Każdy ma swojego Barańczaka, jeśli tylko chce go mieć. Gdy czytałam komentarze pod poprzednim wpisem, pomyślałam, że jest to jakiś wytrych. Co nam przychodzi do głowy jako pierwsze, gdy pada nazwisko Barańczak? Peregrino mówi: piękne tłumaczenia dobrej anglojęzycznej poezji i podrzuca link do wiersza Johna Donne`a (TU). Też niegdyś pisałam o poznanych dzięki Barańczakowi wierszach Roberta Frosta (TU) i Emily Dickinson (TUTAJ). Liritio wspomina przede wszystkim tłumaczenia Szekspira, ale cytuje też świetne humorystyczne streszczenie szekspirowskiego Króla Leara. Wzięte z Biografiołów, gdzie można znaleźć „Podstawowe utwory W. Szekspira, przystępnym sposobem streszczone i dla celów mnemotechnicznych w formę wierszowaną przyodziane”. Przytoczmy Jego wersję Romea i Julii (niech się chowają ściągowe portale!):
Rody Werony: wraży raban.
Młodzi: hormony.
Starzy: szlaban.
Mnich: lekarstwem zielarstwo?
Finał: trup grubą warstwą.
A ja w rozkroku. Bo trochę mnie korci, by postawić na ulubione wiersze Barańczaka. Albo na to, po co sięgałam ostatnimi czasy. Bawiłam uczniaków jego żartami z Pegaza… Bo wiecie: czasem można mieć już dość tych samych nazwisk. I wtedy z pomocą przychodzi pan B. Proponuje odświeżenie literackiego panteonu dzięki sprytnej anagramowej sztuczce. I tym sposobem do podręczników wskakują: J.H.Nocnosikawka, Wicek „Imci” Mazda, Łucja Lizusowski czy Flops Delato. Po bliższym rozebraniu okazują się starymi znajomymi, ale efekt świeżości wart jest gry. Tak, to Jan Kochanowski, Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki i Leopold Staff. A rozpoznacie, kto się czai pod anagramem G. Widrwitz-Colombo, K.Makaron-Ocipina, Iwan M.Ulituj lub Heiki Cwyszenkeiner?
Nie dalej niż kilka miesięcy temu sięgałam do Edwarda Leara, Ogdena Nasha, Morrisa Bishopa z Fioletowej krowy. I do świetnego eseju „Jak tłumaczyć humor Szekspira?” (z tomu Ocalone w tłumaczeniu). Barańczak bierze w nim na warsztat pierwszą scenę z Romea i Julii i przygląda się różnym wersjom translatorskim. Od tej „najwierniejszej”, linearnej, poprzez doceniane przez niego wersje poetyckie, aż po własną, która właśnie ów immanentny humor Szekspirowi pozostawia. Oczywiście, wiem, że zarzucano Barańczakowym tłumaczeniom mocne naznaczenie osobowością poetycką tłumacza, i że broniono tłumaczeń wcześniejszych czy późniejszych. Jasne, ja ich nie zwalczam. Ale zawsze wybieram Barańczaka.
Jeśli mam wskazać jedno, co najsilniej kojarzy mi się z Barańczakiem, będzie to Tablica z Macondo i wpisane w ten esej credo. Zostawię więc na drugim planie tłumacza, humorystę, poetę, człowieka domagającego się społecznej prawdy i sprawiedliwości…., a wybieram eseistę i literaturoznawcę. Profesora. Bo jeśli ktoś potrafił mnie przekonać, że literatura ma sens, że czytanie i rozmowy o literaturze miewają wartość metafizyczną (a przynajmniej sięgającą głębiej niż naskórek), to był to Barańczak. Wszystko, co najlepsze w tej dyscyplinie, kojarzy mi się z Nim: błyskotliwość, jasność wywodu, docenianie paradoksu i kontrapunktu, wielowarstwowość, erudycja, wnikliwość i lekkość, dowcip i dyscyplina. Hmm… pamiętam jakby to było wczoraj, gościnny wykład Barańczaka na poznańskiej filologii… Uszy mi płonęły i chyba wyrosły z nich jakieś antenki, bo cudem i intuicją rozumiałam o co chodzi, choć człowieka z fatalniejszą dykcją to długo by ze świecą szukać.
Ale: Macondo.
Zaczyna się od obserwacji dróg w stanie Massachusetts. Ściślej: od samochodowych tablic rejestracyjnych, które w Ameryce (no, nie tylko) mogą być przypadkową składanką cyfr i liter lub tekstem wybranym przez właściciela wozu. Ten drugi przypadek oznacza, rzecz jasna, dopłatę i podporządkowanie się pewnym regułom. Barańczak humorystycznie komentuje potencjał motoryzacyjnych komunikatów. Uwierzysz? Sześć-siedem liter (bez znaków diakrytycznych) daje niezwykłe szanse. Od ekspresywnych oznajmień i deklaracji (niekiedy autoironicznych), po hasła wywoławcze odnoszące się – np. – do kultowych piosenek czy innych znaków pokoleniowych, bądź cudnie metaliterackie oznajmienia w rodzaju: A PLATE czy REAR (tablica, tył).
Barańczak obserwator i humorysta szybko wskakuje w rolę interpretatora. Oho, można by bez liku wymieniać jego gruntowne analizy literackie, ale wystarczy przeczytać komentarze do samochodowych tablic, by zrozumieć, ile znaczy wprawny odbiór komunikatu. A nie trzeba czekać dłużej niż dwa akapity, by Barańczak zajął się tworzeniem własnych twórczych wariantów, po polsku. Od razu przy tym tłumacząc swój zamysł i potencjał tkwiący w tekście. Tym szczególnym okazuje się napis ON JEST, będący tyleż poezją (tak, bo ustanowiony regulaminem urzędów „motoryzacyjnych” warunek oryginalności i podporządkowania dyscyplinie językowej jest warunkiem tożsamym z zasadami poetyki) co manifestem wiary w sens słowa.
Pamiętacie bezsenność i plagę niepamięci w Macondo? Metoda Jose Arcadia, by na karteczkach zapisywać nazwy rzeczy i wyjaśniać, do czego służą, miała moc ocalenia. I była tyleż pragmatyczna, co metafizyczna właśnie, bo pomagała zapamiętać to, co najłatwiej upłynnia się z zasobów świadomości: kim jesteś, jak brzmią fundamentalne zasady i to, że Bóg jest. Słowa Marqueza można sobie przypomnieć, sięgając po cytowany na tamaryszku w kwietniu fragment Stu lat samotności (TUTAJ).
Barańczak wybiera zaimek „ON”: zwięzły i wieloznaczny. Może odsyłać nas (przynajmniej) do trzech adresatów. On to Drugi Człowiek, Świat i Transcendencja (Bóg). Trzy punkty odniesienia. Trzej sprzymierzeńcy i „kłopotliwi przyjaciele” jednocześnie – „bez których nie moglibyśmy przeżyć ani dnia, ale których obecność stwarza nam co chwilę nowe nierozwiązywalne problemy”.
Chodzi o to, by wierzyć, że „ON JEST” i starać się wejść z NIM w dialog. Jest w tym coś z gry, ale też z całkiem serio podjętego poszukiwania sensu. Rzecz jasna: nie chodzi tylko o uzasadnienie dla rocznej opłaty za użytkowanie spersonalizowanej tablicy rejestracyjnej (wówczas 40 $). Ani o to, by pisać z nadzieją na uważnego, inteligentnego Czytelnika. Ani o to, by nieustannie pamiętać, że „ja” jest tylko jednym z wielu głosów, równoważnym z głosem Innego. Ani o to, by liczyć się z obecnością Absolutu (i liczyć na tę obecność). Hmm… chodzi raczej o wszystkie te sensy naraz.
„Przez swoją zwięzłość, tablica rejestracyjna jest emblematem wiersza lirycznego: chodzi w niej o to samo, o sztukę zmieszczenia maksimum znaczeń w ograniczonej liczbie znaków. Ale czy na tej samej zasadzie wiersz nie jest emblematem życia, którego sztuka sprowadza się również do wtłoczenia maksimum sensu w ograniczoną liczbę lat?”
„Nasz potrójny adresat jest już dostatecznie udręczony i znudzony wielogłosym chórem świadomych i nieświadomych agentów Nicości. Nie należy mu zawracać głowy jeszcze jednym bezkształtnym odwzorowaniem bezkształtu, jeszcze jednym pustym odbiciem pustki. Jeśli chcemy zwrócić jego uwagę, możemy to uczynić tylko w jeden sposób: mówiąc zwięźle i sensownie. Czas wyznaczony na audiencję jest krótki (…).”
Byłoby mi miło, gdybyście zechcieli dorzucić Wasze pierwsze (lub te najsilniejsze) Barańczakowe skojarzenia.
cdn.
***
Jakem tamaryszek nigdym tu stosików nie wywieszał(a). A wiadomo, że stosiki książek na blogach o literaturze to norma. Dziś wyjątek: sesja zdjęciowa moich (zdjętych z półki) Barańczaków.
* Tuzin wydanych przez wydawnictwo W drodze Szekspirów w Jego tłumaczeniu. Czerwony i zielony wytarmoszone, bo poddane szkolnej obróbce. Oraz Sonety Williama Sz. (150).
* Stosik tłumaczeń poezji anglojęzycznej (Robert Frost, Seamus Heaney, Thomas Hardy, Philip Larkin,… Emily Dickinson wywędrowała ode mnie)
* Z tej samej kategorii, ale osobno wymienię: antologia siedemnastowiecznych metafizyków angielskich (tu tkwią korzenie mojej skłonności do paradoksów, przyswojonej i uświadomionej dzięki Barańczakowi).
* Dorzucam jeszcze Brodskiego, choć uściślę, że w tomiku są wiersze spolszczone przez troje tłumaczy.
* Antologia angielskiej i amerykańskiej poezji nonsensownej (Fioletowa krowa) i szaleństwo słowiarskich żartów pana Stanisława, czyli tom Pegaz zdębiał.
* Trochę marnie się prezentuje poezja samego Mistrza: zbiór 159 wierszy, pogryzmolony notatkami, nie do pożyczenia, dwa cieniutkie ostatnie tomiki: Podróż zimowa (do pieśni Schuberta) i Chirurgiczna precyzja.
* Rzecz o poezji Herberta, chyba filar jakiejkolwiek dyskusji o tym poecie: Uciekinier z Utopii. (Książki o Białoszewskim, niestety, nie mam).
* Eseje o tłumaczeniach i o warsztacie tłumacza – Ocalone w tłumaczeniu.
* Książki najgorsze – recenzje wybitnych dzieł grafomańskich. ;)
* Zaufać nieufności. Osiem rozmów o sensie poezji oraz Tablica z Macondo. Osiemnaście prób wytłumaczenia, po co i dlaczego się pisze.
* I jeszcze książka-przewodnik po Barańczaku Krzysztofa Biedrzyckiego (Świat poezji Stanisława Barańczaka).
Aneks:
Warto się rozejrzeć, dużo strun poruszyło odejście Barańczaka. I warto nie przegapiać. Zauważyłam, że mój wpis (nieświadomie) zgrał się z postem na blogu Adama Szostkiewicza o Poecie w krawacie. Odsyłam. I że notkę poświęciła Barańczakowi również Virginia. Polecam.