Archiwa tagu: Magda Berus

ale o co chodzi? (nieulotne)

Nieulotne, reż. Jacek Borcuch, Polska 2012

Michał i Karina, i super motorPrześladuje mnie ostatnio stary dowcip o taksówkarzu, któremu trafił się pijany pasażer. Kierowca zirytowany powtarza: „Panie, to jest moja taksówka, ja jestem kierowcą i pytam po raz kolejny: dokąd jedziemy?”. Na co pasażer (po raz enty) odpowiada: „A ja tu grzeczniutko siedzę, pszepana, i zapytuję: alee o tzo chodzii?”

Chciałoby się wiedzieć, dokąd zmierzamy, ale rozbrajająca błogością riposta nie rozjaśnia nic a nic.
Nieulotne. Jakub Gierszał, odtwórca głównej roli męskiej, tłumaczy tytuł następująco. Ulotne jest w życiu wszystko to, co chcielibyśmy zatrzymać a szybko mija. Nieulotne jest to, co pozostaje jako konsekwencja, jakiś dodatek do wcześniejszych wyborów czy czynów. Raczej balast.

Jakub Gierszał i Magda Berus

Jacek Borcuch, któremu przyklejono etykietę admiratora młodości, utrwalił to, co ulotne. Słoneczną Hiszpanię, dwoje młodych ludzi, ich rodzące się, promieniujące intensywnością uczucie. Skok z mostu („on skoczył a ja go tylko trzymałam za rękę” – powie Karina) jest ilustracją tego zachłyśnięcia się życiem i sobą. [Jak w filmie Kwiecińskiego Jutro idziemy do kina, gdy trzech osiemnastolatków w 1939 skacze z wysokiego mostu, krzycząc: „Jesteśmy nieśmiertelni!” Tylko metaforycznie, niestety.] Pięknie jest być pięknym. Kuba Gierszał i Magda Berus są naturalnie, od niechcenia i bezdyskusyjnie piękni. Rozjaśnione letnim słońcem włosy, nieskrępowane ruchy, młode ciała (aż wyzywające wobec wszystkiego, co przemija). Pierwsza ważna miłość. Możliwe, że nie ma nic silniejszego. Przynajmniej na chwilę (!) jestem gotowa w to uwierzyć.

krakowskie rozstanie

Nieulotne, choć tytułowe, przyczepiło się do filmu Borcucha jakoś niechciane, snuje się smętnie i trochę bez sensu. Dzieje się niewiele, bo też to film o stanie ducha, o zagrożonej bliskości, o fatalizmie przemijania beztroski…, raczej o tym, co wewnętrzne niż o tym, co się rozgrywa w planie materialnym. Rozumiem ten zamysł. Ale empatię utrudnia mi rozmyty (chyba jednak powiem ex cathedra: niedopracowany) scenariusz. 

Otóż, szczęśliwy pobyt w Hiszpanii kończy się wraz z wakacjami, wracają oddzielnie, każde z innym bagażem-garbem. Dwoje zakochanych, Karina i Michał, wrzuconych zostaje w scenerię Krakowa. Dwoje garbatych w smutnym, północnym mieście. Odrapane tynki kamienic, szatnie, korytarze, poczekalnie. Wszystko ich dzieli i przytłacza. Każde z nich tak bardzo jest skoncentrowane na swoim dramacie, że zamiast wyciągnąć dłoń, zasłaniają sobie nią oczy i uszy. Skoczyć z mostu a zbudować most, to dwie różne rzeczy.

nieulotneI tu jest coś, co włącza w mojej głowie taśmę z pytaniem: o co chodzi? Wierzę, że młodzi przeżywają swój dramat prawdziwie. Wierzę aktorom. Wierzę w młodzieńcze zagubienie. Nie rozumiem jednak, dlaczego reżyser  tak impresjonistycznie uzasadnia ich rozterki. [SPOJLER] Nie dość, że dramat Michała jest kuriozalny (ok, każdemu może się zdarzyć, że kogoś zamorduje, c`est la vie). Nie dość, że dwudziestolatka jest zaskoczona ciążą. To jeszcze cały zewnętrzny świat składa się z nieprzylegających fragmentów.

Michał w słońcu podczas pracyPrzykłady. 1) Co z wątkiem hiszpańskiej rodziny? Pobyt w Hiszpanii związany jest z pracą przy winobraniu. Ale Michał ma tam swoją rodzinę, jest pół-Hiszpanem, zawiązanie akcji wprowadza postać matki, brata, dziadka – szkoda, że jak nożem uciął znikają, rodząc zdziwienie, po co w ogóle się pojawili. 2) Studencka rzeczywistość. Rozmowy Kariny z panią profesor. O co chodzi? Dlaczego rozmawiają jak przyjaciółki? To nie jest oczywiste w zatłoczonych polskich uczelniach. Możliwe, ale wymagające jakiegoś uzasadnienia. Dalej: zajęcia, w których uczestniczy Michał. Wykładowca mówi o podświadomości jako domenie nocy, przeciwstawionej świadomości właściwej dniu. Albo to jest łopatologia kierująca mnie ku mrokom przeżyć Michała. Albo coś, co mogło zostać dograne i nabrać sensu. 3) Reakcja Kariny na wyznanie Michała. Przestraszyła się? Uznała to wyznanie za powód do zerwania? Nie rozumiem.  4) Zakończenie. Podoba mi się, choć muszę dorzucić swoje: „Alee o tzo chodzii?”.

Michał

Niedosyt pojawia się już w trakcie oglądania. A przecież ogląda się dobrze. Najlepiej początek. Krakowskie, długie, wyzute z akcji ujęcia też są ok, bo Gierszał i Berus grają świetnie. Michał siedzi w szatni zapatrzony w punkt na posadzce. Karina czeka bez ruchu przed gabinetem ginekologa. Ok, nie żartuję, oni naprawdę przykuwają uwagę, są autentyczni, aż boli to ich złamane piękno.

Borcuch ma po prostu genialną rękę do castingu. Nie dość, że odkrył Gierszała kilka lat temu w swym debiucie reżyserskim Wszystko, co kocham (a wraz z nim dał szansę Oldze Frycz i Mateuszowi Kościukiewiczowi), to swym kolejnym filmem ponownie oddaje młodym obraz. Właściwie: oddaje cały film, na drugi plan przesuwając samego siebie, reżysera. Szkoda, że aż tak.

KarinaMagda Berus (dziewiętnastolatka!) trafiła na plan filmu Borcucha wprost z planu Baby blues Katarzyny Rosłaniec. I świetnie się stało. Ma dziewczyna bożą iskrę, naturalność i fotogeniczność. Nie szarżuje nadekspresją. Sprawdza się w obu, krańcowo różnych kreacjach. Niewykluczone, że jest do tego mądra i przetrwa szum medialny, nie manierując się pod dyktando.

Aktorskie epizody zagrali tu błyskotliwie również aktorzy towarzyszący: Andrzej Chyra jako ojciec Kariny (zupełnie jak nie-Chyra!) i Joanna Kulig w roli przyjaciółki (głos!, rozpoznawalny wśród milionów, omen na dobre trochę i na złe). W roli gadżetu wystąpił motor. Oscarowa rola, gdyby istniała taka kategoria.

Film już zaistniał na festiwalu w Sundance, gdzie nagrodzono zdjęcia Michała Englerta. Dlatego tyle kadrów w tej notce (powiększających się po kliknięciu). 

 

coś do kochania i podwójne frytki

Bejbi blues, reż. Katarzyna Rosłaniec, Polska 2012

Krótka notka o tym, że warto zobaczyć Bejbi blues. Drugi film Katarzyny Rosłaniec (po Galeriankach) obejrzałam kilka dni temu, nieuzbrojona w uprzedzenia, ale i bez oczekiwań na kino. Wiedziałam, że to film o nastolatkach mających dziecko i o tym, co z tego wynika. Przyszedł mi na myśl film braci Dardenne (Dziecko z 2005 roku), ale słusznie przeczułam, że to będzie coś innego. 

Bejbi blues.Najkrócej: 17-letnia Natalia ma sześcio- miesięcznego synka z Kubą (maturzystą). Mają dziecko i chcą je mieć, bo to jest fajne. A nawet podobno modne – inspiracją dla reżyserki był artykuł oparty na obserwacji młodocianych mam, na studium blogów i komentarzy pisanych przez nastoletnie mamusie. Dziecko-gadżet, dziecko jak zamówienie w McDonaldzie. Rosłaniec wymyśla dla swego filmu hasło: „coś do kochania i podwójne frytki” i w tym duchu prowadzi opowieść. 

Rola gadżetu jest ciekawie rozpracowana (i wyjaśniona przez reżyserkę w wywiadach – strasznie dużo wyjaśnia!). Natalia chce Antosia, bo może pokochać „swoją własną małą istotkę” tak, jak sama nigdy nie była kochana. Poza tym: maluch super wygląda w bajeranckich okularach, można z nim iść na zdjęcia do reklam i w ogóle… jest milutki i zmienia look dziewczyny. Antoś (jak frytki) zaspokaja pewien głód – i tu znów zapożyczę myśl wyrażoną przez reżyserkę w explicite – ten mechanizm nie jest wcale  tak niszowy jak sytuacja. Bo dzieci są obsadzane w tej roli od zawsze. 

Łatwo osądzić małolatów, rzucić zdawkowe „dzieci mają dzieci”, ale analogicznie zdarza się postępować ludziom bardziej wyrośniętym. Dziecko dla ratowania związku, dziecko dla sformalizowania relacji, dziecko jako recepta na własną samotność lub image… i wcale nie lepiej brzmi deklaracja: dziecko dla nadania sensu własnemu życiu. Jasne, że różnej miary mogą być nadużycia, a idąc tym tropem można popaść w absurd. Nigdy pewnie nie jesteśmy tak dojrzali, by wskoczyć w rolę rodzica jak mistrz. Zawsze jest ryzyko, jest coś na wyrost i jest nadzieja – każde dziecko jest ekstraktem nadziei na cokolwiek: na ratunek lub na szczęście.

To można było odgadnąć: nie skończy się dobrze. Choć właśnie ostatnia scena jest rewelacyjna! I w ogóle: ten film naprawdę dobrze prowadzi widza, zawłaszcza uwagę.

Moje oglądanie zaczęło się od pewnego dystansu do rzeczywistości, w której rozgrywa się ta historia. W tym świecie jest chaos, nieodpowiedzialność, potworna naskórkowość relacji, powtarzalność błędów (dorośli są beznadziejnie niewzorcowi – to role epizodyczne, ale obsadzone bezbłędnie: Magda Boczarska, trzydziestoletnia babcia, Danuta Stenka, czyli babcia nr 2., Jan Frycz, milczący tatuś-dziadek i świrnięta pani z pieskiem, czyli Katarzyna Figura). Świetni są młodzi aktorzy – i ta charyzma Natalii (rola Magdy Berus) czy chłopaczkowatość taty-skejta (Nikodem Rozbicki) sprawiają, że film wciąga naturalnością, językiem, autentyzmem. Niektóre sytuacje mnie śmieszyły, może irytowały (najbardziej drażniącą rolę zagrał bezbłędny Mateusz Kościukiewicz). Świat wydawał się zaskakująco barwny: hipsterski, modowy, jak dziecięca zabawa w przebieranki. Lecz od pewnego momentu kończy się zdystansowana obserwacja. Wydawałoby się, że nie ma tu dobrej „scenografii” do tragedii, a jednak ona się zdarza, widz wstrzymuje oddech, bezradność (ile by tam w niej było głupoty – nieważne) rodzi współczucie i empatię. Przynajmniej mój ogląd był taki, że wydaje mi się jakby napięcie prowadziło mnie nieuchronnie ku kulminacji.

Zastanawia mnie teraz, że to bardzo dziwne, by tak zgrywało się ze sobą opowiadanie o „laleczce z saskiej porcelany” z kinem społecznym.

Czy to źle czy dobrze, że Bejbi blues nie przypomina filmu braci Dardenne, mimo zbliżonej tematyki? Nie wiem, ale na pewno nie ma co oczekiwać, by film Rosłaniec niósł kameralność, stonowanie, cichą, lecz uchwytną przemianę bohatera. By świat zyskiwał twarz i wracała wiara w utracone poczucie odpowiedzialności. W Bejbi blues nie ma prostoty relacji, jest jej spłaszczenie, histeryczność, jest dużo niewyrośnięcia. Bo to jest zakalcowaty świat… Barwny, bez treści. Reżyserka zaryzykowała porównanie swej opowieści do bloga. Nikt tu nie pisze go wprost, ale sposób prezentowania bohaterki ma go przypominać. Tym bardziej, że Kasia Rosłaniec zainspirowała się prawdziwą  blogerką: Tavi Gevinson, nastoletnią szafiarką (o tym na portalu Stopklatka).

Napomknęłam wcześniej, że Katarzyna Rosłaniec, udzielając wywiadów, dołącza pewien klucz interpretacyjny. Można go przyjąć lub odrzucić. Polecam wysłuchać. Na Filmwebie są miniwywiady z twórcami filmu. A na Stopklatce (zakładka O filmie) jest ciekawy wywiad z reżyserką (m.in.).

A zupełnie inaczej film odebrał (a) Zwierz popkulturalny. Polecam, jeśli ktoś już film widział (bo są spojlery). Dowcipne i subiektywne. 

Bejbi blues. Natalia z Antosiem