ćmik na odwagę

Hannah Arendt, reż. Margarethe von Trotta, Niemcy, Francja, Luksemburg 2012

Hannah ArendtĆmik, po poznańsku: papieros, to bohater pierwszoplanowy. Ach, jak się Hannah zaciąga! Gdy gawędzi z przyjaciółmi (kto inny piłby kawę), gdy obserwuje oszklonego Eichmanna (zamiast gryzienia paznokci), szukając słów nad maszyną do pisania (mogłaby zagryzać wargi), myśląc nad niepojętą „banalnością zła” (tu w zasadzie nie ma zamiennika, musi być papieros). A najbardziej widowiskowy wydaje mi się dymek podczas zajęć ze studentami. To były czasy! Profesor Hannah Arendt nie musiała zważać na poprawność polityczną, ani troszczyć się o zdrowie biernych palaczy. Gdy z zaawansowaną grupą lektoratu niemieckiego zapuszczała się w tyrady o źródłach i przejawach zła, gdy jak na talerzu miała przed sobą powszechną aprobatę i zachwyt… siadała na stole, zakładała nogę na nogę i najnaturalniej w świecie uruchamiała gest, który jej ciało niezawodnie miało wdrukowany na amen. W kulminacyjnej scenie wykładu, podczas którego zmierzy się z postawionymi jej oskarżeniami, wyciąga papierosa już na początku: „Pozwólcie, że dziś od tego zacznę”.

Film mi się podobał. Chyba najbardziej ten retro styl przyprawiony „niemieckim” temperamentem uczennicy Heideggera. Archiwalne materiały z Jerozolimy, wypowiedzi osądzanego Eichmanna, fragmenty zeznań świadków… integrowały się z nim bez zarzutu. Oczywiście, pomysł na „biografię” myślicielki (de facto rok z jej życia) niósł z sobą karkołomne zderzenie niefilmowego intelektualizmu z obrazem, który jeśli miał zachować dynamikę dyskursu, musiał „rozprawy” filozoficzne sprowadzić do chwytliwych cytatów. Takich w sam raz na gazetowy lead. Ale to ryzyko – z drugiej strony – stało się błogosławieństwem, bo Hannah była nie nie tylko myślą, lecz i ciałem.

Mnie się podobało, ale natrafiłam nazajutrz na filmwebową recenzję Darka Aresta, która nicuje film – i to, niestety, przekonująco. Więc w końcu nie wiem, jak jest, ale będę się trzymać swoich wrażeń i dla wygody nie wchodzić w polemikę.

Jest papieros, i jest pocztówkowy Manhattan – w ekspozycji i na finiszu. Czerń nocy i tysiące światełek w drapaczach chmur. A w środku zbliżenie na Nowy Jork i Jerozolimę (1960-1961). 

Wybitna filozofka (Żydówka, która emigrowala z Niemiec, doświadczając po drodze obozu dla internowanych), mająca już w swoim dorobku książki, z którymi liczył się akademicki świat (Korzenie totalitaryzmu), na wieść o procesie Eichmanna gotowa jest wcielić się w korespondenta z Jerozolimy. „New Yorker” daje jej szansę. (To nobilitacja dla pisma, ale też spore ryzyko – nie przypuszczano nawet, jak wielkie). Jedzie, obserwuje i widzi nie to, co założono, że zobaczy. I zgodnie z tym, co zrozumiała, pisze relację, która narobi sporo zamieszania, stając się z czasem publikacją o kluczowym znaczeniu: Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła.

Film akcentuje kilka aspektów widzenia sprawy przez Hannah Arendt. Primo: ukrywający się w Argentynie Eichmann, porwany w spektakularnej akcji Mossadu i postawiony przed jerozolimskim sądem, jest człowiekiem, którego chcą osądzić za całe zło nazizmu. Prawda, że jako główny koordynator Zagłady, obciążony jest potworną zbrodnią, ale jednostka to nie system i tylko za swoje winy może być sądzona. Secundo: dostrzega w „potworze” miernotę, urzędnika, wykonawcę rozkazów, bez diabolizmu i dewiacji. Eichmann jest kimś, „kto odebrał sobie prawo bycia człowiekiem”, zwolniwszy się z myślenia i podejmowania świadomych decyzji. Doprowadziło to do katastrofalnych skutków, a mimo to, on mógł czuć się niewinny, bo zdegradował się do roli wykonawcy rozkazów. Takich jak on są rzesze, zło jest banalne, ma twarz biurokraty. Arendt interesują nie tylko bezpośrednie ofiary Shoah, lecz sam proces wyzbywania się woli i myśli, czyli kastracja człowieczeństwa. Tertio: skala zbrodni zależna była od postawy żydowskich przywódców, których współdziałanie z nazistami najprawdopodobniej ją zwiększyło. (Arendt nie nazywa ich współwinnymi, jedynie nie dość mocno stawiającymi opór).

Hannah Arendt ani nie oskarża, ani nie uniewinnia, lecz płazem jej to ujść nie mogło. Uderz w stół… Nożyc odezwały się tysiące. I ta część filmu jest najbardziej interesująca. Bohaterka nie ustępuje. Póki może, nie chce nawet tłumaczyć się ze swoich wniosków. I jest to niezłomność bezkompromisowa. Drżą w posadach jej uniwersyteckie stanowisko, dobre imię, przyjacielskie układy. Interpretatorzy zniekształcają myśl, wedle swych możliwości percepcyjnych lub ambicji politycznych, dość, że deformują ją znacznie. Naczelnym orężem w walce z Arendt staje się oskarżenie o deprecjonowanie ofiar (kalanie żydowskiego gniazda) i „bycie bez uczuć” – to zawsze zręczny zarzut wobec kobiety-intelektualistki.

Hannah Arendt. Barbara SukowaNiuanse

1) Tony papieru, plon obserwacji jerozolimskich – do przeczytania, zanim stworzy własny tekst. A i tak najważniejszy jest proces czytania w myślach, tu się kłania papierosik i leżenie na kanapie z dala od papieru. 

2) Komentarze sceptycznej redaktorki „New Yorkera”: „Tołstoj potrzebował mniej czasu na Wojnę i pokój„! 

3) Bezpardonowość Hannah, w drobnych szczegółach, zdecydowana nie-miękkość. Na przynaglający telefon naczelnego NY, odpowiada bez skruchy: proszę nie przeszkadzać, to skończę wcześniej. ;) 
Spytana, czy aby nie uważa, że nie wszyscy zrozumieją greckie słowo w jej tekście, stwierdza, że owszem, należy je zostawić: niech się uczą greki.

4) Piękne róże, od męża lub od Mary, białe z różowymi przebarwieniami.

5) Zdjęłam z półki Eichmanna w Jerozolimie, jeśli nie całego, to choć kilka rozdziałów przeczytam. Kupiony w czasach, gdy zdawało mi się, że wszystko, co ważne, przeczytam osobiście…

27 komentarzy do “ćmik na odwagę

  1. szwedzkiereminiscencje

    oj, to wczesniej tego filmu w PL nie bylo? von trotta to dobry rezyser (nie namówisz mnie na rezyserke!), sukova rewelacyjna. ten film w ogóle rosnie – wychodzi sie z kina z pewnym niedosytem, ale tresc gdzies sie wzera i zostaje. zobaczysz, za jakis czas bedziesz na pewno na „za”!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Do kin film wszedł dopiero co. Ale bywał okazyjnie – np. na festiwalu Transatlantyk (sierpień). Sukowa daje się zapamiętać, wrzucam ten seans do kategorii „było warto”. Z „banalnością zła” oswoiłam się już dawno, choć Hannah Arendt uświadomiła mi, jak bardzo uniwersalna jest to myśl. Diagnoza faszystów to jedno. Drugie: wszyscy w tym procesie uczestniczymy, nieustannie zwalniając się z myślenia i odpowiedzialności. Na szczęście konsekwencje naszych znieczuleń nie są tak rozległe, nie uśmiercają milionów. Niemniej: bezmyślna bierność, bezrefleksyjne uczestnictwo w absurdzie, przykładne trzymanie się procedur – rodzi złe owoce. Dostrzegam wiele analogii na mikroskalę. I świetnie rozumiem, że myślenie jednak boli. Jeśli nie wprost, to chwilę potem, gdy trzeba rozcierać kopniaki.
      Pozdrawiam!

    2. szwedzkiereminiscencje

      ja zwrócilam uwage na rzeczy nastepujace: 1. jesli mówisz cos nowego, niewygodnego an dodatek – to licz sie z atakami. psy szczekaja, karawana idzie dalej, choc NIE j to latwe, a juz na pewno nieprzyjemne. 2. fanstatyczny maz! arendh nie bywala „dobra” dla niego, a jednak wiernie przy niej trwal. imponujace!

      tez pozdr \ m

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Mężulo fajny, ale z wiernością to tak krystalicznie nie było. Pamiętasz tę Charlotte, która go stekami karmiła? A mąż przez telefon kłamał Hannah, że je szpinak? Ano właśnie. Nie wiem już skąd te moje skojarzenia, mogłam zasłyszeć lub zaczytać, że to był luźny, „tolerancyjny” związek. Pamiętam jej rozmowę z przyjaciółką-pisarką, która wymyślała literackich męzżczyzn pełnych niedoskonałości, a nie mogła zaakceptować realnych facetów ze skazą. Hannah doradzała jej, by brać to, co jest. Odniosłam wrażenie, że wie to z autopsji. Niemniej jednak: mężulo był blisko, gdy inni się oddalali, co zostanie mu zapamiętane i policzone w wieczystym rozliczeniu na plus. ;)

    4. szwedzkiereminiscencje

      zapamietalam wiernosc w postaci lojalnosci. chyba arendh byla na tyle inteligentna, ze zdawala sobie sprawe z wlasnej fizycznej oraz mentalnej nieobecnosci? i dlatego zaakceptowala zwiazek meza z kims bardziej dla niego dostepnym? jak widac, czasy byly bardziej tolerancyjne – podobny uklad miala krzywicka. kochala i szanowala meza, kt jej zawsze bronil – a miloscia zycia byl boy. pisala, ze podczas wojny odkryla listy do meza od innej kobiety i b sie z tego ucieszyla! jeszcze przed slubem uzgodnili, ze niczym sie w zyciu nie beda ograniczac…

    5. tamaryszek Autor wpisu

      ” niczym sie w zyciu nie beda ograniczac…”
      To jest czysta perwersja. Ucieszyć się z korespodencji męża z Inną… Moja empatia zatrzymuje się na poziomie „pogodzić się” lub „odpuścić”. ;)

  2. patrycja

    mnie ten film też się podobał. zgadzam się ze szwedzkimi reminiscencjami, że wżera się w pamięć, oglądałam go na jesieni jeszcze (w UK był wyświetlany wcześniej, chociaż bardzo krótko), a on ciąglę do mnie powraca. też mam ochotę na „Eichmanna w Jerozolimie”, a tekst z greką w ogóle uważam za rewelacyjny i powiesiłam sobie nad biurkiem :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Serio? Chodziło o słowo, które znaczy tyle, co „egzystencja”…, nie zapamiętałam (bo ja z tych, co się powinni wziąć do nauki). ;)
      Cieszy mnie ta siostrzaność odczuć. :)
      Ze słabszych stron to może jednak Heidegger. Po części z powodów wizualnych: przenosiny w czasie, mimo poczernienia włosów, dawały nieco sztuczny efekt. Nie wybrzmiewa do końca rozczarowanie Hannah mistrzem-kochankiem. Niby nie musi, bo to plan dalszy.
      Książkę przewertowałam na początek, trafiałam na dobre zdania. Warto czytać i to bez bólu.

    2. patrycja

      ja też z tych, co się powinni wziąć do nauki :) ale właśnie to mi się tak bardzo spodobało, takie przeciwieństwo współczesnego odpuszczania odbiorcy, który nic nie musi, i które to (odpuszczanie) rozszerza tylko ignorancję.
      faktycznie Heidegger jest słabszym motywem filmu, ale to aż tak bardzo mi nie przeszkadzało.
      dobrze wiedzieć, że po przewertowaniu książki trafiałaś na dobre zdania, czuję się jeszcze bardziej zachęcona do lektury :)

  3. Marlow

    Filmu nie oglądałem ale „Eichmann w Jerozolimie” próbę czasu wytrzymał, chociaż to dzisiaj niby nic nowego bo wszystko (albo prawie) wiadomo.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Siła rażenia zelżała, fakt. Ale wciąż na nowo trzeba się dowiadywać, bo – wg moich obserwacji – niemal nie ma „wiedzy powszechnej”. Niby odtajnione, lecz skoro niezasymilowane, to wciąż jako biała plama.
      Poza tym, wiesz, ten mechanizm funkcjonowania z wyłączonym myśleniem… Czyli niebranie odpowiedzialności za coś, do czego się przyczyniasz, to ma przerażający zasięg. Jasne, że nie można syndromu Eichmanna rozciągać jak gumkę, ale ciekawie pomysleć nad tym.
      Pozdrawiam:)

  4. Stanisław Błaszczyna

    No więc z tą banalnością zła u mnie było tak: wpierw olśnienie i przerażenie (odkryłem to dla siebie jeszcze przed lekturą Arendt), że nie tylko Niemcy zaangażowani w wojnę, ale nawet i sami zbrodniarze, to byli tacy sami ludzie banalni (zwykli, normalni) jak my wszyscy; ale później przyszła refleksja, że skoro ci „banalni” ludzie dokonali tak potwornego zła, to już przez tę monstrualną zbrodnię przestawali być banalni.
    (Moim zdaniem jest pewne niebezpieczeństwo w tym, by uznać, że zło jest banalne.)
    Niemniej jednak teza o banalności zła była w swej prostocie genialna i bardzo pożyteczna. Jej wielka wartość polegała na tym, że oddemonizowała nazistowskie Niemcy, nie tylko Eichmanna, ale i wszystkich hitlerowskich zbrodniarzy, na czele z Hitlerem – innymi słowy sprowadziła zbrodnię do wymiarów ludzkich, czyli wskazała na pewne mechanizmy psychologiczno-społeczne, które „niepostrzeżenie” prowadzą do zbrodni (rasizm, ludobójstwo, totalitaryzm) w obrębie gatunku Homo sapiens, wykorzystując „normalne” właściwości tego gatunku. Tylko wtedy, kiedy sobie to uświadomimy, mamy szansę nie powtórzyć tego samego błędu (wojna totalna, holocaust) w przyszłości. („Piekło” i „demony” to my – nie ma żadnych innych „piekieł”, niż to co sami gotujemy sobie na ziemi, i nie ma innych „demonów”, jak my sami – zło nie jest metafizyczne, podobnie jak dobro – wszystko to mieści się w kategoriach ludzkich. Może to właśnie doprowadziło Arendt do konstatacji, że zło jednak nie jest radykalne?)

    Film mi się podobał – choć pewne sprawy uproszczono w nim aż nadto (Ot, choćby papierowy Heidegger – jak w kimś takim mogła się zakochać krwista Hannah? Przecież, mimo tego, że była wybitną intelektualistką, nie była kobietą zimną i banalną ;) ) Ale wierność książce – i idei – Arendt zachowana. Dobra, wciągająca dramaturgia, doskonały pomysł z dokumentalnym Eichmannem (świetnie rozwiązany technicznie), dobra Sukova…
    Nota bene oglądałem film wśród widowni, której 90% stanowili Żydzi. I dobrze mi się w tych warunkach ogladało :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Oho! To musiał być seans specjalny. :)
      Przypomniałeś mi tę frazę (umknęła mi na amen), że tylko dobro może być radykalne, zło bywa ekstremalne. Nie roztrząsam, bo nie wiem, czy dobrze rozumiem. Po mojemu to bardzo ciekawe. Z zastrzeżeniem, że „bywa” nie „jest”. To tak, jakby dobro było zdolne uruchomić jakąś głębszą determinację, świadomość, sens naddany. A zło mogło być skrajne, rozleglejsze nawet, lecz bez immanentnej motywacji. Tylko czy to nie uruchamiałoby jednak metafizyki?

      Małe veto, które zapisałeś w nawiasie i ja popieram. „Banalny” – jeśli oderwie się od kontekstu myśli Arendt – może budzić skojarzenie z niegroźnym lub trywialnym, a lepiej by było nie pomniejszać siły zła, zwłaszcza, że banał odnosi się nie do tego.
      Jestem pod wrażeniem intelektualnej diagnozy H.A., zwłaszcza, że pojawiła się w czasie, gdy ludźmi jeszcze mocno targały emocje. I tu się przydaje nawet ten blady Heidegger, dla równowagi. Zachwyt nad jasnością (i użytecznością!) myśli, która objaśnia mechanizmy, idzie tu w parze z sygnałem, że myślenie nie gwarantuje nieomylności (słabości czy zdrady).

      Sukova świetna. Myślę, że jakimś trickiem połączyła myśl z kobiecością. ? Na moje oko jest dość „męska”, ale sądząc po oddziaływaniu na facetów, wierzę w ślepo, że niekoniecznie.;)

    2. tamaryszek Autor wpisu

      Ups… No to mamy kompot, w którym robię za śliwkę. ;)
      Nie wybrnę z tego. Cokolwiek powiem, okaże się, że oddaję mężczyznom cechę, której mieć na wyłączność nie mogą.
      Więc może inaczej.
      Hannah (Sukova) dowodzi, że kobiecość nie ulatnia się pomimo:
      – umysłu strategicznego;
      – arogancji, czyli krótkich ripost, bez wysłuchiwania odmiennych racji, gdy własne są już przemyślane (jestem Miś o Bardzo Małym Rozumku i na tym przystanku wysiadam);
      – gotowości do szermierki i mobilizacji zwiększającej się w sytuacji zagrożenia;
      – braku zrozumienia wobec babskich paradoksów emocjonalnych (vide: Mary);
      – dobrego samopoczucia w stroju garniturowym [ok, są korale, ale kolczyka nie uświadczysz;)].

      Rany! Kładę głowę na pieńku…

    3. szwedzkiereminiscencje

      dobrze, juz dobrze – tak b to sie juz nie tlumacz ;-) wyszedl nam niespodziewanie modny „dzender”

      ja podobne kobiety pamietam z dziecinstwa – a wszystko to akademicki kraków. w literaturze chocby ksiezna bilinska w slawie i chwale. a z zycia – taka róza luksemburg, tez zreszta portretowana przez von trotte. albo maria koszutska (sportretowana takze w gorszycielce)!

      nota bene kobiety bez atrybutów „kobiecosci” maja latwiej, poniewaz swoim upierzeniem niejako ostrzegaja o prymacie wartosci innych

      no i heidegger jakos na jej wdzieki byl lasy; maz zreszta podobnie. obaj nieglupi faceci

    4. tamaryszek Autor wpisu

      M., Ty znasz dużo silnych kobiet. Mnie się niektóre nazwiska obiły o uszy, ale często wiem za mało. W takiej Róży Luksemburg kobiece wydaje mi się tylko imię, ale znów zbaczam na niebezpieczne tory stereotypu.
      Veto co do tego, że tym kobieco upierzonym trudniej, bo niby spod piórek mniej widoczna jest siła.
      Przecież już Eugeniusz Bodo, przed wielką wojną, ubrany (dżenderowo) w sukienkę, śpiewał: sex appeal, to nasza broń kobieca… ech, ach, och… :))

    5. szwedzkiereminiscencje

      no nie – nie mówie o podstepach (na ten temat esther vilar w WO) tylko ogrze fair: jak wychodzisz na mównice i masz cos do powiedzenia, to ma sie lepsza sile przebicia z niskim glosem, stonowana odzieza oraz spokojem (cechy kojarzone w naszej kulturze z mezczyznami). ladna kobieta bywa kojarzona z bezmózgowiem, niestety

      a na deser, bratnia duszo puchatkowa, cytat z dzisiejszego wywiadu z marcinem królem: „Moja przewodniczka po życiu duchowym Hannah Arendt uważała, że myślenie to jest najpoważniejsza rzecz pod słońcem i jeśli nie traktuje się go serio, to nie rozumie się świata.”

    6. Stanisław Błaszczyna

      Niestety, Heidegger nie kojarzy mi się z jasnością ani z użytecznością myśli (na jaką stać było właśnie Hannę Arendt). Poza tym, to nie kto inny, jak właśnie Heidegger stwierdził, że myślenie wcale nie prowadzi człowieka do mądrości (a wiedział chyba, co mówi, skoro wszedł w alians z faszyzmem, którego zresztą nigdy się nie wyparł – to także nadaje jego związkowi z Arendt szczególnego odcienia).

      A przy okazji – wspomnienie z czasów, kiedy jeszcze chciało nam się za sobą rozmawiać:

      http://wizjalokalna.wordpress.com/2014/02/08/mit-prawda-i-zmyslenie/

    7. tamaryszek Autor wpisu

      Ja chyba właśnie to chciałam powiedzieć: że H.A. wprowadza myśleniem pewną „jasność w temacie”, a M.H. zaświadcza swoim zbłądzeniem, że światło rozumu nie jest taką znów nieomylną latarnią. W ogóle: jego obecność w filmie to raczej znak niż pełna postać.

      No i prztyczek w nos. ;)
      Dla mnie to nie jest zamknięty czas. Chce mi się rozmawiać. To znaczy: mentalnie mi się chce, a w praktyce to może rzadko się materializuje, ale proszę kropki nie stawiać. ;)
      Rany, ja w tej dyskusji powołałam się na Puchatka. To chyba moje wcześniejsze wcielenie. W poprzednim życiu byłam widocznie misiem.
      Właśnie dlatego nigdy nie zapiszę się na seans terapeutyczny, bo przeczuwam takie hocki-klocki, że lepiej już nie sięgać za głęboko. :)

  5. czara

    Tamaryszku, jak zobaczyłam, że ten film wchodzi w Polsce na ekrany to wiedziałam, że będę mieć deser u Cebie. Podobnie z Alcestem na rowerze (zaraz przeczytam).
    Pan, do którego nas skierowujesz, może i nicuje, ale mnie nie przekonuje. Znacznie mniej niż Twój tekst. Przede wszystkim on nie zrozumiał chyba o czym jest film. Skarży się, że mu za mało napięcia, jakby czekał na film o Bondzie, ale w ogóle nie zwrócił uwagi na centralną oś konfliktu w filmie: ja a grupa. Który moim zdaniem jest świetnie uchwycony. Hannah w pewnym momencie mówi odpowiada na zarzut swojego przyjaciela: „Ja nie kocham żadnego narodu (ludu?), ja kocham moich przyjaciół”. Ale chyba trzeba dobrze zrozumieć żydowską filozofię, żeby to uchwycić. Co do reszty, to zgadzam się z podsumowaniem mojego przedmówcy Staszka – bardzo dobra dramaturgia, moim zdaniem.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :) Tę myśl o uczuciach dla przyjaciół, nie narodów, miałam pod ręką, gdy pisałam. W niej jest sedno. Ale ostatecznie nie wplotła mi się w tekst. Tym bardziej się cieszę, że wypłynęła w Komentarzu.:)
      Ja a grupa. Czyli samotność wobec tego, co ważne. W każdym razie: gotowość na przyjęcie tej samotności. Trudna sztuka, ma dużo wspólnego z dojrzałością. Najlepiej, by z tej samotności wyłoniły się trwałe relacje, ale świadomość, że nie wszystko przetrwa, a mimo to wejście w ogień, to jest coś arcydramatycznego. Rzeczywiście, innej dramaturgii nie trzeba.
      Bo to, co wytyka jej się jak grzech (dystans wobec Żydow, mimo przynależności), jest dowodem niezależności myśli. I tak prawdę mówiąc, Arendt należała do wyjątków. Bo inna jeszcze rzecz w ogóle do niczego nie przynależeć. Ona przynależała.
      Pozdrawiam wiosennie:)
      Niby zima, ale co tam, wiosna ważniejsza. :)

    2. czara

      „Gotowość na przyjęcie tej samotności” – to jest naprawdę wielkie wyzwanie i moim zdaniem film trafnie odmalował kobietę takiego formatu, że właśnie to mogła znieść. Nie wiem czy nie będąc przesiąkniętym żydowską kulturą możemy do końca to pojąć.

    3. szwedzkiereminiscencje

      pozwole sie wlaczyc: ale czyz na prawde nie jestesmy zawsze sami? w najwazniejszych chwilach zycia, w najtrudniejszych decyzjach? sam fakt pobytu w kraju innym niz kraj urodzenia (a czasami wystarczy tylko wyjazd z rodzinnej miejscowowsci) to tez skazanie na samotnosc, bo nigdy nie bedzie sie takim samym jak ludzie dokola. wiele osób doswiadcza tez samotnosci, mimo sporej rodziny, sasiadów i kolegów w pracy. fajnie j miec towarzystwo, ale najlepiej doborowe, nie zawsze i nie za wszelka cene!

    4. czara

      Myślę, że jest wiele rodzajów samotności, a emigranci znają jej specyficzny rodzaj. Nie jestem żadnym specjalistą tematu, ale Żydzi są od wieków przyzwyczajeni do życia w diasporze i zakorzenienie w dogmatach i przez to poczucie przynależności do „swojego ludu” pozwala im tę samotność przezwyciężyć. Przyjaciele Hannah są syjonistami, żyją w Izraelu, a holocaust i niezawinione cierpienie narodu żydowskiego jest kolejnym dogmatem. Którego Hannah nie podważa, ale… niuansuje. Co w oczach wielu wychodzi na jedno. Dla niej nie ma to jednak wielkiego znaczenia, bo ona jest jednak osobno.
      Myślę, szwedzkiereminiscencje, że Arendt zgodziłaby się z Tobą w stuprocentach. :)

  6. tamaryszek Autor wpisu

    A ja przytakuję, niewiele mając do dodania. Boję się takich prób, które rozżarzają samotność ponad normę. Mocno budzą nawet gdy jest się w wygodnej pozycji obserwatora…

    Odpowiedz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.