Zacznijmy od razu od ciała, bo każdy je ma i musi się z nim dogadać. Może się wydawać, że duet psyche & soma to najnaturalniejsza para pod słońcem. Ale też najtrudniejsza do pogodzenia, zazwyczaj któreś z dwojga usiłuje dominować i wymuszać. Na ogół właśnie ciało. Ma przy tym różne fanaberie, wnyki i inne skomplikowane systemy zakleszczeń. A psyche jest efemeryczne – może być funkcją ciała (splotem chemiczno-biologicznych impulsów), a może bezmiarem duchowych (nomen omen) wcieleń.
W filmowym trio głos na temat ciała rozszczepia się następująco. Po pierwsze: prokurator, a ściślej koroner (Janusz Gajos), zajmujący się ciałami nienaturalnie zmarłych osób. Ciała zamordowane, udręczone, nieme – wypatroszone z duszy. Przynajmniej tak widzi je prokurator, pohukujący na asystenta, któremu słabo coś i który pyta, co dalej? Nic – odpowiada koroner. Sceptycyzm, rzeczowość, brak złudzeń (czytaj: nadziei i metafizycznego głodu). Co nie znaczy, że cielesność daje sytość.
Po drugie – Olga. Prokurator jest wdowcem niedogadującym się z własną córką-bulimiczką. Nie radzi sobie w roli ojca. Oddaje dziewczynę do szpitala, by podreperowali tam chore ciało Olgi (Justyna Suwała). Zabieg ucieczkowy, bo przecież cudów nie ma. Chore ciało pociąga za sobą psyche (albo odwrotnie). Ojciec ma czas na oddech, bo już nie wiedział, jak mijać się z Olgą w małym metrażu na warszawskim osiedlu. Córka z ulgą godzi się na przerwy w kontakcie z ojcem. Nikt tu szczegółowo nie wyjaśnia, dlaczego ci dwoje są sobie tak obcy. Pewne tropy prowadzą ku nieżyjącej od kilku lat matce. Jej nieobecność wybiła Olgę z bezpiecznego constans. Dziewczyna jest rozchwiana, rozbita, zaplątana w sobie, co wyraża się głównie w jej ataku na ciało. Choroba ma charakter psychosomatyczny, z akcentem na „psyche”.
Po trzecie – Anna (Maja Ostaszewska), mocno dziwna terapeutka, prowadząca zajęcia dla anorektyczek i bulimiczek, a po godzinach odbierająca przekazy z zaświatów. Medium spirytystyczne. Wkroczy między ojca, córkę i żonę (nic, że nieżyjącą). Wprowadzi nadwyżkę „duchowości” tam, gdzie dotąd były ilości śladowe.
Można się było obawiać – widząc zwiastun (np) – że dojdzie do starcia irracjonalizmu z racjonalizmem. Starcia z werdyktem. Z przeciągnięciem kogoś na swoją stronę. Na szczęście obawy już po pierwszej scenie można uśpić; jest na tyle czarno-humorystycznie, że morał się nie przeciśnie. Z wywiadu z Szumowską („Kino” nr 7/8 2014) wyczytuję, że opcje przypisane były jednoznacznie, lecz poddane przewrotnej wiwisekcji. Dwoje scenarzystów: pragmatyczna („męska”) Szumowska i otwarty na duchowe koncepcje („kobiecy”) Englert. „Żeby było śmiesznie, pracowaliśmy na odwrót, on bardziej nad prokuratorem, ja bardziej nad terapeutką”. Efekt świetny. Niedowiarek-prokurator zachowuje dystans, nawet gdy wkłada do szuflady białą kartkę i długopis lub wtedy, gdy siada do stołu, by przywołać ducha. Terapeutka zaś, w chmurze transów i wszelakiej użyteczności kierowanej ku potrzebującym, pozostaje na tyle (groteskowa?) naznaczona traumą, że spirytyzm jest jak łatany balon. Spirytyzm kompensacyjny.
Słowem: ta wyrazistość ról jest dzięki pęknięciom bardzo przekonująca. A zarazem nie podlega magicznym metamorfozom. Gajos pozostaje sceptykiem. Ostaszewska nawiedzoną terapeutką. Justyna Suwała zbuntowaną, głodną bliskości dziewczyną. A przecież zmieniło się niemal wszystko! I to jest scenariuszowa sztuczka (albo logika), która dopełnia się w ostatnich sekwencjach.
Scenariusz to mocna strona filmu. Gra aktorska to atut drugi. Trzeci – czarny humor.
Nie przypominam sobie, by jakiś polski reżyser rozśmieszył mnie tak na czarno. Ostatnio podobną frajdę dały mi argentyńskie Dzikie historie. Sprawy wyglądają poważnie, lecz skoro wisielec może ożyć, skoro w niewymuszony sposób śmieszą mnie uchwycone codzienne scenki, to humor górą. Królową komizmu jest Maja Ostaszewska – pomimo że nie wychodzi z roli potakującej (yhmm), akuratnej i opiekuńczej pani od ćwiczeń.
„- Dlaczego pan jest cyniczny? Nie trzeba”. – niemal grozi paluszkiem prokuratorowi.
Zbudowała swoją rolę wizualnie: bez makijażu, z fryzurą, która dodaje jej lat, w strojach odbierających wszelki sex appeal. Jedna z anorektyczek spuentuje, że wygląda jak „stara babcia”. Mimika Anny jest skupiona w jakiś absurdalny sposób. Jakby problemy tylko czekały aż ona je rozwiąże: krzykiem, płaczem lub psychodramą. Fenomenalna jest scena kolacji z psem w ślepej kuchni, dograna w salonie i w sypialni. Lub gdy ogromne bydle ciągnie ją na smyczy przez osiedle. Albo zajęcia z pacjentkami. Nie sposób opisać tych scen, bo komizmu nie tworzą słowa ani gagi, raczej nadwyżka zaangażowania i powagi, która rozsadza sytuację.
W konfrontacji z prokuratorem, którego sceptycyzm uwypukla ekscentryczność Anny, jej powaga nabiera cech groteski. W pamięci pozostaje jednak kilka fragmentów dodających bohaterce tragizmu. Myślę tu o scenie podglądania całujących się w bramie nastolatków. Kolosalna musi być samotność Anny. Tęsknota za wyzwoleniem z materii i zbliżeniem do strefy ducha jest ucieczką w pełni zrozumiałą. Stamtąd już blisko do przestrzeni zmarłych.
Szumowska naznacza swą opowieść również tym, że rozgrywa ją w konkretnej czasoprzestrzeni. Warszawa. Święta wielkanocne. Zmartwychwstający Jezus – nieoczekiwanie sprawiający kłopot pobożnym Polakom. Zapytani w sondzie ulicznej o narodowość Mesjasza, odpowiadają: Żyd. I źle się z tym czują. Pada więc dopowiedzenie: Izraelczyk. A zaraz potem, że ochrzczony, więc to już całkiem co innego.
Nie dziwi kontekst Wielkiej Nocy. I oby nie trzeba się było dziwić, że ktoś wypatrzy w tej żydowskiej anegdocie powód, by lać wodę na młyn czepialstwa.
Body/Ciało, reż. Małgorzata Szumowska, Polska 2015
Idę, to wyraźnie jest Głos i Ciało poparte krzywawym spojrzeniem, na wszystko, jego blogowej komentatorki Ewy. Pa
Zamurowało mnie. Idziesz?! To chyba pierwszy film, o którym piszę, wywołujący Twój akces.
Tym razem nie wpadłam na to wcześniej: Głos i Ciało. Może dlatego, że Anna (Ostaszewska) to nie Maestro. A pokrzykiwania anorektyczek są jak piski kurczątek. Na pewno nie jest to prosta promocja tego typu warsztatów. Ale bardzo jestem ciekawa, co dostrzeżesz.
W ogóle: ani racjonalizm prokuratora, ani „duchowość” Anny nie są w przewadze.
Komentatorko, komentuj! :)
No i znowu słyszę ze warto. Choć po zajawkach to mi się przede wszystkim skojarzyło z szóstym zmysłem. I trochę ostatnim Allenem.
Buksy, z Szóstym zmysłem raczej nie, za Allenem już nie nadążam. Polecam zdecydowanie. Jak zwykle, gdy film budzi liczne komentarze (polecające), trudniej jest odbierać bez oczekiwań. Body… ma w sobie więcej niż się widzi za pierwszym razem. Więc odkryć można niejedno i nie to samo co inni.
ps. Książkę przeczytałam! Jedna z dziwniejszych, rzeczywiście. Opowieści tak zmultiplikowane, że aż się w głowie kręci. Nie mam teraz czasu na posty literackie, ale czas nadejdzie. Pozdrawiam!
Bardzo dobry film, aż byłam zdziwiona. Bo doskonałe opinie i nagroda w Berlinie, ale z drugiej strony temat filmu był mało zachęcający i ta ‚brzydka’ polska stylizacja, aż trudno było sobie wyobrazić co to będzie.
Okazało się, że ciężkie tematy są jakby zawieszone gdzieś w powietrzu. Film oglądałam naprawdę z dużą przyjemnością, Ostaszewska doskonała. No i muzyka. Trzy sceny z wybuchającą niespodziewanie muzyką. Epizod Dałkowskiej ( pozazdrościć figury !) tańczącej w majtkach przy ‚Śmierci w bikini’ – mistrzostwo . No i ostatnia scena z jasnym uśmiechem Olgi i gotującym się Gajosem. Co to był za utwór na końcu ? Nigdzie nie mogę znaleźć informacji o muzyce z ‚Body’.
P.S. Widziałam statuetkę Oscara za ‚Idę’ w Łodzi. Podczas ostatniego weekendu został wystawiony w Muzeum Kinematografii, pilnowany przez Straż Miejską :). Można powiedzieć, że amerykański Oscar trafił pod łódzkie strzechy :) Pozdrawiam
Trzy sceny? Pamiętam Śmierć w bikini (Dałkowska rewelacyjna!) i You`ll Never Walk Alone (Gerry & The Pacemakers). Ten słodki ton na końcu jest naprawdę wzruszający. TUTAJ można odsłuchać. Czytałam uważnie napisy końcowe (swoją drogą: niezwykle szczegółowe, nawet catering uwzględnili!).
Ciekawie z tą muzyką. Jakby jej nie było poza tymi trzema (?) falami.
Bardzo mi się podobało. Naprawdę: szacunek dla Szumowskiej za wyważenie powagi i humoru. W czasie seansu sporo mnie śmieszyło. Ale ładunek sensu nie zmalał od tego.
Słyszałam w radiowych komunikatach, że Muzeum wystawiło… Też bym poszła, gdyby bliżej. ;)
Bardzo możliwe, że coś sobie dopowiedziałam, ale wydaje mi się, że jeszcze była scena z muzyką w samochodzie. No chyba, że się mylę :) Dzięki za link.
ten kawałek na końcu (ale i motywy w trakcie) to ‚You’ll Never Walk Alone’, hymn kultowego angielskiego futbolowego klubu Liverpool.
To w takim razie pójdę. Szybko się z książką uwinęłaś, mam nadzieję, że te zamotane wątki nie okazały się jednocześnie ciężkostrawne ;)
Będę cokolwiek w kontrze. Bo film wzbudził we mnie za mało emocji. Ogląda się przyjemnie, ale czegoś mi zabrakło. Może psychologicznie było to za mało przekonujące? Sceptyk koroner tak szybko przestaje być sceptykiem? Niejasna relacja ojca i córki. Motyw kartki listu w szufladzie.
Atuty są. Z trzech wymienionych potwierdzę na pewno dwa: gra aktorska – Ostaszewska godna nagrody, Gajos klasa sama w sobie; i czarny humor. Humor to była ta jedyna emocja u mnie. Powody do czarnego śmiechu były ładnie skonstruowane. No ale jednak miałem jakiś niedosyt. Bywa.
I znów przenoszę się w czasie do swoich emocji. Te późniejsze komentarze mają moc odświeżania. Kiedyś chętnie wrócę i sprawdzę jak działa Body przy drugim podejściu.
Co do emocjonalnego zaangażowania. Im więcej groteski i czarnego humoru, tym trudniej o zaangażowanie i uczucia. Może to się nie wyklucza, ale działa właśnie tak: więcej jednego, mniej drugiego. Mnie bardzo odpowiada kierunek wybrany przez Szumowską. Pamiętam jakieś dawne zwiastuny. Skreśliłam film, bo temat wydawał mi się napuszony. Zaświaty? Znaki? Seanse spirytystyczne i medium… Nawet nie, że przekreślam, ale jak o tym opowiadać, nie popadając w śmieszność lub infantylizm? To, że Szumowska połączyła nawiedzenia z prostym sceptycyzmem, że nie rozstrzyga, kto ma rację – to jest świetne. Bo w ogóle nie o zaświaty chodzi, lecz o to jak sobie radzimy z brakiem, odejściem, łataniem dziur, budowaniem nowych mostów, nowych bodźców do życia. Ostatnia scena, cały ten pomysł, by wywoływać ducha i kolejne porażki, i to że Olga się śmieje, a ojciec porozumiewawczo mruga… Czego chcieć więcej? Chcieć, oczywiście, można. Ale i to wystarczy.
Gdybym odebrała tak, jak mówisz: że znika sceptycyzm, to miałabym inne zdanie. Kartkę wypełnia córka, ojciec pozostaje na swoim stanowisku oglądu. Raczej Anna nabiera dystansu do siebie. Albo go ujawnia. Bo jest nie taka znów nawiedzona, jak się wydaje.
Dzięki za odzew! :))
No właśnie, może potrzebne mi jest drugie podejście? :) Bo przy pierwszym, w scenach groteskowych, tylko ja się śmiałem w kinie i bałem się że mnie wyrzucą. Temat niby poważny, a tu nagle groteska. To w kinie polskim rzeczywiście rzadkość. Moze gdyby wyciać te nudniejsze sceny… Ale wtedy zostałaby tylko mini-groteska. A to już nie to samo ;).
Mini – nie. Śmiech jak najbardziej wskazany. Może to wyglądać „powierzchownie”, ale co zostanie, to będzie. Test dla filmu.
Zdecydowanie Szumowska robi filmy z filtrem. Jednym się podoba, inni odrzucą. I to jest poza kryteriami merytorycznymi. Rzecz gustu, nastroju, oczekiwań?
Poczucie humoru Szumowskiej (i współpracowników), umiejętność i potrzeba przełamywania dramatycznych, smutnych zdarzeń komizmem chroni jej filmy przed patosem i banalnością i jest już chyba wizytówką jej twórczości. W Body/Ciało twórcy poszli na całość (scena tańczącej prawie nago Ewy Dałkowskiej o niemłodym już ciele powaliła mnie na łopatki). Wiele scen z tego filmu zostaje w głowie…
Ewa Dałkowska przechodzi tym tańcem do historii. Komiczne i arcyodważne! Zgadzam się co do tych scen, które zapadają w pamięć. Ja właśnie takie filmy lubię. Później mi się zaciera kolejność, ważność, może nawet jakieś sensy naddane. A pamiętam sceny jak całostki. Chyba już pisałam w notce, że śmieszy mnie scena z psem. Ale i ożywający wisielec, nabuzowanie Olgi, oddechy Anny, to zdjęcie z klepsydrą, które ukradnie i pokaże jako aktualną fotkę syna. Dużo nanizanych na sznurek scen. Ja wciąż, mimo upływu czasu, myślę tym filmie pozytywnie. I jak widzę, odbiór mamy w podobnej tonacji. :)
Pingback: czarny piksel (11`) | tamaryszkowe pre-teksty