Archiwa tagu: Jodie Foster

taksówkarz

Taksówkarz (Taxi Driver), reż. Martin Scorsese, USA 1976

Dlaczego Taksówkarz? Dziesiątki powodów.
Pierwszy: jeździłam z Panahim żółtą taksówką po Teheranie? To dlaczegóż nie obstawić kursu nocną taryfą po Nowym Jorku z Robertem De Niro?
Drugi: obsesje i samotność Travisa Bickle`a. Zwłaszcza ta druga, którą smakuję, czytając Lotnisko w Monachium (i przy mojej ogromnej sympatio-skłonności do samotności, zaczynam ją podejrzewać o najgorsze).
Trzeci: żółty plakat z taksówkarzem mam vis-à-vis mojego stołu w miejscu pracy. Wgapiam się w niego, mgliście pamiętając wrażenia z bardzo dawnego seansu. Teraz mam na świeżo i to po podwójnym oglądzie!
Czwarty: żółć żółcią, ale to jest kinowy evergreen! Ani cienia myszki czy kurzu. Absolutne 10/10, któremu niewiele filmów może dotrzymać kroku.
Piąty: wiem, że Ameryki nie odkryję (choć właśnie że tak, najdosłowniej), pisząc o filmie Scorsese. Bo trzeba by wysmażyć sążnisty esej, a i tak już mądrzy przede mną rozbierali ten tytuł na porcyjki, a ci, którzy tu zaglądają, pewnie znają, bez moich przypomnień. Słowem: piąty powód jest taki, że pisać o Taksówkarzu, to jak z motyką na słońce ruszać. Więc dlatego.
Szósty: niesamowicie aktualny komentarz do tego, jak widzą świat „oburzeni”, „wkurzeni”, „zdesperowani”, którym przypisuje się ostatnio ogromny potencjał polityczny. Taxi Driver daje spectrum zjawiska.
Siódmy: słowa Urszuli Antoniak w FilmWebowym programie „Mój gust filmowy„. Jeden z lepszych odcinków, bo bohaterka ciekawa i inspirująca. I tam pojawia się Taksówkarz (od 3`50″ do 5`15″). Film z ulubioną rolą męską. Ekwiwalent greckiej tragedii i fenomenalne połączenie energii reżysera, scenarzysty i aktora. Może to nie brzmi jak bon mot, ale to absolutna esencja wszystkich możliwych recenzji. Primo – scenariusz, secundo – reżyseria (kto się zachwyca brawurowym Wilkiem z Wall Street, powinien wrócić do początków Scorsese`a, który owszem, rozwija się, ale geniusz objawił już w roku 1976), tertio – gra
Roberta De Niro. Czy jakiś młody aktor może nie marzyć o takiej kreacji? Albo czy może nie uczyć się budowania roli od młodego De Niro? W każdym razie: powinien marzyć i uczyć się jednocześnie.

Taksówkarz (plakat)

1.

Pierwsze kadry to oczy w samochodowym lusterku. Albo wykadrowane do takiego formatu. Bingo! Bo raz, że to są oczy, którymi przez dwie godziny oglądamy świat. Dwa, że tu naprawdę wiele zależy od filtru oczu i od kąta widzenia tego, kto patrzy. I zanim ruszę dalej, to zacząć muszę od tego, że Travis Bickle nie może spać. Zgłasza się do agencji taksówek, by pracować „anytime, anywhere”. Chce zabić czas. Zrobić coś ze swoim życiem… z kimś być, znaleźć cel i sens. Ok, słuszny kierunek, ale ważniejsze w tej informacji jest to, kim Travis jest na starcie. Kimś, dla kogo sens i cel nie są czymś naturalnym. Wrócił z Wietnamu. Nie ma bliskich (choć pisze listy do rodziców). Wkurza go świat. Najchętniej by go posprzątał, nie przebierając w środkach.

A odkąd jeździ nocną taksówką, powodów, by gorycz narastała ma coraz więcej. Nastoletnie prostytutki, zdradzające żony, cyniczni alfonsi, dilerzy i menele. W jednej z moich ulubionych scen taksówką Travisa jedzie Palantine, kandydat na prezydenta. Travis przekazuje mu swoje memento. Zapytany co go wkurza, odpowiada, że śmieci. (ok.28`) „Wiem jedno – ktoś powinien oczyścić to miasto, bo jest jak otwarty ściek. Pełno w nim brudu i śmieci. Nie mogę tego znieść. Wychodzę i czuję ten smród. Dostaję bólu głowy. Wszędzie się unosi. Prezydent powinien posprzątać ten cały bałagan. Spuścić go do szamba”. To właśnie filtr, przez który Travis widzi świat. Czy diagnoza jest trafna? Szaleństwo jest w wirującym zepsuciem Nowym Jorku czy raczej w głowie Travisa? I choć niewykluczone, że oba światy są w ruinie, to silniej przeraża dewiacja wewnętrzna. Czy skorzysta z niej polityk, demagogicznie szafujący hasłem WE ARE The PEOPLE?

2.

Skoro o patrzeniu mowa, wspomnieć warto jaki to z Travisa kinoman. Nocą jeździ, za dnia siedzi w kinie. Takim specjalnym, z pornosami. I nie dostrzega różnicy między repertuarem tego kina dla „dorosłych” a kinem w ogóle. Tu przychodzi na pierwszą (nieudaną) randkę z Betsy, którą przepłoszy dosadnością oferty. Oczywiście, zdziwiony konsternacją dziewczyny, zaoferuje w razie czego inny film, ale sam nie widzi w repertuarze żadnej anomalii.

Scena z patrzeniem to również słynna scena bąbelkowa. Jedno z kilku spotkań w barze taksówkarzy. Rozmowy najprzyziemniejsze, paplanina branżowa, punkt wsparcia dla kierowców z żółtych aut. Travis rozpuszcza w szklance wody musującą tabletkę. Wpatruje się w nią i to go wciąga, podkreśla outsiderski krój. Co można widzieć w bąbelkach? To czego nie widać gołym okiem, co prowadzi do wspomnień lub półświadomych traum. Jeśli ktoś widział filmoznawczą epopeję Marka Cousinsa „The Story of Film – Odyseja filmowa”, piętnastogodzinną opowieść o historii kina, ten wie, o czym mówię. Adekwatny, minutowy fragment można zobaczyć Tutaj. Bąbelki są cytatem. Z Carola Reeda (Niepotrzebni mogą odejść, 1946), Jean-Luca Godarda (2 or 3 Things You Know About Her, 1967). Pulsujące, pączkujące szaleństwo.

3.

Nie wdając się w szczegóły znajomości Travisa z Betsy (zjawiskowy blond anioł wcielony w Cybill Shepherd) i z nieletnią prostytutką Iris (13-letnia Jodie Foster!), zatrzymam się na scenach metamorfoz. Jak mówi Travis: „wszystko prowadziło mnie do tego punktu”, fatalizm deptał po piętach. Lecz działał poprzez małe przygotowawcze ruchy. Jak choćby zakup broni. Z rozmachem, od razu cztery spluwy, w tym magnum 44, które do filigranowych nie należy. Nie można oderwać oczu od De Niro ćwiczącego się w szybkości reakcji. Poobwieszany zmyślnymi pasami, ukrytymi kaburami etc. staje się chodzącym arsenałem. Mniej więcej w połowie filmu zaczyna się przemiana w człowieka misji. Co ciekawe: misja jest rzeczą wtórną – Travis ma inklinację, by zabić polityka lub by wyzwolić z opresji prostytutkę. Nieważne, ważne, że staje się „misjonarzem”, zdeterminowanym mścicielem.

Travis pręży swe muskuły i refleks przed lustrem. Robi wrażenie! „Do mnie mówisz?” „Jestem człowiekiem, który mówi «dość»”. 
” – I`m standing here. You make the move.
Don`t try it, you fuck.  It`s your move. You talking to me? Well, I`m the only one here. Who the fuck do you think you`re talking to me? Oh, yeah.”
A potem wyjdzie i posprząta świat.

Jedno robi aktor, drugie scenarzysta z reżyserem. Bo gdy Travis pojawia się na wiecu wyborczym, mamy rewelacyjne preludium, budujące efekt zaskoczenia. Nadjeżdża żółta taksówka, wysiada z niej kierowca i zmierza na plac, miesza się z tłumem… A wszystko to ujęte półzbliżeniem, kadrującym poniżej głowy. Gdy kamera wznosi się i odsłania twarz, nie sposób nie wcisnąć się mocniej w fotel (kanapę czy co tam jest w pobliżu). Łysa pała z irokezem, nowy image buntownika. Znak, że choćby nie wiem ile działo się na naszych oczach, aktorski prestidigitator i tak wyjmie królika z cylindra a gołębia z chusteczki.

Taxi driver. Robert do Niro4  Taxi driver. Robert do Niro2

4.

Oczywiście, to, że Travis nie lubi „takich” ludzi może mieć przyczyn bez liku. A „takich” jest pojemne. Mieści czarnoskórych i białe, zimne kobiety, tych, co jawnie chcą ulepszać świat i tych, co po cichu rozszerzają jego gnicie. W rozmowie z Iris daje jej wskazówki jak konserwatywny starszy brat. „Powinnaś chodzić do szkoły. (…) Mieć kolegów i ładne sukienki”. Bo też największymi radykałami są konserwatyści. To wiadomo. W pojedynku z dwunastolatką: kto zna lepiej życie? Ja, bo widzę całe to bagno i wiem, że wszystko powinno być na swoim miejscu, a nie jest. – mógłby rzec Travis. A Iris na to – jesteś frajer. Kobiety są  wyzwolone. Nie masz prawa nikogo oceniać. Wszystko dlatego, że jesteś Skorpionem, ja jestem Wagą i mam rację. Parafraza rozmowy.

Więc jedną z przyczyn może być to, że Travis jest Skorpionem. Albo to, że ma za sobą Wietnam. Inny powód to wykańczająca bezsenność i samotność, już Dostojewski zdiagnozował, że gdy myśli kotłują się bez luftu i wymiany, prowadzą do ekstremum. Bodziec w rodzaju odrzucenia przez kobietę lub beztroskiej miny łotra (Harveya Keitela, ulicznego szefa Iris) działa jak zapałka na słomę.

Stymulacją są też zapiski w pamiętniku. Dają poczucie władzy nad rzeczywistością. Bo tak działa pisanie: tworzy wirtualny świat i pozwala wierzyć, że to ten prawdziwy. Mam władzę nad przecinkiem, to mogę przestawiać klocki. Szaleństwo – jak mniemam – lubi być zracjonalizowane.

5.

Finał to jazda bez trzymanki. Wszystkie strzelby, dosłowne i metaforyczne, muszą wystrzelić. Aż po ostatni nabój. Po scenę, w której ranny Travis, pod ostrzałem policji, kieruje okrwawioną rękę do swojej skroni i teatralnie trochę, a trochę autoironicznie, oddaje wyimaginowany strzał, który go uciszy: pif-paf. De Niro stosuje zgrabniejszą onomatopeję, trudno odtworzyć w zapisie.

Dodam, że za każdym razem, gdy oglądam epilog, mam ochotę iść w zakład, że to sen. Imaginacja, surrealizm, jakaś opcja alternatywna. A tu nie. Naprawdę sprawy mogą się obrócić w niespodziewanym kierunku. Szaleństwo jest w cenie. Można powiedzieć: świat normalnieje za sprawą szaleńców. No, posypałabym tę sentencję szczyptą kpiny.

Nie mogę wyjść z podziwu dla sposobu, w jaki łączą się tu ze sobą różne porządki. Zdjęcia nocnej odsłony New York City zrobione przez Michaela Chapmana. I muzyka, zwłaszcza motyw przewodni, jazzowa pościelówa.  Zespolenie smutku i nostalgii, wydawać by się mogło dalekie od furiackiej rewolty buntownika. A jednak z nią współgra.

Polecam powroty do klasyki, jest zielona jak pietruszka i bogata w minerały.

nicowanie

Rzeź, reż. Roman Polański, 2011.

Idea tego wpisu jest taka, że chciałam zamieścić świetny kolaż fotek na moim blogu.
Powszechnie znane są ogólne informacje o filmie Polańskiego. Komentowanie dialogów i uprzedzanie puent, byłoby wyrywaniem się przed szereg. Czytanie przed obejrzeniem seansu zakrawałoby na lekkomyślność.
I w zasadzie na tym mogłabym zakończyć swoje trzy po trzy, ale ulegając manierze uzupełniania obrazu słowem, kilka zdań dopiszę.

***

Zachary Cowan wybił Ethanowi Longstreetowi dwa zęby, uderzając go kijem na placu zabaw. Obaj maja po jedenaście lat. I jak wskazują zdjęcia końcowe, nie bardzo się tym przejmują. Ale też nie o nich tak naprawdę chodzi, lecz o rodziców, którzy spotykają się, by omówić sytuację. Cowanowie – Nancy (Kate Winslet) i Alan (Christoph Waltz) odwiedzają Longstreetów – Penelopę (Jodie Foster) i Michaela (John C. Reilly). Kulturalna rozmowa raz po raz napotyka wyboje i przeradza się w rwący strumień z kaskadami. A porządek wartości i przekonań wywracany jest na nice (nicowany na całego).

Kto nie dowierza, że jedno pomieszczenie i czworo rozmawiających aktorów można oglądać bez znużenia przez 1 godzinę i 19 minut, ten niech osobiście sprawdzi. Kto wierzy, niech potwierdzi swe przypuszczenia. Od sprawy do sprawy, od urazy do kolejnej, od grzecznej glazury po kipiącą pierwotność. Rzeczywiście (przyklaskuję tym, którzy mówią o koncercie aktorskim), casting był fenomenalny. Rolę misiowatego, ale niejednoznacznego Michaela mógł zagrać tylko John C. Reilly. Gdyby wymienić kogokolwiek z pozostałych, mielibyśmy zupełnie inny obraz. Kolaż twarzy można oglądać poziomo lub pionowo (grzeczni, wkurzeni, wściekli). 

A wszystko zaczęło się od sztuki teatralnej Yasminy Rezy, wystawionej najpierw w Zurychu, później w Paryżu, potem krążącej po międzynarodowych scenach. Francuska pisarka przyjęła na siebie rolę współscenarzystki filmu Polańskiego. Zaadaptowała dialogi do nowojorskiej aury. Zaintrygowała mnie wypowiedź Jodie Foster, która na pytanie o uniwersalność ukazanej w Rzezi historii potwierdziła ją, dodając, że jednak rozmowy francuskie są inne niż brytyjskie, a jeszcze inaczej rozmawia się o życiu w Stanach. Ciekawe! Mogłabym obejrzeć takie trzy seanse pod rząd i porównać. :)

Kameralność, jednolitość i ograniczoność scenografii jest trudnym sprawdzianem dla operatora (Paweł Edelman) i reżysera.  Zbudowanie dynamizmu (wręcz chaosu) i napięcia to naprawdę miara mistrza.

Przywodzi mi to na myśl widziany na NH (2010) film Richarda Linklatera Taśma (2002), który opowiadał o spotkaniu w motelowym pokoju trojga przyjaciół z liceum. Po 10 latach odgrzebują sprawy, które niegdyś zostały zbyt gładko zneutralizowane. Troje świetnych aktorów odgrywa historię na maksymalnie szerokiej amplitudzie emocji – od błazenady po dramat. Ethan Hawke, Robert Sean Leonard i Uma Thurman. Jest chyba jeszcze intensywniej i energetyczniej niż u Polańskiego. Choć, być może, porównania są tu czymś niepotrzebnym.

***

O rozmowach cicho sza, ale o bohaterach drugiego planu mogę pomruczeć.

W roli rekwizytów w filmie Polańskiego wystąpiły:

żółte tulipany – eleganckie, wytworne, tonujące emocje; w sam raz, by zasugerować gościom kulturalny gust gospodarzy;

komórka/telefon – fetysz, najbardziej irytujący przedmiot seansu, ale – gdyby przedmioty czuły, trzeba by dodać, że  – przedmiot ten doświadcza najdramatyczniejszego wstrząsu; telefony wprowadzają do zamknietej scenerii głosy z zewnątrz;

torebka – damska, o niespodziewanej zdolności podskakiwania do sufitu; też fetysz;

książki o sztuce (w tym album Kokochki) – znów fetysz? no tak, każdy ma co innego, Penelopa kocha albumy; biedny Kokoschka, czy skropienie go wodą kolońską zażegna nieszczęście?

whisky (18-letnia) – Michael sięga po nią w samą porę i chyba nie trzeba dodawać, że nic nie stymuluje rozmowy tak zamaszyście jak kilka kropel herbacianego (w barwie) płynu;

szarlotka – według specjalnej receptury pani domu (jabłka + gruszki + piernikowa posypka); no… jest niebezpieczna!

wiaderko – to taki bardzo przydatny przedmiot, który wkracza na scenę odrobinę spóźniony;

suszarka – coś à la balsam łagodzący skutki dwóch rewolucji: żoładkowej i małżeńskiej;

Kontekst rozmowy współtworzą:

bójka jedenastolatków

niestrawność

Darfur i wszystkie jego nieszczęścia

feralny lek lansowany przez farmaceutyczny koncern, mimo skutków ubocznych jego działania

trudne chwile chomika.

Dla miłośników zwierząt informacja bezcenna: chomik żyje! Pozostali są ranni.