Taki początek filmowego roku, że trudno będzie przebić. Nokaut. W uszach gra mi piosenka Piotra Bukartyka (Kup sobie psa), która kończy film. Jest niby o czym innym (o telefonie od kogoś, kto kiedyś odszedł, a teraz chciałby z tobą pobyć, trochę nie w czas), lecz trafia w punkt. „Dzwonisz bo nie najlepiej ci ze sobą…”. Lecą napisy końcowe i amatorski film z kasety VHS. Młodzi rodzice, dwie figlarne dziewczynki. Całe życie przed nimi, tam – na tym filmie z rodzinnego archiwum; bo ten właściwy film jest o tym, że więcej już za nami, drogi dobiegają do mety. Dlatego chce się dzwonić, by trochę „pobyć” i się ogrzać, mimo że trudno ułożyć się i zgrać. Zwłaszcza z kimś, kto kiedyś był bliski lub kto mógłby być, bo jest rodziną.
Czterdziestoletnie siostry, tak różne, że chyba podmienione. Starsza – samodzielna, racjonalna, serialowa aktorka, samotnie wychowująca córkę-studentkę, bez szczęścia do facetów, To Marta grana przez Agatę Kuleszę. Druga – rozchwiana, emocjonalna, infantylna, z kompleksem tej młodszej-głupszej i z mężem nieudacznikiem. To Kasia, czyli Gabriela Muskała. Obie świetne, moje ulubione. Jednocześnie śmieszne i złamane bólem. Kontrapunkt śmiechu i dławiącego żalu jest w filmie tak wyrazisty, że nie sposób od tego nie zacząć. Ten splot jest pomysłem na całość. Świadome zderzanie tragizmu z komizmem, empatii z niedojrzałością, tego, co w nas czułe z tym, co egocentryczne.
Dojrzałym być niełatwo, zwłaszcza wobec niespodziewanej próby o randze ostatecznej. Choroba rodziców to jak uderzenie kilofem w fundamenty. Mówisz: sprawdzam. I nic ci się nie zgadza, nic nie jest solidne. Jeśli kierujesz się w życiu rozumem (Marta), to zaskoczy cię absurd. Jeśli słuchasz emocji (Kasia), to skierują cię na manowce. Stracisz dużo, aż będzie się zdawało, że wszystko, a mimo to coś zyskasz. Zysk zawsze jest możliwy, choć pokazać wiarygodnie proces utraty i wzbogacenia to coś piekielnie trudnego. Moje córki krowy są pod tym względem ok. Owszem, mają rację ci, którzy mówią, że to film „prorodzinny”, bo siła więzi ogromna. Ale nic nie jest dane ot, tak. Ani w relacjach między siostrami (odmienność, zaszłości, żale, osobność), ani w relacji między każdą z córek a ojcem czy matką (jak zawsze: miłości za mało lub nie taka). Między rodzicami też nie wszystko było lśniące, nawet jeśli Kasi się zdaje, że tata wzrusza się jak Romeo. Toksyny można zbierać chochlą, pełen gar. Odtruwanie idzie z wolna i nieporadnie. I nie wygładzi się chropowatości do końca. Ale ta scena – pod koniec – gdy ojciec chodzi wśród drzew, a Kaśka z Martą siedzą na ściółce i mówią to samo, choć inaczej, to jednak jest piękne. „Moje życie to porażka”. „No, a moje to sukces…”. To sobie trzeba powiedzieć na półmetku. Najlepiej z dystansem.
Są w Moich córkach krowach ważne rozmowy, ale siłą filmu są mikrosytuacje. Kalejdoskop scen toczących się rytmem wyznaczonym przez awaryjną sytuację. Nawet te poważne wyjaśnienia (np. gdy Marta mówi ojcu o terapii, której potrzebowała, by uwolnić się od jego apodyktyczności) przerywa scena w tonacji odmienna. Przez chwilę intensywnie dotykamy rany, by natychmiast wskoczyć w coś, co jest naturalnie zabawne. Podziwiam scenarzystów, wyczucie tych przejść jest niesamowite. I z jednej strony – opowieść jest spójna, wszystko się super zazębia. A z drugiej – mam w głowie dziesiątki zapamiętanych epizodów.
To, co mnie frapuje już poza seansem, to pytanie o autobiografizm. Historia opiera się na doświadczeniu reżyserki, która pracę nad filmem nazywa twórczą terapią. Oczywiście, zaznacza: tyle jest przekształceń, że nie należy sięgać po wytrych biografizmu. Poza tym forma tragifarsy ma w sobie siłę cudzysłowu. Ale wiadomo: Marta przypomina Kingę Dębską, córka reżyserki gra córkę Marty, wyroki medyczne, z którymi trzeba się było zmierzyć, są analogiczne. Podobno siostra realna nie rozpoznaje się w tej wykreowanej, co może być istotnym wentylem w konfrontacji życia z opowieścią. Interesuje mnie to ze względu na ryzyko i odwagę związaną z taką odsłoną. Jedno i drugie: odwaga i ryzyko.
Na przykład komizm – dany jest szczodrze wszystkim postaciom. I prostackiemu szwagrowi (nie można przegapić Dorocińskiego w takiej roli!) i ojcu, który gubi się dramatycznie i zabawnie (Marian Dziędziel – świetna kreacja) i obu siostrom. Ale jednak bardziej Kasi. Marta bywa zabawna błyskotliwie. Kasia (co jest również zasługą vis comica Gabrieli Muskały) rozbraja nieporadnością. I jeśli siostry są dla siebie nawzajem niepojęte, to widzowi chyba bliżej do racjonalnej Marty. Co prawda im dalej w głąb, tym mniej jednoznaczna to przewaga, jednak to infantylna uczuciowość wyzwala więcej pobłażliwego uśmiechu. Myślę o odwadze reżyserki, bo jedna rzecz to dotrzeć do własnej traumy, druga rzecz wyważyć perspektywy oglądu. Dominuje ta, która jest bliższa reżyserce.
Jest tylko jedna scena, w której szale racji są w absolutnej równowadze. Najsilniej emanuje z niej siostrzany żal, że ta druga nas nie widzi, bo koncentruje się na sobie. Scena w ogrodzie, po pogrzebie, na którym Marta żegnała matkę. Mówiła prosto, szczerze, uczciwie. Ale Kasia podchodzi do niej z pretensją – absurdalną dla Marty, mimo to zrozumiałą. „Mówiłaś tylko o sobie. Jakbym nie istniała”. Rodzi się silne napięcie. Kulminacyjne. Zakładam, że o mocy katharsis, skoro później jest ta wspomniana wyżej (kadr poniżej) scena w lesie.
Moje córki krowy, reż. Kinga Dębska, Polska 2015
no prosze! zapowiada sie rok dobrych polskich filmów – na dodatek z kobietami w roli rezysera i o kobietach. oczekuje z niecierpliwoscia kiedy filmy pojawia sie na bazarku, co da mi szanse na obejrzenie w domu
serdecznosci noworoczne! \ m
Bazarek niech się stara. Ale to chyba znaczy, że czekasz na dvd?? To jeszcze trochę potrwa.
Film naszpikowany różnościami. Co mnie samą zaskakuje. Z jednej strony temat jest jasno postawiony. Sytuacja kręci się wokół choroby matki (punkt wyjścia). A po drodze mamy panoramę rodzinnych zakleszczeń i bliskości. I sporo o kobietach. O podejściu do życia. O tolerancji. O godzeniu się z czymś, na co nie mamy wpływu. O pożegnaniach. itp. Prawdziwy bazar tematów. ;)
Pozdrawiam :)
mnie to slowo „bazarek” b smieszy – taki warszawianizm. ale to tam akurat dysponuje dobra dusza, kt mi od czasu do czasu podsyla to i owo. szczerze rzeklszy, objadly mi sie hollywoody (nie mówiac juz o tym, ze samo LA z okolicami zrobilo zero wrazenia) oraz skandynawskie thriller noiry. polskie filmy mnie z reguy co prawda najpierw irytuja, ale potem wciagaja i jakos pozostaja w pamieci. czekam tez na wynik szwedzkich guldbaggar – wielu kategoriach nominowany j film von horna
Światowa Damo, byłaś w okolicach LA? Jejuńciu, bo ja nigdy. Choć prawda, że nie muszę, to jednak odnotowuję, żeś bardziej światowa. Ale krowy zobaczysz później. ;) Ja mam pozytywne nastawienie do polskiej kinematografii. Dopóki nie udaje holiłudu i nie tworzy fresków patriotycznych, dopóty oglądam. Omijając co niektóre komedie. Choć i tu zrobiłam wyjątek i zobaczyłam Listy do M.2, co prawda zbytecznie, ale co tam.
Von Horn był w kinach, gdy nie mogłam w nich bywać. Żałuję niezmiernie i mam Intruza w pamięci, by obejrzeć. Kciuki za niego trzymam w ciemno.
Szkoda, że w moim prowincjonalnym kinie nie puszczali, kiedy bywałam chwilkę w ojczyźnie. Tamaryszku, pozwól że Ci tu pożyczę wszystkiego na Nowy Rok, a w szczególe, żeby Twój blog dalej był moją busolą kulturalną.
Czaro,
Bonane bonane! :)
Samych smaczności! Nadchodzi czas doceniania drobnych kęsów. Skoro długie spokojne uczty nie mogą się obyć bez zakłóceń.
Być busolą to zaszczyt :)
Nie zawsze nadążam, ale też się nie napinam. Tym razem nie miałaś szans z krowami, bo dopiero co weszły. Duża szansa, że będą uchwytne, wtedy – polecam. Może jakiś festiwal kina polskiego. Ewentualnie dvd.
Pamiętaj o dopieszczaniu! ;)
ano bylam – mam nawet zdjecie na dowód. widze, ze jednak powinnam zabrac sie za swój blog i cos wiecej poopowiadac? mialam dzisiaj taki zamiar, poniewaz nareszcie trafilam na ksiazke, kt we mnie wzbudzila rezonans. stety-niestety, na tyle sie odprezylam podczas ferii swiatecznych, iz nadal zyje w przyjemnym tempie bezstresowym;-) vom horna wygladam w kinie miejscowym. dam znac jak mu pójdzie ze szwedzkimi nagrodami. dobranocka! \ m
Wyciągasz sensowne wnioski. Brawo. :)
Zabieraj się i przegoń lenia. Bom ciekawa. Tej książki. I fotki spod LA. :)
No cóż tu dużo mówić. Jestem siostrą dwóch sióstr, za nami doświadczenie choroby i śmierci taty. Ja czasami jestem tą zimną suką, a każda z nas może powiedzieć, o swoim życiu, że jest porażką. Film świetny, Agata Kulesza wspaniała, nie można oderwać od niej wzroku. Trochę zawiedziona jestem ostatnią sceną, miałam nadzieję na dłuższe ‚pojednanie’, o czym zresztą mówiła reżyserka w jednym z wywiadów, że po śmierci rodziców odzyskała siostrę. Byłam ciekawa tych nowych relacji. Scena z trawką fantastyczna, palić trawkę z własnym ojcem, to chyba najtańsza terapia na świecie :) Pozdrawiam :)
Ten biografizm to trudna sprawa. Bo co innego, gdy w czystym dokumencie po niego się sięga, a co innego w takim przetworzeniu, które dla bezpośrednio zainteresowanych może być kłopotliwe. Jest w tym i dążenie do prawdy, i czerpanie z wielu twarzy interpretacji.
Z widzem też się nie pieści. Każdy może mieć coś, co go z którąś z sytuacji łączy. Skoro Ty wychwalasz Kuleszę (popieram!), to ja Muskałę. Cudowna. Naiwna i sprytna, trochę materialistka, ale z sercem na dłoni. A to zdanie („Ty…zimna suka jesteś”) rozbraja. Obie jakoś skrzywdzone. Bo ci odchodzący rodzice to też nie święte krowy były.
Co do porażki, to…a niech to! ;)
no i dostal magnus von horn nagrode za najlepsza rezyserie – oraz caly team za najlepszy film!!!
O!!! To duża sprawa! Mało wiem o szwedzkich Guldbaggar, ale będę z sympatią kojarzyć. :)
Nic się nie zmieniło w temacie, Intruza jeszcze nie znam. I reżyseria, i film? To zgarnął całą pulę!
Dzięki, Korespondentko.
i jeszcze za drugoplanowa role meska dostal aktor grajacy ojca – czyli w sumie trzy zlote zuki (guldbaggar). von horn wypowiedzial sie nawet po polsku i podziekowal polskiej szkole filmowej za nauke :) obawiam sie troche, ze to glównie nagroda krytyków, poniewaz ludzie chodza do kina na zupelnie inne filmy.
renée, wzielam i napisala troche, zeby miec tlo do wklejenia zdjecia na tle napisu hollywood – specjalnie dla ciebie. widzialas?
hej!
bazarek nareszcie dopisal – no i caly pogrzeb na nic! jak lubie i cenie kulesze, to nawet ona filmowi (w moich oczach) nie pomogla. szkoda, ze nie bylo wiecej matki na poczatku, zeby te ich sytuacje rodzinna lepiej zrozumiec. dziedziel b wiarygodnie gra polskiego chama – nie wiem, czy tylko mnie przeszkadza chamstwo filmowego ojca? chamstwo, gwiazdorstwo i egoizm. warszawski dobrze zarabiajacy architekt – czy taka teraz norma nam nastala???
i kurna, co w tym zlego, ze ktos lubi seks? a zwlaszcza kobieta – w którym my wieku zyjemy? (to o kasi)
po co kulesza wciska prezenty w szpitalu, skoro niby to bardziej dorosla w siestric?
sporo sobie po filmie obiecywalam – i dla mnie to nie film, tylko pewnie rzeczywiscie autoterapia pani rezyser. szkoda, ze nie napisala scenariusza z kims, kto by go przesztalcil z pamietnika na prawdziwy scenariusz
A ja widziałam …Krowy dwukrotnie (+fragmenty kilkukrotnie) i obstaję przy pierwszym wrażeniu. Czasami zdarza się, że dystans lub ponowny ogląd zmienia zdanie. Tu – nie.
Ale co ma do rzeczy „chamstwo” ojca? Raz, że wraz z nasileniem się choroby, infantylnieje i nie jest dawnym sobą. Choć – o ile pamiętam – to zapędy autorytarne miał od lat. Dwa – M., no weź przestań. Czy zawód architekta definiuje człowieka? Mnie się zdaje, że status społeczny nie gwarantuje (ani nie uniemożliwia) dobrego charakteru.
Autoterapia – tak. Ale nie tylko „auto”. Wiele prawdziwych mechanizmów.
Dlaczego miałoby być źle, że ktoś lubi seks? Nie pamiętam takiego napiętnowania. Tu są przerysowania (i Kasi, i Marty), ale to konwencja, by rozbrajać powagę. Właśnie nuta ironii (autoironii) jest dla filmu ocalająca. I nie odbieram go jako głosu za czymkolwiek albo przeciw. Bohaterowie nie są idealni, nawet nieudaczni wobec tego, co im się przydarza. Plus. :)
A na marginesie dodam, że jednak do Małego życia dystans mi się zwiększył. Mało we mnie zostało.
W takim razie z „Malym zyciem” idzie w dobra strone ;)
NIe bede sie rozpisywac, bo sie nie zgodzimy – jestem Krowami przerazona. A wlasciwie to rzeczywistoscia tam przedstawiona. Architekt to inteligent, wiec móglby przynamniej kobiety traktowac uprzejmie. Dla mnie status inteligenta nadal niesie ze soba obligacje etyczno-moralne i dlatego takze filmowa Kasia, nauczycielka, j dla mnie nie do przyjecia ze wzgledu na podwórkowe slownictwo. Tak mówia w domu Twoje kolezanki? Ty? Mialam w rodzinie nauczycieli, wiec to nie utopia, tylko autopsja – majwyrazniej dorastalam w innej rzeczywistosci. A jezeli wszyscy zbiorowo w ostanim 20-leciu schamieli, to w takim razie to j tragedia, a nie zapowiadana komedia. Ciebie to nie razi?
Seksualnosc j skrytykowana naåpierw przez tatusia komentarzem: „jak króliki”, a potem nie wiem juz przez kogo Dorocinski przyrównany j do ogiera. Dorosli ludzie nie powinni miec przyjemnosci lózkowych, albo jakby co, to po cichu i ze zgaszonym swiatlem?
Dobrzy aktorzy, ale film juz nie
To daje do myślenia. Odpowiedzi nie znam.
Ale dla mnie jest to głos z innej planety.
Może dlatego, że nie znam inteligenckiego snobizmu z autopsji (nie używam tego słowa pejoratywnie). Moja babcia nie miała szkół, a mówiła pięknie. Nie kwieciście, bo piękno jest w prostocie, w tym, że mówi się z dobrą aurą, że słowa trafiają. Moja Babcia (i Dziadek też) przede wszystkim umiała słuchać i chyba z tego brała się jej trafność, jasność mówienia. Jakoś nie kojarzę pięknego stylu wypowiedzi z „wyższą warstwą”, z wykształceniem, pochodzeniem etc. Sama się dziwię, ale takie mam doświadczenia. Nie znaczy to, że dzisiejsza inteligencja nie mówi elegancko. Może mówić. Nie musi to być normą.
Raczej zastanawiałabym się, czy inteligencja w ogóle się jakoś wyróżnia społecznie. Czy to są określone zawody? Status niektórych inteligenckich profesji bardzo się obniżył, z kolei inne są z pogranicza biznesu (i to biznes działa jak nagłośnienie). Co do Kasi-nauczycielki – ona jest mocno infantylna, co pewnie jest karykaturą i aluzją do tego, jak upodabnia się do adresata swoich lekcji. (I tu się przestraszyłam, bo jednak ja wolałabym się nie upodobnić).
Widzę to tak, że wszystko się miesza: sfery, wartości, style. Decorum roztrzaskane w drobny proszek. To, co spotyka się z poklaskiem, może mieć bardzo różne korzenie. Ale czy to polska specyfika? Czy w Szwecji wciąż trwa epoka autorytetów? Tutaj ton nadają celebryci. Ale zawsze można przełączyć się na inny kanał percepcji. Natomiast jeśli chodzi o to, że dziwi Cię, jak ktoś może mówić w różnych rejestrach (np. składnie i wulgarnie), to mnie nie dziwi. Może czasami działa tu czynnik bon tonu (że „nie wypada”), częściej czynnik taktu, a ten jest strojony bardzo subiektywnie.
Czy mnie razi? Moi przyjaciele czy dobrzy znajomi mówią tak, jak lubię. Na resztę wpływ mam niewielki. Nawet gdybym wpisała im dwóję do dzienniczka.;)
Zacytuje predwcZorajsZa GW, artykul o Marii S-C:
„Skłodowscy mieli najbardziej wartościowe cechy polskiej inteligencji: wykształcenie, energię, etos pracy, zamiłowanie do społecznikostwa.”
Tak sie sklada, Ze moja babcia byla…naucZycielka… Jej siostra takZe, i to w PoZnaniu ;)
Znam caly rejestr slownictwa, ale uZywam ekstremòw w sytuacjach ekstremalnych
W postaci Kasi nie do konca wyeksponowano ciekawy watek: kobieta gotuje, pierZe, pracuje Zawodowo itd. – Zeby faceta do siebie prZykuc i chodZic w glorii swietej cierpietnicy. Mam taka w rodZinie!
W SE autorytetòw racZej brak i kaZdy sie kreuje na indywidualiste – tyle, Ze na to samo kopyto. Ale robia nieZle komedie i potrafia sie siebie smiac
nastepny cytat:
„Paul Ryan ogłosił, że jest oburzony i zniesmaczony tym, co obejrzał, i nie ma zamiaru pokazywać się z Trumpem na wiecu w Wisconsin, gdzie obydwaj planowali wspólne wystąpienie w sobotę. – Kobiety powinny być szanowane, a nie traktowane jak przedmioty (pożądania). Mam nadzieję, że Mr Trump potraktuje tę sprawę z powagą, na jaką ona zasługuje, tzn. udowodni rodakom, że ma więcej szacunku dla kobiet – mówił Ryan.”
TeZ uawaZam, Ze kobiety powinny byc sZanowane!!! (To ápros filmowego ojca)
2016-10-08 18:25 GMT+02:00 Marzanna Baczynska :
> Zacytuje predwcZorajsZa GW, artykul o Marii S-C: > > „Skłodowscy mieli najbardziej wartościowe cechy polskiej inteligencji: > wykształcenie, energię, etos pracy, zamiłowanie do społecznikostwa.” > > Tak sie sklada, Ze moja babcia byla…naucZycielka… Jej siostra takZe, i > to w PoZnaniu ;) > > Znam caly rejestr slownictwa, ale uZywam ekstremòw w sytuacjach > ekstremalnych > > W postaci Kasi nie do konca wyeksponowano ciekawy watek: kobieta gotuje, > pierZe, pracuje Zawodowo itd. – Zeby faceta do siebie prZykuc i chodZic w > glorii swietej cierpietnicy. Mam taka w rodZinie! > > W SE autorytetòw racZej brak i kaZdy sie kreuje na indywidualiste – tyle, > Ze na to samo kopyto. Ale robia nieZle komedie i potrafia sie siebie smiac > > 2016-10-08 17:30 GMT+02:00 tamaryszkowe pre-teksty <
No tak, ale nie oceniasz przecież filmu po tym, czy wszyscy bohaterowie szanują Twoje wartości. Jeśli bohater coś wyśmiewa (ten seks a la króliki) to nie znaczy, że film to potwierdza. A Trumpa słyszałam dziś w tv, jak się kajał i obiecywał, że już nigdy (!) nie zawiedzie wyborców – never ever! Ha, ha, ha! (celowo samo „h”, żeby głośniej). On sobie może mówić kwiecistą metaforą i tak szanse na moje wsparcie ma żadne. Inna rzecz, że go nie potrzebuje.
Popieram szeroki rejestr, zwłaszcza przy przestrzeganiu zasady adekwatności. Też się staram :)
No, wracam jak Katon do Kartaginy: mnie się wydaje, że Moje córki krowy też są do śmiechu (z nas samych). :)
Kiedy wlasnie ja sie w nim zupelnie nie rozpoznaje!
Siedzialam w poniedzialek w starej kawiarni w Rydze i czulam sie jak przed wojna (niewazne ktora). Dla mnie Polska to babeczka z malinami i herbata zaparzona w czajniczku. Albo budowlancy, kt mi we wszystkim pomoga na Zanzibarze. Hen opowiadajacy o wojnie w ZSRR.
Dla mnie bardziej krakowski j Eddie jako Lily niz stary piernik obrazajacy corki.
A Trumpowi na pohybel!