Archiwa tagu: listy

między podróżą a tekstem

„Znak” nr 698-699
LISTY HERBERTA I BRZĘKOWSKIEGO

Na zdjęciu: poeci. Zbigniew Herbert, tu rozpoznanie jest oczywiste, i Jan Brzękowski, współtwórca krakowskiej awangardy, poeta emigracyjny, osiadły we Francji. Francja w tle. Między nimi różnica pokolenia (rocznik 24. i 03.), inne poetyckie drogi, odmienna życiowa sytuacja. 

Brzękowski po debiutanckim tomiku i wejściu w krąg peiperowskiej „Zwrotnicy” wyjeżdża na studia do Paryża. Jest środek międzywojnia. Osiada nad Sekwaną, później w Amélie-les-Bains (przy granicy z Hiszpanią). Bywa w Paryżu, kiedyś znów w nim zamieszka. Ale póki co jest rok 1958 – wtedy poznaje obiecującego Herberta.

Herbert ma za sobą pierwsze tomiki (Struna światła oraz Hermes, pies i gwiazda), którymi zaistniał dzięki popaździernikowej Odwilży. Ma trzydziestkę na karku, mieszka pokątnie, pracuje w przypadkowych miejscach, chce żyć z pisania… Stypendium literackie (sto dolarów!) staje się zaczynem ruchu. Po raz pierwszy wyjeżdża za granicę, podróż trwa dwa lata (1958-1960). Francja, Anglia i Włochy. Dużo czasu spędza w Paryżu. Łapczywie chłonie wrażenia z miejsc i inspirację ze spotkań. Poznaje Jana Brzękowskiego. I co? I nic. To nie jest wielka przyjaźń, chyba nawet nie ma większej fascynacji wzajemnym dorobkiem literackim. Kilka spotkań i bardzo uprzejme listy. 

W wakacyjnym numerze „Znaku” opublikowano tych listów dwadzieścia pięć (najmłodsze, pisane po długiej przerwie, pochodzą z roku 1972). Zgodnie z zasadami edycji prywatnej korespondencji. Z przybliżeniem kontekstu. Czytałam. Komu przydarzy się okoliczność – polecam.

Posyłam wieżę EifflaCoś niecoś wynika z tego, jak i o czym korespondujemy. Epistolografia literatów jest ciekawym wglądem w to, jak prezentują się ich niezredagowane teksty, nieprzeznaczone do druku (choć głowę daję, że pisane ze świadomą autokreacją). Po śmierci Herberta – w lipcu minęło 15 lat – wydano niemało śladów jego epistolarnych rozmów. Listy wymieniane z Turowiczem, z Elzenbergiem, z Miłoszem, Zawieyskim, Barańczakiem… 

Ważne jest co dzieje się w tle korespondencji: nad czym autorzy pracują, jaki rodzaj doświadczeń gromadzą i co im się zdaje, zanim skondensują swe rozmyślania w jakimś – do szerszej publiki adresowanym – wierszu czy eseju. Owocem pierwszej podróży zagranicznej Herberta był rewelacyjny tom esejów Barbarzyńca w ogrodzie. Przebłysk tego projektu odsłania się w listach do Brzękowskiego. Wiecznie czymś zaaferowany Herbert, przepraszający, że odpisuje z opóźnieniem, że po uszy zajęty, że w drodze dokądś lub w podróży jakiejś w głąb (poprzez księgi)… To odsłona kondycji i metody wchłaniania wrażeń, prawdziwy, chaotyczny odprysk tego, co w zastygłej postaci stoi na mojej półce już od lat, czasami zabierane w drogę a częściej będące zastępstwem realnej podróży. Nie muszę dodawać, że podróż z Herbertem nigdy nie jest namiastką, bo jeśli nawet zmysły nie mogą się sycić, to myśl krąży jak torpeda: przenikając historię i piękno. 

***

garść obserwacji

1. Herbert ma dość dramatyczną świadomość przepaści między życiem w Polsce a zagranicą. Fascynuje go świat Zachodu i Południa. Decyzję emigracji rozważa, lecz jest do niej mentalnie niezdolny. Mniejsza o trudności z pracą, o biedę czy samotność. Te same dodatki towarzyszą mu również w Polsce. Niewykluczone, że tego rodzaju patriotyzm odchodzi w przeszłość, dla ludzi o konstrukcji osobowości podobnej do Herberta był on czymś organicznym. I paradoksalnie: to, co ograniczało wolność, było zarazem ostrogą do przekraczania samych siebie.

„Wracam do Polski za kilka miesięcy. Robię to, jakbym miał wejść w wodę brudną i zimną, ale to jest jedyna moja rzeczywistość. Tu żyję na powierzchni, bez racji i powodu”. „Niedawno otrzymałem wiadomość, że cenzura zdjęła moje wiersze, co mnie niesłychanie podnieciło i natchnęło do walki”.

2. Jedną nogą w świecie starych. I to nie brzmi jak kokieteria. Pan Zbigniew mógł tak myśleć. „Jutro kończę 35 lat. To istna katastrofa. Już jestem definitywnie wykreślony z kręgu młodych”. (!!!)

3. Pierwsza podróż, czyli wchłanianie całą skórą. „Uczę się języka i obwąchuję to piękne i okrutne miasto” – pisze o Paryżu. Kawiarnie, kina, muzea (kolejność raczej odwrotna). Przepisywanie ksiąg niedostępnych w kraju a niezbędnych przy studiach nad tematem. Rzetelność Herberta nie zaskakuje. Trochę bawią mnie francuskie słowa, które mu wchodzą w nawyk: „Bardzo serdecznie Pana pozdrawiam i mezomażę madame” (mes hommages) lub „ekskuzuję się z powodu milczenia”. Gdy wspomina o pisaniu Barbarzyńcy…, mówi, że „ciągnie w wielkiej męce książkę szkiców o Francji i Włoszech”. Męka? zupełnie niewyczuwalna w lekturze.

4. Listy są dość zwięzłe i może dlatego chwilami zaskakuje mnie egzaltacja. Dziwni mnie ona u Herberta. Wówczas jeszcze nie wie, czy kiedykolwiek powtórzy przygodę z Europą, może to motywuje wylewne trzykrotne wyznanie smutku, jaki budzi w nim myśl, że mógłby już więcej nie spotkać Brzękowskiego. Trzeba, niestety, dodać, że Brzękowski wystąpił tu w roli synekdochy: niby smutek za nim, a de facto za światem, do którego dostępność nie jest czymś oczywistym. Nie przekonują mnie wzajemne serdeczności.

5. Hmm… byłoby inaczej, gdyby listy wymieniały ze sobą kobiety. Kobiety-pisarki. Męski dialog krąży wokół autorskiego ego. „Wysłałem Panu (…) tom moich wierszy (…). Bardzo mi zależało, aby Pan zechciał go przejrzeć”. „Czy czytał Pan moje wiersze…?” „Czy zna Pan mój artykuł… ?” Obaj chcą być czytani i chętnie przejrzeliby się w docenieniu ze strony drugiego. To oczywiste. Ale listy między kobietami wyglądałyby inaczej. I zastanawiam się, czy szczerzej? Oczywiście, to zależy, kim by one były. Nie pytałyby tak wprost, chyba.

6. Żałuję, że Herbert tak enigmatycznie pisze o zwiedzaniu: …wyjeżdżałem z Paryża tknięty turystyczną manią”. W omówieniu listów znajduję wzmiankę o przejawach tej manii, zaświadczoną wspomnieniami żony. Herbert mógł nie spać, nie jeść, nie robić przerw. „Ja byłam głodna, a jemu wciąż szkoda było czasu na jedzenie. Zawsze miał wytyczoną dokładną trasę zwiedzania i nie chciał się ani na chwilę zatrzymywać”. Po czym dodaje: „Ale zwiedzanie z nim było wspaniałym przeżyciem”.

A ja sobie myślę, jak dobrze, że powstał Barbarzyńca… Mogę sobie podróżować z Herbertem, a jeść, kiedy tylko najdzie mnie głód (albo jeszcze częściej). Mogę sobie robić przerwy. Bo przecież jego eseje aż proszą o to, żeby siąść i posmakować chwilę.

Najbardziej lubię tekst O albigensach, inkwizytorach i trubadurach. Ale zacytuję coś bardziej na dziś, gdy upał trwa i prawie nie trzeba sobie wyobrażać, jak ciepło jest na południu (tekst dotyczy Grecji).

„Zresztą krótki wypad z autokaru nie daje pojęcia o tym, czym jest świątynia grecka. Trzeba spędzić wśród kolumn przynajmniej jeden dzień, aby zrozumieć życie kamieni w słońcu. Zmieniają się one zależnie od pory dnia i roku. Rankiem wapień Paestum jest szary, w południe miodowy, o zachodzie słońca płomienisty. Dotykam go i czuję ciepło ludzkiego ciała. Jak dreszcz przebiegają po nim zielone jaszczurki.

Schyłek dnia. Niebo jest spiżowe. Złoty wóz Heliosa stacza się do morza. O tej porze, jak mówił Arcypoeta: «ciemnieją wszystkie ścieżki». Teraz przed świątynią Hery róże, które śpiewał Wergiliusz: «biferi rosaria Paesti», pachną odurzająco. Kolumny przyjmują żywy ogień zachodu. Niedługo w ciemniejącym powietrzu będą stały jak spalony las”. (U Dorów)

Znak. Okładka wakacyjnego numeruWakacyjny numer „Znaku”. Wspomnę na marginesie, że miesięcznik „Znak” za chwilę wypuści w świat swój siedemsetny numer. I z tej okazji udostępnia całe archiwum (od 1946 roku, w formacie pdf). Można też kupić za niską opłatę (5,90zł) numery od maja 2012 do sierpnia 2013 – w formatach MOBI/EPUB.

Tamaryszek natomiast, naoglądany, nasycony filmami i spacerami po równinie, rusza zdobywać górskie szczyty. Nie, nie, Himalaje nie dla mnie. Tatry są w sam raz.