Tramwaj zwany pożądaniem, reż. Elia Kazan, USA 1951;
na podstawie sztuki Tennessee Williamsa
Tennesee Williams! Jak dotąd nie czytałam, ale jego pięć dramatów w świeżym przekładzie dotrze do mnie z początkiem maja. Tymczasem sięgam po dwie sfilmowane sztuki: Tramwaj zwany pożądaniem i Kotkę na gorącym blaszanym dachu. Williams bywał scenarzystą (adaptatorem własnych dramatów). Za oba tytuły otrzymał literacką Nagrodę Pulitzera (1948 i 1955). Interesuje mnie ta zbieżność świetnej literatury (jak mniemam) z sukcesem teatralnym i z absolutnie niesamowitym efektem filmowym. Czas zacząć wierzyć w szczęśliwe sploty okoliczności, skoro zdarzają się takie połączenia jak teksty Williamsa, reżyserska ręka Elii Kazana, aktorstwo Marlona Brando, Elizabeth Taylor czy Paula Newmana.
Nowy Orlean, schyłek lat 40., dzielnica nie nazbyt reprezentacyjna, zamieszkała przez rodziny robotnicze – słabo zabrzmi, gdy powiem: patriarchalne. Mężczyzna jest tu skrojony na model macho i nierzadko w tym tkwi jego małość (prostactwo) i wielkość (siła przyciągania). W didaskalich Williamsa mowa jest o „łobuzerskim uroku” tego świata. By trafić, trzeba wsiąść w tramwaj, który w tym mieście nie ma numeru, lecz nazwę: Desire (Pożądanie). I tym wehikułem, pewnego majowego popołudnia przybywa do swojej młodszej siostry, Stelli, Blanche DuBois.
Gdzieś później powie o sobie, że jej imię i nazwisko znaczą „biały las”, coś jakby sad kwitnący na wiosnę. Taka by chciała być, ale taki przecież nie jest nikt, więc by trwać w micie, trzeba konfabulować. Blanche jest neurotyczką, kimś niepogodzonym z życiem, tęskniącym za czymś właściwszym i głębszym, w wiecznym staraniu się, by „coś” w sobie (w innych, w świecie) przekreślić, przeobrazić na bardziej godną, wzniosłą modłę. Kreacja Vivien Leigh wizualnie szalenie wzmacnia to, co wynika wprost z charakteru. Bo ex-Scarlett O`Hara w wieku lekkiego przekwitania, z ładniutką buzią, z oczyma i gestami jakiejś primabaleriny, w sukienkach nie na co dzień, z absurdalnym białym lisem czy diademem – tworzy efekt horrendalnego niedopasowania do rzeczywistości. Może ciut za bardzo, bo od jej pojawienia się na ekranie przeczuwam, że scena z kaftanem bezpieczeństwa będzie tu nie od rzeczy.
Blanche to postać pierwszoplanowa. Złożona, dwuznaczna, ambiwalentna. A świat, w którym się znienacka pojawia, jest prosty i ma awersję do przebieranek. Czy Woody Allen, pisząc scenariusz Blue Jasmine, pamiętał o Blanche DuBois? Bardzo wiele analogii. Choćby to zderzenie dwóch sióstr: neurotycznej i prostolinijnej. I to kręcenie nosem przez Blanche czy Jasmine na partnera młodszej siostry, z którym ta powinna się natychmiast rozstać i szukać kogoś odpowiednio ogładzonego. Z tym, że partner Allenowskiej Ginger to typek komiczny, a mąż Stelli to Stanley Kowalski, w którego wciela się Marlon Brando.
Wszystkie ważne tematy Tramwaju… wprowadza postać Blanche. Ale Vivien Leigh, choć dostała za swą rolę Oscara, ma kilkakroć mniejszą siłę przyciągania niż namagnesowany Marlon Brando, który Oscara nie dostał.
Gdy sztuka Williamsa trafiła na Broadway, dwudziestotrzyletni Brando grał Kowalskiego na scenie. Stamtąd trafił do obsady filmu i zagrał tak, że mówi się o aktorskim przełomie. Charyzma. Po prostu „bycie” – nonszalanckie, niewymuszone, zniewalające.
Jego Stanley jest cholerykiem, który po to ma żoneczkę w domu, by go słuchała, by mu usługiwała, by mógł się z nią kochać. Proste? Proste i bezdyskusyjne. A on sprasza kumpli na partyjkę pokera albo przesiaduje w kręgielni. Pije, mówi głośno, rzuca przedmiotami w ścianę lub w okno. Ekspresja to komunikat. Gdzie mu tam do zawiłych kodów Blanche, która jest prowincjonalną nauczycielką angielskiego, zafiksowaną na kulturalne esy-floresy. Najchętniej wskazałby jej drzwi, za którymi powinna zniknąć. Nie ufa jej i nie nabierze się na ton paniusi. Wywęszy tajemnicę, zrujnuje jej plany, wypłoszy tak, że się nie pozbiera. Słowem: Stanley Kowalski jest brutalem. Ale ma wdzięk, szczerość i zagubienie chłopca. I to też jest proste: nie sposób się temu oprzeć.
Na zdjęciu obok fragment genialnej sceny. Zirytowany Stanley uciszał żonę zbyt wyrywnie, więc Stella (Kim Hunter) wraz z Blanche uciekły w przerażeniu na piętro, do sąsiadki. Kobiety radzą Stelli: policja, embargo, cichy bunt etc. Oburzenie i konieczność pogrożenia paluszkiem.
Tymczasem Stanley oprzytomniał, dostrzegł brak Stelli, wpadł w rozpacz. Wystarczy spojrzeć, by oszacować, jaką ma siłę. A w mgnieniu oka Brando przeobraża się w opuszczonego mężczyznę. Zmoczony deszczem stoi przed domem, krzyczy imię żony i płacze. Jak dziecko. A Stella, wtulająca się w ramiona pocieszycielek, wywija się z objęć i wolno, bardzo wolno, ale zdecydowanie, schodzi do niego. Magiczne. Nikt przecież nie dał się nabrać, że „pożądanie” to wyłącznie nazwa tramwaju.
Między tym dwojgiem, między Blanche i Stanleyem, toczy się dziwna gra. Dwa światy, dwa tory, które jednak nie równoległe są, lecz zbaczające do przecięcia. Prowokacja, docinki, drążenie spraw niejasnych, podpytywanie. Stanley mógłby wspierać zaloty przyjaciela do Blanche, bo tym sposobem pozbyłby się jej z domu. Tymczasem on je udaremnia. A ona, chociaż mogłaby powstrzymać się od komentarzy, wiedząc, że zdana jest na łaskę Stanleya, nie ustaje w szczebiotach lub obelgach. Dostaje się Kowalskiemu za polskie korzenie, którym „zawdzięcza” swe prostactwo. Ironiczny „Polaczek”, rzucony z pogardliwą wyższością, jasno tłumaczy, że Stanleya ma prawo ręka świerzbić. Oczywiście, przesadza. Przekracza wiele granic. Również w stylu, w sposobie oddania tej skondensowanej wściekłości. Drapieżność Williamsa spotkała się tu genialnie z niepokorą i charyzmą Marlona Brando.
Mam szczęście posiadać świetną dwupłytową edycję filmu. Z licznymi dodatkami: film o reżyserze, wspomnienia i komentarze dotyczące powstawania spektaklu, później filmu, materiały archiwalne, odrzuty z filmu. Głos zabiera sam Elia Kazan, a także Karl Malden, grający w filmie rolę Mitcha (Oscar). Wybiorę kilka informacji a propos Marlona Brando.
Jak został Stanleyem? Nie był typowany jako pierwszy, dwaj bardziej upragnieni aktorzy zrezygnowali lub żądali zbyt wiele (John Garfield i Burt Lancaster). Nie miał nazwiska, ale grywał na Broadwayu małe rólki. Kazan zapamiętał go z jednej – epizod, w którym żołnierz wraca do domu i musi zmierzyć się z niewiernością ukochanej. Podobno cztery minuty Marlona na scenie wywoływały taki szał widowni, że przez dłuższą chwilę aktorzy mieli problem z odzyskaniem skupienia. Elia Kazan mówi, że trudność znalezienia Marlona Brando była jak najbardziej dosłowna: sypiał co noc gdzie indziej, bez stałego adresu, wiecznie wdając się w przygody, którymi nafaszerowany przychodził na próbę. Na próbach mamrotał, budując postać w sobie raczej niż dla innych, czym budził liczne obawy. Zdobył błogosławieństwo Tennessee Williamsa – najpierw dzięki temu, że pojawił się w jego zapuszczonym domu i naprawił, co nie działało: prąd, wodę, kanalizację. Potem była już fascynacja osobowością: „Tennessee zadurzył się w Brando”.
Gdy Elia Kazan próbuje uchwycić fenomen jego aktorstwa, mówi tak: „Myślę, że tym, co jest w nim cudowne, to znowu ta ambiwalencja między jego miękką, tęskną, dziewczęcą naturą a niezadowoleniem, które jest brutalne i może być niebezpieczne. (…) On stawia wyzwanie nie tylko kobiecie (…), ale także całemu systemowi grzeczności i uprzejmości”.
Od Tramwaju zwanego pożądaniem zaczęła się dobra passa Marlona Brando. Zaistniał. Zawrócił w głowie widzom i aktorom, spośród których niejeden mógłby wyznać: „my z niego wszyscy”. Bo sztuka aktorska zrobiła krok milowy tym nonszalanckim, seksownym, nieokiełznanym krokiem Stanleya Kowalskiego. A był to krok, ku kolejnym rolom: Don Vito Corleone (Ojciec chrzestny, 1972) i pułkownik Kurtz (Czas apokalipsy, 1979).
Brando jest niesamowity w tej adaptacji, testosteron aż się z niego wylewa. Uwielbiam kontrast pomiędzy Stanleyem a Blanche, między jej ambiwalentnym rozhisteryzowaniem i jego przyziemnością. W ogóle bardzo lubię ten dramat, i wersji książkowej i na ekranie.
Grendello, dramat dopiero sprawdzę, choć podczytałam dostępne na stronie wydawnictwa początkowe sceny. Fajne didaskalia, takie epickie. Założyłam, że mimo kariery scenicznej i ekranowej, tekst ma siłę samoistną. I dobrze, że mi to potwierdzasz. :)
Brando jest absolutnie współczesny, nic z woalu przemijania się go nie ima. Wielbię za role, które wymieniłam w ostatniej linii postu. A tak młodego, dzikiego młodością, widziałam po raz pierwszy. Bo też klasyka jest wciąż do odkrywania.
Pingback: kotka na gorącym, blaszanym dachu | tamaryszkowe pre-teksty
Że widziałaś „Tramwaj” dopiero teraz zdziwiłem się nieco. Wiedząc, jak wiele filmów oglądasz wydaje mi się, że widziałaś już wszystkie filmy świata :).
To po pierwsze. Po drugie: Marlon jest wielki, zgadzam się, książkowy przykład aktora z charyzmą i z tymi dwoma stronami księżyca w osobowości (co jest mi bliskie ;)) . Poza Tramwajem najbardziej podobał mi się jeszcze w filmach: „Na nabrzeżach”, „Bunt na Bounty i „Appaloosie” chyba.
A po trzecie: całkiem niedawno miałem okazję i przyjemność oglądać Tramwaj z gościnnym występem teatru Bagatela z Krakowa z Magdą Walach w roli Blanche. Magda tutaj przyćmiła pozostałych aktorów, w tym niestety również Stanleya. Ale sztuka podobała mi się. Szkoda, że nie miałem pod ręką video z Brando, żeby porównać bardziej szczegółowo.
:)) A ja zobaczę ten spektakl w Krakowie, za dwa tygodnie! mam już zarezerwowany bilet. :)
Tak czułam, że inny Stanley Kowalski nie ma szans doskoczyć do Marlona. Ale się przekonam, naocznie.
Vivien Leigh jest tak histeryczna, że z niepokojem obserwowałam wzrastającą we mnie zgodę na prostactwo Stanleya. Wolałabym, by trochę mocniej było mi jej żal, gdy wszystkie karty zostały już rozdane.
Ale mnie podpuszczasz! Wiadomo, że mam luki horrendalne, zwłaszcza w kinie sprzed potopu. ;)
Tamaryszku,
cieszę się, że trafiłam na Ciebie, bo film i literatura interesują mnie bardziej niż cokolwiek innego. Lubię mieć z nimi kontakt, lubię o nich rozmawiać – a mało kto chce. I mało kto potrafi, poza stwierdzeniem, że książka jest „fajna, słaba, ciekawa, mega, mocna, nudna”. Wiele mam więc przyjemności z czytania takich soczystych, barwnych tekstów jak Twoje ;-)
„Tramwaj…” znam i bardzo lubię. W niedzielę byłam w Ateneum na adaptacji i wyszłam oniemiała. Julia Kijowska w roli Blanche jest demonem, ukradła to przedstawienie. Była uwodzicielska, zmysłowa, zakłamana, zdeterminowana, wredna, skrzywdzona, pogardliwa, zagubiona, jadowita i cały czas na rauszu. Ile w tej postaci jest warstw. Myślałam, że Kijowska jest za młoda do tej roli, jest tuż po 30tce, ja wyobrażałam sobie Blanche jako kobietę w wielu okołomenopauzalnym (Vivien Leigh była jednak kilka lat starsza). Ale wiek aktorki nie miał w ogóle znaczenia. Zaskoczyła mnie tak mile, nie znałam jej, nie zapamiętałam po „Pod Mocnym Aniołem” – bo to film Więckiewicza, ona mu tam tylko akompaniuje wg mnie..
Zapamiętania warta jest scena, gdy Mitch triumfuje i tańczy bo Blanche przyjęła jego awanse. Zawsze mnie wzrusza ten moment w opowiadanej historii gdy nić ma za chwilę nieuchronnie pęknąć, ale jeszcze jest cała. My na widowni już wiemy, że katastrofa nadchodzi, to się nie może udać, ale on jeszcze nie wie. Ile w tym tańcu ulgi (nie będę więcej sam), ile radości (ktoś mnie lubi, podobam się komuś). I jaki jest komiczny bujając swoimi kształtami – bo tu Mitch jest baaardzo duży, nie taki jak w filmie ;-)
Z uznaniem myślałam też o roli Stanleya. Któż może równać się z Brando?… Może wyrzeźbiony przez Michała Anioła Dawid, gdyby ożył?… „Ciężka jak cios” uroda Brando, jego charyzma są niezrównane. W przedstawieniu Tomasz Schuchardt robił co mógł – był stuprocentowym macho, cwaniaczkiem przywodzącym na myśl mojego pana mechanika z warsztatu samochodowego – wszystkich zna, szybko kojarzy, nikomu się nie da wyrolować. Kiwać to my, ale nie nas. Szybko rozgryzł gierki Blanche i z satysfakcją pokazał jej gdzie jej miejsce. Czy w filmie Stanley gwałci Blanche?… Bo nie pamiętam tego?..
Fantastyczne przedstawienie. Niezawodna „blada kuzynka Melopena”.
To tyle o „Tramwaju…”. Na razie podczytuję Twoje stare posty i czekam na następne.
Serdecznie Cię pozdrawiam,
Tynia
Tynio,
witam serdecznie, szerokim gestem gospodarza udostępniam Ci wszystkie posty. Choć duże dawki mogą się szybko przejeść. Więc dozuj i wpadaj regularnie. :)
No, cóż, jednak zazdrość. Cieszę się na wyjazd do Krakowa i na Magdę Walach. Ale Julia Kijowska??!! To bezapelacyjny wabik. Dziękuję za komentarz. Żałuję jak nie wiem co, że teraz mi nie po drodze.
W filmie gwałt jest sugerowany. Stella w ostatniej scenie zwierza się sąsiadce, że nie wie, czy wierzyć Blanche czy Stanleyowi. A potem odsuwa się od niego, zrywając tę żyłkę pożądania, która ich łączyła. Więc tak.