Archiwa tagu: Kasia Nosowska

takie sobie gadanie

…jak nas razem poniesie… 

Dokąd, ale przede wszystkim „jak?”. Niedzielna rozmowa Tomasza Stańki z Katarzyną Nosowską to był półgodzinny wir z kontrapunktami. Program z cyklu Rozmowy po-szczególne oddany jest w ręce dwojga. Mistrz – uczeń, mistrz – następca, mistrz wobec mistrza. Pojemna formuła, tym razem Stańko wskazał na Nosowską. Żadnych postronnych dziennikarzy-animatorów. Coś takiego było w tej rozmowie, że przyciągnęło mnie jak magnes opiłki. O sztuce, o życiu, o tych dwojgu. Odrobinę czcze zajęcie relacjonować po czasie: co powiedział On, o co spytała Ona. A jednak – ta rozmowa była jak zaczyn, więc biorę ją na warsztat „pre-tekstów” jako pretekst do pogadania sobie. Choć persona ze mnie niekoniecznie równorzędna. 

Kto pyta, kto odpowiada? Układ sił w dobrej rozmowie nie powinien być przesądzony. Dużo więcej mówiła Nosowska. O sobie – o gustach, lękach, traumach z młodości, średnich relacjach z rodzicami. A Stańko wtrącał coś na koniec i kontrapunktował. „A wie Pani, dobrze to Pani ujęła”. „Miałem tak samo”. „Nie, nigdy nie myślałem podobnie”. Szalenie mi się to podoba! Po prostu, żeby mogło paść jedno mocne zdanie, potrzeba zaplecza słów naprowadzających. I gdy Nosowska podrzuca: „W brzmieniu Pana trąbki jest zawarte Pana DNA”, to Stańko może odpowiedzieć: „Brzmienie jest częścią osobowości. Jedyne, co pięknieje całe życie, co do samego końca jest silne”. Punkt dla Stańki za puentę. Punkt dla Nosowskiej za hojność opowieści, za możliwość sformatowania sentencji.
Ile trzeba z siebie dać, by coś dostać? 
Czasami psioczę na nieprzezroczystych dziennikarzy, zbyt natrętnie eksponujących swoje ego. Ale to dotyczy wywiadu. Rozmowa nim nie jest. To, co kładziemy na stół, chcąc usłyszeć czyjeś wyznanie, jest tym, czym budujemy zaufanie (oczywiście, ryzykując, że wyznanie będzie jednostronne). Sztuka gadania. 

„Ciekaw jestem naszej rozmowy. Jak się potoczy. Jak nas razem poniesie”. 

piasek na plaży w Łebie

…wolę mówić o rzeczach pobocznych…

Jest takie obiegowe przekonanie, że artyści o swojej sztuce nie powinni mówić zbyt wiele.Poznasz muzyka, słuchając jak gra, aktora w roli, pisarza po tekście. Siebie samego  (i każdą poszczególną postać) wtedy, gdy jest się jak najdalej od definiowania swoich mniemań na własny temat. Rozmowę poniosło na pobocza, a nie były to wcale manowce. Bo z tego, co się czyta, gdzie się umieszcza punkty zwrotne w życiu, co się robi z błędem, wynika wiele, chociaż nie wprost.  Lecz w gruncie rzeczy mówienie bezpośrednio o sobie  donikąd nie prowadzi. 

Uskok jeden z wielu: słowo.
Dla Nosowskiej szalenie ważne, nawet jazzowe improwizacje Stańki brzmią dla niej jak ujęte w słowa narracje. Własne teksty wyszarpuje z krwiobiegu. Dla Stańki słowa są wtórne, czyta specyficznie: strzępami. Wytypował literackich jazzmanów – Faulknera i Joyce`a. Bo ich się czyta dla rytmu, dla powrotów, szukając zaczepień i gubiąc wątki. Narracja jest wtórna. Liczy się ogrywanie akordów. Bardzo dobrze łyka  poezję i wszystko, co nie ma zamaszystości i rozlewności. Inaczej czytałby muzyk klasyczny – na ogół tropiąc strukturę, badając kompozycję i wizję całości.

Nie można posuwać się zbyt daleko w tej transkrypcji, ale lubię wiedzieć, co interesujący mnie ludzie uznają za warte czytania, co oglądają, na jaki kanał nastawiają radio. To jest jak szyfr mentalny.  Jeśli – dajmy na to – ktoś lubi motywy muzyczne z westernów, to co? Albo na okrągło może słuchać Koncertów brandenburskich Bacha, to co? Lub poczytuje sześć książek jednocześnie. To są informacje bardzo a propos. Zwłaszcza, że (zacytuję jazzmana) tego rodzaju wyborami „wyobrażamy sobie siebie”. Bo na ogół „jest się takim, jakim się chce być”. I co można by powiedzieć o mnie, wiedząc, że przenigdy nie czytam dwóch rzeczy naraz, wykluczam lekturę w łóżku (bo zasnę nim ogarnę stronę) i bardzo lubię bohaterów, którzy piszą (cokolwiek)?

Uskok kolejny – narodziny.
Nosowska: to był moment, „gdy zdecydowałam, że odtąd będę głucha na destrukcję”. Chodziło o impregnację na dołujące oceny niezadowolonych rodziców. Stańko: gdy wyszedłem z kina i zrozumiałem, że mogę – tak jak bohater – postawić wszystko na jedną kartę. Mówiono, że nie ma przyszłości dla jazzowego muzyka. Może nie ma, ale kto postawi tamę komuś, kto  zamierza iść przed siebie?

piasek i kamyki

…jak ograć błąd…

Nosowska: po każdym koncercie trzeba dostrzec potknięcia, usunąć, co zbędne, oczyszczać się z nadmiaru (bo jest magazynem złudzeń). Sugestia idzie w tym kierunku, by w tym, co się robi, zachować prostotę. Jeśli coś można wykreślić, a konstrukcja (utworu, relacji, życia) nie chwieje się, może nadal istnieć – to należy dokonać cięć. Innymi słowy: identyfikujemy coś jako błąd, idziemy dalej, starając się uwalniać od zakłóceń. 

Stańko: błąd należy „ograć” (czy w ogóle istnieje coś takiego jak błąd? wszystko, co się przydarza jest koniecznością). Gdy pojawia się fałszywa nuta, przynosi (twórczy) ferment. Wywołuje konsternację, zmusza do natychmiastowej reakcji. Coś burzy i natychmiast ustawia klocki w nowej konfiguracji. Dzięki temu, że muzyka trwa, błędy mają szansę być źródłem energii i przemiany. I samo pojęcie „błędu” jest możliwe tylko z perspektywy sytuacji „sprzed zaistnienia pomyłki”.  

Magiczne nieco. Czary mary. Jak mówią diabły u Bułhakowa: „Wszystko będzie jak być powinno. Tak już jest urządzony świat”. Na co by się zdała cała poprawność, szczęśliwość, spełnienie, gdyby nie było cieni i pęcherzyków pustki?

Z podziwem słuchałam niespiesznych odpowiedzi Stańki. Brzmiały tak, jakby wypowiadał je ktoś, kto za niczym szczególnie nie gonił, a znalazł to, co najważniejsze. „Nie zakładam żadnych progów ani met. Poddaję się życiu. Krajobraz się zmienia… Jestem w tej samej rzece, idę…”

 

Tym sposobem przegadałam do końca tę notkę. Setną! Też myślę, że rzeka mnie poniesie i wypoleruje kanty, o które się potykam. Będę mogła potem zbierać kamyki na pamiątkę, takie jak te z fotografii (plaża w Łebie, we wrześniu, kilka lat temu).

Rozmowy po-szczególne, TVP 2, 3.02.2013 (17.20) 

Rozmowa jest dostępna on-line: Tomasz Stańko i Katarzyna Nosowska.
Można też posłuchać rozmowy Jerzego Stuhra i Agaty Buzek.

herbata i rogale


herbata

Na bramce, przed koncertem:

– Rekwirujemy napoje. Coś do picia – zostawić.
– Niby nic. Ale mam herbatę.
– Oj, zostawić.
– Ale w torebkach…
– Aaa… to nie… [Spojrzenie zdezorientowane: albo tego nie było na szkoleniu z procedur. Albo nie mieści się w głowie bramkarza, że można przyjść na koncert z paczką herbaty na sucho].

***
Nudno mi
Ze wskazówki sekundy kapią
Leje się
Za godziną godzina
Z zegara do wiadra
Z wiadra do cysterny – czas

Nudno mi
Z kalendarza się doby sypią
Ziarnka lat
Zwały dekad, stulecia
Furgony z erami
Wagony eonów – czas       (Czas)

Koszmarne naręcza czasu, który skapuje z zegara… Naręcza, bo zostają z niego badyle jakieś. Gdzie to wszystko wykapało? Dlaczego tak się zdeformowało, upodobniło kropla do kropli… ?  I teraz wydaje się, że niby mnóstwo czasu, zwały dekad, aż szuflami można zgarniać i usypywać górki-pagórki. Pokapany ten czas.

Nuda idzie w parze z nawałem pracy i rymuje się z frazą refrenu: nie wyrabiam.
O nie! Nie taka nuda jest najdokuczliwsza, gdy człowiek nie ma pomysłu, co ze sobą zrobić. Gorzej, gdy wie, ale musi się najpierw wyplątać z dziwnie monotonnych pnączy, które odrastają jak głowy Hydry. Niezmordowanie.

Mam na półce zbiór esejów o nudzie, pokłosie naukowej konferencji na powyższy temat. Lubię jedną z anegdotek, które pełnią tu rolę motta:

„Niejaki pan Geduldiger, co go napadło, nie wiem, wybrał się raz na Parsifala Wagnera. Na drugi dzień spotkał go znajomy i pyta, jak było. „No jak było…”, powiada pan Geduldiger. „Co mam Panu opowiadać? Kwadrans przed północą patrzę na zegarek, a to była dziewiąta”.

Inna rzecz, że w tekstach Kasi Nosowskiej nuda sąsiaduje z „monstrum, co wysysa ze mnie miąższ”, „wysysa szpik”. Z potworem, co go sobie człowiek własną krwią wykarmił, wyhodował.

ziarenko i strzępy

Regularnie podlewasz
Pobudzasz do wzrostu
Ziarno rozpaczy
Co kłączem sprężystym
Pnie się spod żebra
Wysoko ku nozdrzom
By tam się rozdwoić
By trysnąć z otworów

I sznurem podwójnym
Wzlecieć ku nocy
Przez obręcz Saturna
Ku Ziemi z powrotem
By pętli zawijasem
Na szyi zastygnąć
Śmiertelnym…
Śmiertelnym…    (Ziarno)*

Coś równie trafnego powiedzieć o nadziei…? Zabrzmiałoby jak rewers. Najpierw olbrzymi balon, potem strzępy, które zostają po przekłuciu. I cóż…, te strzępki sobie są. Więc jest i nadzieja, choć do spójnego kształtu jej daleko. Nie wiem też, czy równie zachłannie puszcza pędy. Ale to już kwestia metody podlewania i dogodnego wystawienia roślinki na słońce.

dwie minuty narzekania

Patent, ale mogę się podzielić. Są takie dni (a nie jest ich mało), że drętwotka, znużenie bądź wypalenie zakrada się do sali i robi rozrubę wśród 45 zaprogramowanych na wysokie obroty minut. Spojrzę w lewo: mina mopsa. Spojrzę w prawo: tłumione ADHD. Na wprost: wzrok nie nadąża za myślą albo ją dawno przegonił, bo myśl wysiadła na wcześniejszym przystanku. Jedyne, co jednoczy, to ochota na pomarudzenie. Zarządzam dwie minuty tylko na to. Okazuje się, że dłużej trudno wytrzymać, dzienna dawka antywitaminy wyczerpuje się niezwykle prędko. Czas na coś pożywniejszego. Odrobina słodyczy po łyżce dziegciu. Czas na merytoryczny konkret.

rogale marcińskie

I jak księżniczka Anna zawsze w maju spada z konia, tak każdego listopada Marcin przepycha się przed Rena. Niby ma wyznaczone, że jego dzień to jedenasty, ale długo przed i sporo po moszczą się na jego cześć wypasione rogale. Detronizują sernik, szarlotkę i drożdżowy placek. Niełatwo jest świętować The Day After.

Zwłaszcza w Poznaniu. Gdzie (niegdyś) główna ulica to Święty Marcin (w takiej właśnie mianownikowej, nie dopełniaczowej formie). Gdzie 11 listopada Marcin konno penetruje ulicę, a wszyscy zjadają przynajmniej jeden pokaźny, nafaszerowany białym makiem (w tajemniczej kombinacji) rogal. Komercja rozciągnęła żniwa rogalikarzy z jednego dnia bodajże na miesiąc. Więc i 12 dzień miesiąca nie jest w stanie marcińskich słodyczy odegnać. A skutki są zgubne. I ja się ich w tym roku zarzekam.

Wszystkie reny nucą to, co słyszą najczęściej. A 12 listopada największą częstotliwość zyskuje stara toastowa melodia Sto lat! Oczywiście, zmyślam. Nikt mi nie życzy dogorywania przy Alzheimerze, nikt nie podrywa mnie do boju tą melodią. Ale: choć Marcin zawłaszcza Święto Niepodległości, dwunasty dzień miesiąca jest (będzie) niepodzielnie mój.


* Teksty piosenek z najnowszej płyty Nosowskiej: 8