Roy Jacobsen, Cudowne dzieci, Dodoeditor 2012
Pierwszy odcinek przejdę okrężną drogą. Zmierzam do książki Jacobsena, jest niezwykła. Pewnie nie raz już o tym pisano (doświadczenia graniczne, przekraczanie progu dorosłości, żegnanie się z beztroskim, nieświadomym dzieciństwem). Temat ma wiele wcieleń i odsłon. Dziecięce odczuwanie. Jaskrawość dostrzeganych kompromisów, niechęć do zawodnych dorosłych. I przeżywanie jakichś dziwnych (kluczowych) wtajemniczeń, zrzucanie dziecięcej skórki. Wiele razy: w filmach, powieściach, w mediach wszystkich kategorii. Ale to w niczym nie przeszkadza, bo t a k nie robiono tego albo nigdy, albo nie za często. Skandynawowie mają w tej materii jakiś szósty zmysł. Może generalizuję? W każdym razie – jeśli nie jest to krew plemienna, to przynajmniej rodowy gust i smak. Jeśli nie cecha wrodzona, to może wyćwiczona na wypisach szkolnych (uczyli się od najlepszych – to owocuje). Krótko, żeby nie wyliczać innych, wspomnę o skojarzeniu, które wydaje mi się najbliższe Jacobsenowi. Jeśli uda mi się zrozumieć to podobieństwo, to samej sobie wyjaśnię, dlaczego Jacobsen jest ciekawy i inny.
Otóż: Dziewczynka – debiutancki film Szweda Fredrika Edfeldta z 2009 roku.
Co zapamiętałam (bo minęły już trzy lata od oglądu)? Nie była to opowieść powalająca niezwykłością. Świat widziany był oczyma dziesięcioletniej dziewczyny, bez jakichś offowych komentarzy, bez kokieteryjnej maski dowcipu, gonienia za spektakularnym zdarzeniem. Punktem wyjścia jest właśnie rezygnacja z oczekiwanych atrakcji. Oto rodzina wyjeżdża na wakacje. Chcą uczestniczyć w misji charytatywnej w Afryce. Dziewczynka żyła tym projektem i marzyła o nim, ale z pewnych powodów nie może wyjechać – rodzina jedzie bez niej, ją powierzając ciotce, która na pierwszy rzut oka jest z kategorii tych, które same potrzebują natychmiastowej opieki.
Jest więc lato, czas bez ograniczeń, bo w tym wieku dwa bezkresne miesiące mogą być przedsionkiem wieczności. Trzeba sobie radzić: z poczuciem odrzucenia (pojechali bez niej!), z organizacją codziennego życia (ciotka nie ma pojęcia ani o gotowaniu, ani o zapędzaniu młodej istoty do łazienki), z hipokryzją świata dorosłych i głupawką koleżanek (ciut starszych, ale już będących po drugiej stronie linii – tam, gdzie jest mizdrzenie się, podryw, szminka i perfidia). Takie lato ma się w życiu tylko jedno. To jest ten moment przejścia. Mówią do ciebie jak do dziecka, nie przeczuwając, ile rozumiesz. A to jest krótki czas pogranicza. Już za dużo przenikliwości i sceptycyzmu, ale wciąż jeszcze egzaltacja, nadwątlona naiwność i nieporadność. Taka jest tytułowa, bezimienna Dziewczynka, i taki jest Finn z powieści Jacobsena.
Są tu i tu podobne tropy: * lato inicjacji (jeszcze nie seksualnej, choć ten temat pojawi się, gdy Dziewczynka podpatruje koleżanki, a Finn podgląda Przejedzoną – golaskę na plaży), * zaskoczenie zmianą relacji z bliskim dotąd rodzicem (zaczynasz poddawać w wątpliwość dotychczasowe pewniki, mama staje się trochę obca i trochę bardziej prawdziwa), *doświadczenie odrzucenia (odniesione po części do siebie, po części do tych, których wykluczają jeszcze dobitniej: biedny, przedrzeźniany chłopczyk czy upośledzona lub opóźniona w rozwoju siostra).
Fenomen polega na tym, że gdy oglądam lub czytam, nie włącza mi się żaden brzęczyk, że powinny to poznać jakieś znajome dzieci albo że to taki uroczy – magiczny – sentymentalny świat arkadii, z której (jak z raju) wszystkich nas wygnano. Sedno w tym, że nie dystansuję się od dziecięcych spostrzeżeń. Jestem dorosła, ale na czas opowieści jestem w tej granicznej strefie, „pomiędzy”. Bo to mi się podoba najbardziej, że w pewnych momentach przed dziećmi otwiera się naprawdę mocna dawka prawdy o świecie. A one mierzą się z nią nie gorzej niż dorośli. Coś jest za trudne i mocno nie fair – ale nigdy nie będzie wyglądało inaczej i bardziej zrozumiale. Słowem: dla dorosłych ta książka i film.
Powiedziałam, że powieść Jacobsena jest niezwykła, lecz i bardzo zwyczajna zarazem. Narracja oddana w nadzór 10 (czy 12)-letniemu Finnowi, epilog dodaje wszystkim około siedmiu lat. Ten szczególny rok, o którym będzie można powiedzieć np.: „rok, w którym pojawiła się Linda” – to rok 1961 „rok Muru Berlińskiego, Kennedy`ego i Gagarina”. Norwegia, Oslo, raczej uboga dzielnica, gdzie wynajmuje się pokoje lokatorom, by wiązać koniec z końcem. Naprawdę niezwykłych scen jest niewiele, ale one wzruszają, aż ciarki przechodzą po plecach. Nie dlatego, że taka groza czy niesamowitość. Po prostu staje się jasne, że takiego lata się nie zapomina, że ono naznacza. Czym? Bezradnością i buntem, odpowiedzialnością i poczuciem winy, bliskością i obcością najbliższych…
Wiem, czas by z okrężnej drogi wejść na prostą. No ale co mi zostaje do powiedzenia? Kto występuje? Finn i jego Mama (trzydziestoletnia kobieta z pęknięciem, wcale nie taka prosta jak się zdaje). Lubią słowa i wspólnie czytane książki. Przyjaciółka mamy (Marlene), bracia, tajemniczy lokator – Kristian. Oczywiście, koledzy Finna (z niepowtarzalnym w swej gamoniowatości Freddym 1) i jedna koleżanka – Tanja. I oczywiście Linda, siostrzyczka, która pojawia się pewnego dnia jak grom z jasnego nieba, z niebieską walizeczką… Gdy małą piąstkę zaciska na dwóch palcach nowej mamy, to jest to „uścisk na śmierć i życie”. A przynajmniej: wieczna będzie pamięć tego uścisku, gdy on sam zostanie siłą rozplątany.
Gdzieś tam, na marginesie, migną też trzej bezdomni: Czerwony, Niebieski i Żółty. Nadejdzie czas, to się ich usunie, zdegraduje jeszcze bardziej, zaorze ślad po szałasach. Społeczeństwo usuwa wykluczonych. Z zaskakującą determinacją. To się – rzecz jasna – zmienia. Dzisiejsza Norwegia (czytaj: świat) ma inne metody, może inaczej interpretuje odmienność i niedostosowanie. Pewne kategorie odmienności są absorbowane, a pojawiają się nowe. Coś się zmienia, choć tak naprawdę niezbyt wiele.
Kluczowe jest pytanie, jak daleko sytuuję siebie od tego, co niepopularne, z ciemną smugą, wykluczone. I zastanawiające jak blisko naznaczonych jest Finn. Kobieta po nerwowym załamaniu, ktoś, kto się boi ciemności, bo przywołuje w nim dawne lęki. Dziewczynka z cygańskiego taboru, która może jeszcze nie wie, że nigdy nie będzie jak inne dziewczynki, choć biegnie do gromady z nadzieją. Duży, nierozgarnięty chłopak, pośmiewisko wszystkich dzieciaków, słoń w składzie porcelany, który „inspirował otoczenie, żeby go wykluczało”.
Mój ulubiony cytat z powieści Jacobsena to ten:
„Linda była nie z tego świata, ja też miałem to kiedyś zrozumieć. Była Marsjanką, która przybyła na Ziemię, aby mówić językami do pogan, mówić po francusku do Norwegów i po rosyjsku do Amerykanów. Była przeznaczeniem, pięknem i katastrofą. Ułamkiem wszystkiego. Odbiciem mamy i mamy dzieciństwem. Jeszcze raz od początku. Śladem tego, co nigdy nie mija. Bóg prawdopodobnie miał w tym jakiś tajny plan – ale jaki?” (s.169)
Jeśli mój tekst był w zamierzeniu szukaniem tego, co wspólne w opowieści o Dziewczynce i w historii Finna i Lindy, to coraz mniej podobieństw widzę na koniec. Więc raczej fiasko. Chyba, że chwycić się tej myśli o słabości, której nagle doświadczasz i możesz się od niej albo odciąć, albo kurczowo chwycić – i tylko z tą słabością iść dalej. Słabość może obrosnąć dziwną mocą – taką, jakiej nigdy nie znajdzie ten, kto szuka nieskażonej niczym siły.
****
Powieść Jacobsena pięknie wydał Dodoeditor, a w radiowej dwójce można było posłuchać fragmentów. Wciąż można. Nie wiem tylko, czy to są moje ulubione fragmenty. TUTAJ.