Opowieść o dojrzewaniu. W warunkach niecieplarnianych. Z kilkoma kłodami w życiowej scenografii. Z księżycową poświatą.
Księżycowe światło, obecne w tytule, bierze się z opowieści Juana, który małemu Chironowi wyjaśnia, że ono zabarwia na niebiesko. Czarni chłopcy w blasku księżyca są błękitni – powiedział ktoś. Czarnym chłopcem jest główny bohater, Chiron, wychowywany samotnie przez nieodpowiedzialną matkę. Blue jest kolorem smutku. Ale też inności, introwertyzmu, samotności. W tym kolorze można zanurzyć Chirona jak w Atlantyku, w którym uczył się pływać.
Czy samotność wyostrza świadomość tego, kim się jest, czy zagłusza? Oczywiście, sprzyja introspekcji, kumuluje myśli, nie resetuje ich zabawą i beztroską. Ale znów – nie daje szans na konfrontację, na poczucie wspólnoty, wymianę energii. Pytanie w zawieszeniu. Obie te sprawy – samotność i tożsamość – w filmie Barry`ego Jenkinsa są kluczowe. Chiron dorasta bez ojca, ale zastępuje mu go miejscowy diler narkotyków, wrażliwy i empatyczny Juan, który otwiera przed nim dom i daje życiowe rady. Jedna z nich dotyczy tego, by wiedzieć, kim się jest i nie pozwolić, by wmówili nam to inni.
Inność będzie miała m.in. kontekst gejowski. Nie sposób nie zauważyć, ale nie bardzo mnie ten aspekt interesuje. Gdy Chiron jest dzieckiem, odrzucanym przez rówieśników, ściągającym na siebie ich agresję, nie ma to przecież nic do rzeczy. Wrażliwość i wycofanie są poza orientacją seksualną, choć zwyczajowo przypisuje się je mniejszościom. Uproszczenie, za którym nie pójdę.
Ta historia ma trzy rozdziały i trzy aktorskie wcielenia w rolę główną. Reżyser stosuje twardy montaż z wyciemnionym kadrem. Odgradza części i epizody. Ale buduje mosty. I tak: w rozdziale „Little (Mały)” w ostatnich sekwencjach Alex R. Hibbert zostaje zastąpiony przez Ashtona Sandersa, a w rozdziale „Chiron”, wkracza już Trevante Rhodes, najstarsza wersja bohatera. Ta postać to centrum filmu, wszystko się na niej skupia i w niej rozgrywa. Świetnie, że aktorzy wpisali się w bardzo spójny portret. Zewnętrznie podkreśla to filmowy plakat, na którym twarz ma zarazem patchworkowy, jak i osobniczy zarys.
W każdej twarzy uwagę przykuwają spokojne, lecz smutne oczy. Wymowne bardziej niż język, bo Chiron jest milczkiem i wołami trzeba wyciągać z niego informacje. Dlaczego Chiron jest „inny”? To, że wychowuje go matka, której świat kręci się wokół kolejnych szans na działkę narkotyków, nie naznacza go chyba szczególnie. Akcja rozgrywa się w biednej dzielnicy Miami, więc nieopodal muszą być chłopcy o podobnym pochodzeniu. Kryterium społeczne niewiele może wytłumaczyć. Najchętniej zostanę przy tym, że to sprawa charakteru – nieśmiałości, unikania bójek, przyjęcia na siebie roli ofiary i niekomunikowania siebie. Co oni tam wszyscy razem mogą o nim wiedzieć? Kiedyś Juan, potem tylko jeden kolega go rozumie. Kevin. Ale ten, choć podobny, lepiej się zna na kamuflażu. Stanie przeciw Chironowi, żeby udawaną odwagą zakryć swój strach.
Powraca echo nauk udzielanych Chironowi przez Juana. Można decydować o tym, kim chce się być. Tworzyć swoją tożsamość. Teza lekko na wyrost, ale Chirona zainspiruje. Dotrze do niego ni stąd ni zowąd, gdy upokorzenie będzie ponad miarę. I choć taka skrajna metamorfoza jest dramaturgicznie ryzykowna, to wypada przekonująco. Wszystko w tej opowieści – w jej pierwszej i drugiej odsłonie – jest przekonujące. Do czasu, gdy zacznie się rozgrywać etap trzeci.
Dorosły Chiron, choć łączy go z przeszłością jakaś aura, powiedzmy: moonlight, jest kimś, kogo się nie spodziewałam. Jakby kierowała nim potrzeba ucieczki przed sobą. To, kim ostatecznie się stanie, nie zostało jeszcze przesądzone. Im bardziej jest sam, tym wie mniej. Problem z trzecią częścią wiąże się nie tyle z postacią bohatera, ile z tym, jak rozegrane są sytuacje, w których bierze udział. Słowem: pęka scenariusz. Przynajmniej takie były moje pierwsze wymienione po seansie uwagi. Zdublowane wrażenie fałszu, dosłowności i zbytecznych wątków.
Postać Juana zniknęła w części pierwszej. Powraca natomiast matka i przyjaciel z dzieciństwa. Aktorka grająca matkę (Naomi Harris) dostała nominację w oscarowym starciu o najlepszą drugoplanową postać żeńską. Szanse byłyby większe, gdyby tę rolę rozpisano z większym sensem. Wiarygodności nie podważam, różnie w życiu bywa. Ale jeśli „zła mama” jakąś rolę odgrywa, to już ta „nagle dobra mama” nie przekonuje ni w ząb. Niepotrzebnie uwagę zawłaszcza. Nie wiem, skąd się ta historia wzięła, czy ma jakąś życiową inspirację, której reżyser-scenarzysta trzyma się uparcie, czy co? Pytam, bo nie rozumiem, po co to domykanie historii. Wszystko, co dzieje się między Kevinem a Chironem w tej restauracyjce w Miami jest takie… Z jednej strony przewidywalne. Jak piosenka z grającej szafy, której słowa tłumaczą, co się dzieje, gdyby ktoś przespał kawałek filmu. Z drugiej strony – właśnie zaskakujące, jakby reżysera zastąpił mniej utalentowany dubler. Tyle pięknych niedomówień jest w dwóch pierwszych rozdziałach. Została z nich tylko nieśmiałość Chirona. Dobrze, że choć to. Bo Chiron, w złotym łańcuchu, ze złotą szczęką, w innym muzycznym klimacie i z odmienioną pozycją społeczną, jest wciąż niepewnym siebie, ale sobie wiernym, cichym chłopcem.
Moonlight to film doceniony wszechstronnie. Wygrane Złote Globy (w kategorii dramat, tej, w której nie startował La La Land) i osiem nominacji do Oscara. Akurat chłopca i młodzieńca wcielających się w Chirona pominięto. Za nich trzymałabym kciuki. Bez dwóch zdań słuszne jest zauważenie montażu, zdjęć i muzyki. Zwłaszcza muzyki, za którą odpowiada Nicholas Britell. Wcześniej nie kojarzyłam nazwiska, ale czas to zmienić. Britell ma na swoim koncie muzykę do Opowieści o miłości mroku i do Big Short.
Gdybym znów coś zakręciła i niejasne było, czy jestem na tak czy na nie, to dookreślam. Warto zobaczyć i posłuchać. Zapadają w pamięć smutne oczy i błękitna poświata. Nie jest to jednak mój faworyt na film stulecia. Ani nawet na film miesiąca. Zobaczyć trzeba, bo tylko w ten sposób uwierzy się w rzecz niebywałą: w modę na wkładanie sztucznych zębów. Dwa przypadki w tym temacie to już moda (Toni Erdmann i duży Chiron).
Moonlight – reż. Barry Jenkins, USA 2016
Gdyby ten film źle się zaczął a dobrze kończył – i nie mam tu na myśli losów bohatera tylko kunszt filmowy – wyszedłbym z kina z poczuciem dobrze spędzonego czasu. Niestety jest dokładnie odwrotnie: dwie pierwsze części budują piękną, wiarygodną historię a trzecia rozwala to wszystko w drobny mak. Zastanawia mnie tylko za co chcą dać Oscary temu filmowi….
Nie aż tak! Czas na pewno nie zmarnowany! Oscary to rzecz wtórna, ale jeśli to za dwie pierwsze części, które są niezwykłe. Zadziwiająco skromne. Skupione na chłopcu, który przyciąga tajemnicą i skupieniem. Niewiele zdarzeń, każdy epizod ma więc swoje znaczenie, montaż wzmacnia wrażenie, że ta historia to migawki z życia. Od chłopca i od chłopaka oczu nie można oderwać. To wszystko ok.
Co do części trzeciej – zgadzamy się, że słabsza. Też nie w tym sensie, że coś się nie powinno zdarzyć albo coś powinno a się nie zdarzyło. Może tym razem te migawki z życia (kilka epizodów, które mają wytłumaczyć, kim jest Chiron) przestają wystarczać. Co innego wcześniej. Tam była szkoła/rówieśnicy i obcy w tym świecie Chiron, nieprzystający. Dorosłe życie musi wyglądać inaczej. Ale to, co dostajemy, to za mało. Rozmowa z chłopcem od narkotyków, rozmowa z mamą, rozmowa z Kevinem. Dręczy mnie, że nie umiem uchwycić tej nuty, która mnie drażni.
Niewykluczone, że jest nią skumulowanie inności w byciu gejem. Bo historia zmierza do tego, że cały sekret tkwi właśnie w tym. I ok. Tylko zdawało mi się, że inność Chirona jest wielowymiarowa. Że noc z Kevinem to nie jest żadna odpowiedź. Jeśli chodzi o mnie, to w tym sęk.
Albo scenarzysta stracił wenę albo się czegoś przestraszył. Masz rację: dwie pierwsze części są ujmujące i niezwykłe w swej prostocie przekazu. Na trzecią chyba zabrakło pomysłu…
Ja się z Wami nie zgadzam, trzecia część też jest piękna. Wiem, co może przeszkadzać – zmiana poetyki. Wchodzimy w rap, aktor grający Chirona jest wielkim mięśniakiem, niepodobnym do poprzednich wcieleń, zmienił się, a zarówno on, jak i Kevin bardzo się postarzeli. Może zbyt prosta jest ta analogia z jego przyszywanym ojcem, że stał się taki sam jak on, prawie dosłownie – kolczyki, złote zęby, wypasiona fura, złota korona w samochodzie. Jednak sposób w jaki pokazano jego spotkanie z Kevinem jest niesamowity. Wszystko na takich subtelnościach i niedomówieniach. Jak aktor grający dorosłego Chirona pięknie gra to pragnienie, jak się jednocześnie boi z nim zdradzić, jak z tym czeka na odpowiedni moment, bo obawia się, że wszystko straci. Te emocje buzują w każdym momencie rozmowy, podczas piosenki z szafy grającej wyjątkowo, a my patrzymy na Kevina i też nie wiemy co z tego ma znaczenie, czy ten telefon był ważny. Pięknie jest to rozpisane, łącznie z tęsknym spojrzeniem na morze nocą i z pełną czułości ostatnią sceną.
A co do matki w ostatniej części – poszła na odwyk, ale przecież nie zmieniła się, nadal emocjonalnie szantażuje syna, nadal egoistycznie chce być dla niego najważniejsza. Chociaż padają ważne słowa, a syn ją przytula, to nie mam wrażenia, że już wszystko w tej relacji zostało uładzone. Z pewnością terapia pozwoliła jej dostrzec, że nie była dobrą matką, ale tych lat nie można wymazać. To widać w sposobie w jaki Chiron unika rozmów z nią, jej telefonów, że na wyświetlaczu jego komórki nie figuruje jako mama, tylko Paula.
Ten film ma co najmniej wątki autobiograficzne. Reżyser i scenarzysta Barry Jenkins, choć nie jest gejem, sam dorastał w latach 80 na Flordzie, a wychowywała go uzależniona od narkotyków matka. Także postać Juana ma swój odpowiednik w rzeczywistości.
Dzięki. Mam jeszcze niedookreślony stosunek do tego filmu. Podoba mi się poetycka aura niedomówień. Inność (nie tylko bohatera, który takim odmieńcem się czuje, ale i oryginalność, niesztampowość filmu). Mogę się mylić z tą trzecią częścią i kiedyś to odszczekam. Tak jak np. moje pierwsze odczytanie Młodości Sorrentino mija się z dzisiejszym.
Ale jednak. Drugi plan mnie nie zachwyca. Nie tylko Paula, także ci dobrzy ludzie (Juan i Teresa). Być może jednak główna postać nie jest tak pobieżnie wykończona, jak mi się zdawało. To, że stał się kimś, kim wcale nie chciał (dilerem) sprawia, że dobra rada Juana – by wybrać siebie takiego, jakim chce się być – nie zawsze się sprawdza. Ale jednak czasem tak. Więc mamy ten przyjazd do Miami, tę nieśmiałą otwartość i być może próg czegoś nowego. Ale do sceny w restauracji jeszcze nie mam przekonania. Poza tym film w miarę oglądania zawęża mi się, nie rozszerza. Ok, życie takie jest, że z tysiąca tematów zostaje przy nas tylko kilka. Póki co mam dystans.
zgadzam się z Anną powyżej .. jak dla mnie to właśnie trzecia część jest niesamowita ..i przewrotnie myślę, że to ona przyniosła filmowi Oscara .. a szczególnie rozmowa w restauracji .. i to jak została zagrana i sfilmowana .. trzyma w napięciu emocjonalnym .. to co wspomniałaś ‚ Niewykluczone, że jest nią skumulowanie inności w byciu gejem.’ moim zdaniem właśnie dlatego .. i ten kontrast silnego zewnętrznie Chirona (której potrzebował aby przetrwać w więzieniu na pewno) i nadal niezwykłej wrażliwości wewnątrz .. nie wiem czy jest to dobrze znane gdzie indziej ale wsród ludności afroamerykańskiej temat gejowski jest szczególnie trudny i jest mnówstwo uprzedzeń i dyskryminacji .. nie jestem pewien czy ten temat jest dobrze znany poza Stanami a myślę, że dodał wymowy temu filmowi i znalazł uznanie jako odważny temat u Akademii
Peregrino,
co ja mogę powiedzieć… Że to dobry film. Choćby dlatego, że dobrze mi się pamięta. Coś ciekawego zostało wykreowane. Zapadło mi w pamięć. Bardziej do mnie trafia aura niż historia. Historia ok, ale … Niby ma to, co lubię. Kilka scen niepozornych i nie do zastąpienia. W tej chwili przychodzi mi na myśl ta, w której Little ucieka przed chłopakami albo ta, gdy Chiron się przełamuje i robi w klasie demolkę… Morze i lekcja pływania. Duże smutne oczy chłopca. Jakoś z tej trzeciej części pochodzą te mniejszej wagi. Subiektywnie.
Wierzę, że Oscar zwłaszcza za część trzecią. I to właśnie z tych powodów, które wspominasz. Nabieram przekonania, że powinnam zobaczyć jeszcze raz i się przekonać. Bo tak jak jest teraz, to myślę, że mądrze z Anną prawicie, ale jest jakaś szyba i choć Wam wierzę, to nie widzę tego samego.
Może w tym myk, że homoseksualność wśród Afroamerykanów pewnie trudna do eksploracji. Za to poza tą przestrzenią jest czymś tak często naświetlanym, że aż nadto.
Pozdrawiam serdecznie! Pewnie wąchasz i chłoniesz wiosnę, co? Dla miłośnika kwiatów (i estety) to pewnie czas zagęszczonych wrażeń. :)
napiszę troszkę na gorąco a potem może dopiszę jeszcze …myślę, że każdy z nas odbiera film poprzez swój pryzmat .. i tak jak Oscary pomimo, że są nagłaśniane na cały świat są mimo wszystko ‘głosowane’ tylko przez Akademię i dużej mierze są lokalne dlatego czasem w świecie ich wybór może być nie do końca zrozumiały .. jak dla mnie rozmowa już dojrzałych mężczyzn w restauracji u Kevina tak trzymała w napięciu emocjonalnym kiedy patrzy się na każdy choćby najmniejszy gest i słucha się każdego słowa i intonacji .. te sceny z pierwszcyh dwóch części, o których napisałaś także zapadły mi w pamięć ale może to po prostu sprawa wieku, że jednak bardziej na mnie działały relacje już dojrzałych bohaterów już po doświadczeniach w ich życiu .. nic nie wiemy co dalej nic nie zostało rozwiązane jako diler Chiron nie ma przed sobą zbyt długiego życia większość nie przeżywa strzelaniny prędzej czy póżniej … ach tutaj na południu Stanów już lato jest i szkoda, że wiosna tak krótko trwała .. pozdrawiam ciepło
A ja to tak oglądałam, że zbyt jasne stało się to, co się stanie. Już ta grająca szafa z piosenką, która dopowiada, że ktoś na kogoś czeka etc. Nie bardzo mogę teraz iść w zaparte i się przy tym upierać. Ale mój seans tak się potoczył, że to było czytelne. Z tych poetyckich nieopowiedzeń dzieciństwa, doszliśmy do chwili – owszem, pełnej napięcia, ale jednak przesądzonej.
Magia kina. Oglądając to samo, Ty doświadczyłeś tajemnicy, prostoty i wiszącego w powietrzu ryzyka, a ja – finiszu niepewności, coming outu i splotu zerwanej nitki. Twoje wrażenia lepsze:)