Archiwa tagu: Ian McEwan

W imię dziecka

À propos Obcego nieba i obaw przed ingerencją urzędu w nasze prywatne życie. Lęk i sceptycyzm są zasadne, bo procedury, choćby najlogiczniejsze, na margines wrzucają to, czego nie da się skalkulować. Czy logika, ład i zasady są wystarczająco wiarygodne, by rozstrzygać to, co dotyczy relacji, emocji, wiary? Niby nie. Jeśli ktoś jednak przeczyta najnowszego McEwana, będzie miał powód, by docenić profesjonalizm i rozwagę człowieka instytucji.

W imię dzieckaBohaterką jest Fiona. Ma 59 lat. Jest sędzią od spraw rodzinnych. Dba o rzetelność i klarowność wyroków. A wydanie werdyktu poprzedza przenikliwą lekturą dokumentacji i wcześniejszych casusów. Gra czysto. Nie powiem, że obiektywnie i niestronniczo, bo to niemożliwe, trzeba stanąć po którejś ze stron i orzec, kto ma rację. Mój podziw dla inteligencji i elegancji myślenia Fiony jest bezgraniczny. 

Sprawy nakładają się na siebie. Trzeba zdecydować, czy rację ma ojciec-Marokańczyk, chcący ratować córki przed wpływem Zachodu, czy ich matka, przerażona, że straci wpływ na dzieci, które wsiąkną w kulturę arabską (rozstania rodziców nie da się już cofnąć). Należy orzec, czy rację mają rodzice bliźniaków syjamskich, którzy z powodów religijnych nie chcą ratować jednego syna kosztem drugiego, czy szpital, który apeluje, że umrą obaj, jeśli nie da się szansy silniejszemu. Czy – wychowane wśród judaistycznych ortodoksów – dziewczynki mają wyrzec się matki (nazbyt wyzwolonej i pracującej), czy zostać z nią, tracąc łączność z wiarą ojca. W kontekście tych dylematów pojawia się sprawa najistotniejsza dla fabuły. Dotyczy siedemnastolatka, świadka Jehowy, który popiera decyzję rodziców, by wybrać raczej śmierć niż transfuzję krwi. Stroną w konflikcie jest szpital, który chce mieć prawo ratowania życia chłopca i to czym prędzej, bo upływające godziny drastycznie zmniejszają szanse. Chłopak za trzy miesiące uzyska pełnoletniość i wówczas żaden sąd niczego mu nie nakaże. Póki jest dzieckiem, można jednak uznać jego decyzję za nie w pełni świadomą i wymusić leczenie. Albo uszanować sprzeciw.

Ktoś powie, że to nic nowego, bo już nie raz o takim konflikcie słyszał. Ale pewnie przyglądał mu się przez pryzmat publicystycznych roztrząsań (rzadziej: przez subiektywne śledzenie jakiegoś znanego z autopsji przypadku). A tu mamy wgląd  w głowę Temidy. McEwan przestudiował kilka analogicznych przypadków, prześledził sędziowskie wyroki, a mowę orzekającą sędzi Fiony wzorował na autentycznej mowie któregoś z angielskich prawników. Ten werdykt to majstersztyk. Lektura obowiązkowa dla studentów prawa. Chapeau bas! Respekt dla prawa, odwaga i człowieczy głos urzędnika.

Ale to nie o tym ta książka. Długo nie wiedziałam, jak to ująć. Pomogła mi dyskusja krytyków, dających książce najwyższe rekomendacje (Tygodnik Kulturalny 23.10.15, TVP Kultura). Zestawiono W imię dziecka z inną prezentowaną powieścią (Perfidią Jamesa Ellroya). Przeciwieństwa wydobyły esencję.

Ta druga książka to 800-stronicowe tomiszcze, gąszcz wątków, dynamiczna, pełna zwrotów akcja, wszechświat ludzkich spraw. Powieść McEwana jest czterokrotnie „chudsza”, splatają się z sobą tylko dwa wątki: sprawa „dziecka”, o której bohaterka orzeka w sądzie i kryzys w życiu prywatnym. Siedemnastoletni Adam jest łącznikiem między wątkami. Opowieść uwzględnia punkt widzenia Fiony. Co czuje uratowane i utracone „dziecko”, czego doświadcza mąż? – możemy ledwie zgadywać. Słowem: dużo mniej, a też wszechświat. Opisany nie zwielokrotnieniem, lecz eliminacją szumu. 

Nie wiem, czy to książka dla wszystkich. Jeśli ktoś z natury nie ma cierpliwości do poznawania prawie sześćdziesięcioletnich kobiet, to może sporo przeoczyć. Jeśli natomiast podążymy tropem Fiony – co naprawdę nie jest trudne, bo McEwan to jednak pierwsza liga pisarska – odkryjemy też siebie (z przeszłości, z przyszłości lub z jakiegoś równoległego bytu).

Może ktoś pamięta ten wiersz kończący tomik Podróż zimowa Barańczaka? Sobowtór autora, ze słuchawkami walkmana na uszach (Schubert!) przygląda się swemu odbiciu. 

„Stojąc przed witryną, w jej lustrzanym tle
widzę kątem oka kubek w kubek mnie.
Wielkie podobieństwo, do złudzenia aż,
gdyby nie ta zmięta, postarzała twarz;
na wkroczeniu w starość przyłapana twarz„.

To właśnie ten moment w życiu Fiony. Podkreślony kaprysem (prowokacją?) męża, który postanawia przeżyć jeszcze jedno erotyczne uniesienie, zanim będzie za późno. Nie z Fioną, choć ją lojalnie (!) o tym powiadamia. Więc Fiona zda sobie sprawę, że trwa „przyłapanie” – na wypaleniu emocji, na kończeniu się pewnych możliwości, na dotarciu do ściany, na dziwieniu się, że ciało przestaje być tym własnym. A wszystko to rozgrywa się niczym podkład muzyczny do wpisanych w codzienny harmonogram rutynowych działań. Melodyjny lejtmotyw (u Barańczaka Schubert, u McEwana – wiersz Yeatsa w opracowaniu muzycznym Brittena) jest jak kontrapunkt, w którym spotyka się przeszłość i tlące się szanse na przyszłość. 

Gdy mówię o sobowtórze, nie mam wcale na myśli analogii między życiem czytelnika a życiem Fiony. To chyba drugorzędne, czy powieść czyta trzydziestoletni facet czy czterdziestoletnia kobieta (dzieci odpadają, bo znuży je opowieść bez rówieśników). Historia Fiony to taki skondensowany wszechświat, sprowadzony mistrzowsko do kilku sytuacji, paru wspomnień, garści emocji i obserwacji. Ale nie musi być tak, by do opowiadania o „każdym” potrzebny był splot tysiąca wątków. Można to osiągnąć dużo skromniejszą metodą. Kilkoma miesiącami uporządkowanego życia bardzo dorosłej kobiety, w którym co nieco się rozregulowało.

Ja sobie zapamiętam kilka błysków. Rozmowę, w której na jednej szali jest godność i niezgoda na czyjąś wobec nas nielojalność, a na drugiej chęć zatrzymania choćby erzatzu. Chwile radzenia sobie w świecie nagle pozbawionym gruntu. Zerkanie od niechcenia na ekran telefonu, by odnotować, że ktoś nie pisał, nie dzwonił, po prostu zniknął. Przestrach z powodu odpowiedzialności za ocalone życie. Rozpacz po uświadomieniu sobie błędu, który zabija niechcący. Ten płacz w ostatniej scenie (katharsis). Ale też wszystko to, co mówi o trwaniu i powrotach. Na przykład ten epizod o kubku kawy przełamującym blokadę (s.172). O delikatnym, niepewnym i nieoczywistym powrocie i odnalezieniu.

Ian McEwan, W imię dziecka (Children Act), Wydawnictwo Albatros 2015