Archiwa tagu: filozofia

Lailonia

Leszek Kołakowski, 13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2015

Sięgnęłam „interesownie”, czyli zawodowo, ale warto bezinteresownie ten tytuł przypomnieć. Jasne, że pewnie wielu zna. Ze względu na autora, którego Mini wykłady o maxi sprawach, Czy diabeł może być zbawiony albo Moje słuszne poglądy na wszystko wpadły w niejedno czytelnicze oko, a skoro wpadły, to gdzieś tam, w którejś podocznej warstwie nadal tkwią. Znany na wyższych szczeblach nauk filozoficznych, z ciekawą biografią i po prostu renomą w intelektualnym świecie, jest Kołakowski zarazem kimś, kto sięga po formy przewrotne, literackie, na pewnym wygłupie oparte. 

Mówię „wygłup”, choć bajeczki mają swoje drugie, trzecie dno. I zawsze są o czymś istotnym, nawet jeśli trudno jednym zdaniem określić o czym. Ja sobie pookreślam, bo nie piszę pracy badawczej tylko bloga, więc z założenia nie będę łowić sensów wszystkich – takie zadanie odebrałoby mi cały impet.
13 bajek... OkładkaPierwsza sprawa: Lailonia. Kraina, której nie znajdziesz na żadnej mapie ni globusie. Próbowali tego bracia z pierwszej bajki, życie tracąc na szukanie. Skutek żaden. Lailonia istnieje w innej przestrzeni. Może być kostiumem, spod którego wyziera rzeczywistość polskich lat 60. Może być światem mentalnym, z tysiącem umownych zasad, które wywrócone na nice wyglądają dziwacznie, ale nie mniej dziwne są te, które akceptujemy z nawyku. Umowność jest względna. 

Dziś dopatrywanie się w tych historiach aluzji do PRL-u nie jest konieczne. Bajki bronią się bez tego. Są zwariowane i absurdalne. Zwięzłe, ale rozbudzające wyobraźnię i łączące konkret z abstrakcją. Czytając, nabieramy dystansu. Przede wszystkim do tego, co z przyzwyczajenia uważamy za oczywiste. Kołakowski usuwa nam grunt spod nóg. Stąpamy po grząskich piaskach krainy, w której ktoś chowa twarz do kuferka, dziurawi globus, walczy z naleśnikami, przegrywa z własnym garbem, który się usamodzielnia, eliminując nosiciela.

Po pierwsze: ukłon w stronę 35-letniego wówczas Autora, który łączył pisanie dzieł naukowych (filozofia XVII wieku czy filozofia egzystencjalna) z formą trochę popularyzatorską, trochę niezobowiązującą. Właśnie to uciekanie przed morałkiem jest tu czymś najcenniejszym. Po drugie: mariaż absurdu z logiką. Jak to jest zrobione?! Jak to możliwe, że fantazja, której nie brakuje pomysłów i racjonalnych wywrotek, jest zarazem tak „logiczna”?! To nie magia, cuda czy inne senne prawa tu panują, lecz te same, którym wierzymy, gdy po przebudzeniu uznajemy, że z grubsza wiadomo, dokąd i po co? A Lailonia przypomina, że to, co wiesz, tylko się zdaje.

Zanim przejdę do ulubionych, wspomnę, kogo tu można spotkać. Jest Gyom, który chce być kimś innym niż jest, Tat, marzący o sławie (z bylejakiego powodu), Nino, co nie używa twarzy, żeby wciąż była nieskazitelna. Pigu, któremu córka Memi napytała biedy. (Tu dodam, że imiona nie są przypadkowe: „Memi” w języku starolailońskim jest to czasownik oznaczający: „jeździć brawurowo na małym różowym słoniu bez ucha, potrząsając zarazem chorągiewką bladoniebieską z jedwabnej wstążki i kręcąc młynka palcami krwiście polakierowanymi”; śliczna Memi bawiła się często w ten sposób i stąd jej przezwisko). Rio, który ze wstydu, że nie pamięta koloru oczu ukochanej, zmalał doszczętnie. Król Hanuk, chcący zapewnić poddanym długowieczność i dający się zwieść dość pokrętnym receptom, w wyniku których naród wyginął. I Ditto wierzący w złośliwość rzeczy martwych, i Lina, wierząca w ich niewinność. Etam, któremu od niedojrzałych (kradzionych!) gruszek rozrosła się czerwona łata na spodniach – a przecież nie wiadomo, jak duża może być łata, by była dodatkiem do spodni a nie nimi… 

Trzy historie lubię najbardziej. Zacznę od trzeciego miejsca na podium, potem wzwyż.

Jak bóg Maior utracił tron
Ubi i Obi, wyrabiacze kulek kauczukowych, żyli w mieście, w którym obowiązywały prawa boga Maiora. Kto ich nie przestrzegał, temu groziło piekło, kto był posłuszny, miał gwarancję raju. Prawo brzmiało: „Trzeba wiedzieć, że to wszystko, co dla ludzi znajduje się na dole, dla boga znajduje się na górze – i odwrotnie – to, co dla ludzi znajduje się na górze, dla boga jest na dole”.

Wszyscy nawzajem zapewniali się, że tak właśnie myślą. „Kiedy więc, na przykład, nauczyciel mówił w szkole dzieciom, że strumienie płyną z góry w doliny, to od razu dodawał: „Ale dla boga płyną one z doliny w góry”. A kiedy ktoś oznajmiał, że zejdzie z mieszkania na dół kupić zapałki, dodawał zaraz, że dla boga zejdzie on w górę. Mówiąc, że ptaszek poleciał w górę, należało zaznaczyć, że dla boga poleciał on na dół itd”. Aż w Obim coś się przełamało i uparł się, że coś jest po prostu na górze i ku powszechnej zgrozie nie chciał się wycofać. „Co na dole, to na dole! Co na górze, to na górze! I już! Jak na dole, to nie na górze! Jak na górze, to nie na dole! I już!” Do piekła trafił, gdzie było zimno i wilgotno (!). A Ubi i inni do nieba. Mieli tam nakaz bycia szczęśliwym. No… i co? Pławić się w szczęściu na siłę, wygasić wątpliwości i empatię dla odrzuconych? A co z wolnością? Choćby miała być tylko prawem do wyboru kary. Jak sugeruje tytuł – Maior abdykował. A ludziom czas jakiś plątało się w głowie od wolności, ale jakoś się w niej odnaleźli.

Opowieść o największej kłótni 
Bracia byli trzej, najstarszy, średni i najmłodszy: Eino, Aho i Laje. Pierwszy miał swoje zdanie, którego się trzymał, drugi pewność, że jest inaczej, a trzeci był niezdecydowany, więc balansował między racjami. Wyruszyli w drogę, długą i niebezpieczną, trzymali się razem, by nie dać się pożreć złu. Droga się rozgałęziła i mogli dalej iść prosto, w lewo lub w prawo. Szukali szczęśliwego miejsca do życia. Każdemu z braci zdało się, że prowadzi do niego inna droga. Pierwszy wymusił, by poszli za nim (prosto), drugi uległ, ale marudził, że to pomyłka, trzeci wciąż niczego nie wiedział na pewno.

Nigdzie nie jest tak, by człowiek nie myślał, że gdzieś mogło być lepiej. Średni brat – trochę na złość – wyruszył, by dotrzeć do rozstajów i pójść na prawo, tak jak podpowiadała mu intuicja. Wieść niesie, że zginął. Najstarszy wciąż był pewien, że jego wybór był jedyny i nikt inny nie miał racji. A Laje, ten najmłodszy, co wciąż się wahał, wyruszył w drogę, by szukać lepszego świata. Nie na złość, ale dlatego, że nadszedł czas, by szukać i wybierać. Hmm… nie wiadomo, czy był to wybór szczęśliwy. Kto wie, co lepsze: uwierzyć, że to, co się wybrało jest dokonane i nie gdybać, czy jednak pielęgnować zrywność do dalszej drogi?

Oburzające dropsy
Była sobie rodzinka. Każdy miał swojego bzika. „Gia lubił palić poobiednie cygaro, siedząc w fotelu z pióropuszem na głowie. Taki już miał zwyczaj i nie było w tym właściwie nic dziwnego. Ludzie mają różne przyzwyczajenia i nie powinno się nad tym wydziwiać; Gia na przykład miał brata Pepi, który nie mógł zjeść śniadania, zanim nie upolował co najmniej czterech kormoranów, drugi jego brat Kaku łykał obręcze od beczek, siostra Heja nosiła dwadzieścia orderów na plecach, a druga siostra Hipa łowiła szympansy na lasso i grała na loterii. Każdy więc ma, jak z tego widać, pewne drobne dziwactwa i trzeba wszystkich zostawić w spokoju”.

Może i trzeba, bo ludzie się różnią. Każdy to wie, lecz każdy się jednak irytuje, bo niewiele trzeba, by cienką linię przekroczyć. A irytacja rośnie jak ciasto drożdżowe. Coś najnaturalniejszego w świecie, gdy się rozświeci złym światłem, działa na nerwy. Pięcioro rodzeństwa wpadło w furię i o tyle skutecznie, że irytowali się wespół zespół każdym po kolei. Atakowany był sam i pod naporem rezygnował z nawyku. Niekoniecznie rozumiejąc perswazję. Jak się żyje z kompromisem? Niełatwo. Bo irytacja wobec innych nie mija, a poczucie krzywdy gęstnieje. Kozioł jest potrzebny. W tej roli wystąpi młodziutka Kiwi, najmłodsza siostra, która powróciła do domu i miała to do siebie, że lubiła dropsy.

„I te dropsy dopiero doprowadziły spór domowy do ostateczności. Tego już naprawdę nikt nie mógł wytrzymać. Kiedy tylko Kiwi wracała do mieszkania i wyciągała paczkę dropsów, najstarszy brat Pepi zrywał się z fotela i pokazując w jej stronę palcem, wykrzykiwał z oburzeniem:
– O, o, dropsy! Ona je dropsy!
Średni brat Gia natychmiast przybiegał z drugiego pokoju i zaczynał tupać nogami ze złości.
– Co ja widzę? Dropsy! – grzmiał na cały głos. – Ona je dropsy!
Obie siostry, Heja i Hipa, niezwłocznie pojawiały się obok Kiwi, a młodszy brat Kaku był już także na miejscu. Zbiegali się wszyscy, obstępowali Kiwi ze wszystkich stron, prześcigali się nawzajem w głośnych wyrazach oburzenia i wołali jeden przez drugiego:
– Kiwi! Opamiętaj się! Dropsy! Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz?
– Kiwi! Chyba jesteś nieprzytomna! Dropsy!
– Kiwi! Ty zwariowałaś! Dropsy!
– Kiwi! Chcesz zgubić całą rodzinę! Dropsy!
– Kiwi! Gdzie twoja moralność?! Dropsy!
– Dropsy! Dropsy! Dropsy!”

I tak do skutku, którego nie zdradzę. Zaznaczę jednak, że nie ma żadnej miary, która by orzekła, co jest normalne a co dziwne: jedzenie dropsów, połykanie obręczy, palenie cygara z pióropuszem na głowie, łowienie małp na lasso, polowanie na czczo na kormorany, czy noszenie medali na plecach. A komuś dostaje się po łapkach, by inny mógł się czuć fajniejszym.

I tak cytując na tamaryszku profesora Kołakowskiego (nie po raz pierwszy), zbliżam się do końca jak ten rok. Bez morału. Z niezupełnie wesołym bilansem. Z wątpliwościami. A nawet z podejrzeniem, że wszystko poza mną jest dziwne. Tylko raz po raz mam wrażenie, że odwrotnie.

dwa zestawy, nawet trzy

Znana fraza Szymborskiej: „Jak żyć?  – Spytał mnie w liście ktoś,/ kogo ja zamierzałam spytać/ o to samo” (Schyłek wieku).

Taka fraza, co to się przypomina albo w wypompowany z nadziei dzień, albo w dzień naiwnego natchnienia i rozbrajająco ufnej wiary, że odpowiedź się znajdzie.

Proszę: „jeśli duszę masz ranną…”, to pierwszym krokiem może być ta melodia.

Jeśli jakimś trafem przydarzył się komuś dzień opisany powyżej (albo-albo) – tak jak mnie – to może zanurzyć się w dwóch zestawach filozoficznych. Dziś znalazłam je na portalu joga-joga i rozpowszechniam. Kołakowski opublikował swoje rady w „Niezbędniku inteligenta” (2004), skąd pochodzą w oryginale myśli Montaigne`a tego nie wiem. Czuje się jednak zmotywowana do sięgnięcia po jego biografię pióra Józefa Hena (Ja, Michał z Montaigne…).

A tymczasem sobie i innym ku pamięci zapisuję:

Przykazania Leszka Kołakowskiego:
A.  Po pierwsze przyjaciele.
B.  Chcieć niezbyt wiele.
C.  Wyzwolić się z kultu młodości.
D.  Cieszyć się pięknem.
E.  Nie dbać o sławę.
F.  Wyzbyć się pożądliwości.
G.  Nie mieć pretensji do świata.
H.  Mierzyć siebie swoją własna miarą.
I.   Zrozumieć swój świat.
J.   Nie pouczać.
K.  Iść na kompromisy ze sobą i ze światem.
L.  Godzić się na miernotę życia.
Ł.  Nie szukać szczęścia.
M.  Nie wierzyć w sprawiedliwość świata.
N.  Z zasady ufać ludziom
O.  Nie skarżyć się na życie.
P.  Unikać rygoryzmu i fundamentalizmu.

Nie jestem pewna, czy da się zasymilować taką porcję. Ale ja będę do zestawu wracać i w swoich Skrawkach podawać parametry dnia, wskazując preferowane zasady. Ewentualnie ich antytezy.
I tak: dziś jest dzień B-16. ;)
Dwadzieścia przykazań Montaigne’a:
1.  Nie przejmuj się śmiercią.
2.   Bądź uważny.
3.   Naródź się na nowo.
4.   Czytaj wiele: zapominaj o tym, co przeczytałeś; myśl powoli.
5.   Umiej przeżywać miłość i stratę po niej.
6.   Wiedz, ze sztuka życia polega na używaniu sztuczek.
7.   Kwestionuj wszystko.
8.    Umiej żyć z innymi.
9.    Strzeż swojej prywatności.
10.  Nie zasypiaj w swoich przyzwyczajeniach.
11.  Żyj z umiarem.
12.  Strzeż swojego człowieczeństwa.
13.  Zrób coś, czego nikt przed tobą nie zrobił.
14.  Oglądaj świat.
15.  Pracuj dobrze, ale nie za dobrze.
16.  Filozofuj tylko przypadkiem.
17.  Zastanawiaj się nad wszystkim, niczego nie żałuj.
18.  Nie pozwalaj sobie na zbyt wielką nad sobą kontrolę.
19.  Bądź zwyczajny i niedoskonały.
20.  Pozwól życiu, by ono samo było odpowiedzią na pytanie „jak żyć”.