Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy – J.J.Abrams, USA 2015
Co to jednak znaczy być wtajemniczonym! Godziny (lata!) wdrożeń i wyczekiwań. Żółtodziób nie dogoni. Laicki kostur nie pomoże. Trzeba być fanem i uczestnikiem kultu – wtedy się ma legitymację, by wydziwiać bądź rozpływać się w zachwycie. Deklaruję, że jestem nowicjuszem na płytkiej wodzie i tyle powiem, ile mi wolno, ze świadomością, że kino gatunków to nie jest to, o czym pisze mi się najłatwiej.
W kinie kultowe święto. Niebo usiane gwiazdami i wstrząsane konfliktem. Jasna moc kontra jej ciemny pogromca. Żywe legendy i młodociani następcy. Rozpoznawalna scenografia z rekwizytami, które mają swoją historię (jak przysypiający na rumowisku Sokół Millenium czy kultowe miecze). Muzyka – podobno w dużej części napisana przez Williamsa od nowa – przypomina tę, która żyje w obiegu od lat. Z wypowiedzi na forach można się dowiedzieć (wiedzę tę zapośredniczam), że również schemat fabularny nawiązuje do jednego z wcześniejszych epizodów (Nowa nadzieja). No to jesteśmy w domu. Bardziej ci, którzy zasiedlili ten Lucasowski świat już dawno. Ale – naprawdę – jest tak fajnie, że zbłąkana owieczka też czuje się jak w zagrodzie.
Minimum o treści. Ciemna moc to Nowy Porządek, wojskowy dryl, odczłowieczenie, żądza inwazji i zemsty. Trzy kluczowe postacie: Snoke (animowany techniką motion capture), Generał Hux i Kylo Ren wystylizowany na Dartha Vadera (sprzed nawrócenia).
Po stronie jasnej – oczywiście – Republika, poszukująca wycofanego od lat Luke`a Skywalkera. Trwa odzyskiwanie mapy, na której zaznaczony jest wiodący do Luke`a trop. Nowy Porządek chce ją przejąć. Ważną maskotką (lub bohaterem) jest sympatyczny biało-pomarańczowy droid BB-8. Stara gwardia to m.in. księżniczka (generał) Leia, Han Solo i Chewbacca. W zamieszki wplątanych jest dwoje młodocianych: zbieraczka złomu, Rey oraz Finn, wyzwalający się na naszych oczach z roli szturmowca złej mocy.
Science-fiction i przygody. Takie wolty, starcia, pościgi, że dech zapiera. Do tego w bardzo stylowej aranżacji. Mimo przypadku, który obsadzony jest w roli głównej i decyduje o tym, że ulubieńcy są o włos od katastrofy, a jednak włos robi swoje. Mimo industrialnej (?) technologii, która nie zabija ani lęku, ani nadziei, więc nie mrozi emocji. Niebo szturmowane wojennymi maszynami przez kilka chwil staje się niebem z filmu Coppoli. Akcja wciąga. To jest to sakramentalne stwierdzenie, które przesądza, że jest ok.
Scenografia ma swoją dynamikę i trójpodział. Jest kraina wyjściowa, Jakka, czyli obszar pustynny. Obłędnie piękna pustynia Abu Dhabi, na której kręcono zdjęcia (Zjednoczone Emiraty Arabskie) uwodzi pastelową „architekturą”. Kraina zieleni i mórz – to ta, do której docierają Rey, Finn i Han Solo, by poradzić się Maz Kanaty. I wreszcie ta skuta lodem, z zimowym lasem, w którym rozegra się choreografia tańca na miecze. Piasek, zieleń i biel. Piękne.
Co do historii Rey (Daisy Ridley) i Finna (John Boyega), to dużo dodaje do niej humor, z jakim rozgrywa się fabuła Gwiezdnych wojen. Trzeba uwierzyć w magnes bez żadnych uzasadnień. Oboje są z innych bajek: nieco nieporadny, nienadążający Finn i bystra, zwinna, odważna Rey. Sentyment i naiwność są przypudrowane podziwem dla utalentowanej nawigatorki. Zwłaszcza, że dziewczyna jest skromna, wyrosła wśród złomiarzy i sama się dziwi rozkwitającej w niej mocy. W jednej ze scen jest uwięziona, skuta na rozkaz Kylo Rena. Przed chwilą przeszła męczący eksperyment wydobywania z niej tajemnic. Oparła się mrocznej sile i zdecydowała się sprawdzić, czy jej własna sugestia zadziała na pilnującego ją szturmowca. „A teraz rozkujesz mnie, wyjdziesz, zostawisz otwarte drzwi i rzucisz broń”. No ba, szturmowiec ma ochotę jej przyłożyć, ale… Wspominam tę scenę, bo wyczytałam (czyżby? naprawdę?!), że tego zamaskowanego strażnika Porządku gra Daniel Craig. Jeśli tak, to zabawne.
Moją ulubioną bohaterką jest Maz Kanata. Czuję niedosyt pobytu w jej pubie. Postać o fantastycznej powierzchowności, o intrygująco wybałuszonych (a przy tym chyba jednak zmrużonych) ślepiach, która widzi coś, co innym w oczy się nie rzuca. Druga rzecz to atmosfera pubu. Kręcą się tam dziwolągi, do których strach się przysiąść. Nie wiesz, czy dostaniesz cios, czy może ktoś zechce się z tobą zaprzyjaźnić.
Moje trzy grosze: Kylo Ren nie powinien zdejmować maski, bo jego fizjonomia jest zgrzytem, bliżej nieuzasadnionym, ale jednak. To kluczowa postać, więc budzi dyskomfort wszelkie niedopasowanie. Co prawda urobiony przez nienawiść, wypierający się swych korzeni Kylo ma ponoć w sobie resztki światła i garść wątpliwości rozrzedzających czerń. Niewyrazistość jest więc być może celowa. Niemniej jednak. Ciekawe czy głos Marcina Dorocińskiego, tworzącego tę postać w dubbingu, brzmi lepiej. Tego się nie dowiem, bowiem z trzech dostępnych wersji wybrałam tę najbardziej optymalną: 2D z napisami.
Han Solo (Harrison Ford) „daje radę”. Niedowiarki uwierzą. Albo i nie, bo sądząc po gorących komentarzach popremierowych, społeczność żarzy się namiętną niezgodą i zachwytem. Nie ma takiej opcji, by J.J. Abrams mógł zadowolić wszystkich. Przynajmniej nie w jednym epizodzie. A że będą następne, to możliwe, że zadowoli tych kręcących nosem przy Przebudzeniu mocy, a narazi się tym, którzy klaszczą dziś.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…
Google – gdy wpisze się te słowa – wyświetla wyszukiwania, stylizując je na czołówkę filmu. W realnym świecie coraz więcej tropów prowadzi do świata Gwiezdnych wojen. Nie wiem, czy to reklamowe apogeum, czy początek maratonu bez końca. Przypominam sobie rozmowę Masona z Tatą (Boyhood), gdy obaj zgodnie utwierdzali się w przekonaniu, że Epizod VI to ostatni z serii. Co powiedzieliby na to dziś? Czekaliby na kolejne odcinki, które będą ponoć kręcone w nieskończoność…? Jeśli wojna trwa, to jak tu nie stanąć po jasnej stronie mocy?!
Poszedłem…niestety. Nie chciałem iść, uznając, że jestem na to za stary ale coś (MOC?) mówiło mi „idź”. Po poprzednich częściach myślałem, że ‚tfurczośc’ scenarzystów osiągnęła dno. I się myliłem: od dołu zapukał On – nowe wcielenie Dartha Vadera ala chudszy Wójcik z kabaretu „Ani Mru Mru”. Film zaczął się źle a skończył …. za późno. Aż z ciekawości w trakcie seansu zrobiłem rzecz karygodną, przyznaję się bez bicia: włączyłem telefon. Nie po to by zadzwonić ale by odczytać na bilecie czy to czasem nie pomyłka. Ale pomyłki nie było. Widniało tam jak byk „Episode VII”. Mysłaem, ze jestem na jedynce bo tylu odgrzewanych kotletów scenariuszowych dawno nie widziałem.
Reasumując: po tragedii najnowszego „Spectre” i kompletnej tragedii „Wojen Gwiezdnych Epizod 7” ze strachem czekam na najnowszy film Tarrantino. Tym bardziej, że komuś już zachciało się spolszczyć tytuł !!!
p.s. Idę o zakład, że w ramach poprawności w następnej części „Wojen…” bohaterami będą starozakonny i muzułmanin, obaj orientacji homoseksualnej.
Aż tak na nie?? I co mam powiedzieć, kiedy we mnie zbudził się dzieciak i frajdę miałam dużą.
Kylo Ren trochę odstaje, może nawet Finn też jest łatwiutki w obsłudze, ale Rey podoba mi się bardzo. Nie żeby szukała jakiejś głębi. Ale zobacz, jak ona wygląda, jak się porusza, patrzy… Kwintesencja prostoty, powabu, mocy, determinacji i delikatności. Bez cukru.
Prawda, że ja się nie znam, dopiero obejrzę te epizody, których nie znam. Te popkulturowe przeboje – nawet jeśli to dziwne – omijam i obrastam w braki.
Dobrze, że Cię nikt nie pacnął za rozświetlony ekran smartfona. ;)
Ja też czekam na Tarantino. 15 stycznia, pobiegnę niezwłocznie (w tym znaczeniu tego słowa, w jakim zaprzysięgano sędziów TK). Tytuł (póki co) mnie nie kłuje. Ale podobno film wyciekł i krąży w sieci przed premierą. Brzydko. Ja zapłacę za legalną kulturę. Już się wiercę z niecierpliwości.
Eh, zabrzmiało tak, jakbyś nie koniecznie pisała o ‚Przebudzeniu mocy’ w 2015.
A może tak mi się jeno zdało, bo może to tylko przemożny smuteczek po zapoznaniu się z artykułem Stefana Bratkowskiego w Studio Opinii, z wczoraj? [Pierwsi ludzie na księżycu].
;) Bratkowski ostry w słowach, przeczytałam po Twoim anonsie. Krótko zwięźle: uważam, że Nowy Porządek jest ciemny jak tabaka w rogu, niestety mocny, o łbach odrastających jak u hydry. I pewne skojarzenia nakładają się na gwiezdną bajkę. ;)
Ale nie tak dalece, by mniemać, że J.J.Abrams mrugał okiem akurat w stronę dorzecza Odry i Wisły.
Twoje przewrotne czytanie ma swoje racje, choć autorka tekstu za tekstem nie nadąża. :))
Tamaryszku, myślałam, że temat dla mnie stracony, przyznam się w tajemnicy, że nie oglądałam żadnej części Gwiezdnych Wojen (tak, tak są na tym świecie jeszcze tacy), ale po przeczytaniu Twojej recenzji, obejrzę! A co tam :) Przynajmniej, będę wiedziała o czym napisałaś, zorientowałam się tylko, że dużo barwnych postaci, no i misja ważna.
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wesołych Świąt, ale czuje przez skórę, że jeszcze będzie świąteczny post :)
Nigdy nie mów nigdy! Póki jeszcze jesteś dzieckiem, pędź do kina i obudź swą moc! Co prawda – jeśli wierzyć prognozom – na kolejne części nie trzeba będzie czekać tak długo, ale co będzie z nami za miesiąc czy rok? Weź poprawkę, że może to nie będzie film, o którym będziesz rozmyślać przez cały 2016, ale baśń jest warta grzechu.
Nie wiem, czy zbiorę się do życzeń blogowych, ale życzę, życzę: spełnień i inspirujących pragnień. W te Święta i na co dzień. :)
Obejrzałam ! I to jeszcze w 3D, pierwszy raz ! Co prawda nie wciągnął mnie jakkolwiek, ale doceniam i efekty i pomysł i (chyba) zrozumiałam przywiązanie widzów i kultowość sagi. Też podobała mi się że postać Maz Kanaty, taka zasuszona figa :) i inne potworki z pubu. Pierwszy raz spodobał mi się Harrison Ford, nie byłam do tej pory jego wielbicielką, a im starszy tym lepszy ! Do kina poszłam ze znajomymi, którzy znali się na temacie i co prawda po seansie, ale opowiedzieli mi po krótce sens wcześniejszych części. I nawet trochę żałowałam, że wcześniej nie uczestniczyłam w tym świecie, a teraz to już: too late, too late. Za to kolejny raz zwróciłam uwagę na optymistyczny przekaz amerykańskich filmów: You can do that ! I cieszę się, że to zrobiłam :) Pozdrawiam serdecznie.
Zawsze to coś. ;) Nawet jeśli nie wciągnął, to rozeznanie poczynione. I seans w okularkach! :))
Zasuszona figa – otóż to, można zaliczyć na poczet inspiracji naturą w s-f.
A ja sięgnęłam do najstarszego epizodu (Nowa nadzieja), bo nie znałam. I przyznaję, że Paweł ma rację zarzucając wtórność.
Z tym, że nikt po raz drugi nie wymyśli koła i wszystkie następne części będą się kręcić w kółko (nomen omen).
Moja siostra zachwycona biegiem Rey. Do Harrisona też nie mam żadnych obiekcji. A tyle się martwiono, że nie da rady, bo stary. Ale jary, a poza tym nie ściga się w nieswoich konkurencjach.
Cieszę się, że trochę radości miałaś. Ja sobie pofolgowałam. Odebrałam bezkrytycznie, ale nie został ze mną na długo ten „fun”. Jak deserek.