Od razu w odstawkę kładę jakiekolwiek porównywanie do literackiego pierwowzoru. Amos Oz napisał książkę przepiękną, pełną, gęstą od opowieści i nostalgii. W skali 1:1 nieprzekładalną na język filmu. Ale to, co wyszło Natalie Portman jest warte obejrzenia. Mrok jest gęsty, miłość jak woal. Jeśli zanurzyć się w uczucie starego pisarza, wspominającego matkę – z czułością, zdziwieniem, że mógłby być dzisiaj ojcem tej 38-letniej kobiety, którą była, gdy wybrała śmierć – to miłość może nie przegrywa z mrokiem. Może szale są w równowadze?
Jerozolima, tuż po wojnie. Inteligenckie małżeństwo z małym dzieckiem. Oboje pochodzą nie stąd. Korzenie sięgają polskich ziem, z których na czas uciekli przed Holocaustem. Wszyscy Żydzi, których znała mała Fania w Równem, przepadli. Fania jest już dorosłą kobietą, lecz jakiś mrok dawnych lęków ciągnie się za nią i daje o sobie znać. To, że są Żydami, dla których historia narodu jest czymś namacalnym i osobistym, temu nie przeczę. Są też ślady przekonań – tak charakterystycznych dla Amosa Oza – że można na palestyńskiej ziemi żyć w mądrym kompromisie żydowsko-arabskim. Jednak tło pozostaje tłem. Hebrajskie słowa, klimat, sceneria – one osadzają postaci w konkrecie. Lecz to, kim są bohaterowie, wymyka się zewnętrznym uzasadnieniom. Jest uniwersalne.
Natalie Portman zrobiła film o kobiecie, w której jest niezwykłe piękno i mrok. Miłość, czułość, opiekuńczość – i mrok. Kobiecie, która nosi w sobie opowieści z dawnych lat, dzieli się nimi, objaśnia nimi świat i które, o czym by nie były, są opowieściami o mroku. O tonącej dziewczynie uratowanej przez mnichów, o pięknym polskim oficerze, o którym zalotnie myślały żydowskie panienki, i o jego strzałach – najpierw w świat, potem w swoją głowę. O kobiecie, która odeszła od męża, lecz nie miała sił znieść odrzucenia przez córkę etc.
Chłopiec obserwuje swoją matkę. Starszy mężczyzna wspomina, jaką ją widział, będąc dzieckiem. Prawda jest nieuchwytna. Fania objaśniała to synkowi: nie znamy człowieka, który żyje obok nas. Czasem nam się zdaje. Lepiej wiedzieć, że nie znamy. Tym mniej wiemy, im bardziej ten drugi przypisany jest do swej roli. Matka, żona, młoda Żydówka. Podskórnie dużo więcej. Wszystko, co najistotniejsze, było poza tym, co zdarzało się naprawdę. Jakieś młodzieńcze marzenia, niespełnienia, rozczarowania. Smutek, trudny do przegnania. Pamięć o obietnicach, które życie rozdało nam u progu, a później porzuciło.
Matka długo pokornie znosi codzienność. Ma uśmiechniętą twarz, staranną fryzurę, ładne sukienki. Przyjaciółkę, siostry, męża i syna. Pewnie nawet dużo mniej wystarczyłoby, by żyć szczęśliwie. Tymczasem niedobór energii i woli życia daje o sobie znać. Mnie ujął epizod, w którym Fania w niespodziewanie dobrej formie zabiera swoich mężczyzn do restauracji. Odbiera syna ze szkoły, męża z pracy, promienieje. „Zrobicie mi przyjemność, wybierając najdroższe dania. Ja zapraszam”. Zanim kelner przyniesie zamówienie, czerń obezwładnia Fanię, odbiera radość, gasi.
Film jest melancholijny. Zdjęcia Sławomira Idziaka przenoszą depresję Fani na poziom poezji i piękna. Czy to dobrze? Tak, bo choć ten czarny potwór bywa często mniej efektowny i silniej ciążący najbliższym, to przecież nie o oddanie czerni tu chodzi, lecz o ocalenie. Więc i o miłość, bo ona ocala najskuteczniej. Wspomnienie syna o matce nie jest bilansem zysków i strat, raczej próbą zrozumienia i zaklęcia w opowieść. Może też po części wyjaśnieniem, skąd się biorą pisarze. Ale przede wszystkim – o tym, że opowieści są esencją życia. W nich przekazuje się siebie i zaklina pamięć o tych, których zapomnieć nie chcemy. Bez opowieści to niemożliwe – wszystko by zbladło, wypłowiało. Ostatecznie to, czego się trzymamy w największym mroku, to kilka zdań wyrwanych z opowieści. „Lepiej być wrażliwym niż szczerym. Ważniejsze byś okazał empatię niż niezłomnie tropił prawdę”.
Nie szafuję określeniem „arcydzieło”, bo nie. Natalie Portman wzięła na siebie kilka kluczowych wyzwań: jest producentką, reżyserką, scenarzystką i aktorką. Najlepsza jest w aktorstwie. Wystarczy, by polecić.
Opowieść o miłości i mroku, reż. Natalie Portman, Izrael 2015
czyli summa summarum takie sobie?
bo ksiazka byla b piekna!
Na mnie film zrobił wrażenie. Wciągnęła mnie postać Fani. Bo doskonale w niej widać, ile pozostaje nieodkryte. I to jak zapisują się w nas rodzice, albo my w dzieciach. Jak te odbicia osiadają w człowieku i wpływają na jego rozumienie świata. Mnie się podobało.
I słyszałam, że Amos Oz dał Portman błogosławieństwo na ekranizację. Ostrzegając, że rzecz jest karkołomna.
I jeśliby sądzić po tym, jak się ma film do pierwowzoru, to niedosyt jest oczywisty. Można obejrzeć bez tej literackiej miary. A po seansie po prostu powrócić. Przecież Oz to literacki gigant.
W filmie świetna jest Fania i mały smyk, Amos. Ojciec w ogóle nie przykuwa uwagi i jest tym słabszym ogniwem. Całość dość tradycyjna. Ale to dobrze.
Zobaczę, co mi zostanie po kilku tygodniach. Wczoraj siedział mi w głowie mocno.
Tak jak myślałam, że trudno będzie mi ocenić film, po lekturze „Opowieści…’. Właściwie to po obejrzeniu filmu zwizualizowałam sobie książkę. ‚Opowieść…’ jest tak piękną powieścią, że film może już być tylko miłym dodatkiem. Nie bez znaczenia jest oczywiście to, że Natalie Portman go zrobiła właściwie w całości. Dla niej z kolei mam tyle dobrych uczuć, to jak zagrała w ‚Leonie zawodowcu’ jako mała dziewczynka, ma u mnie ogromny kredyt zaufania. Nie wiem co by musiała zrobić, żeby go stracić :) Wykorzystała w stu procentach szansę jaką dostała od losu w postaci szczęścia, talentu no oczywiście jej ambicja i praca. Trochę żałuję, że może zbyt pochopnie oddałam książkę, ale może i dobrze, nie wiem, czy przebrnęłabym powtórnie przez to morze smutku. Podsumowując daję filmowi i Natalie w szczególności 10/10. :)
O, to piękna rekomendacja.
Nie wiem, ja po seansie może nie byłam skora do dziesiątki. Ale przeżycie bardzo pozytywne. Zwłaszcza Natalie jest tu bardzo na miejscu.
Piękna kobieta. Ale tak nieprzytłaczająco. Jednocześnie dziewczyna i mama. Nieuchwytna, choć dostępna na wyciągnięcie ręki. Mam w pamięci ją, gdy bije się po twarzy, gdy pokornie znosi wymądrzania teściowej. Gdy rozmawia – z siostrami, mężem, matką… Niczego się o niej nie wie. Może najbardziej otwarta była z przyjaciółką, której śmierć później opłakała. Albo przy synu. Opowiadała świetnie!
Zastanawia mnie, że oglądałaś, wizualizując sobie książkę. Trafne. Nie ma możliwości, by taki tekst wyczerpać. Ale nawet muśnięcie, o ile nie niszczy, jest czymś pięknym.
Wydaje mi się, że trochę uciekł mi starszy pan (Amos). Że niejedno mi umknęło, bo on same ważne rzeczy wygłaszał. Bardzo sentencjonalnie. Aż trochę może… literacko. Ale Natalie gra ok i ambitna z niej dziewczyna. Też ma u mnie duży kredyt. :)
Ooooo, to na pewno film dla mnie. Wstyd przyznać, ale nie czytałem książki. Kiedy piszesz o tej czułości i smutku, i mroku … Natalie kocham, nie tylko za Leona. Nieprzytłaczająco piękna kobieta – masz rację. Pozdrawiam serdecznie
Na pewno film dla Ciebie. :)
Też zauważyłam, że o książce Oza wszyscy mówią z niezwykłą estymą. Rany, no można nie znać. Ja czytałam na tyle dawno, że chętnie wróciłabym i czytałabym, czerpiąc z kinowej wizualizacji.
Obejrzałam odcinek Tygodnika Kulturalnego i tam recenzenci byli podzieleni. Znaczy – nie wszystko dla wszystkich.
Ja potwierdzam, że nie żałuje seansu.