J. powiedział, że mam jeszcze prądu nie wyłączać. Żeby zaczekać. Może przyjdzie świeża dostawa energii i będzie jak na karuzeli. Obaczym. Tymczasem książek nie czytam (spakowane do kartonów), filmów nie oglądam (płyty dvd wrzucone do worów), żyję jak na biwaku w prowizorce remontowej. W zadyszce czerwcowego finiszu.
To, co powyżej, jest „prawdą stopniowalną”, bo jednak coś tam oglądam. Pożarłam piętnaście odcinków pierwszej serii The Following. To serial o psychopatycznym mordercy, wielbicielu prozy Edgara Allana Poego, wykładowcy literatury, specjalizującym się w romantyzmie. O jego naśladowcach i o walczącym ze złem gliniarzu. Oglądałam nocą późną, bladym świtem i zasypiając miałam jeszcze w uszach pogłos rozcinanej nożem śledziony. Tak, tak. A oderwać się nie mogłam, bo gdyby romantyzm nie wystarczył, był w rezerwie drugi wabik: teoria i praktyka pisania powieści. Joe Carroll mordował tak, jakby pisał książkę, stosując literackie tricki, zajawki, zwroty akcji, lejtmotywy i toposy, dzielił tekst na rozdziały i świadomie rozgrywał finał. Co prawda jego oponent, kochany Kevin Bacon jako Ryan Hardy, próbuje mu to pisanie zakłócić, ale tekstu przybywa. Nic to, że dobry eksagent FBI uczy się czytać nienapisane (by złu zapobiec). Nic to, że kciuki trzymam (główne za siebie, by trupem nie paść z wrażenia). Całkiem blisko finału „pisarz” usłyszy od swego „bohatera” morderczą krytykę: „Wiesz, że nie umiesz pisać. Kto nie umie, ten uczy”.
Cóż…. Kto nie umie, ten uczy. Całkiem jak ja. Stop! Nie będę brać tych słów do serca. Bo świat nie jest znów tak bardzo, bardzo zły. Każda kobieta „z klasą” o tym wie, zwłaszcza gdy musi kuriozalnie wycenić „zachowanie” podopiecznych. Na co dzień można by ulec wątpliwościom, ale pod koniec, gdy każdy się spina i kurz ze skrzydeł otrzepuje, wygląda to na zastęp anielski.
Na marginesie wyznam, że „ocen z zachowania” wystawiać nie umiem i gdyby mogły mnie zastąpić krasnoludki, z pocałowaniem ręki tę przyjemność podam dalej. Nie ma jednak sytuacji, z której nie można by się czegoś nauczyć. Dziś zrozumiałam, jak ważne są krzesła.
Nie prowadzę skrupulatnych notatek, poprosiłam więc o przegnanie mojej sklerozy i spisanie tego wszystkiego, o czym powinnam pamiętać. Zasług, spontanicznych porywów dobroci, wytrwałości w przestrzeganiu ustaleń, ofiarności, pasji konkursowej i wszelakich osiągnięć. Każdy o sobie. Kto pyta, nie błądzi, ale kto głupawo pyta, ten niech się nie dziwi odpowiedziom. Zdziwiłam się.
Rzecz dotyczy osiemnastolatków. Jakiego rodzaju wyznania zdobędą największą popularność lub które zapamiętam na dłużej? Coś szczególnego? Coś, co pozwoli zrozumieć, ile dobra kryje się w niepozornych gestach? Okazało się, że nic nie przebija dwóch hitowych wyznań: „przyniosłem nakrętki” i „nosiłem krzesła”. Poniżej próbka spisanych z karteczek atutów, w których czai się nadzieja na obniżenie restrykcji za „nieobecności”:
– brałem aktywny udział w „akcji krzesła” :)
– tańczyłam zumbę na prosty kręgosłup!
– nosiłam krzesła na testy gimnazjalne,
– przyniosłem nakrętki ;)
– ustawiałem krzesła na konkurs filmowy,
– czyściłam obrazy w sali,
– nosiłam krzesła, kiedy mi kazali (dwa razy!)
– czyściłam obrazy w klasie (ścierką zapożyczoną od miłej pani sprzątaczki :)
– jestem miłą, zawsze pomocną klasową koleżanką :)
– nosiłam stoły w Dzień Wagarowicza!
– mam tylko jedną nieusprawiedliwioną godzinę nieobecności ;)
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że to nie ja zaganiałam do ustawiania krzeseł. Sobie przypisuję „akcję krzesła”, czyli poranne wezwanie do zdejmowania krzeseł ze stołów. Samo się dzieje, ale zawsze zostaje kilka postawionych na sztorc. Nikomu to nie przeszkadza, ale kto by lubił mówić do krzesłowych nóg. „Akcja krzesła” to błyskawiczne równanie do poziomu.
Czego się nauczyłam?
1) Nigdy nie wiadomo, co jest serio, a co na niby. Głowę bym dała, że chcieli mi wykręcić numer. A gdybym miała dwie głowy, to tę drugą dałabym sobie uciąć, że oni tak na serio.
2) Nigdy nie wiadomo, co się stanie spécialité de la maison.
3) Krzesło to konkret. Człowiek najdłużej pamięta to, co mu się zapisało w mięśniach.
Ilustracja: krzesła i „obrazy” w sali 145. Spojrzałam dziś na koniec dnia na postawione na głowie krzesła. Jutro zacznę od „akcji…”. A już za kilka…naście dni ten widok nabierze statyczności. Nadchodź chwilo i trwaj! Trwaj, bo jesteś piękna!
Ale u Ciebje fajnie w klasie I Audrey spogląda i Kieślowski i Blues Brothers i Lincoln i Jack w Locie nad Kukułczym ;^)
:) Wszystkie plakaty lubię. Ostatnio mam sentyment do Casablanki (wisi nad drzwiami). Jak wynika z pochwał (albo skarg), pilnuję, by je raz po raz odkurzać. ;) Wszystkie, wszystkie. I Umę Thurman z Pulp Fiction, i Pink Floyd, i Blues Brothers, i Jeamesa Deana. Bez wyjątku. Krzesła na sztorc nieco osłabiają urok, kwiaty są poza kadrem, ale i tak: to niezłe miejsce do pracy. ;)
Pozdrawiam!
„Człowiek najdłużej pamięta to, co mu się zapisało w mięśniach” jak z Molika!
Wielka kariera przed tobą, wieszczę, patrząc na znaczące wielce… rzędy krzeseł do góry nogami. Serio, można tym sterować, szczególnie gdy pilot w zasięgu ręki :)
Tak! Miałam w tyle głowy Molika, gdy to pisałam. :)
I na własnej skórze odczuwam, że jakoś mniej ostatnio chłonę, bo mam przeciążony kanał intelektualny. Tymczasem ciało, gdyby dostało bardziej w kość, może by lepiej wiedziało, dokąd ma iść. Powinnam się zgłosić na ochotnika do ustawiania krzeseł na zakończenie roku? Jak myślisz? ;)
Pilot (od tablicy interaktywnej) znalazł się w kadrze przypadkiem. A okazał się gwoździem komunikatu. Oj, gdyby tylko można było wyłączać nim wszelki niepotrzebny szum…
pa:)
Akcję krzesła znam z autopsji, ale nie wiem, czy to jest dobre wspomnienie: ten szuru-buru-hałas!
Twoje sfotkowane krzesła, i te na nogach, puste, i te na głowie, obwieszczają nieubłagany koniec nauki. Nadchodź chwilo wakacyjna i trwaj! Uwolnij tamaryszka z zadyszki, no i tego szumu, szuru-buru. Bo z szumów, to my lubimy jedynie szum fal grzywiastych, jeszcze „szumy, zlepy, ciągi” i parę tam takich ciekawszych szumów …
:)
A wiesz, że powinnam chyba bardziej docenić moich etatowych liderów „akcji krzesła”. Bo raz, że działają samorzutnie, dwa – że właśnie bezszelestnie. Skądinąd szuru-buru-hałasy znam i mam wysoki próg tolerancji (odreagowywany miłością do ciszy). ;)
Dzięki, Janku, za zaklęcia. Co tu dużo mówić – i zadyszki, i bezdechy, braki weny, i nadmiary, które spalają się w przedbiegach… Od tego wszystkiego niech będzie wybawiony tamaryszek… szybko i trwale.
Pozdrawiam:)
Przynieść nakrętki ;) Wiesz, że jedną z rzeczy, którą dobrze zapamiętałam z Sardynii 3 lata temu, to skrupulatna segregacja śmieci tamże ? I to, że od tego czasu taka samo skrupulatnie segreguję – weszli mi na ambicję :). Bo co jak co, ale Włochów o segregację śmieci nigdy bym nie podejrzewała ( z całym szacunkiem dla Włochów oczywiście). Nakrętki ważna rzecz ;) I ekologia i idea … Moje pierwsze wakacje właśnie się skończyły, co prawda krótkie , ale intensywne i upalne – na jednej z wysp greckich, gdzie nie segreguje się śmieci ;) A Tobie Tamaryszku życzę udanych wakacji !
No tak, nigdy bym się nie spodzieała, że takie drobiazgi mogą tyle ważyć. Ale kto wie? Konkret jest konkret. Nakrętki mają jeszcze podbudowę ekologiczną (dzięki Twemu przypomnieniu).
Już chciałam się użalić z racji minionych wakacji, ale skoro to były pierwsze, a będą jeszcze następne, to tylko pozazdrościć.
Grecja – otchłań błękitu. Niebo i morze. Na dziś mój wzrok jest dalece mniej rozpostarty. :)
Za życzenia dziękuję. Jak tylko wyjdę z remontów (a widać światełko w tunelu), będę się byczyć i cieszyć efektem.
I częściej pisać.
Pozdrawiam!
O, a ja dobrego serialu szukałam, dzięki!!!
:) Proszę bardzo. Polecam. Chętnie dałabym autograf, ale nie mam praw autorskich. Niemniej: warto!