Żywopłot

Zywoplot

Literacka premiera drugiej połowy sierpnia. Trafił do mnie egzemplarz recenzencki i dobrze, że zdarzył się taki traf. Warto było poznać.

Kilka wabików: izraelska Nagroda Bernsteina, rekomendacja Amosa Oza i szum wokół recepcji książki w Izraelu (zakazy, stempel „niewłaściwego” wpływu na czytelników). Tym ostatnim nie należy się sugerować, bo to absurd i choć mówi co nieco o Izraelu, to prawie nic o książce. Natomiast Oza warto posłuchać (nawet jeśli to reklama na okładce). Rzeczywiście, Żywopłot to przede wszystkim opowieść o miłości, która rozkwita w ciągu kilku miesięcy w mroźnym Nowym Jorku (2002 – zima stulecia).

Spotkali się w obcym im mieście, bo tam, skąd pochodzą, los pewnie nie dałby im szansy. Liat jest Izraelką z Tel Awiwu, Hilmi – Arabem urodzonym w Hebronie. A więc miłość, której kontekstem jest splot zadawnionych sporów między nacjami, odwieczny i niewygasający konflikt. Przeszkody, które tam, w Tel Awiwie czy Ramallah, były namacalne (strefa okupacyjna, mury, strażnicy), na drugiej półkuli są żywopłotami rozrastającymi się w głowach. Z jednej strony – można dać się porwać narracji o namiętności i czułości, która unieważnia granice, z drugiej (i to jest najciekawsze) – granice to stemple mentalne i nawet oderwane od bodźców politycznych czy społecznych nie znikają. Zostaje to, co zaszczepiła w nas kultura, tradycja, filtr, przez który patrzymy na świat. Historia Liat i Hilmika ujęta jest w zimno-gorące szczypce. W głowach (przynajmniej w głowie Liat) pali się czerwona lampka, że to tylko tymczasowe. Emocje próbują ten szlaban złamać, nagiąć do pragnień czy przeznaczeń.

Powieść ma rytm trzech pór roku: jesieni, zimy (i nieśmiałej aż po maj wiosny) oraz lata. Jesień to dwa pierwsze dni, które przesądziły o spotkaniu i dopasowaniu się. Zima to pestka z przyległym miąższem. Lato jest skórką epilogu. Sięgnęłam po powieść Dorit Rabinyan tuż po lekturze opowiadań Elizabeth Strout (Olive Kitteridge). Stąd lekki szok termiczny. Amerykanka opowiada o prowincjonalnej codzienności ludzi, których życiowa ścieżka robi właśnie ostatni zakręt. Posługuje się przy tym narracją mistrzowsko zwięzłą, precyzyjną. Pisarka izraelska wciąga od pierwszych stron w żywioł młodości: wielkie miasto, uczucie jak grom z jasnego nieba, narracja bardzo subiektywna. Znaki zapytania towarzyszyły mi w części jesiennej: bo przecież zaskoczyła mnie rozlewność obejmująca dwa dni, z których pierwszy jest chodzeniem ulicami Nowego Jorku tam i z powrotem. Lekki sceptycyzm powrócił, gdy czytałam końcowe sceny na plaży – również niesamowicie rozbuchane. Oczywiście, temperatura zdarzeń jest na tyle gorąca, że usprawiedliwia taki wybór. Choć lakoniczność też zdziałałaby swoje.

Podkreślę: żywiołem Żywopłotu jest młodość. Wiek bohaterów (dobiegają trzydziestki), gorączka romansu, wybory rozstrzygające o całym dalszym życiu. Ale nie tylko to. Coś więcej, coś w sposobie pisania Dorit Rabinyan zachęca, by analogiczną młodzieńczość (zuchwałość i nieśmiałość jednocześnie) odkrył w sobie czytelnik.
Doris Rabinyan1Wyobrażam sobie, że Liat mogłaby wyglądać tak, jak autorka. Tropów autobiograficznych jest kilka: dedykacja, żydowsko-irańskie korzenie bohaterki i pisarki, miejsca bliskie im obu. Czytać należy tę powieść jednak jak fikcję.

Najbardziej ujęło mnie wyważenie tego, co prywatne i tego, co przynależy do społecznych diagnoz. O konflikcie izraelsko-palestyńskim co nieco wiemy. Rabinyan nie próbuje tworzyć fresku historycznego ani ujmować tematu panoramicznie. Skupia się na tym, jak sytuacja stymuluje zachowania bohaterów. Kłócą się, mają świadomość, że po powrocie do kraju nie zyskają aprobaty najbliższych, próbują zgadywać, co siedzi w głowach tych, którzy nie dają im szans. Samych siebie zaskakują tym, ile mogą poświęcić i tym, jak sztywnieją im poglądy, gdy służą konfrontacji z kimś, kto może je zaatakować.

Mam dwa ulubione fragmenty, oba konfrontacyjne, z mięsistej części zimowej. Pierwszy to świętowanie szabatu w izraelskim gronie Liat. Zataja swój związek z Hilmikiem, przychodzi sama, ale cały czas zgaduje, jak byłby tu przyjęty, co mogłoby go urazić i czym on drażniłby Żydów. Ucztują, przekomarzają się, dyskutują o tym, co w kraju, o „żydowskiej racji” i „arabskim zbłądzeniu”. Wspominają wojsko, bo każdy z obecnych odsłużył swoje w izraelskiej armii. I wiedzą, że główny problem to arabski terroryzm. Schronieni w żydowskich smakach, piosenkach, modlitwach i przekonaniach jak w kokonie.

Drugi – to kolacja w restauracji wśród arabskich przyjaciół Hilmika. Są oboje, ale Liat poczuje się dotknięta, gdy nie otrzyma wsparcia ukochanego. I choć Hilmi jest wyjątkowo empatyczny i jak to tylko możliwe – apolityczny, to przecież bliżej mu do poglądów brata Wasima niż do izraelskiej koncepcji dzielenia ziemi i budowania wszędzie płotów. A Liat idzie w zaparte, oburza ją apodyktyczność Wasima, odczuwa ironię Zajnab, komentującej, że niby oczywista jest nieznajomość arabskiego wśród Izraelczyków, bo bliższy jest im starogrecki i flamandzki.

Językiem, w którym porozumiewają się bohaterowie jest angielski. Wcale niemało jest jednak hebrajskich i arabskich przebitek. Sprawiały mi one dużą przyjemność. W melodię języka Rabinyan wpisuje tożsamość, atmosferę rodzinnego domu, swojskość (i odmienność).

Może to, co można odnaleźć w powieści Rabinyan, nie doda wiele nowego do publicystycznych analiz, niegdyś już przeczytanych. Ale pozwala przyjrzeć się jak konflikty społeczne osadzają się nam w głowach, jak trudno je w sobie przełamać. Co akurat dotyczy nie tylko sporu izraelsko-palestyńskiego, bo daje się dostrzec dużo bliżej.

„Tam, przed ekranem telewizora, oglądając weekendowe wiadomości, ja i moja siostra ścierałyśmy się z rodzicami (…) i oskarżałyśmy okupację o wszystkie kłopoty, obrzucając wyzwiskami prawicowy rząd i żydowskich osadników. Natomiast tutaj, w Nowym Jorku, mówiłam nagle ich językiem, broniłam Izraela, usprawiedliwiałam jego politykę. I ze wszystkich ludzi na świecie właśnie z Hilmim nie udawało mi się zgodzić w niczym. Nienawidziłam tego. Nie rozumiałam, dlaczego nawet my, bliscy sobie i kochający się ludzie, wciąż i wciąż ponosimy klęskę w miejscu, gdzie wszyscy doznają niepowodzenia od tylu już lat”.

Dorit Rabinyan, Żywopłot, Smak Słowa 2016

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.