Dunkierka

Do pisania o filmach wojennych podchodzę z nieśmiałością dużą, bo co ja tam wiem. Myli mi się, kto-gdzie-jak dowodził. Jakie strategie tworzą ukryte tło zdarzeń. Nie rozróżniam broni, pojazdów, samolotów. Nawet o znaczeniu bitew muszę coś doczytać (przed lub po). Dunkierka plasuje się na liście zdarzeń mi znanych, ale jeśli dorzucę coś od siebie, to nie po to, by zdawać test z historii. Opowiem o sile seansu najnowszego filmu Nolana, o torpedzie strachu, w jakiej na własne życzenie się znalazłam. 

Stawiam Dunkierkę wyżej niż Szeregowca Ryana, Przełęcz ocalonych czy Helikopter w ogniu. A przecież Spielberg, Gibson, Scott swej rangi nie tracą. Do innych wielkich filmów wojennych analogii nie przeprowadzam, choć można przy tej okazji jakiś klasyk sobie przypomnieć.

Bardzo zsynchronizowana opowieść. Równie zasadnie można by zacząć uwagami o muzyce, stronie wizualnej czy scenariuszu. Są sprzężone, wszystkie strefy działają równocześnie. 

Akcja rozpisana na tydzień, przełom maja i czerwca w 1940 – operacja „Dynamo”. Osaczone wojska alianckie – angielskie i francuskie (trzeba rozróżnić) – nie mają szans w walce z wrogiem. Należy więc ewakuować żołnierzy przez Kanał La Manche. Na horyzoncie plaży w Dunkierce mgliście „widać” ojczysty ląd. Dom jest niemal w zasięgu zmysłów, wzmacniając tęsknotę i bezradność. Siły zbrojne nie przysyłają na ratunek okrętów wojennych, czekających w gotowości na obronę Brytanii. Nadzieja w małych, licznych, łodziach i jachtach. A żołnierzy na plażach Dunkierki są setki tysięcy. Jakie szanse ma każdy z nich, by być uratowanym? Im ich więcej, tym nadzieje na życie mniejsze. 

Wiadomo, że wielka ewakuacja stała się symbolem „zwycięskiej porażki”. Na francuskim brzegu porzucono broń i wcale niemałą liczbę poległych żołnierzy, na brzeg angielski dotarło ich 338 tysięcy 226. W jednej z końcowych scen, gdy wchodzą do pociągu, którym pojadą w głąb lądu, niewidomy starzec wita ich słowami:
– Brawo!
– Myśmy tylko ocaleli.
– To wystarczy!
Napięcie między doświadczeniem przegranej i wygranej wpisane jest też w scenę czytania gazety. Jeszcze nie wiedzą, jaki będzie społeczny komentarz do ewakuacji, strach przed wstydem waży się z ulgą po totalnym zmęczeniu minionego tygodnia. Mnie się to rozdarcie nie udziela. 
Przeżyć – wystarczy. Wreszcie przestaję się bać, rozumiem tylko sen, w który się chronią, odreagowując piekielną, natężoną czujność. Film Nolana nie zajmuje się tym, co odłoży się w psychicznej pamięci. Wystarczająco dużo się zdarzyło, by ocaleni zapamiętali ekstremalne stany i reakcje.

Fenomenalne jest to, że scenariusz Nolana nie koncentruje się na żadnej spektakularnej historii. Można wybrać, który z bohaterów silniej zaanektuje naszą uwagę. Każdy, kto wchodzi w pole akcji, wprowadza swój los w grę. Gra zagarnia coraz więcej ludzi i coraz mniej daje im szans. Nie dowiemy się o tych postaciach zbyt wiele. Poza tym, że pod Dunkierką dotknęli śmierci, ostatecznie lub tylko czując jej przedsmak.

Dunkierka. 1

Skoro więc nie śledzę „przygód”, nie uruchamiam sentymentalnych kontekstów, nie mam wglądu w biografię, w relacje, w bagaż cudzy, to uruchamiam własny. Przez niespełna dwie godziny jestem nad Dunkierką w błękicie nieba i wody, w kabinie myśliwca z Farrierem (Tom Hardy), który traci kontrolę nad zasobami paliwa. Albo z Collinsem (Jack Lowden), lądującym na pełnym morzu, w stawiającej opór kabinie napełniającej się wodą. Albo na jachcie Dawsona (Mark Rylance), który kieruje się w stronę odwrotną do ucieczki. I trudno nie rozumieć, że wyciągnięty z morza żołnierz dygocze ze strachu (Cilian Murphy). Jeszcze gorzej: nie w myśliwcu jestem i nie na jachcie, lecz w zatapiającej się łajbie albo pod wodą, na której unosi się i za chwilę zapłonie warstwa ropy. Na mostku wśród tysiąca innych pod ostrzałem bombowców.

Dunkierka. 3

Scenariusz, który sygnalizuje potencjał bohaterów, ale za nim nie idzie, to ryzyko. Słusznie podjęte. Zmultiplikowanie bohaterów, wtłoczenie na plażę statystów, balansowanie między otwartą przestrzenią nieba, wody, piasku a klaustrofobiczną cieśnią kabin – potęguje strach. Kolorystyka obrazów – czasem błękit, często sinoniebieski, szary, beż i cała paleta ciemności. Operatorem jest Hoyte Van Hoytema, chciałabym zapamiętać. Muzycznie prowadził mnie przez seans Hans Zimmer. Nie umiem opisywać muzyki, ale kto wie, czy to nie główna siła, która wpędziła mnie w lęk. Swą monotonią narastającą. Cały czas sugerując jakąś eksplozję, ale w heroizm nie wchodząc. Właśnie osaczenie – czasem, przestrzenią, dźwiękiem jest tym, co działa silniej niż herosi i ich ewentualne tragizmy i heroizmy.

Jak powstawała Dunkierka? (materiał z vloga Na gałęzi)

Dunkierka

Dunkierka, reż. Chrstopher Nolan, Wielka Brytania &co, 2017

17 komentarzy do “Dunkierka

  1. Ojtam

    Nie przepadam za filmami wojennymi. Wciąż mam wrażenie, że choćby nie wiem jak się starano (reżyser, operator, dźwiękowiec), to i tak żaden film nie odda tego, co się czuje będąc na prawdziwej wojnie. Oglądając trailery pomyślałem, że nie stracę wiele nie oglądając także tego filmu. Ale po Twoim wpisie na Dunkierkę jednak pewnie pójdę. Do IMAXa. I po obejrzeniu jeszcze coś napiszę. Dla ciekawych pracy reżysera na tym filmie: https://www.youtube.com/watch?v=HThr9ZEcb08

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ojtam,
      mój wpis pestka, pozbierane wrażenia.
      „Na gałęzi” ma świetny materiał!
      Swoją drogą: skąd ten materiał? Ja ten link przenoszę na koniec tekstu.
      Nic nie dodaję, zobacz. Należę do tych, którzy mając do wyboru opowieść albo efekty specjalne, wybierają opowieść.
      A Dunkierka zrobiła kolosalne wrażenie. Efekty sfunkcjonalizowane. Opowieść jest, choć nietypowo prowadzona.
      Pozdrawiam :)

  2. Holly

    Dziękuję za recenzję, w której można wyraźnie wyczuć Twoje wprawne, krytyczne oko. Właśnie wróciłam z Dunkierki, zasiadłam nad tomem francuskiej historii okresu maja 1940 roku, aby pogłębić temat i nagle przypomniało mi się, że przecież Tamaryszek właśnie o tym filmie ostatnio pisał. Okazało się- jak zawsze znakomicie, ale ciekawe jest to, jak bardzo się różnimy sposobem widzenia filmu. Ty piszesz o „jak” a ja zwróciłam przede wszystkim uwagę na „o czym”. I tu pojawiają się dwa kierunki. Francuzi od kilku dni chłoszczą film, bo za mało o ich bohaterstwie-jedyny Francuz u Nolana ucieka z pola walki, podszywa się pod Brytyjczyka i próbuje za wszelką cenę uratować własną skórę. Przypadek? Nie sądzę. Francuzi w tym okresie to jedna wielka katastrofa, nie tylko nie byli przygotowani do wojny-technologicznie, militarnie i moralnie, ale też nie mieli żadnej ochoty walczyć. I tu Dolan miał rację. Ale nie jest to-wbrew pozorom- film o wojnie i być może się ze mną zgodzisz. To film o nas, o ludziach, o woli przetrwania, o ratowaniu się w warunkach ekstremalnych. Sporo w nim też na chwałę Brytyjczyków, może powstał, aby im poprawić samopoczucie po Brexicie? O wszystkich pozostałych zaletach filmu nie będę pisać, można o nich przeczytać w Twojej recenzji. Film jest znakomity-zgadzam się, pod każdym względem!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Holly, jak miło :)
      Ciekawie spojrzeć z francuskiego punktu widzenia. Rzeczywiście niewiele mają tu Francuzi do gadania, ale jest kilka scen, które pamiętam i które mi uświadamiają, że odczucia są inne. Raz: konkurencja przy wchodzeniu na okręt. „Tylko Anglicy!”. Zrozumiałe i jednak wkurzające. Trudno, by Francuz czekał na ostrzał, dlatego że ktoś stosuje zasadę „najpierw swoi” (jak widać zawsze kontrowersyjną). Dwa: rozpoznanie, że niemy żołnierz to Francuz i wystawienie go na pewną śmierć. To w ogóle mocna scena. Podobne ekstrema nie są pierwszyzną: sytuacja, w której wydaje się, że przeżyć można tylko kosztem kogoś. „My lub on”. Obie sceny obciążają Anglików, nie Francuzów. I jest jeszcze trzy: Kenneth Branagh jako komandor Bolton, spacerujący po mostku w tę i we w tę i nieodpływający w łodzi ratunkowej, by zostać i „pomóc Francuzom”.

      Jedna rzecz, o której nie myślałam, oglądając – że to na chwałę Anglii i niechwałę Francji. Może jako Polka mam zachwiane wyczucie chwały, bo mi się uruchamia, gdy dla ojczyzny wszyscy giną (gloria victis!). ;) A serio: może coś w tym jest, ale Nolan się broni, a ja mu oszczędzę tych wytknięć.

      I ten Francuz co się za Anglika przebrał to Damien Bonnard. :) Uruchamia całą gamę francuskich skojarzeń. Ostatnio widziałam go w filmie Alaina Guiraudie (W pionie). Nie rozwija tej potencjalności, którą wnosi, to prawda. Ale tak tu jest ze wszystkimi.

      Bo wciąż mi się wydaje niesamowite, że tyle rewelacyjnych historii – i tylu wspaniałych aktorów – zostało uruchomionych i nie wybrzmiało. No bo i Kenneth Branagh, i Tom Hardy, i Cillian Murphy, i nawet Mark Rylance (choć o nim jest najwięcej). Chciałabym w każdą z tych opowieści wejść bliżej. Ale super, że reżyser je ściszył. Tak, jak piszesz: film o woli przetrwania. Każdy ma życie do ocalenia, a wraz z nim swoją opowieść. Póki co, nie czas na wspominanie i plany. Byle przetrwać.

  3. czara

    Ten wpis i dyskusja tutaj potwierdza, że dzieła sztuki żyją pełnią życia zupełnie poza sobą. Nie chciałam się wybierać na Dunkierkę, ale bardzo poruszacie wyobraźnie. Tamaryszku, cytat, który wybrałaś jest w pewien sposób straszny, odsyła nas do jakiejś do nie tyle sensu, co esencji życia – czy „tylko przeżyć” to wystarczy? Może rzeczywiście w tak skrajnych sytuacjach, jest to wielki heroizm. Dziękuję bardzo za filozoficzne całkiem otwarcie tygodnia!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Czaro :)
      Esencja wymaga czegoś więcej. Fakt. Myślę, że nawet poza wojną po prostu trudno się na niej koncentrować, gdy jej brak. Filozoficznie mówiąc ;) – gdy wiemy, czym jest, ale nie znajdujemy tego w sobie, nie stać nas na to etc. No to jest to trwanie/gotowość, ale przede wszystkim zneutralizowanie pytań egzystencjalnych, żeby przetrwać. Może głupoty gadam? Heroizmem to nie jest. Wstydem też nie. Może po prostu doświadczeniem do zapamiętania, o ile się przeżyje. I służącym też do tego, by w spokojnych czasach zakłócać spokój wspomnieniem.

      Jak Holly potwierdza – o Dunkierce we Francji głośno. Bo dotyka. Dlatego może u nas bardziej „jak”, a u Was bardziej „o czym”.
      Pozdrawiam, nie zasypiaj :) Tak trzymać, jeszcze mocniej!

    2. czara

      Esencją życia jest przeżycie i reprodukcja przecież;) Szczerze mówiąc ciągle takie „wojenne” rozważania są dla mnie taką samą abstrakcją jak pytanie, co spakujesz, żeby lecieć na księżyc (które zadał mi mój syn dzisiaj;) Mam tylko jedno skrajne doświadczenie życiowe, kiedy przez dłuugą chwilę byłam pewna, że wokół mnie szaleją terroryści i jestem pewna jednego – przeżycie stało się praktycznie jedynym imperatywem.

    3. tamaryszek Autor wpisu

      No tak, Wisława… Tyle wiemy, ile dane nam było doświadczyć osobiście. Oczywiście, nie wdaję się w kruszenie kopii, czy imponderabilia nie są aby ważniejsze od przeżycia. Zawsze najlepiej łączyć jedno i drugie. Tu na szczęście sprawy się nie wykluczają. Hmmm, Czaro, pytanie było serio. Lepiej sobie to uporządkuj. Co zabierasz na Księżyc. Gdybyśmy leciały razem, to ja mogę coś wziąć w nadwyżce (dla Ciebie), a Ty dla mnie. :))

    4. czara

      Na księżyc? Jeśli lecę bez syna to proste – biorę coś do czytania, coś do notowania i smartfona! (i przybory do makijażu może jeszcze;). A Ty?

    5. tamaryszek Autor wpisu

      A ja bym jakiegoś syna wzięła. Może być Twój Hobbit. ;) Do konwersacji (chodzi o tę nutę filozofii i bezkompromisowości w zadawaniu pytań)
      Pięć grubych książek. Taki stawiam warunek, że jak przeczytam, to wrócę dobrać.
      Sukienki. Kawę. Tusz do rzęs i okulary (jedno i drugie, by lepiej widzieć).
      Laptopa nie, bo mogłabym nie zauważyć, że zmieniła się planeta. Więc notesy trzy grube.
      Kocyk do spania lub podsypiania (czyli wielofunkcyjny). I ten pakiet filmów, co go kupiłam przed NH i na NH (właśnie wróciłam).
      Same przedmioty pierwszej potrzeby. ;)
      Kiedy lecimy?

  4. PawełW

    Kino wojenne ginie. Obejrzałem ‚Dunkierkę’ i .. Gdyby zabrać technikę cyfrową, zwielokrotnianie osób, planów etc… król byłby nagi. Zero pomysłu, realizacji.
    Polecam „Bitwę o Anglię” rocznik 1969.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Serio? Piękny film. Oczywiście, może przegrać w rankingu wg jakiegoś konkretnego kryterium. Być może. Na pewno warto pójść za impulsem i obejrzeć inne obrazy z tego gatunku, np. Bitwę o Anglię. Co nie zmienia mojego przekonania, że Dunkierka jest świetna. I to wcale nie dzięki cyfrowej obróbce. No niemożliwe, że tego nie widzisz! Choć wcale nie musisz, oczywiście. Ale nie mogę podjąć dyskusji, bo zbyt ogólne to „zero pomysłu”, skoro właśnie pomysł niecodzienny.

  5. Stanisław Błaszczyna

    Bardzo dobry, oryginalny film – świetnie zrealizowany.
    To, że rozkłada naszą uwagę nie na jednym bohaterze, a na grupie ludzi, jest tutaj jego zaletą. Wydaje mi się, że wynika to ściśle z reżyserskiego zamysłu, by ukazać wojnę jako machinę miażdżącą ludzi, a z drugiej strony – by uświadomić nam, że przy odrobinie szczęścia można się było tej hekatombie wymknąć.

    Film jest świetnie zrealizowany technicznie, a jednocześnie nie gubi tego pierwiastka „ludzkiego”, co zdarza się często innym superprodukcjom, w których rozbuchana widowiskowość przytłacza i robotyzuje bohaterów – i gdzie forma staje się w końcu ważniejsza od treści.

    Nolan jest reżyserem „totalnym” (w najlepszym tego słowa znaczeniu) – i tylko właśnie dlatego „Dunkierkę” można uznać za tak wieki jego sukces (zwycięstwo).

    PS. Zarzut o „technikę cyfrową” jest według mnie zupełnie nietrafiony, bo właśnie w „Dunkierce” efekty komputerowe ograniczono do minimum – nagrywając wszystko na taśmie 70mm.
    (Można się tego dowiedzieć choćby z linku, jaki załączony jest na końcu tekstu.)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Amen! Kino wojenne – zapewne nie zawsze, aczkolwiek chętnie – lubi sięgać do jednostkowych dramatów. Dzięki temu kataklizm narasta i tym, co ludzkie (spektakularny, budzący empatię los), i tym, co nieludzkie (bezwzględność wojennej hekatomby). I rzecz jasna jedno nie jest z definicji lepsze od drugiego. Tak sobie myślę, jak bardzo niesamowity był los Gibsonowskiego Desmonda Dossa, i z jak innej materii utkana jest Dunkierka

  6. małgosia (guciamal)

    Dziękuję, bardzo dziękuję, stokrotnie dziękuję. Gdyby nie Twój wpis nawet do głowy by mi nie przyszło, aby film obejrzeć. Tymczasem poszłam i od pierwszej sceny filmu przepadłam. Nie wiem, czy to jest argument przemawiający na korzyść filmu, czy nie, ale od pierwszej chwili czułam się tak, jakbym tam była; na plaży, we wraku, na statku. Jakże dobrze rozumiałem tego Francuza, który nie chciał schodzić pod pokład. Od pierwszej chwili zaczęłam się bać, a ręce zaciskałam na poręczy fotela. I ten strach tkwił we mnie aż do chwili dotarcia na brytyjską ziemię. Nie jestem znawcą kinematografii, ale ten film jest wg mnie zrobiony świetnie. Pomysł, realizacja, muzyka. Też uważam, że to ona w dużej mierze stopniuje napięcie. Czy przeżyć to dużo, czy mało. To chyba zależy też od tego, za jaką cenę. Choć trudno dyskutować o cenię, jeśli śmierć zagląda w oczy. I trudno oceniać, jeśli samemu się tego nie doświadczyło. Taką gamę emocji wywołał we mnie ten film, że na długo pozostanie w pamięci. I jak Holly uważam, że choć film o wojnie, to w zasadzie niekoniecznie, to film o sytuacji człowieka w ekstremalnej sytuacji. Jedni wyrzucą zbędny balast, a inni popłyną pod prąd narażając się na pewną śmierć i oczywiście chcemy wierzyć, że i my też byśmy tak się potrafili zachować, co daj Panie nigdy nie będzie nam dane. Dzięki raz jeszcze. Myślę, że chętnie za jakiś czas obejrzałabym ponownie, mimo, a może właśnie dlatego, że tak mną wstrząsnął. I jeszcze taka refleksja- film z założenia „chyba” wojenny, gdzie nie ma ani kropli krwi, ani jednej urwanej kończyny, żadnych rozprutych bebechów, a robi wrażenie dużo większe, niż gdyby w takowe sceny obfitował. To dopiero jest umiejętność.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Proporcje moich zasług urosły niemal do rangi reżyserskiej. :)
      Oj, Gosiu, emocjonalnie nakręcam się, czytając. Rzeczywiście, nie ma wnętrzności. Nie ma? No nie ma. Wielu dodaje, że nie ma też unaocznionego wroga. Niemcy poza kadrem, są tylko ich pociski i bomby.

      Niewiele dodam. Ale przytakuję temu, co napisałaś. Mnie też towarzyszył strach. Aż się zdziwiłam, że Tobie też. No ale właśnie w tym rzecz, że boisz się indywidualnie, pomimo że inni przeżywają film równie silnie (zgodnie z tym, jak kieruje nami reżyser). To ma analogię do tej wielości bohaterów bez lidera.
      Dziękuję za komentarz. Pozdrawiam :)

  7. iskraiskra

    W „Malarce gwiazd” do której przeczytania zachęcam w jednym z fragmentów jest wyostrzona esencja życia- nie krzywdzić i kochać. Myślę że w sytuacji nagłej kiedy znajdziemy się oko w oko z napaści a włącza się nam instynkt życia- a więc ucieczka, chęć przetrwania. Natomiast kiedy wiemy ze umieramy i jest to proces w pewnym sensie długotrwały zastanawiamy się nad tym jak przeżyliśmy nasze życie. Czy kochaliśmy i nie krzywdzilismy.

    Odpowiedz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.