con mucho gusto – 16. Tydzień Kina Hiszpańskiego

16.TKH

Jeszcze jedna, dwie komedie, a mogłoby się to skończyć alergią. Póki co – objawy się nie objawiły. Może zasymiluję ten romantyzm? Wyjaśniam: nie ma kom. bez rom. Jeśli więc z czegoś się śmiejemy, trzeba, by równolegle rozkwitało nam serducho. W jednym oku łza rozbawienia, w drugim łezka wzruszeń. Może takie jest moje szczęście, że kupiły mi się bilety na komedie romantyczne, a może w ofercie było 100% cukru w cukrze?

Całe 100% nie, bo jeden tytuł na pewno się wyłamuje. Doskonały dzień na latawce. Film wielu oszczędności. Jeden reżyser, trzech aktorów – w tym: nieletni syn reżysera i sam reżyser. Minimalizm środków, maksymalizm ról. Recha – warto zapamiętać, nie wiadomo, czym jeszcze się zajmie. Występuje również jeden niezbyt lotny żółty latawiec oraz wyobrażony potwór i pająki. Dzieje się tu tak niewiele, że wszystko pamiętam. Streścić jednak wcale nie byłoby  łatwo, bo raz – nie wiadomo, co jest jawą, a co się wyobraża, dwa – dziecko słucha opowieści, a opowieści w opowieści to już piętrowa wieżyczka o równolegle prowadzonych kondygnacjach.

Obejrzałam con mucho gusto, bo od pięcioletniego (?) chłopca trudno oderwać wzrok. Po prostu sobie jest, siedzi lub idzie za latawcem. Słucha i odpowiada twarzą. Towarzyszący mu Sergio to tajemniczy dorosły. Ktoś, kogo malec przywołuje z pamięci albo stwarza na nowo. Sergio jest uważny, bliski, taki, jaki powinien być dorosły, gdyby to zależało od woli dziecka. Ale też jakby z innego porządku. Z raną na plecach, w stroju do wspinaczki, może wiele lub nic. I tak sobie człowiek ogląda 70`, spokojnie, jakby nie o Hiszpanach to było…

 Jak zostać BaskiemJak zostać Katalonką

Inaczej w komediach. Hiszpański temperament daje do wiwatu! Tym bardziej, że w grze jest temperamentów kilka: baskijski, andaluzyjski i kataloński. Mowa o miłosnej historii między Andaluzyjczykiem Rafą a Baskijką Amaią. Jak zostać Baskiem. Sukces zaostrzył apetyt producentom, więc przygotowali (ciut słabszy) sequel: Jak zostać Katalonką. Kochają się i nadziwić się nie mogą swoim dziwnościom. Jak tu pożenić leniwą, południową Andaluzję ze skrywającym emocje Krajem Basków? A jeśli wmiesza się w to hipstersko niezależna Katalonia, to eksplozja śmiechu wyrwie nas ze słowiańskiej  melancholii na pewno. 

Pierwsze co fajne, to autoironia i prześmiewanie się z samych siebie. Możliwe dzięki różnorodności hiszpańskich typów, odrębności tradycji, ale i dzięki zmysłowi humoru i dystansu. Różności mogłyby przecież wieść na noże lub prowadzić do obrazy wielkiej i smętnej. Tymczasem jest słonecznie lekko. Film chętnie zadedykuję naszej nacji, w której ostatnio duszno i zasadniczo, aż gaśnie wiara, że biel z czerwienią mogą się nie gryźć. 

Drugie, co lubię, to obecność Carmen Machi. Aktorka Almodovara uskrzydlić może wszystko. Tu gra drugoplanową rolę Merche, zasymilowanej przez Basków Andaluzyjki, która ratuje Rafę z opałów, z radością wcielając się w rolę jego matki. Merche ma tylko na chwilę dać Rafie alibi, ale że zawsze lubiła aktorstwo, więc staje się przyszywaną mamą na dobre. Korzystając ze sposobności, uwodzi starego Baska, ojca Amai. Trzecie, co lubię, to właśnie postać Koldo. Co to jak kocha, to ucieka. Logiczne? Gdyby nie kochał, toby został, bo nic by mu nie groziło. A skoro… Para drugoplanowych bohaterów ujęła mnie bardziej niż tych, wokół których świat się kręci. Ale i Rafa, i Amaia wpadają w oko, są rezolutni, więc zabawni. Każde uparte na swój sposób.

Fabuła zmierza do tego, by dwoje ludzi, których wszystko dzieli, a którym biją do siebie serca, mogło się wreszcie spotkać i wybrać. Perypetii po drodze tysiąc. Nie spamięta się i może nie trzeba. Ale śmiesznostki hiszpańskie, z których każda jest zarazem powodem do dumy, zostają. To, że północ jest mniej obyczajowo liberalna i wiecznie protestująca, że każdy region mówi po swojemu, jada co innego i w znacząco różnych porcjach, że w Sevilli Wielki Tydzień jest teatrem, a Eskadi to kraina dziewczyn z grzywkami jakby ciętymi toporem, że żaden Bask nie postawi nogi na madryckiej ziemi. Trochę mieszam istotne ze zmyślonym, sądzę, że dozwolone.

Łatwy sex, smutne filmy

Łatwy sex, smutne filmy jest filmem argentyńskim. Z kilku powodów najbliższym mi spośród oglądanych. Dlatego choćby, że sięga po cudzysłów, czyli znak podwójności, ekwiwalencji i umowności. W Buenos Aires żyje Pablo, scenarzysta. Na co dzień nauczyciel (szkoła streszcza się w jednym zdaniu – Pablo oddaje uczniom prace: „Przeczytałem wasze wypracowania. Słabo, dzieciaki”). Z przekonania pisarz, aktualnie wymyślacz intrygi komedii romantycznej na zamówienie. Bagaż nieudacznictwa dźwiga z wdziękiem i całkiem świadomie. Przecież ani sztampowa historia miłosna, ani własne życie uczuciowe (rzuca go partnerka) nie są tym, czym powinny być. Jak dla mnie to wystarczający powód, by trzymać za niego kciuki. Niech się uda ta kom.rom. i niech się wszystko odwróci.

Już to, że istnienie opowiadacza przyprawia historię miłosną umownością, jest ocalające. Poza tym ta historia powstaje na naszych oczach i – jak poucza Pablo – składa się z klisz. Skoro to wiemy, to jakoś pryskają opory niedowiarstwa i … niech już sobie będzie. 

Oni muszą być trochę nie stąd: Marina i Victor spotykają się w Madrycie. Najłatwiej wymyślić ostatnią scenę, więc ona leci na początku. Odnajdą się, pogodzą i zanim coś się posypie, trwa „moment wieczności”, czyli są „na zawsze” razem. Ok, klisze następne: nieśmiały przyjaciel-fajtłapa, który ma jeszcze gorzej od amanta nr 1; przyjaciółka amantki, przebojowa, ale pomimo pozorów samotniejsza od Mariny; niespodziewany związek między tym dwojgiem z drugiego planu, po to, by plan pierwszy miał powód do zetknięcia… Czas odnalezienia, czas próby i rozstania, czas pustki w głowie opowiadacza. A gdy już będzie postawiona ostatnia kropka w scenariuszu, scenarzysta znajdzie impuls, by ożywić własną historię. Wystarczy otworzyć leżącą na biurku książkę, podrzuconą przez niegdysiejszą koleżankę. Jest ok. Może tylko tytuł nie bardzo mi się klei z filmem.

Ta noc jest moja

A jeśli chodzi o film Ta noc jest moja, to ja się z zaimkiem nie jednoczę. Konia z rzędem, kto uporządkuje tematy i wyprostuje zakręty. Na rozdzielenie wątków nie ma co się porywać, bo są same supełki.

Noc sylwestrowa w październiku. Trzeba ją nagrać dla telewizji. W izolowanym od zamieszek społecznych studiu zgromadzone są gwiazdy, gwiazdki i statyści. Gdybym tu wyliczyła, co się dzieje, nie brzmiałoby wiarygodnie. Wyliczę.

Młoda kobieta przechwala się bliznami i przynosi pecha. Matka z krzyżem-olbrzymem, najchętniej uciekłaby z gwiazdorem. Dwie wariatki polują na spermę Strażaka, by mieć haka na alimenty. Liszajowaty Yuri ma kompleksy i nie lubi przybranego ojca. Największym desperados jest autor tekstów piosenek, których piosenkarz nie chciał śpiewać. Może zabić, może uwielbić. Raz po raz spada ludziom na głowę kamera (klamot), bo kamerzystę rozkojarzają ładne dziewczyny. Nieśmiałemu wiatr w oczy i pożar w domu. Szaleje jakiś impresario. Jedzenie jest sztuczne, za łyk wódki słono się płaci. A Carmen Machi siedzi w wozie transmisyjnym do góry nogami.

Ale to niczemu nie przeszkadza. Też można obejrzeć con mucho gusto, byleby nie porywać się na racjonalizację. Nie chcieć za dużo rozumieć, nie wszystko śledzić, nie irytować się, nie pędzić myślami do jutrzejszych zadań. Wszak jest mañana, niech trwa. A kto ominął hiszpański tydzień, trudno, niech stosuje lokalne terapie.

Sexo fácil, películas tristes. Ocho apellidos vascos. Ocho apellidos catalanes. Mi gran noche. Un día perfecto para volar

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.