nie zrozumiem. Zwłaszcza, że coś mnie podkusiło i sięgnęłam jeszcze po inne teksty, o których natychmiast po przeczytaniu wolałabym zapomnieć.
No i jest! :)))
Te prawicowe głupoty już naprawdę przekraczają granice żenady. Rany, cieszę się, że nikt mi na tamaryszku takich poglądów nie anonsuje, bo nie nadają się do dyskusji. Właśnie to mnie najbardziej irytuje: zamknięte horyzonty, pewność, że jest się posiadaczem jedynej słusznej racji – np. że my, Polacy, jesteśmy narodem wybranym, który zawsze i w każdych warunkach stał na straży chrześcijaństwa, nie biorąc pod uwagę, że takie deklaracje są z gruntu sprzeczne z duchem Ewangelii etc. Zresztą – ja w ogóle nie rozumiem, o co chodzi. Przecież Ida nie jest filmem ideologicznym. Nie rozumiem tego „halo” ni w ząb, tak jak Ty.
Gosiu, no to toast za Idę :)
I za Pawlikowskiego, chociaż te strzępy przemówienia, które do mnie dotarły, to lekko dziwne. Wznieśmy toast, póki żyjemy. :)
Przed chwilą zajrzałam na pewien profil pewnej osoby i zatkało mnie, tak stek inwektyw i wyzwisk, że uszy więdną.
Szkoda słów.
Wznieśmy toast za wrażliwość, empatię i radość :)
Dzisiejsza „Polityka” z Idą (Trzebuchowską) na okładce stawia pytania o istotę tego sporu. W sam spór wdawać się nie ma co. Ale warto zrozumieć, co to o nas mówi. Bo dziwni jesteśmy. Bez dwóch zdań.;)