KSIĄŻKA
Święta z Cybulskim. Zjawił się pod choinką i roztoczył charyzmę. Trudno powiedzieć, by go kiedyś nie było. Kto raz widział Popiół i diament, ten o Cybulskim pamięta. A teraz okazje do przypomnień są szczególne. Niebawem (8 stycznia) minie pół wieku od feralnego skoku do pociągu. Cybulski był tuż przed czterdziestką. Nie zestarzał się, w pamięci pozostanie Maćkiem Chełmickim. Postacią, która dała mu sławę i kompleksy.
Druga okazja, by pamiętać i na nowo odkrywać Cybulskiego to świetna książka Doroty Karaś. Biografia reportażowa – zasłyszany termin, uważam, że trafny. Nie jest to klasyczna monografia. Żywioł reportażu dostrzec można choćby w klamrze tworzonej przez pierwszy i ostatni rozdział. Oba noszą tytuł „Pociąg”. Chodzi o „ten” pociąg (Wrocław – Warszawa, 4.20) i wszystkie inne, do których wskakiwał spóźniony Cybulski. Ale też o pociąg, którym na pogrzeb do Katowic zjechała stolica i którym odjechała. „Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że jedziemy na pogrzeb najwybitniejszego Polaka” – zaczepiła Kalina Jędrusik ówczesnego ministra. W drodze powrotnej przytaknął. A przecież nie żegnali świętego. Cybulskim niejeden był znużony, zmęczony intensywnością, zamaszystością, nieustannym utrudnianiem rytmu pracy, jego własnym zmęczeniem sobą. Jakoś scalała się w nim jasność i mrok, siła przyciągania z odpychaniem.
Jak na reportaż przystało zaczyna się od „śledztwa” w sprawie podwójnej ceremonii pogrzebowej, wydłużonej trasy na cmentarz, budzika na grobie i fotografii, które to uwieczniają. O Cybulskim sporo wiemy. Ale Dorota Karaś szuka rozmówców, czyta, dopytuje na nowo, sprawdza naocznie. I naprawdę niejedno odkrywa. A czas goni i był to chyba ostatni moment, by spotkać świadków życia i rówieśników Cybulskiego. Autorka pracowała nad książką dwa lata. Przy wielu rozmówcach dopowiada, że już odeszli. Niedawno syn Cybulskiego i jego najważniejszy reżyser. W rozmowie w Tok FM, zapytana o selekcję materiału, stwierdza, że najradykalniej cięła anegdoty. Bardzo doceniam. Zwłaszcza, że Podwójne salto nie jest ich pozbawione, a wyobrażam sobie jak łatwo tu o przedawkowanie. Inna rzecz, że każdy rozdział rozpoczyna się cytatem z listu od wielbicieli, czystą groteską w roli kwiatka do kożucha. Szczególnego sensu w tym nie ma, wdzięk – owszem. Ulegam tej samej pokusie:
„Szanowny Panie Zbyszku (…), chcemy się dowiedzieć, gdzie mamy się udać, aby zostać czymś w rodzaju jakiejś aktorki, czy trzeba mieć ukończone LO, czy dałoby się bez tego (…). Nie mamy nadziei, abyśmy mogły zrobić karierę tak prędko jak Claudia Cardinale”. „Szanowny Panie! (…) Zamieszczony autograf na zdjęciu nie zadowala mnie, ponieważ kolekcjonuję autografy i pisma oryginalne, a nie fotokopie”.
CYBULSKI
Co mnie zaskoczyło lub co dotarło do mnie ze szczególną intensywnością:
1. Ziemiańskie pochodzenie Cybulskiego. Myślałam, że – jak Maciek Chełmicki – był warszawiakiem z krwi i kości. Tymczasem jego genealogia sięga kresów. Majątek dziadków leżał nad rzeką, na której drugim brzegu rozciągała się Rumunia. Zasobność, koneksje, przywiązanie do tradycji. Jedynie pradziadek-Ormianin pasował do wizerunku, do typu urody pana Zbyszka. Jasne, że takim rodowodem nie było co się po wojnie afiszować.
Tu ciekawa jest postawa Cybulskiego wobec oficjalnej linii politycznej. Nie był w żadnej kontrze, raczej ponad ideologią. Przyjmował ją chyba tak, jak się diagnozuje smog, niby niezdrowy, ale do szafy się przed nim chować, byłoby stratą czasu. Studia rozpoczął w 1949, wraz z dyktatem socrealizmu. I znów – choć obyczajowość jego pokolenia trudno określić mianem konserwatywnej, to jednak zawsze bardzo się liczył z religijnością i zasadami rodziców.
Dwunastoletni Zbyszek wraz z bratem Antonim zostali na początku wojny rozłączeni z rodzicami. Otrzymali wiadomość o ich śmierci, a potem – po siedmiu latach – odnaleźli się. Dziewiętnastoletni Zbyszek pisze do nich listy, przygotowuje rodziców na to, kim się obaj z bratem stali. Niesamowite, jak bezpośrednie i szczere (s.75). Podobno również później, gdy jako dorosły wracał do domu, z matką zdarzało mu się przegadać całą noc.
2. Zdziwiła mnie wszechstronność działań, zwłaszcza w młodości. Był roztrzepany, spontaniczny, o skłonnościach do idealizacji. Czytał i dawał w prezencie Małego Księcia. Jakim cudem potrafił być zarazem super zorganizowanym twórcą drużyny harcerskiej (w Dzierżoniowie), odpowiadać za istnienie teatru Bim-Bom, dbać o swych aktorów jak najlepszy opiekun (narzucający gdy trzeba morderczy rygor) – tego nie pojmuję. Z tej wszechstronności, oczywiście, najbardziej przypadł mi do gustu epizod trójmiejski, czyli czasy teatrzyku Bim-Bom.
3. Miłość do sportu. Nieodwzajemniona. ;) Miał taką idée fixe, że aktor potrzebuje sportu jak ryba wody. Sport uruchamia ciało, daje naturalność ruchu, wspomaga grę, jakby oczyszcza kanał improwizacji. Zarządzał, by wszyscy (w jakikolwiek sposób mu podlegli) stawali do zawodów. Sam był pierwszy na starcie, ostatni na mecie. Może upodobanie do szermierki nie budzi moich zdziwień. Zabawne natomiast jest to, że kochając sport, miał mnóstwo kompleksów związanych z ciałem. Nogi za krótkie, za białe, tyłek za duży etc. Legendą stało się jego chodzenie na plażę w szlafroku, by nie odsłaniać dolnej partii ciała. Oj, wytykali mu to liczni. Zwłaszcza ci, którzy podśmiechując się z jego nie najlepszej dykcji (niewymawianie nosówek), mawiali o nim „Stary Polak z tako nisko dużo dupo”. Polskość to dla niego było człowieczeństwo, wiec chyba równie często można było od niego usłyszeć „cześć, starenia”, jak i motywujące: „Stary, bądź Polakiem!” (=okaż serce).
4. Nerwica natręctw. Zdziwiła, ale też uzasadniła impulsywność scenicznych zachowań (np. Maćka szukającego naboju w hotelowym pokoju). Wiecznie sprawdzał, czy czegoś nie zostawił, podnosił rozrzucone przedmioty. Przylgnęło to do niego tak, jak inne „mitotwórcze” gesty i rekwizyty: plecak, buty, czarne okulary, blaszany kubek z powstańczej menażki.
5. Intensywność i jej przemiany. O młodzieńczych latach Cybulskiego czyta się zachłannie, z fascynacją. Coś w nim płonęło. Żarliwość, dowcip, scalanie ludzi, bycie w dwójnasób. Jeden z rozmówców Doroty Karaś mówi, że gdy się dosiadał do towarzystwa, unieważniał dotychczasowe tematy, narzucał własny. Było to naturalne i akceptowane. Do czasu. Albo coś się w nim zmanierowało, albo pogubił się, zmęczył, staczał boje z przyklejonym wizerunkiem… Człowiek bez domu, człowiek z pociągu, uzależniony, nadużywający, mogący w każdej chwili rozwalić wszystko. Oczywiście, to uproszczenie. Nie jest tak, że białe przenicowało się na czarne. Może tych białych i czarnych nitek w osnowie było cały czas tyle samo, a po prostu wyczerpywała się percepcja otoczenia. Ktoś potrzebował snu i regeneracji… Cybulski spalał się gorączkowo: „Ty nie śpij, żyj”.
Z tej intensywności charakteru czy temperamentu brał się styl gry. Wytykano Cybulskiemu brak dykcji i warsztatu. Rzeczywiście, nie potrafił powtórzyć wyćwiczonej sceny. Za każdym razem wchodził w nią całym sobą, dodawał nowe. Dlatego film, nie teatr.
To, kim był Cybulski, zawsze będzie niepełne, jeśli nie wspomni się o ludziach z jego otoczenia. Same barwne ptaki. Upływ czasu dodaje im kolorów.
***
Więc jeszcze raz o tym, o czym każdy wie, ale co trzeba koniecznie powiedzieć głośno. Najlepiej słowami Holoubka, w których jest odrobina patosu – kto jak kto, ale Gustaw-Konrad może sobie na nią pozwolić.
„Gdyby z ekranu naszych czasów pozostał wyłącznie on, wiedzielibyśmy o nas więcej niż z kronik wydarzeń i uczonych ksiąg”.
Może to nie najściślej moje czasy, ale i dla mnie Cybulski jest teraźniejszością dzięki kilku filmowym postaciom. Wyliczam jak on sam w hotelu Monopol, gdy zapalał kieliszki ze spirytusem (de facto z benzyną):
* wyrzucony na śmietnik historii Maciek Chełmicki z Popiołu i diamentu,
* tchórzliwy Wiktor Rawicz partnerujący Krafftównie w Jak być kochaną,
* romantycznie zakochany Jacek szukający swojej róży w Do widzenia, do jutra... (Mały Książę to ulubiona książka Cybulskiego),
* Alfons Van Worden w magicznej podróży po Hiszpanii z Rękopisu znalezionego w Saragossie,
* komiczny Staszek w przygodach włoskiego żołnierza w okupowanej stolicy – Giuseppe w Warszawie.
A jednak to były czasy…! Jak się żyło i w jakiej kompanii…!
Dorota Karaś, Cybulski. Podwójne salto, Wydawnictwo Znak, Kraków 2016
Książki nie czytałem – z pewnością przeczytam.
Do Twoich postaci dodałbym Kowalskiego – Malinowskiego z „Salta”. Dla mnie ta postać to alter ego Cybulskiego, który ciągle sprawiał wrażenie jakby mocował się sam ze sobą…..
Swoją drogą kiedyś próbowałem Go przypasować do bohaterów naszej kinematografii, tych którzy powstali po Jego śmierci. Kogo mógłby zagrać zamiast…..?????
Aha. I jeszcze chłopaka z Pociągu Kawalerowicza. Salto musiałabym sobie przypomnieć. Tak, te późniejsze role często były ogrywaniem tego, z czym się Cybulski kojarzył. Tchórzliwy Rawicz z filmu o Felicji też był rewersem Maćka z Popiołu...
Są też role, które minęły go, choć było blisko. Np. rola w Zaćmieniu Antonioniego. Nie mógł, to go Alain Delon zastąpił. A w ogóle to całe szczęście, że pisząc tamaryszka, wertuję jeszcze książkę, bo wiele odczytań musiałam prostować. Np. zapamiętałam, że dzień przed śmiercią dostał z Ameryki zaproszenie do roli Kowalskiego w Tramwaju zwanym pożądaniem. Bardzo się tym rozemocjonowałam, bo jakże to tak, Cybulski zamiast Marlona Brando! No ale nie. Brando zagrał u Kazana 15 lat wcześniej, a Cybulski miał wziąć rolę w teatrze tv. Niemniej jednak, to by mogło być ciekawe.
Tak samo pomyłka z Jaruzelskim. To znaczy prawda, że generał był od niego 4 lata starszy i blisko spokrewniony. Dziadek Wojciecha i pradziadek Zbigniewa byli braćmi. Więc Wojciech Jaruzelski był jego wujem. A ja sądziłam, znów przez nieuwagę, że kuzynem. Bo był kuzyn imiennik. Oj, mówię Ci, z tą genealogią to zwariować można. Trzeba mieć kwadratową głowę. Albo normalną, ale posprzątaną. :)
Wymieniłam pięć ról, tyle ile zapalonych kieliszków w Popiele i diamencie.
Koniecznie do przeczytania! Pozdrawiam :)
Przeczytałam z prawdziwym zainteresowaniem i naszła mnie refleksja, że może dlatego żył tak intensywnie, bo czuł, że ma mało czasu i nie może go przespać. Jakoś z dużą dupo nigdy mi się nie kojarzył, aż wygooglowalam zdjęcia.
:)) Na fotkach prezentuje się bardzo dobrze. Tyłek w normie. Może „dużo bo nisko”, a to już „fakt subiektywny”. Cybulski tak czuł.;)
Moim zdaniem najlepsze zdjęcia to te w roli Maćka Chełmickiego albo prywatne z motocyklem. Mieli najpierw na spółkę z Kobielą piaskową eshaelkę, a później indywidualnie, Cybulski czerwoną jawę. A! I jeszcze w Pociągu wygląda Cybulski zniewalająco. Niech sobie tam gadają, niech sam w siebie nie wierzy. Wygląda zupełnie dobrze.
Masz rację, że Cybulski to przede wszystkim Maciek z Popiołu i diamentu. Świetnie reprezentował dylematy tamtego pokolenia, co z resztą podkreślał Wajda. A ja zapamiętałem go jeszcze z jednego, mojego ukochanego filmu – Do widzenia, do jutra – tym razem u Morgensterna, z muzyką Komedy. Perełka! :). Książkę spróbuję zdobyć.
Fajna ta książka, bo z jednej strony mówi o tym, co znamy (a już inżynier Mamoń odkrył, że lubimy, co nam się kojarzy – nie tylko piosenki). Z drugiej – okazuje się, że wiele można uzupełnić lub całkowicie przemeblować. Lekko, lecz z ciężarem gatunkowym.
I ja lubię tę gdańską opowieść. A jednym z zaskoczeń – albo takich uświadomień spóźnionych – było to o sentymentalnej aurze lat 50. Romantyzmy, misie, cytaty z Exupery`ego. Jawność wzruszeń. Schowało się to później głęboko i bezpowrotnie. Pozdrawiam :)