Obce niebo

Zbiegły się dwa wtajemniczenia. W obu chodzi o ingerencję instytucji w los dzieci. Jestem po świeżej lekturze najnowszej powieści Iana McEwana – W imię dziecka, w której pani sędzia rozstrzyga, czy wychowywany w kręgu świadków Jehowy chłopak będzie uratowany przez transfuzję krwi, czy zgodnie z wolą rodziców ma przyjąć z pokorą wyrok choroby. Obejrzałam też film Gajewskiego, w którym o losie dziewięcioletniej dziewczynki decyduje szwedzka opieka społeczna, postanawiająca „dla dobra dziecka” odebrać Ulę rodzicom. Obie opowieści są silnie nasycone absurdem, w obu przyglądamy się roli osoby postronnej, której nadano moc sprawczą. I obie są w pewnym sensie przewidywalne: znamy argumenty świadków Jehowy (nihil novi) i domyślamy się, że skandynawskie wyczucie krzywdy bywa hiperboliczne (vide: Polowanie Thomasa Vinterberga). Dość jednoznacznie przyznajemy rację jednej ze stron. Gdyby nawet założyć, że ktoś będzie kibicował prymatowi religii nad życiem albo wyższości prawa nad miłością, to zdecydowana większość odbiorców wybierze „właściwą” opcję. Tu różnica, bo u McEwana reprezentuje ją sędzia, a u Gajewskiego – rodzice. 

Wniosek nieco paradoksalny: mimo że pytanie „kto ma rację” nie prowadzi do konfrontacji racji równoważnych, to i tak doświadczamy tragizmu o greckim rodowodzie. Tragizmu, który uświadamia, że słuszność jest na straconej pozycji, bo istnieje jakieś irracjonalne fatum, które nie wiadomo jak obejść. Co gorsza: w filmie Gajewskiego irracjonalne jest uzbrojone w czysty racjonalizm.

Obce niebo. PlakatEmocjonalny dreszczowiec. Naprawdę. Gdybym była wierna temu, co czułam, oglądając, powinnam pisać wykrzyknikami. Przerażające. Tym bardziej, że nie wyssane z palca. Tym silniej angażujące, że zaangażowanie rodziców w odzyskanie córki jest źle postrzegane. Jakikolwiek bunt i niesubordynacja zadziała na ich szkodę. Więc człowiek bierze na siebie tę niemoc i wychodzi z kina przemaglowany na amen.

Dużym atutem jest aktorstwo – profesjonalizm Agnieszki Grochowskiej (Basi) i Bartłomieja Topy (Marka) oraz nieprzeciętna intuicja i talent odtwórczyni roli Uli – Basi Kubiak

Młode polskie małżeństwo emigrowało do Szwecji. Są tu już dwa lata. On jest trenerem szkolnych drużyn, ona dorabia masażem. Ula chodzi do szwedzkiej szkoły, mówi po szwedzku. Rodzice – gdy trzeba będzie bronić swych racji – wybiorą angielski. Są tu obcy. Mówią innym językiem, wyrośli z innej kultury, ich wyobrażenia nieba i dobra wydają się nie przystawać do szwedzkiej definicji raju. Basia nosi tę obcość w sobie i gdy pojawi się pierwszy znak – nauczycielkę zaniepokoi agresywne zachowanie Uli – będzie je tłumaczyć obcością. Jak ma się czuć jej dziecko, skoro tęskni za utraconym? I tę nieznośną samotność odczuje każde z nich, gdy urząd wkroczy w ich życie.

Pięknie zbudowane są relacje między nimi, zanim jeszcze rozpocznie się walka. Są naturalni, bliscy sobie, lekko pogubieni. Coś zaszło, są reperkusje po zakończonym już romansie Marka. Żyją skromnie, Basia nie ma pracy. Nie są tak krystaliczni jak pojawiająca się w połowie filmu szwedzka rodzina zastępcza. Ale właśnie zestawienie obu rodzin odsłania, jaki potencjał jest w relacji między Basią, Markiem i ich Ulą. Szwedzi, którzy przygarniają ich córkę to ludzie prawi, przeżyli śmierć dziecka, są poranieni, lecz otwarci. Poukładani, wyważeni, bogaci. Zasługują na wdzięczność. Niewtajemniczeni w sytuację, zmanipulowani przez społecznych opiekunów. Ale nawet jeśli daliby Uli wszystko, co chcą dać – mądrą rozmowę, uważność, ciepłe kakao i psa, to nie zastąpią Basi i Marka. Urząd na tę prawdę jest ślepy. 

Szalenie mi się podoba takie rozłożenie sił. Mogło być inaczej. Grany przez Jana Englerta „jedyny polski adwokat w Szwecji”, który zrzeknie się pomocy, bo wie, że nie ma szans na wygraną, przyznaje, że rodziny zastępcze to loteria. Opowiada o okrutnym losie dzieci, których nie umiał obronić. Ale tu jest inaczej. Reżyser nie zdecydował się na kontrast. Całe szczęście, już i tak grubą czarną kreską skreślił postać Anity, nadzorującej rozdzielenie. Trzeba więc było sugestywnej gry Topy i Grochowskiej, by uwierzyć w bliskość. Topa jest luzakiem, który wydaje pieniądze na zakup łódki, a zapomina o czynszu. Gdy zabiera córkę na przejażdżkę albo gdy gra z nią w piłkę, gdy ją przytula, a ona do niego lgnie, choć się przekomarza i dąsa, to jest w tym takie ciepło, że nic się z tym nie równa. Grochowska gra mamę wciąż lekko zmartwioną, palącą papierosy przy dziecku i faktycznie – jak nierozsądnie! – wymierzającą córce klapsa, gdy Ula wraca tuż przed balem w ubrudzonej sukience, specjalnie szykowanej na ten dzień. Ale sama tę sukienkę uszyła, ustroiła (upiekła?) urodzinowy tort i wie, czego życzyć swojej Uli. „Żebyś zawsze była sobą” – a Ula właśnie przy nich może być Ulą, nie Ursulą. 

To, co możemy przeżyć, patrząc na dwoje ludzi, którym ktoś w imieniu prawa odbiera niespodziewanie dziecko, a potem stawia warunki i straszy, że może być gorzej, to już prawdziwy thriller. I znów mistrzowska gra. Dezorientacja. Niemal apatia, jakby im wyszarpnięto duszę. Chyba żaden histeryczny występ nie krzyczałby równie silnie jak ta pustka. To, jak rozpisano działania i zachowanie Basi i Marka, to dla mnie ogromny walor filmu. Nie wiem, ile tu roli scenarzysty i reżysera, ile aktorów. Ale nie sposób się otrząsnąć. Obce niebo. Agnieszka Grochowska, Basia Kubiak

Na koniec zostawiam to, co uosabia w tej historii zło – do granic absurdu posunięty system interwencji. Nie wiem, w jakim stopniu oddaje rzeczywistość. W tej historii spotkanie restrykcyjnej i fanatycznej Anity z nieco roztargnioną parą polskich emigrantów demaskuje zło w potencjalnie dobrych intencjach. 

Od początku można mieć wątpliwości, czy Anita (Ewa Fröling) chce zdiagnozować zagrożenie, czy je z premedytacją sprokurować. Przecież już podczas pierwszej rozmowy z dziewczynką, która zażądała, by nazywać ją Ulą nie Urszulą, wmawia dziecku, że na pewno coś dzieje sie w jej domu nie tak. Podsuwa numer telefonu do BRIS, namawia, by dzwoniła. Przecież to powinno być karalne! Urzędniczka manipuluje dzieciakiem. Dzieciak skłamie, no tak, bo dzieci mają swe powody, żeby kłamać. Na ogół trudno wytłumaczalne, ale znów wskażę na kontekst Polowania Vinterberga, takie kłamstwa się zdarzają. W zachowaniu opiekunki społecznej – dziwnie mocno kojarzącej mi się z Siostrą Ratched z Lotu nad kukułczym gniazdem – jest wiele nadużyć. Apodyktyczność, poczucie wyższości wobec „obcych”, fanatyzm, manipulowanie rodzicami zastępczymi, niedopuszczanie do głosu oskarżonych, niewyjaśnianie im sytuacji. Czarny charakter.

Mnie może bardziej jeszcze przeraził mężczyzna, do którego przychodzą rodzice pierwszego dnia po utracie dziecka. Ma przy boku Anitę, w tle sceneria biura. Wydaje się neutralny, więc gdy ustawia głos, zabraniając jakichkolwiek emocji, grożąc końcem rozmowy, gdy tylko wyczuje próbę niesubordynacji, to nie wiem, czy istnieje coś straszniejszego. Człowiek uzbrojony w procedury. Ktoś porywa ci dziecko, nie mówi, o co chodzi i jeszcze oczekuje, że grzecznie podziękujesz za troskę. Film dla ludzi o mocnych nerwach.

Jeśli dobrze wyczuwam, odbiór koncentruje się właśnie na tym aspekcie filmu, który dotyczy praw systemu opiekuńczego do ingerowania w prywatne życie. Na pewno Obce niebo jest głosem w dyskusji nad tym, dokąd zmierza szwedzkie prawodawstwo. Mówi, że łatwo przekroczyć granice, że nadinterpretacja może wyrządzać krzywdę. Uzasadnione są również przeniesienia tej historii na szersze tło: widzi się wówczas w Obcym niebie parabolę zderzenia człowieka z systemem (totalnym/ totalitarnym). Albo konfrontację uczuć z rozsądkiem nakazów i zakazów. 

Pomyślałam – czując na własnej skórze, jak bardzo wzrosła we mnie chęć obrony rodziców, nawet ich nieporadności – że jednak wiele racji trzeba wyważyć. Przywołana na początku tekstu powieść Iana McEwana (W imię dziecka) byłaby dla filmu Gajewskiego równowagą. Dbanie o to, by miłość rodzicielska nie stratowała dziecka, mimo najlepszych intencji, powinno jednak czasem zależeć od sił zewnętrznych. Czasem, czyli kiedy i w jakim stopniu? Tego się nie wie. Albo: niestety, norma nie zawsze uwzględnia scenariusze życia.

Obce niebo, reż. Dariusz Gajewski, Polska, Szwecja 2015

4 komentarze do “Obce niebo

  1. szwedzkiereminiscencje

    czyli mcewan tez dobry? bo on nierówny jakos bywa

    no niestety, moja pani, SE nie bywa rodakowi rajem! tak na marginesie, to nie wiem skad na SE taka teraz moda: a to kaczynski o szariacie, a to dziennikarze o krainie miodem i mlekiem? zas szwed polakowi rzecze: mój jest ten kawalek podlogi – i zada absolutnego przystosowania. chocbys sie na dziesiata strone przewrócic i przenicowac miala, nie ma zmiluj. dopiero jak sie ubraniowo upodobnisz, falszywy usmieszek na twarz zalozysz i bedziesz sie (w rozmowie) na wszystko zgadzac, to troche poluzuje. na autentyczny luz i bycie soba moga pozwolic sobie b bogaci albo szwedzka klasa robotnicza. nota bene czytam wlasnie niezla ksiazke na temat „obcy z demoludu w krainie protestanta” czyli ireny breznej „die undankbare fremde”

    tu nie ma takiego pojecia jak „milosc” – uczucia sa rzecza wstydliwa i absolutnie nie wolno ich ujawniac. tak wiec: „kocham moja córke” to wypowiedz nieprzyzwoita i nie na temat ;-)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      O! Hamlecie-Duchu! Tyżeś to?
      McEwan dobry, chciałabym napisać, ale gonią mnie różne pilności. Taki na czwórkę. Łyknęłam w jeden dzień. Są dziwności, ale i przyjemność.
      A to smutną kalkulację podajesz. Nie podważam.
      Z tym, że daleka jestem od nagonki na Szwedów. Może się tak złożyło. Pan JK ostatnio wszystko w ruinie widzi i węszy tyfus zewsząd. Nic. Westchnienie Krecika. ;)
      Film mną emocjonalnie zawładnął. Co prawda pomyślałam później – już na chłodno – że w rankingu poniżej Polowania. Ale też wysoko. Skoro tak działa…

      Bardzo się cieszę, że się odzywasz. Bo już nawet notkę szykowałam o „podrygach” blogerskich, tudzież własnych. Może nie pora, ale warto zmartwychwstać. :) Pozdrawiam!

    2. szwedzkiereminiscencje

      nie tyle zmartwychwstac – bo do wielkanocy daleko – co poduchowac w okolicach wszystkich swietych ;-)
      no, nie bywa mnie – jakos zwolnilam i chodze na yoge zamiast sie blogowac. najpierw nie bylo o czym pisac, a teraz i owszem, mam o czym – ale za duzo sie tego nalozylo. blogging (wpadanie na znajome blogi) tez mi slabo wychodzi, jak to byla zauwazyla szanowna gospodyni. nie wiem tez, kiedy zaczne nos wysuwac poza wlasna kanape, poniewaz na dodatek bede zmuszona pracowac niejako w terenie

      ale mi milo, ze jeszcze mnie, renée, nie zabylas bylas! czytalam tez twoja entuzjastyczna przedostatnia recenzje filmowa. mialam sie wybrac do kina i potem sie wypowiedziec, lecz sie koniec konców nie wybralam – no i tak to ze mna ostatnio j. za to bylam na fenomenalnej wystawie pani kusamy, o czym powinnam rzeczywiscie napisac

      w miedzyczasie pozdrawiam serdecznie i slonecznie!!! \ m

  2. Pingback: w imię dziecka | tamaryszkowe pre-teksty

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.