Subtelność pojawi się w polskich kinach latem. Krótko mignęła na przeglądzie filmów nagradzanych: WIOSNA FILMÓW. Zacznę więc od tego, kogo nagrodzono i za co. W Wenecji Fabrice Luchini zdobył za rolę sędziego Racine`a Puchar Volpi, a Sidse Babett Knudsen za rolę jego muzy, doktor Ditte, otrzymała Cezara. Gdyby istniała taka instancja, która honoruje aktorskie duety, tych dwoje miałoby spore szanse.
Wyznaję (by nikt mi tego nie zarzucił, bo przecież nie udaję bezstronności), że Luchini jest moim francuskim ulubieńcem. Pan Jourdin z Zakochanego Moliera, Germain, nauczyciel literatury w U niej w domu, Serge, aktor-mizantrop z Moliera na rowerze. Role są różne, Luchini ten sam. On nie z tych, którzy w jednym filmie są intelektualistami, w drugim szefami mafii, w kolejnym wyuzdanymi skandalistami. I nie o wąskim emploi tutaj mowa. Bo Luchini pewnie mógłby wyzwanie podjąć. Ale potrzeby takiej nie ma, skoro subtelną grą ma do przekazania ogromną skalę tęsknot, obaw, aspiracji i zagubień, w które wikłają się jego postaci. Gdy pierwszy raz oglądałam film, w którym grał, Luchini wydał mi się nieco karykaturalny. Z naiwnie bezbronnym uśmiechem, z powagą, która aż śmieszy, z niedoborem spontaniczności i luzu, bez genu gwiazdorskiej zgrywy, jakby amator. Tymczasem mistrz. Wchodzi w każdą ze znanych mi kreacji jak najprościej. Jak człowiek znikąd. Złamany, bo coś mu tam nie wyszło lub ugrzązł na mieliźnie. Z nadziejami, które wydają się na wyrost, więc nic dziwnego, że zamiast sunąć lekkim krokiem, włącza czujność i zgodę na ewentualną porażkę. Choć do końca, nawet z poczuciem własnej śmieszności, gra o najwyższą stawkę. Na przykład o miłość lub rację.
W Subtelności jest sędzią orzekającym w trudnym procesie. Po pierwsze: trzeba ustalić, czy aby na pewno ojciec przyczynił się do śmierci 17-miesięcznej córeczki. Po drugie: słyszy, jak o nim plotkują koledzy, więc czuje się rarogiem. Po trzecie: wśród ławników pojawia się Ditte, która podoba mu się bardzo (w której zakochał się przed kilku laty, lecz nie wywalczył jej wzajemności). I jak tu trzymać trzy sroki za ogon, skoro dopadło go grypsko?
Polski tytuł jest trafiony. Francuski, o ile nie ma podwójnego dna, odnosi się do sędziowskiego stroju. A w subtelności sedno.
Pojawiają się na starcie różne tropy, lecz nie mogą się wybić na plan pierwszy. Choćby motyw sądowej rozprawy. Tak wiele zależy od przysięgłych, a oni są przypadkowi. Ten ma gen podrywacza, tamten plotkarza, w dodatku sędzia esemesuje z ławniczką. Cienka linia wyznacza granicę procedur. Jeśliby ktoś pomyślał, że to francuska wersja Dwunastu gniewnych ludzi, musi zgasić oczekiwania. Tylko poniekąd. Sędzia Racine na spotkaniu z ławą przysięgłych wtajemnicza w ograniczenia. Dotrzeć do prawdy niełatwo. Zna ją oskarżony. Reszta jest domniemaniem. Chodzi więc o to, czy istnieje możliwość niewinności i o to, by zabrać głos w sprawie tego, co wolno a czego nie. Margines przypuszczeń można lekko zwęzić, ale nie da się go zmienić w szeroki trakt oczywistości.
Może więc jest to opowieść o teatralności sądowych procesów. Do pewnego stopnia – owszem. Córka Ditte, bezpośrednia siedemnastolatka, nazywa sąd sceną, co dziwi Racine`a. Nie oponuje jednak, bo czyż nie można tak nazwać sytuacji, w której z jednej strony mamy „widownię”, z drugiej przebranych w kostiumy występujących? I kwestie powtarzane ze zgodnością równą aktorskiej recytacji.
Można uznać, że jednym z tematów jest odmienność generacji. Ditte ma 45 lat, sędzia jest od niej starszy, oboje – choć budzą w sobie świeże uczucia – są z generacji niewiosennej, innej niż ich dzieci. Trzeba dodać, że nie tyle o wiek chodzi, co o galaktykę i orbity, po których ludzie krążą. Nastolatka emanuje takim luzem, bezpardonowością, spontanicznością, pewnością siebie i przenikliwością, że pozostaje tylko ustąpić jej pola. Bo choć nonszalancja, z jaką przerywa rozmowę, by odebrać SMS-a, może przyprawiać o zawrót głowy, jest znakiem czasu i jednak stemplem niepodważalnej racji.
Nade wszystko zaś film opowiada o pięknie subtelnej obecności, za którą tęsknimy, bo nadaje życiu sens. Historia miłosna, jeśli w ogóle można zakwalifikować relację między sędzią a panią anestezjolog do tej kategorii, jest utkana z delikatności. Paradoksalnie – w tym tkwi jej siła i ciężar. Zaczęło się, gdy Racine – po wypadku, na OIOM-ie – doświadczył czułych dotknięć i ciepłych spojrzeń opiekującej się nim Ditte. Subtelność nałożyła się na emanację piękna i kobiecości. Dotyk i jasna aura. Tylko tyle, za mało, by pozwolić sobie na snucie planów, a wystarczająco, by mieć w pamięci i to w tych często używanych skrytkach.
Los sobie stroi żarty, zbliża ze sobą tych dwoje i narzuca im ograniczenia. Rozprawa ma trwać tylko kilka dni, role, jakie w niej odgrywają, raczej utrudniają wskrzeszenie naturalnej relacji. Lecz nie doszukujmy się w Losie złośliwości, bo on się chętnie daje pokonać tym, którzy znajdą na to sposób. Sidse Babett Knudsen jest tutaj zjawiskowa i rozgrywa swoje bezbłędnie.
A naprawdę jej rola osadzona jest w drugim planie. Czekałam aż będzie mogła wybić się na plan pierwszy, lecz nawet wtedy, gdy mówi najgłośniej, mówi spojrzeniem, uśmiechem i sukienką z jasnej koronki.
Sukienka jest ważna, tak samo jak czerwony szalik Racine`a. Ditte twierdzi, że jest okropny, bo ekscentryczny, sędzia zaś, że to świetny kamuflaż – wszyscy patrzą na czerwień, on może za szalikiem się schować. Świetnie ograny rekwizyt. Podobnie jak wszelkie (wyłapałam kilka, węszę, że jest ich więcej) aluzje do biografii aktorów. Gdy mówią o swoich postaciach, dodają im coś od siebie (np. kopenhaskie korzenie Ditty).
Po seansie nie do końca wiadomo, o czym był film, bo żaden wątek nie zdobył rangi pryncypalnej. Nie będę więc upierać się przy historii Racine`a i Ditte. Ale wyszłam wzruszona subtelnością tęsknoty za kimś, kogo chcemy mieć przy sobie, bo jego spojrzenie nadaje wagę naszym czynom i myślom. Tym, że ta szczypta subtelności zmienia totalnie wszystko.
Subtelność (L’hermine), reż. Christian Vincent, Francja 2015
***
Taki traf, że piszę o filmach spoza głównego obiegu, lekko żałując, że gdy nadejdzie ich czas, wszystko, co napisałam pokryje już kurz. Taki los. Akurat to mnie porusza.
adnie napisalas. taka subtelnosc pozwala na wielosc zwiazków ;) sidse kobieca nawet w roli premiera (premierki? premirzycy?) w dunskim serialu, b zreszta dobrym. moliera na rowerze cieplo wspominam
tutaj film ma srednie notowania, takie typu trzy gwiazdki z pieciu a ile u ciebie?
wiosenne pozdr \ m
Widzisz, no a ja tej aktorki prawie nie znam (w Tuż po weselu miałam okazję widzieć i tyle). Luchini zaburza mi trzeźwość osądu, po prostu lubię na niego patrzeć. Ma taki typ ekspresji, który za każdym razem mnie dziwi. Skupiony na czymś, co ja bym odpuściła. Ale to właśnie ciekawe.
Oceniam wysoko, 8/10, ale to nie jest miarodajne. Może się też nie podobać. Subtelność relacji przekłada się na niedoakcentowane prowadzenie wątków. Można czuć różne niedosyty. Ja nie czuję. Poza słabością do Luchiniego wpłynęła na mnie aura dnia. Obejrzałam tego samego wieczora Opiekuna (Chronic). Ciekawy, ale trudny. Z niedomówieniami i z czymś, co mnie przytłoczyło. Byłam wdzięczna za tę nutę delikatności. Za spojrzenia (Racine`a i Ditte), za to, że drobne sprawy mają sens i nie muszą być dwuznaczne. Tak więc – obiektywna wycena filmu jakoś szczególnie mnie nie obchodzi. Obstaję przy ósemce. ;)
Wiosennie!
Luchini skradł moje serce w filmie ‚Molier na rowerze’, więc pozostaje czekać do lata na Subtelność. No i na ‚Hedi’. Pozdrawiam :)
Nie wiem, skąd ta Subtelność wyskoczyła. Znienacka. Niczego o niej wcześniej nie słyszałam albo tyle co nic, w sam raz, by nie zapadło mi w pamięć. To akurat dobre. Może szum nie będzie latem za duży – i przy Subtelności (8.07) i przy Hedim (26.08).
Pozdrawiam :)
Miałam napisać w czwartek po wyjściu z kina o pięknie subtelności, uroczym uśmiechu Ditte i o tym, że jest to kolejnym fantastyczny francuski film. Było już późno, więc odłożyłam wpis. A w piątek rano była informacja o zamachu w Nicei, a dziś o Turcji. I już nie miałam ochoty pisać o subtelności, kiedy dookoła umiera tyle ludzi. Pozdrawiam Tamaryszku i jak zwykle dziękuję za inspirację.
Oj, zrobiło się tak dziwnie. Niepokojąco. Diagnozy tego, w którą stronę zmierzamy wcale nie krzepią. Tragedie przestają być jednorazowym szaleńtwem, stają się symptomem, jakąś recydywą.
Jasne, że na tym tle subtelności bledną. Choć bez nich ani rusz.
Ale mi miło, że stara notka ma nowe życie.
Nie mogę się jakoś wziąć za Małe życie, które haustem przeczytałam już jakiś czas temu.