molier na rowerze

Molier na rowerze (Alceste à bicyclette), reż. Philippe Le Guay, Francja 2013

Molier na rowerze. Luchini i Wilson

Ach, bo też seans był spontaniczny, a potem się posypało. Główną akcję filmu tworzą próby molierowskiej sztuki, odsłaniające analogie między charakterami z komedii a bohaterami filmu. Wróciłam do domu i przeczytałam Mizantropa. Pierwszy raz w życiu.  Świetny! A potem wstęp Tadeusza Boya-Żeleńskiego (bo już w kinie chodziło mi po głowie, jakie świeże są frazy w jego tłumaczeniu). Nazajutrz, zachęcona rozmową, kupiłam eseje Tomasza Łubieńskiego Molier nasz współczesny(Poprzestanę na pierwszym i ostatnim eseju). Moment…, czyli tak: od filmu do sztuki, do tłumacza (aż mnie nosi, by zapoznać się z biografią Boya) i do interpretatora.

Dalej. Grający w filmie Fabrice Luchini odegrał rolę pomostu między Molierem na rowerze a Zakochanym Molierem (Molière, film Laurenta Tirarda z 2007), cudowną komedią, w której biografia mistrza francuskiej sceny utkana jest z reminiscencji z jego sztuk. W roli Jean-Baptiste Poqueline`a wystąpił Romain Duris, a Fabrice Luchini był tutaj panem Jourdin, czyli postacią bezpośrednio wziętą z Mieszczanina szlachcicem. A jak się okazało: kompilacją Jourdina z Alcestem, tym z Mizantropa. I tyleż o zbieżność postaci i aktorów mi chodzi, co o ten splot biografii i sztuki, z którego komedie Moliera wyrosły, a który w obu filmach tak pięknie się prezentuje. Stąd był już tylko kroczek, by przypomnieć sobie ubiegłoroczny film Ozona: U niej w domu. Primo, ze względu na rolę Luchiniego. Secundo, ze względu na przeplatanie się literackiego tekstu z realnym życiem tych, którzy go czytają.

Tak, posypały się skojarzenia, wpadłam w pułapkę intertekstualności. Nie istnieje tekst w izolacji, zewsząd atakują hiperłącza. Wiem, Czytelniku, że można dostać kręćka od tego, co piszę. Więc: hejże na rower, przewietrzyć głowę, poodcinać splątane synapsy powiązań i na spokojnie, brać tyle tylko, ile się chce. A w celu terapeutycznym chwycę się Mizantropa, by znaleźć grunt. Jakiś początek i koniec, jakąś ramę. Bez ramy ani rusz.

Molier na rowerze. Fabrice Luchini i Lambert WilsonMolier napisał Mizantropa będąc u szczytu sławy, z bagażem doświadczeń i rozczarowań, które zapewne uzasadniały gorzkie prawdy o blichtrze salonów, o płytkości relacji, o fałszu i słabości ludzkiej natury. Swoje przeszedł (wcześniej – włócząc się z teatrem obwoźnym po prowincji, później – chroniąc się pod skrzydła Króla-Słońce przed atakami małostkowych świętoszków, pyszałków, pozerów i hipokrytów).

Wątki, choć zbieżne, dotyczą kilku spraw. Pierwszy skupia się na intrydze miłosnej. Panna Celimena ma adoratorów wielu, wszystkich zwodzi (czyli: źle), być może po prostu szuka (więc: nie osądzajmy). Jednym z zalotników jest Alcest – trochę dziwak, bo natrząsa się z dworskiego lizusostwa i obłudy, a kocha się w kobiecie, która jest generatorem intryg. Cnotliwy Alcest cnotliwych panien nie dostrzega. C`est la vie. Drugi wątek to konfrontacja Alcesta z Orontem, kiepskim wierszokletą, któremu wypalił ostry osąd bez pardonu, czym napytał sobie biedy. Nie dość, że kłócą się o wartość sztuki (Alcest niezmiennie odrzuca schlebianie czyimkolwiek gustom), to jeszcze zetrą się w szrankach o serce panny C. Trzeci wątek to po prostu plotki i obgadywanie każdego, kto się odwróci, a następnie przygarnianie w ramiona, gdy wypadnie rundka towarzyskich powitań. Szermierka na cyniczne bon moty. Wątek czwarty to dialogi między Alcestem a Filintem – których stawką jest akceptacja gierek lub niezgoda na ludzką wredność. Zgadzać się na zło? O, nie, zwracam bilet, uciekam na pustynię przed bandą salonowych prymitywów. Mówi Alcest niczym Hamlet w swoim odwiecznym „to be or not to be”. Filint obstaje przy kompromisach, przy opakowywaniu prawdy w ładne papierki i woale, słodzeniu i przemilczaniu. Jest w tym dwuznaczne przyzwolenie na słabość, ale też ludzka wielkoduszność wobec grzechów, od których samemu nie jest się wolnym. Pojedynek to wcale nieprzesądzony.

ALCEST
Patrzeć co dzień na ludzi, jak żyją ze sobą,
To grozi melancholią lub ciężką chorobą.
Gdzie spojrzeć, wszędzie zgraja pochlebców przebrzydła;
Podstęp, niesprawiedliwość; zdrady, fałszu sidła;
Dłużej już nie wytrzymam; dławię się; a zatem
Wolę do upadłego walczyć z całym światem. (…)

FILINT
Słabą naturę ludzką sądzisz zbyt surowo.

ALCEST
Nienawidzę jej, powiedz: to zbyt wątłe słowo.  (…)

Nie odmienisz mych uczuć nazwaniem niczyjem:
Jednymi gardzę, bo są źli i niegodziwi,
Drugimi, że na podłość ludzką zbyt cierpliwi
I że nie płoną dla niej tym gniewem wieczystym,
Jaki winien występek budzić w sercu czystym. (…)

Do kroćset! to są dla mnie rany nazbyt krwawe 
Patrzeć na tę uprzejmą z łajdactwem zabawę
I doprawdy czasami bierze mnie ochota
Uciec gdzie na pustynię od waszego błota.

FILINT
Mój Boże! mniej się troszczmy o moralność cudzą,
A błędy świata tyle gniewu w nas nie zbudzą;
Nie wnikajmy w naturę ludzką zbyt głęboko,
Na słabostki jej uczmy się przymykać oko.
Być szlachetnym, rozumnym, to jeszcze za mało:
Bądźmy ludzcy, gdy z ludźmi wciąż nam żyć przystało. (…)

I ja, jak ty, spostrzegam co dzień rzeczy tysiąc: 
Że mogłyby iść lepiej, gotów jestem przysiąc,
A przecież, choć spotykam złe na każdym kroku,
Gniewu z tego powodu nie dojrzysz w mym oku.
Biorę człowieka za to, czym on jest w istocie;
Nie potępiam słabości, nie dziwię niecnocie
I mniemam, że filozof podzieliłby ze mną
Raczej mój chłodny spokój, niż twą żółć daremną.

Film Philippe Le Guaya, Molier na rowerze, w centrum umieszcza przyjaźń (i wrogość) Alcesta i Filinta, pozostałe wątki zepchnięte są na dalszy plan lub wycięte. Jak wynika z powyższych wierszowanych ripost (trzynastozgłoskowiec zastępuje francuski aleksandryn) obaj panowie są mizantropami. Złudzeń nie mają, różnią się swą reakcją na znane im status quo. W sztuce Moliera byli to bohaterowie dość młodzi, w filmie Le Guaya – to mężczyźni w połowie drogi (albo ciut dalej).

Żeby w temacie była pełna jasność: dałam mu na FilmWebie dziewięć gwiazdek, co oznacza film „rewelacyjny”. Niszowy, bardzo teatralny, może nie najlepszy na weekendowe wyjście z paczką przyjaciół… Dla tych, co odrzucają mowę wiązaną może trudny do przełknięcia… Odczytywane fragmenty Moliera to ważny składnik struktury fabularnej. Na pewno nie dla wszystkich tak samo jak dla mnie rewelacyjny, ale ja mu niższej noty dać nie mogę. Bo nie dość, że temat i Molier, to jeszcze 104 minuty wpatrywania się w Fabrice`a Luchiniego. Super sprawa.

Molier na rowerze. Alcest i Filint

Molierowski Alcest odgrażał się, że opuści Paryż i będzie wiódł samotne życie. Voilà! Serge (Fabrice Luchini) realizuje tę groźbę. Niegdyś wzięty aktor, dziś odżegnuje się od zawodu, w zaniedbanym domu, bez fajerwerków, upływają mu kolejne dni. Źle wspomina wielki paryski świat. Przegrał jakiś proces na własne życzenie. A tak! – żeby mieć dowód, że świat jest podły. Spokój naruszy Gauthier (Lambert Wilson), dawny przyjaciel, aktor u szczytu popularności, któremu marzy się powrót na sceniczne deski. Na co dzień gra gwiazdę serialu telewizyjnego Dr Morange. Na prowincji kogo spotka, ten opowiada mu swój ulubiony odcinek. Każdy schlebia, ale czy to jest prawdziwe uznanie? Obaj są nieufni wobec świata. Na pozór Serge to Alcest, Gauthier to Filint. Jednak gdy dojdzie do prób z Mizantropem, obaj chcą grać Alcesta. Uzgadniają, że innowacyjnie wyreżyserują spektakl, grając zamiennie obie role, tymczasem rzucają monetą kto jest kim na kolejnej próbie. A później życie pokaże swoje…

I trwają przymiarki, recytacje, analizy. Komiczne w tym samym stopniu co Mizantrop. W zasadzie wszyscy są tu serio, lecz komizm wchodzi szczelinami. Jest zadziorny taksówkarz, adeptka aktorstwa, doskonaląca warsztat w filmach porno, piękna Włoszka porzucona przez męża, właścicielka restauracji z zamiłowaniem do jacuzzi etc. Są próby, rowerowe przejażdżki i wypady samochodem do miasta. Wielkie entrée (fot. poniżej), fiasko i triumf.

Co z tego wynika? Z jednej strony śmieszność naczupurzeń. Niechby Alcest miał najsłuszniejsze racje, idealizm ciągnie ze sobą wredność. Świetna scena, w której we troje (z Franceską) zamierzają oglądać serial z Gauthierem. Ten niby się wstydzi, ale jest ciekaw reakcji, gotów wysłuchać oceny. Serge „ogrywa” tę sytuację bezlitośnie. O, nie, nie krytyką – to byłoby godne, lecz nonszalanckim zlekceważeniem. Inna rzecz, że ta satysfakcja jest przemyślnym rewanżem i „na niewinnego nie trafiło”. Małe triumfy Serge`a pokazują, ile teatralności jest w jego grze ze światem (że to chłopięca gra). Mistrz kompromisu nie jest dojrzalszy ani ciut bardziej. Filozoficzny spokój i akceptacja słabości ma swe granice i – tak jak w Molierowskiej sztuce – okazuje się, że dopóty się sprawdza, dopóki ukłucie nie staje się bezpośrednie. Kompromisy są zawsze podejrzane. A jednak coś tu trzeba wybrać. Więc komizm komizmem, ale i pytań serio nie braknie. Dodajmy, nie wszystko odsłaniając, że potyczki ze światem mocno stymuluje fart lub niefart sercowy. Co wiele przekonań ujmuje w cudzysłów.

Molier na rowerze to świetne studium gry aktorskiej, rozłożone na warstwy. Jedna z nich to popis Luchiniego i Wiliamsa. Druga, jakby wydzielona, to odgrywana na naszych oczach próba, w której pewne kwestie padają po wielokroć, nasycone różnym stężeniem emocji, sztuką aktorską in statu nascendi. Wzajemne przenikanie gry i życia. Każdy gra sobą, tym, co sam uzbierał i kim się stał. I to już naprawdę nie ogranicza się do sceny. Bo w życiu jest analogicznie.

Molier na rowerze. Fabrice Luchini jako Alcest

Zaczynam kolekcjonować sceny ze śpiewem w samochodzie. W Molierze na rowerze jest scena pierwszorzędna. Włoszka prowadzi, więc płyną włoskie piosenki. A ona śpiewa, z pasją, która zarazi zdezorientowanego Serge`a. Miniasty Serge z początku nie dowierza. Coś go jednak porusza, bo niemrawo, półgębkiem, nieporadnie próbuje wskoczyć w ton. Być Alcestem i śpiewać? Niepodobna. :)
Pamiętam inną z Pokoju syna Morettiego. Cała rodzinka zapakowana do auta i tata-kierowca rozochocony przy miłosnej melodyjce. Śpiewa na całego, mimo uśmieszków żony, córki i syna. I kto wygra? Po chwili dołączają do niego ochoczo, lekko się wygłupiając. Na moment przed tragedią ten obrazek ilustruje rodzinne szczęście i bliskość.
Początek kolekcji. Innych scen chwilowo nie pomnę.

19 komentarzy do “molier na rowerze

  1. PawełW

    Dobrze się zanurzyć w takim filmie. Wciąga, oplata i człowiek nawet nie zauważa jak zaczyna kibicować jedej lub drugiej stronie. Alcestowi lub Filintowi bo pozostać obojętnym nie sposób. Ale do tego trzeba było nie tylko dwóch wspaniałych Aktorów. Jest tam jeszcze świetny scenariusz, splatający słowa Moliera ze współczesnymi dialogami a przede wszystkim fantastyczne pejzaże wyspy Re. I nie można się temu oprzeć tak jak nie można choćby próbować wtórować Francesce…

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :) Francesce się nie odmawia. :)
      Tak, scenariusz ok. Niewymuszony. Zastanawiałam się, pisząc notkę, nad tym, że nie ma tu jakiejś spektakularnej akcji. Tu rozgrywają się sceny. Ale dzieje się podczas nich tyle, że są pełne. Nie od akcji, raczej od tego, co jest „inter”.
      I świetne wyczucie humoru. Mam co prawda kłopot z oddaniem w słowach przykładów, ale nie mam wątpliwości, że było zabawnie. Aż się chce wsiąść na rower. Najlepiej na taki z hamulcem. ;)
      Cóż, zastępczo może być inna sceneria, choć plaże na wyspie Re miały swój urok. ;)

      Ja jestem za Sergem!

  2. szwedzkiereminiscencje

    b fajny film! wlasnie sobie puscilam yvesa montanda i á bicyclette – bo bez tej piosenki nie byloby to samo….

    dla mnie to byl film o przyjazni – jak sie uklada, zmieniajac i dopsowujac do aktualnej sytuacji zyciowej przjaciól. poza tym ten dom pelen ksiazek! jak zwykle u francuzów: jedzenie, glosne klótne z rekoczynami wlacznie. nie ma zlych ani dobrych: kazdy ma swoje racje. b cieply film. satyra na zycie wspólczesne – to gotujace sie jacuzzi!

    co do samego moliera, to stwierdzilam wlasnie wczoraj, iz moja wiedza o swiecie i ludziach bylaby niepelna gdyby nie francuzi: balzac, stendhal, hugo – no i oczyiwscie molier. teatr dramaten jakies 2-3 lata wystawial skapca – rewelacyjny!

    to byl taki film, kt bym jeszcze raz chetnie obejrzala

    acha – w galerii postaci zapomnialas o szczesliwej aktorce filmów pornograficznych ;-)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      O, super, że Ci się podobał! :)
      Co do panny aktorki, to jak najbardziej o niej pamiętam („adeptka aktorstwa, doskonaląca warsztat w filmach porno”). Też sądzę, że jest szczęśliwa. ;) Pomimo podwojnej penetracji o nieludzko wczesnej porze.;)
      Widzisz, w ogóle nie wspomniałam, że to film o przyjaźni. A jak najbardziej! Może też o tym, że relacje bez zrzędzenia to nie to. Nie wiadomo, czy jest ktoś przy nas ze względu na nas, czy dla miłej atmosferki. Znają się (Serge i Gauthier) jak łyse konie. Wiedzą, czym przekonać, gdzie ukąsić. Nie jest gładko na koniec. Ale tak już musi być. Przygoda była zyskiem. Wieczory z Franceską przypomniały młodość (to że wciąż troszkę trwa). No i udało się uniknąć wazektomii.;)
      A co nas chroni przed własną głupotą, to jest bezcenne.

      Molier genialny! Aż mi głupio, że tak mi spowszedniał Skąpiec i Świętoszek (cóż, szkolny filtr..). Kawał życia w tych tekstach. I prawda, że Francuzi mają dar pisania o ludzkich słabościach. Tak, że one nie są złem, czasami ocalają, równoważą nasze błyski.

    2. szwedzkiereminiscencje

      francuzi maja lekkosc, nieprawda? niby rosyjscy pisarze tacy dobrzy – ale u francuzów te same prawdy bardziej elegancko opakowane

      francecsa niesamowita – TEZ chcialabym wierzyc, iz samym swoim pojawieniem ocale kogos, chocby przed wazektomia…

      a aktorke porno, podrózujaca na nagrania do bukaresztu, wspiera mamusia – niesamowite!

      w sumie ten film przywrócil mi wiare w dobre kino ( po nieudanych: zniewolonym, wilku oraz chilijskiej glorii)

    3. tamaryszek Autor wpisu

      :) Kilka takich filmów a zwolnię się z chodzenia do teatru. ;)
      Bo rzeczywiście bywam tam rzadziej niż w kinie. A tu proszę: teatr sam do mnie przychodzi.
      Grunt to się nie zrażać. Coś się przecierpi, coś przeziewa, zachwyt musi nadejść.
      Chyba tymi słowy zbliżam się do Filinta. Nie jestem cholerykiem, więc Alcesta mogłabym tylko odgrywać, nie będąc nim w pełni. Ale postawę „człowieka kompromisu” uważam za niemniej podejrzaną, bo demagogiczną.
      Podobno w Budapeszcie mają lepszą technikę. :))

  3. buksy

    a mnie się jeszcze skojarzyła z tym Kobieta w futrze? Słusznie, niesłusznie? Niestety program najbliższego kina milczy na temat tego kiedy będę się mogła o tym przekonać.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Słusznie. Choć Polańskiego szybko odcięłam, bo nie wchłonęłam tego tytułu. Widziałam, do pewnego stopnia podobało mi się, ale umknęło i nie mam się czego chwycić. Molier się nie zestarzeje. A bliżej wiosny to i o rower będzie łatwiej. :)

  4. czara

    Film był świetny, ale ten tekst to sama przyjemność! Z przyjemnością przeżyłam seans na nowo. Bardzo trafna analiza. Kto by pomyślał, że Molier jest taki kinowy? Swoją drogą podziwiam odwagę reżysera i producentów, jak to dobrze, że ktoś chce takie filmy tworzyć.
    Co do scen śpiewanych w samochodach, to ja mam taką przed oczyma: pani i pan jadą pięknym kabrioletem po amerykańskich drogach, pani śpiewa na całe gardło, pan delikatnie zatyka jej buzię. To tyle tytułu, reżysera, akcji czy innych grzechów nie pamiętam.
    A czemu Wenus w Futrze nie weszła? Ja się zachwyciłam, chętnie bym tu coś poczytała (koncert życzeń;)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :) Wenus umknęła… Nie wiem dlaczego. Dziura. Rewanżuję się życzeniem. ;)
      Prawda, prawda – duże ryzyko tak pójść w literacość. Kino to obraz. Fakt. Ale dobre rzeczy powstają nie według licencji na sukces, lecz przekornie, zadziornie, wspak.
      Molier naprawdę się trzyma. Ale ukłony dla Francuzów, którzy mają pomysł na swoją klasykę. Znasz ten film Tirarda (Moliere)? Komedia, lekka, w konwencji kostiumowej…, ale świetna. A tutaj, u Le Guaya to już w ogóle: samo życie, a Molier pasuje jak ulał.
      Mogę wdzięcznym sercem zawołać: więcej Francuzów! Więcej Francuzów na ekranie i na półkach!
      A propos śpiewu: grzechy, niestety, uniemożliwiają identyfikację.;) A szkoda. Ale tych samochodowych scen są pewnie krocie. Tylko na zawołanie mam problem z przypomnieniem.

  5. Holly

    Tamaryszku,
    A więc udało się, zdobyłam dziś „Alcesta”! Po entuzjastycznych recenzjach znajomych i Twojej, postawiłam sobie za punkt honoru odnalezienie tego filmu gdzieś w Paryżu. Tymczasem, wyobraź sobie, już go tu nie grają. Ale znalazło się na szczęście DVD. Film niezwykły! Od pierwszej minuty, po prostu nie mogłam od Luchiniego oderwać wzroku.Co za aktorstwo! Czy widziałaś go może w filmie Borowczyka „Opowieści niemoralne” z 1974 roku? W roli młodzieńca uczącego młodą dziewicę, na plaży, sztuki miłości? Nie wiem, czy nie była to jego pierwsza rola, ale już czuło się wielki talent. Boy-tłumacz. Dzisiejsza sztuka translatorka bardzo się zmieniła, tłumaczenia są często lepsze, ale nikt nie potrafi mu odjąć geniuszu w sztuce posługiwania się językiem i przekazywaniu myśli autora. Byłam wczoraj na Sorbonie na spotkaniu z Markiem Bieńczykiem i właśnie o tym rozmawialiśmy. W „Księdze twarzy” zamieścił on przepiękny esej o Boyu-tłumaczu „Niebezpiecznych związków”-Laclosa. Boy jest dla mnie chyba jedną z najwspanialszych postaci w polskiej literaturze-cenię go przede wszystkim za publicystykę, na przykład za taki tomik „Reflektorem w mrok” który powinien być na listach lektur obowiązkowych w Polsce. Natomiast dziękuję za Łubieńskiego!
    Ale wracając do filmu-muszę mu się przyjrzeć uważniej, może porównać tekst Moliera do filmu? Czy odpowiednikiem Celimeny nie jest w filmie Francesca? Film zasługujący na najlepszą ocenę , choć smutny, nostalgiczny. A tak już na marginesie – uwielbiam okolice wyspy Re, od lat plaże nad Atlantykiem to moje ulubione miejsce spędzania wakacji…

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Holly, dziękuję za ten komentarz :)
      Jutro (dziś, ale po nocy) odpowiem. Teraz tylko wspomnę: w poznańskim teatrze dwa dni temu premiera Mizantropa. Co za zbieżność! Byłam dzisiaj. No, z Molierem to nie ma nic wspólnego. Zarżnęli na amen.

    2. tamaryszek Autor wpisu

      Luchini rządzi! To trzeci film, z którym go kojarzę (nie, Borowczyka nie znam) i naprawdę lubię jego grę. Wspaniały Alcest, taki, który ma swoje racje, nie jest karykaturą, nie do końca gra fair i może irytować. A jednak: lubi się go, rozumie i niejeden uzna, że właśnie on wygrywa, gdy recytuje Molierowskie kwestie do fal. Przyjemność oglądania duża.
      Do Księgi twarzy zajrzę. Świetnie, że mi podpowiedziałaś! Łubieński (aluzja w tytule do znanego dzieła Jana Kotta – Szekspir współczesny) zaczyna od porównania Moliera z Szekspirem. Ciekawe. Potem zajmuje się osobno czterema sztukami: Tartuffem, Skąpcem, Don Juanem i Mizantropem (Alcestem). Eseistycznie, więc dygresyjnie…ok, może nie rewelacja, ale warto przeczytać.

      Celimena: trochę ta aktoreczka porno (bo bierze jej rolę na próbie), trochę rzeczywiście Francesca. Ale wówczas mamy rehabilitację tej dwuznacznej damy. Francesca filmowa jest postacią, w której Alcest ma prawo się zakochać (niestety, również rozczarować się jej niestałością). Twoich wakacji nad Atlantykiem… zazdroszczę. :)
      W ogóle: Molier ma klasę, wdzięk, dowcip i jest wciąż aktualny.
      Wczorajszy spektakl wziął z niego głównie obraz salonu. Umieścił rzecz w środowisku teatralnym. Filint był dyrektorem-konformistą, Celimena – aktoreczką, Alcest – bezkompromisowym reżyserem. Pomysł może ciekawy, ale na scenie fiasko. Kilka fragmentów z Moliera, reszta wyszła spod pióra debiutantów (niestety, jest przepaść). Wszystko w sosie jakiejś chorej karykatury, każda postać głupawa, przerysowana, histerycznie zagrana. Prawie każdy rozbiera się do rosołu, dużo pije, demonstruje inną orientację seksualną etc. W sumie: Molier służy za przykrywkę. Szkoda, bo ja uznałam Mizantropa za coś bardzo na czasie. I więcej dostrzegłabym komentarza do świata w tradycyjnym podaniu sztuki. Co za straszna maniera, by każdego klasyka przerabiać na modłę nijakiej „aktualności”…

  6. Holly

    Dziękuję za odpowiedź! Borowczyka muszę dla Ciebie zdobyć, bo zachwycisz się (jest w bibliotece, ale nie wiem, czy można przegrywać). Łubieński jak najbardziej-my też ostatnio oszaleliśmy na punkcie Moliera (dziecię zdaje w tym roku maturę z francuskiego), chociażby ze względu na Don Juana, którego widzieliśmy w Komedii Francuskiej i który wydał nam się tak współczesny, że trudno było się powstrzymać od śmiechu (polecam jedną z pierwszych tyrad Don Juana na temat stałości-niestałości w uczuciach-na niej Francja stoi!) a to ze względu na niestałość naszego Prezydenta, jeśli śledzisz na bieżąco co dzieje się na świecie, to na pewno wiesz o co mi chodzi…
    I nas też natchnął „Alcest” i pędzimy w środę obejrzeć go w teatrze de l’Oeuvre. Nie spodziewam się uwspółcześniania, Francuzi czasami je robią, ale zazwyczaj bardzo subtelnie.Nie tak dawno widziałam uwspółcześnioną „Dziką Kaczkę” Ibsena w teatrze de la Colline i to był naprawdę cudowny spektakl, znakomicie przeczytany tekst, nie uroniono z niego słowa, a jednocześnie wydobyto wszystkie emocje, z podwójną siłą.
    Piszesz a propos przedstawienia” każda postać głupawa, przerysowana, histerycznie zagrana. Prawie każdy rozbiera się do rosołu, dużo pije, demonstruje inną orientację seksualną etc.”-a może to reżyserzy inspirują się Warlikowskim? To samo widziałam przed dwoma dniami na „Kabarecie warszawskim”. A może to jakaś nowa maniera grania w Polsce?
    W każdym bądź razie na pewno warto czytać Moliera, a polecone przez Ciebie filmy z Luchinim muszę koniecznie obejrzeć!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Holly, uogólniać nie mogę, ale jakiś trend jest. Przełamywanie tabu za wszelką cenę i przy każdej okazji. Czasami to ma sens. Ale w tym, co piszesz widzę potwierdzenie moich potrzeb. Żeby „nie uroniono ani słowa” i pięknie podano tekst. Często bardziej aktualny niż wiadomości sprzed godziny. Już sobie daruję uwagi o wczorajszym spektaklu. Nie lubię (także w kinie czy w życiu) dublowania przekazu. Wydziwiania, pokrzykiwania, szukania ekstremalnych bodźców, jakby nie było jasne, że subtelne środki są o wiele mocniejsze. Tradycji!!! Tak to przyjdzie mi w końcu błagać o konwencję i standardy. ;)
      Będę miała tego Borowczyka na uwadze. Chyba przegapiłam, bo jakąś retrospekcję zorganizowano na wrocławskim festiwalu, a ja odpuściłam.

      Miłych wrażeń teatralnych! :)

  7. maria

    Szczęśliwym trafem ( podróż służbowa) udało mi się zobaczyć ten film w Warszawie, bo w moim mieście nawet w zapowiedziach brak. Na seansie 3 osoby !!! Gdyby nie Ty, nie wiedziałabym, że jest taki film, cóż to byłaby za strata. Scena w samochodzie cudna – włoskie ‚Il mondo’ nucę dziś cały dzień. Nauczę się kilku wersów i też zaśpiewam w samochodzie :) Film słodko-gorzki, prawie czułam huśtawkę emocji Serga i ból kolejnego ukłucia. Piękna scena tańców z Franceską – ja chyba zacznę kolekcjonować takie sceny :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Cieszę się:) O, tak, kolekcję różnych trafiających do serca scen dobrze by było mieć pod ręką. I te łzawe, i te śmieszne, najbardziej te czułe. Bo jak przychodzi co do czego, czyli: jest potrzeba wsparcia, to na ogół są na drugim końcu pamięci.;)

      Cicho-sza: ja też śpiewam w samochodzie. Ale tylko gdy nie mam pasażerów. ;)

  8. Pingback: subtelność | tamaryszkowe pre-teksty

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.