Zygmunt Miłoszewski, Gniew, Grupa Wydawnicza Foksal (W.A.B.), Warszawa 2014
Wyobraź sobie, Drogi Czytelniku, że nie zanosi się na burzę. Upał jest stanem zakodowanej w pamięci acz nierozpoznawalnej przez opary mgły aberracji. Wokół panuje mżawka. Zamarzająca na szybie samochodu, nim wycieraczki zdążą ją rozchlastać.
„Trwa warmińska jesień, jest szaro i brzydko, bez względu na wskazania termometru wszyscy czują tylko to, że jest cholernie zimno. W powietrzu wisi mgła, a na ulicy zamarza mżawka”.
Powieść kończąca trylogię kryminalną z prokuratorem Szackim w roli głównej ukazała się w październiku (2014) i wszyscy fani Miłoszewskiego dawno zdążyli ją przeczytać. Ja sobie przyjemności dawkuję. Odczekałam po Ziarnie prawdy kilka miesięcy, odczekam kolejne nim wezmę się za Uwikłanie. Jeśli to prawda, że jeden z nielicznych polskich pisarzy kryminałów utrzymujących się z pisania (Czubaj w wywiadzie do DF (15.07.15) wymienia jeszcze Wrońskiego, Krajewskiego i Bondę) zmienia specjalność, to po pierwsze żal, po drugie brawo.
Prokurator Teodor Szacki to super postać! Motywowana jakąś wściekłością na łajdactwo i rozciamcianie współczesnego świata. Głęboko nie zgadza się z bezprawiem, ale irytuje go również zbyt pobłażliwa szefowa, która chce być w zgodzie i „na ty” z całym światem.
„Zarządzanie poprzez serdeczność, przyjacielskość i dowcipasy zawsze działały mu na nerwy. Wolał po prostu załatwić sprawę. W Olsztynie było wyjątkowo źle, od razu przechodzenie na ty i żarciki, a drzwi do gabinetu Ewy były zawsze tak ostentacyjnie szeroko otwarte, że jej sekretarka musiała cierpieć na chroniczne przeziębienie”.
Szacki (podejrzewany niesłusznie o cynizm) jest złośliwie inteligentnym, dowcipnie przenikliwym i introwertycznie sztywnym księciem w najlepiej skrojonym garniturze w tej części świata. Obojętnie czy mówi ripostami czy perorą, jest w tym znakomity. Choć – już przy Ziarnie prawdy miałam takie wrażenia – gdy rozmowy trwają zbyt długo, to jednak Miłoszewski ociera się o „objaśniactwo”. I tak jak nie lubiłam w Ziarnie… sceny z rabinem, tak w Gniewie obniżyła mą czytelniczą radość scena przedkulminacyjnej rozmowy z mordercą.
Chcę jednak w krótkich deklaracjach wyrazić mą atencję wobec tego, co robi Zygmunt Miłoszewski. Po pierwsze: nie sposób się oderwać. Mądrze, dowcipnie, z sensem napisane. Bezpretensjonalnie. To jest kryminał (nie traktat o wszystkoizmie). Ale kryminał, w którym każdy element układanki jest warsztatowo dopracowany (bohater, „operowa” zbrodnia, codzienność, diagnoza społeczna, tajemnica i sposób odsłaniania kurtyny). Po drugie – kryminał z ważnym społecznym dylematem w tle. Tym razem chodzi o przemoc domową, skalę tego zjawiska i idącego z nim w parze upośledzenia tych, którzy nie widzą, nie słyszą, nie ujawniają. Jak trzy małpy. Po trzecie: niepocztówkowy, lecz sympatyczny portret polskiego miasta. Padło na Olsztyn i dostało mu się za brzydotę architektoniczną i rozstrajający nerwy system zmiany świateł drogowych. Po czwarte: zbrodnia zbrodnią, ale poczucie humoru to wartość, która nokautuje konkurencję. I żaden tam pobłażliwy, ciociny humor, który rozpogadza. Raczej marudny, wybrzydzający, bezlitosny, jednak autoironiczny i błyskotliwie nadający temu, co wyśmiane piętno nie szyderstwa, lecz zamaskowanej sympatii.
Notka krótka, bo tuż przed NH i innymi rozjazdami (m.in. tropem sandomierskich przygód Szackiego). Dołączę więc kilka fragmentów (wybranych rozmyślnie jako zaczep do niezaistniałych rozważań), które podkreślą, że najlepiej to jednak pić ze źródła.
***
Podobnie jak w Ziarnie prawdy Miłoszewski porządkuje dni kartką z kalendarza, w której miesza ze sobą rzeczy ważne i mniej, światowe i lokalne. Wyliczanki są bardzo na plus ogólnych wrażeń z lektury.
„W rocznicę śmierci Adama Mickiewicza swoje urodziny obchodzi, jak co roku, Tina Turner”. (26.11)
***
„Szacki nawet nie uśmiechnął się w odpowiedzi. Na schodach odetchnął głęboko listopadowym powietrzem. Czuł się słabo i kręciło mu się w głowie. Czuł się słabo, bo gdyby nie przyzwyczajenie z Warszawy, rutynowo kazałby pewnie zakopać szczątki, a razem z nimi dowód niecodziennej zbrodni. Oczywiście martwiło go trochę, że sprawiedliwości nie stałoby się zadość. Ale na myśl, że mógł się pozbawić najbardziej obiecującej sprawy od lat – na tę myśl naprawdę ugięły się pod nim nogi”.
***
A propos całkiem licznych tropów intertekstualnych:
„Leżał na łóżku i czytał Lemaitre’a. Tak jak zwykle stronił od kryminałów – nie dość, że wydumane i przewidywalne, to jeszcze skrzętnie omijały prokuratorów – to musiał przyznać, że Francuz był naprawdę dobry”.
***
Ciąg dalszy rozczarowań szefową:
„Na samym początku ich znajomości zapytała, czy zwracać się do niego Teodorze, czy może woli Teo lub Teddy. Szacki, który z zasady nie przechodził z nikim na ty, odparł, że wolałby pozostać przy formach grzecznościowych. Szarejna wybuchła taką wewnętrzną wściekłością, że mało jej nie spadł pluszowy kombinezon. I zapewniła, że oczywiście, rozumie, po czym zaczęła się do niego zwracać „panie Teo”, wymawiając to zawsze bez pauzy − jak „panieteo” − dzięki czemu jego imię brzmiało w jej ustach jak włoski deser albo marka odświeżacza do kibla”.
***
I nieco kontrowersyjna, lecz ostatecznie i tak pochwalna, uwaga o urodzie ojczystych stron:
„Polska jest brzydka. Oczywiście nie cała, żadne miejsce nie jest całkowicie brzydkie. Ale jak wyciągnąć średnią, to Polska jest brzydsza niż jakikolwiek kraj w Europie. Nasze piękne góry nie są ładniejsze od czeskich czy słowackich, o Alpach nie wspominając. Nasze pojezierza to daleki cień skandynawskich. Plaże lodowatego Bałtyku rozśmieszają każdego, kto odwiedził kiedykolwiek te nad Morzem Śródziemnym. Rzeki nie przyciągają podróżujących jak Ren, Sekwana czy Loara. Reszta to nudny, płaski teren, częściowo zalesiony, ale też żadne puszcze Śródziemia to to nie są, w porównaniu z dzikimi ostępami Norwegii czy krajów alpejskich wypadamy blado.
Nie ma cudów natury, które zdobiłyby okładki międzynarodowych albumów podróżniczych. Niczyja to wina, po prostu osiedliliśmy się na nudnych, rolniczo obiecujących terenach i tyle. Co wyglądało sensownie w epoce trójpolówki, w czasach międzynarodowej turystyki już takie oczywiste nie jest.
Nie ma też miast ładnych w całości. Nie ma Sieny, Brugii, Besançon, Bazylei czy chociażby Pardubic. Są miasta, w których jak dobrze spojrzeć i za bardzo nie obracać głowy, a już broń Boże nie iść przecznicę dalej, można zobaczyć ładny fragment.
Niczyja to wina. Tak jest i tyle.
Ale są chwile, kiedy Polska jest najpiękniejszym miejscem na świecie. To majowe dni po burzy, kiedy zieleń jest soczysta i świeża, chodniki lśnią wilgocią, a my wszyscy zdjęliśmy po raz pierwszy od pół roku płaszcze i czujemy, że udziela nam się potęga sił natury.
To sierpniowe wieczory, rozkosznie rześkie po całym dniu żaru, kiedy zapełniamy ulice i ogrody, żeby zaczerpnąć powietrza, złapać końcówkę lata i czekać na spadające gwiazdy.
Ale przede wszystkim to pierwszy prawdziwy zimowy poranek, kiedy wstajemy razem z dniem po całonocnej śnieżycy i widzimy, że świat za oknem zamienił się w bajkową scenerię. Wszystkie mniejsze defekty zostały zakryte, te większe ciut przysłonięte, a najgorsze brzydactwa zyskały szlachetną w swojej prostocie, białą, lśniącą oprawę. „
A ja ciągle mam do Miłoszewskiego mieszane uczucia, „Uwikłanie” jakoś specjalnie mi się nie podobało, Szacki w tej pierwszej części też nie bardzo… On jest męcząco niezadowolony z życia. Właściwie wolę interpretację Więckiewicza w ekranizacji „Ziarna Prawdy” od pierwowzoru. Ale „Ziarno Prawdy” samo w sobie jest już świetną książką, ma słabsze momenty, ale w sumie jest naprawdę dobra. I jak kiedyś dopadnę „Gniew” (czyli jak już wszyscy przeczytają i będzie w bibliotece bez kolejki) to zobaczymy na którą stronę ostatecznie przechyli się szala opinii :)
Natomiast niezmiennie polecam jego „Domofon”. Nie jest tak sprawny stylistycznie, co kolejne książki, akcja się nieco rozjeżdża w pewnej chwili, ale mimo wszystko książka jest ok, na pewno jest czymś innym, oryginalnym.
Mam podobne odczucia: „Uwikłanie” zmęczyłem, „Ziarno prawdy” to rasowy kryminał a „Gniew” …. to chyba gniew Autora na samego siebie, że mu już pomysłów zabrakło.
Więc ja się nie będę spieszyć z domykaniem trylogii jej pierwszym tomem. Skoro oboje macie do niego dystans. No ale jak to brakuje pomysłów? W Gniewie? Moje napięcie siadło we wspomnianej scenie kulminacyjnej (nie wiem, czyja to wina). Ale ostateczne rozwiązanie przyniosło przyjemne odświeżenie. Klasyka, ale przyjmuję z aprobatą – że finał ma kilka zwrotów akcji i koziołków. Miłoszewski aż popada w zadyszkę na ostatniej linii. Dobrze, że traci głównych antagonistów z oczu, bo unika dopowiedzeń.
Słowem, veto. Ale zgoda, że Ziarno… najlepsze.
Liritio, Duchu, jak z zaświatów przybywasz – aż nie mogę ruszyć bez powitania :)
Domofon, mówisz? Przeczytałam o czym to jest i zapowiada się wariacko. Może ta obyczajówka jest motorem, który mnie by przekonał do sięgnięcia. Bo znów groza mnie lekko odstrasza (nomen omen).
Dobrze, że nie jestem krytykiem, który wydaje werdykty. Bo wówczas trzeba bronić swej wyceny i to prowadzi do gry, do tego, że się idzie w zaparte. A ja nie mam weny polemicznej. Daję Miłoszewskiemu duży kredyt zaufania. Obie powieści połknęłam. Nie wiem, co z Uwikłaniem, bo chciałam właśnie od niego zacząć, lecz po trzech stronach nie byłam dość zmotywowana. Natomiast Gniew chwycił od razu. Dobrze się bawiłam.
Pozdrawiam :)
A wiesz Tamaryszku, tej grozy to chyba tam wiele nie ma akurat… Ale bardzo dawno temu czytałam ten polecany wyżej „Domofon”, więc z drugiej strony, kto wie.
Niczym duch, mówisz, coś w tym jest, cały czas gdzieś w tle się plączę, tylko mnie nie widać.
A z tą weną polemiczną to trochę oszukujesz :) ale rozumiem o co chodzi z bronieniem wyceny i brakiem takiej potrzeby.
Ciepło i wakacyjnie pozdrawiam z zaświatów!
O, miło słyszeć, że w Zaświatach ciepło i wakacje. :)
Dzień dobry! „Ziarno” było naprawdę niezłe, co do „Gniewu”, mam mieszane uczucia. Zwłaszcza zakończenie pozostawia pewien czytelniczy niedosyt (a wiadomo przecież, że jest ważniejsze niż początek, ba!, ponoć niektórzy zaczynają czytanie od końca :-) ). Tak czy inaczej, losy Teodora Szackiego zamknęły się ponoć w tej trylogii i więcej o nim nie usłyszymy. Choć, kto wie…?
Pozdrawiam! (i gratuluję inspirującego bloga, będę tu zaglądać, dodałam Twoje „Pre-teksty do mojej czytelniczej listy).
http://lezeiczytam.blogspot.com
Niejasności w finale sporo. Czytałam w wakacje kilka kryminałów, proza gatunkowa ma to do siebie, że liczy się z tym, co powinno w niej być. Czyli – jeśli kryminał, to rozwiązanie zagadki, ukaranie złego, triumf tego, który śledził i szukał. Autora ocenia się po umiejętności zbudowania zakończenia, które będzie zaskakujące, ale też wybrzmi jak trzeba. I gdy tak czytam jeden kryminał po drugim, to już mam tej determinacji rozwiązywania intrygi trochę dość.
Więc dałabym rozgrzeszenie, gdyby nie wszystko się wyjaśniało według zapotrzebowań. Ale przyznaję, że ta szczoteczka do zębów w ostatniej scenie to niejasny trop i że zwroty akcji bardzo się w finale zagęszczają.
A może to zabieg celowy? Zagadka nie do końca wyjaśniona, a rozwiązanie ujrzy światło dzienne w następnym tomie (tym, którego miało nie być…)? Mój (podobny) wakacyjny przesyt kryminalną fabułą nie przeszkodził mi zabrać się za kolejny kryminał. Inny niż wszystkie, bo to „Jaśnie pan” Jaume Cabre. Pyszna rzecz, polecam! Tym razem nie próbuję być czytelnikiem-detektywem, daję się (z przyjemnością) ponieść fali, bo i tak – co ma być, to będzie ;-).
Obstawiam, że Miłoszewski zostanie przy trylogii. I trzymam kciuki za to nowe, co się szykuje. Co do Cabre to niczego jeszcze nie znam. Wiem tylko, że opasły i po tym sądzę, że zaborczy (przynajmniej czasowo). Ale może przyjdzie na niego czas. ;)
Cabre to rzeczywiście nie są jakieś małe książeczki, ale „Jaśnie pana” czyta się błyskawicznie. To idealna lektura na koniec lata i najlepszy wybór na rozpoczęcie znajomości z Jego prozą. Niedługo napiszę więcej o własnych wrażeniach z lektury, ale już teraz-raz jeszcze polecam! :-)
‚Trwa warmińska jesień, jest szaro i brzydko, bez względu na wskazania termometru wszyscy czują tylko to, że jest cholernie zimno’. Dokładnie tak, jest szara warmińska jesień, jestem w Olsztynie, przeczytałam ‚Gniew’… Zajrzałam do Staromiejskiej, gdzie zjadłam jak Szacki kołduny w rosole ( 16 sztuk !), policzyłam, zgadza się z informacją w menu :) Nie czytam kryminałów w ogóle, ten jest może drugi, czy trzeci w życiu, ale bardzo mi się podobał. Tak, jak piszesz, trudno się oderwać, ja się nie oderwałam, przeczytałam w dwa dni. Oprócz tego, że książka wciąga, to jeszcze ten opisany Olsztyn, taki znany i bliski, no i te 11 jezior, choć zawsze myślałam, że 13 :) Pozdrawiam.
Te jeziora są rozbrajające! Naprawdę wszyscy na Warmii to wiedzą? I traktują jak wizytówkę miasta? Złośliwiec z pana Zygmunta. A światła drogowe? :)
W sumie naprawdę wielka pochwała Olsztyna!
Po czasie pamiętam najlepiej atmosferę i charakter Szackiego. Bardziej niż społeczną wagę tematu i niż samą intrygę (choć utkana nitka w nitkę). I Olsztyn też pamiętam. A jako że po Ziarnie prawdy ruszyłam „na Sandomierz”, to może i za Gniewem odwiedzę kiedyś Warmię. Niekoniecznie w mżawkę. :)
To, że uległaś kryminałowi, jest wielce słuszne. Raz na jakiś czas wręcz należy. :)
Ze światłami jest coś na rzeczy, choć Olsztyn jest taki mały, że to naprawdę nie robi dużej różnicy, w porównaniu z jazdą w Łodzi mam wrażenie, że po Olsztynie kierowcy jeżdżą jak w jakimś letargu :) Warmię należy odwiedzić zdecydowanie latem, żeby te 11 jezior docenić :)Zapraszam serdecznie !