Archiwa tagu: Małgorzata Szumowska

Body/Ciało

Body_CiałoZacznijmy od razu od ciała, bo każdy je ma i musi się z nim dogadać. Może się wydawać, że duet psyche & soma to najnaturalniejsza para pod słońcem. Ale też najtrudniejsza do pogodzenia, zazwyczaj któreś z dwojga usiłuje dominować i wymuszać. Na ogół właśnie ciało. Ma przy tym różne fanaberie, wnyki i inne skomplikowane systemy zakleszczeń. A psyche jest efemeryczne – może być funkcją ciała (splotem chemiczno-biologicznych impulsów), a może bezmiarem duchowych (nomen omen) wcieleń.

W filmowym trio głos na temat ciała rozszczepia się następująco. Po pierwsze: prokurator, a ściślej koroner (Janusz Gajos), zajmujący się ciałami nienaturalnie zmarłych osób. Ciała zamordowane, udręczone, nieme – wypatroszone z duszy. Przynajmniej tak widzi je prokurator, pohukujący na asystenta, któremu słabo coś i który pyta, co dalej? Nic – odpowiada koroner. Sceptycyzm, rzeczowość, brak złudzeń (czytaj: nadziei i metafizycznego głodu). Co nie znaczy, że cielesność daje sytość.

BodyPo drugie – Olga. Prokurator jest wdowcem niedogadującym się z własną córką-bulimiczką. Nie radzi sobie w roli ojca. Oddaje dziewczynę do szpitala, by podreperowali tam chore ciało Olgi (Justyna Suwała). Zabieg ucieczkowy, bo przecież cudów nie ma. Chore ciało pociąga za sobą psyche (albo odwrotnie). Ojciec ma czas na oddech, bo już nie wiedział, jak mijać się z Olgą w małym metrażu na warszawskim osiedlu. Córka z ulgą godzi się na przerwy w kontakcie z ojcem. Nikt tu szczegółowo nie wyjaśnia, dlaczego ci dwoje są sobie tak obcy. Pewne tropy prowadzą ku nieżyjącej od kilku lat matce. Jej nieobecność wybiła Olgę z bezpiecznego constans. Dziewczyna jest rozchwiana, rozbita, zaplątana w sobie, co wyraża się głównie w jej ataku na ciało. Choroba ma charakter psychosomatyczny, z akcentem na „psyche”. 

Po trzecie – Anna (Maja Ostaszewska), mocno dziwna terapeutka, prowadząca zajęcia dla anorektyczek i bulimiczek, a po godzinach odbierająca przekazy z zaświatów. Medium spirytystyczne. Wkroczy między ojca, córkę i żonę (nic, że nieżyjącą). Wprowadzi nadwyżkę „duchowości” tam, gdzie dotąd były ilości śladowe.

Można się było obawiać – widząc zwiastun (np) – że dojdzie do starcia irracjonalizmu z racjonalizmem. Starcia z werdyktem.  Z przeciągnięciem kogoś na swoją stronę. Na szczęście obawy już po pierwszej scenie można uśpić; jest na tyle czarno-humorystycznie, że morał się nie przeciśnie. Z wywiadu z Szumowską („Kino” nr 7/8 2014) wyczytuję, że opcje przypisane były jednoznacznie, lecz poddane przewrotnej wiwisekcji. Dwoje scenarzystów: pragmatyczna („męska”) Szumowska i otwarty na duchowe koncepcje („kobiecy”) Englert. „Żeby było śmiesznie, pracowaliśmy na odwrót, on bardziej nad prokuratorem, ja bardziej nad terapeutką”. Efekt świetny. Niedowiarek-prokurator zachowuje dystans, nawet gdy wkłada do szuflady białą kartkę i długopis lub wtedy, gdy siada do stołu, by przywołać ducha. Terapeutka zaś, w chmurze transów i wszelakiej użyteczności kierowanej ku potrzebującym, pozostaje na tyle (groteskowa?) naznaczona traumą, że spirytyzm jest jak łatany balon. Spirytyzm kompensacyjny.

Słowem: ta wyrazistość ról jest dzięki pęknięciom bardzo przekonująca. A zarazem nie podlega magicznym metamorfozom. Gajos pozostaje sceptykiem. Ostaszewska nawiedzoną terapeutką. Justyna Suwała zbuntowaną, głodną bliskości dziewczyną. A przecież zmieniło się niemal wszystko! I to jest scenariuszowa sztuczka (albo logika), która dopełnia się w ostatnich sekwencjach.

Scenariusz to mocna strona filmu. Gra aktorska to atut drugi. Trzeci – czarny humor.

Nie przypominam sobie, by jakiś polski reżyser rozśmieszył mnie tak na czarno. Ostatnio podobną frajdę dały mi argentyńskie Dzikie historie. Sprawy wyglądają poważnie, lecz skoro wisielec może ożyć, skoro w niewymuszony sposób śmieszą mnie uchwycone codzienne scenki, to humor górą. Królową komizmu jest Maja Ostaszewska – pomimo że nie wychodzi z roli potakującej (yhmm), akuratnej i opiekuńczej pani od ćwiczeń.
„- Dlaczego pan jest cyniczny? Nie trzeba”. – niemal grozi paluszkiem prokuratorowi.
Zbudowała swoją rolę wizualnie: bez makijażu, z fryzurą, która dodaje jej lat, w strojach odbierających wszelki sex appeal. Jedna z anorektyczek spuentuje, że wygląda jak „stara babcia”. Mimika Anny jest skupiona w jakiś absurdalny sposób. Jakby problemy tylko czekały aż ona je rozwiąże: krzykiem, płaczem lub psychodramą. Fenomenalna jest scena kolacji z psem w ślepej kuchni, dograna w salonie i w sypialni. Lub gdy ogromne bydle ciągnie ją na smyczy przez osiedle. Albo zajęcia z pacjentkami. Nie sposób opisać tych scen, bo komizmu nie tworzą słowa ani gagi, raczej nadwyżka zaangażowania i powagi, która rozsadza sytuację.

W konfrontacji z prokuratorem, którego sceptycyzm uwypukla ekscentryczność Anny, jej powaga nabiera cech groteski. W pamięci pozostaje jednak kilka fragmentów dodających bohaterce tragizmu. Myślę tu o scenie podglądania całujących się w bramie nastolatków. Kolosalna musi być samotność Anny. Tęsknota za wyzwoleniem z materii i zbliżeniem do strefy ducha jest ucieczką w pełni zrozumiałą. Stamtąd już blisko do przestrzeni zmarłych.

Szumowska naznacza swą opowieść również tym, że rozgrywa ją w konkretnej czasoprzestrzeni. Warszawa. Święta wielkanocne. Zmartwychwstający Jezus – nieoczekiwanie sprawiający kłopot pobożnym Polakom. Zapytani  w sondzie ulicznej o narodowość Mesjasza, odpowiadają: Żyd. I źle się z tym czują. Pada więc dopowiedzenie: Izraelczyk. A zaraz potem, że ochrzczony, więc to już całkiem co innego.

Nie dziwi kontekst Wielkiej Nocy. I oby nie trzeba się było dziwić, że ktoś wypatrzy w tej żydowskiej anegdocie powód, by lać wodę na młyn czepialstwa.

Body/Ciało, reż. Małgorzata Szumowska, Polska 2015

wstydliwie (1)

Sponsoring (Elles), reż. Małgośka Szumowska, Polska, Francja, Niemcy 2011.
Wstyd (Shame), reż.  Steve McQueen, Wielka Brytania 2011

                

O seksie, bardzo bezpośrednio.
Oba filmy odważnie odsłaniają życie intymne swoich bohaterów. Unaoczniają, obserwują, podążają po śladach ich seksualnych doświadczeń, przyglądając się jak wpływają one na to, kim są lub kim się stają. Nie mogę napisać, że analizują „tę sferę życia” bohaterów, bo nie oddałoby to istoty rzeczy. Brandon Sullivan (Wstyd) zdaje się być tak bardzo pochłonięty swą seksualną obsesją, że inne sfery są przez nią zdominowane, jej podporządkowane, przez nią zmarginalizowane etc. Alicja i Charlotta (Sponsoring) to paryskie studentki, które zarabiają na utrzymanie seksem – „znudzeni mężowie” zgłaszają się na ich anons i słono płacą. Dziewczyny nie angażują się (?) emocjonalnie, ale czy można powiedzieć, że te erotyczne doświadczenia oddzielone są od sedna ich tożsamości? Seks wkrada się i przemienia wszystko. A opowieść wciąga w swój wir również widza, który doświadcza konfuzji przekraczania czyichś intymnych granic, wślizgiwania się w cudzą sferę intymną.

To znaczy, że nie są to filmy dla każdego, choć w pewnym sensie o nas wszystkich. Nie, bynajmniej nie doszukuję się w Brandonie everymana, ani w dziewczynach z filmu Szumowskiej nie widzę jakiejś nadchodzącej generacji. Trawestując frazę poetki, przyznam jednak, że: Jesteśmy dziećmi epoki. Epoka jest erotyczna.
[Szymborska, Dzieci epoki (tu: epoka jest polityczna)]

Zbieżność wejścia obu tytułów na ekrany polskich kin sprawia, że one z sobą rozmawiają. Sugerują, że współczesny świat sprzyja erotycznym zawirowaniom, ułatwia je lub wymusza.
Jestem pod dużym wrażeniem filmu McQueena i roli Michaela Fassbendera. Sponsoring mnie nie przekonuje,  mówiąc językiem innej polskiej reżyserki: jest jak artystyczna wydmuszka. Siła Wstydu odbiera impet opowieści Szumowskiej. Wstyd jest odważny, Sponsoring, mimo sięgnięcia po dość drapieżny temat, jest mdły, rozmyty…, a przynajmniej mnie taki się on wydaje.

Studentki marzą o wyrwaniu się ze swoich światów – Alicja przyjechała do Paryża z Polski, Charlotte rozpoczyna w nim życie po opuszczeniu szarej rzeczywistości francuskiego blokowiska. Obie chciałyby żyć elegancko, być kimś takim, jak Anna – dziennikarka poczytnego pisma, która pisze artykuł o studentkach-prostytutkach. Ona ma wszystko, czyli odpowiedni standard życia (!). Ale spotkanie z dziewczętami uświadomi Annie, że „wszystko” to za mało, gdy ze związku (rodzina!), w którym tkwi, wyparowała bliskość.
Ona chciałaby być – trochę – jak one.

Mogłoby być ciekawie, gdybym potrafiła w to uwierzyć. Że dziewczyny zaprzedają się po coś (że to, co chcą osiągnąć jest warte ceny lub przynajmniej „konieczne”). Albo że Anna rzeczywiście ma czego im zazdrościć (że w czymkolwiek one nad nią górują).

I nie chodzi o to, że to nie współgra z moją percepcją świata, zasadami etc. Nie jestem przekonana, bo to, co widzę na ekranie jest niewiarygodne. Mówię sobie: a może tak jest? może Szumowska dotarła do ludzi, którzy tak myślą, sama tak myśli, więc jest w tym jakaś prawda? Ale dlaczego to nie wybrzmiało? Źle zagrane? Chaotycznie poprowadzone? Zbanalizowany scenariusz?

Po kolei. Czego chcą dziewczęta? Szumowska w wywiadzie tłumaczy:  „One po prostu chcą mieć pieniądze. Chcą żyć na takim poziomie, na jakim żyje Anne – zejść rano na śniadanie do kawiarni, kupić fajne ciuchy. A żeby tak żyć w Paryżu, trzeba mieć mnóstwo kasy. One w końcu tę kasę mają, jedyny problem polega na tym, że muszą ukrywać skąd i pewnie płacą za to jakąś wewnętrzną cenę”.

Standard życia jako wartość sama w sobie? Cena, jaką płacą, to poczucie, że muszą kłamać, bo ten obłudny świat nie zniósłby, gdyby mówiły wprost, że pełnią taką a nie inną rolę społeczną? Wydaje się, że cena jest wyższa. Film sugeruje rozpad związku Ch. z jej chłopakiem i A. z matką. Dlaczego aż tak ten koszt zaniżać?

Gdy Anna pyta, czy relacje z klientami je upokarzają – odpowiedź brzmi: nie. Jedna z dziewczyn rozmawia przez telefon z klientem tak czule jak z kimś bliskim, ale fragmenty „spotkań” mówią co innego. Gdy dziennikarka pyta, co sprawiało trudność (oczekuje wyznania, że musiały przełamać jakiś wewnętrzny opór), słyszy, że to w ogóle nie było trudne, a prawdziwą przeszkodą życiową jest „ten zapach”. Jaki? – pyta Anna, mając na myśli chyba co innego, niż usłyszy w odpowiedzi: zapach blokowiska, z którego pochodzę.

Dziewczyny mówią, że ich klienci są „normalnymi, zwyczajnymi facetami” – no tak, ale nie przychodzą do nich, by zaznać zwyczajności. I tylko decyzja reżyserki sprawia, że widzimy ich jako trochę smutnych, trochę niezaspokojonych facetów. Równie dobrze mogliby to być osobnicy bardziej ześwirowani, na prasowy anons może przecież odpowiedzieć każdy.

Dalej: co takiego intryguje Annę, że zaczyna inaczej postrzegać swoje życie? Tu na plan pierwszy wysuwa się Binoche i jej wierzę trochę bardziej (rodzina nie leczy z samotności, mąż przypomina tych podtatusiałych klientów, którzy przychodzą do dziewczyn).
Miota się kobieta po mieszkaniu, przyjemnie się ją ogląda (bo Binoche – elegancka czy rozchełstana – wygląda kobieco i inteligentnie), no musi coś w tej swojej wydmuszce zmienić, ale czy mogą jej w tym pomóc nowo poznane pannice? One są jej potrzebne jako bodziec. Jedyne, czego mogłaby im zazdrościć, to młodość. Ale płacz nad rozlanym mlekiem, czyli wyrośnięciem z wieku wczesnostudenckiego i przebywanie w świecie ludzi dorosłych (zazwyczaj przecież nie dość dojrzałych) to nie jest jeszcze koniec świata.

Mimo to podoba mi się w Sponsoringu kilka scen. Kolacja i śniadanie w finale opowieści. Bratanie się Anne z Alicją (np. ten śmiech z ustami pełnymi makaronu), bliskość z Charlottą, wizyta polskiej mamy w Paryżu (czyli Janda w różowym sweterku!). Może ta scena, w której Alicja i „facet z gitarą” śpiewają piosenkę. I okulary Juliette Binoche, te czarne i te kolorowe. 

*****************

Wolę Fassbendera! To, o czym opowiada film McQueena, mogłoby budzić więcej oporów i zastrzeżeń. Nie budzi, bo jest wiarygodne. Tu opowieść broni się sama. Jest Brandon, jest jego siostra Sissi, jest Nowy Jork… Jest jakieś okaleczenie, narośl, pułapka. Trochę wytwarza je świat, a trochę my sami. Mam pytania, ale nie mam zastrzeżeń. Poza jednym: że nie zmieszczę swoich uwag w tej notce, więc rozbijam ją na „wpis w odcinkach”.