Archiwa tagu: Marcel Łoziński

polski dokument na lato

Ojciec i syn, reż. Paweł Łoziński, Polska 2013 (TVP1, 3.07.2014)

Obejrzałam wczoraj późnym wieczorem i obudziłam się z tym filmem w tyle głowy. Chcę go dla siebie zatrzymać, więc spróbuję nazwać wrażenia. I chcę polecić – okazje się przecież powtarzają. Telewizyjna Jedynka seansem o Łozińskich rozpoczęła cykl Lato z polskim dokumentem. Kolejne filmy nadawane będą w czwartki, późną porą. Adresaci to ci, którym żal kończyć dzień wraz ze zmianą daty. Inauguracja cyklu bardzo udana. Po pierwsze: Łozińscy. Po drugie: podróż. Po trzecie: rozmowa. Trzy wabiki.

Bohater

marcel łozińskiJak w ostatniej scenie Amatora Kieślowskiego: kamera, którą dotąd Filip Mosz rejestrował rzeczywistość wokół siebie, skierowana zostaje na niego. Świat to również TY, może nawet przede wszystkim. Tu podobnie. Dwaj świetni dokumentaliści opowiadają słowem i obrazem o wzajemnej relacji. Pierwszy kadr to obiektywy przyłożone do twarzy. Dwa obiektywy, bo obaj bohaterowie występują w potrójnej roli: reżysera, autora zdjęć i bohatera. Ról jest zresztą więcej. To, że nie są anonimowi, filtruje opowieść, uruchamia wcześniejsze skojarzenia, sentymenty.

Cenię twórczość p.Marcela i p.Pawła, wracam do ich filmów (stoją na półce). Jakiś czas temu pisałam o Książce, którą wydał kolejny z rodu, Mikołaj Łoziński (odsyłam, by nie powtarzać prezentacji). Film przypomniał mi niektóre wyczytane w Książce wątki. 

Autobiografizm rodzinny to najwidoczniej jakiś dodatek do rodowej hemoglobiny. Potrzeba pamiętania, zrozumienia, określenia siebie w kontekście miejsca i ludzi, wśród których się wyrasta. Łozińscy mają skłonność do takich konfrontacji. Naturalne – bo gdy się stawia pytania innym, to dlaczego omijać siebie? Odważne – bo stawianie pytań podstawowych – bez znieczulenia – zawsze niesie z sobą dawkę bólu. Mniejszą lub większą. 

Sytuacja

Paweł ŁozinskiJest tak, że Marcel i Paweł wyruszają w podróż. Ojciec i syn. Paweł w roli kierowcy, Marcel pasażer. Znaczące przydzielenie ról, bo stery są w rękach syna. Pytania stawiają obaj, ale ojciec dąży do bilansu, częściej poddaje się ocenie, chce wiedzieć, jaki ślad zostanie po nim w synu. Syn wybrał wygodniejszą pozycję. Jest na półmetku życia. Co nie wyszło, jeszcze zdąży naprawić. Teraz ma ochotę uświadomić ojcu swoje rozczarowania i obciążenia. Pyta tuż po starcie, czy na pewno ma być bez taryfy ulgowej? A gdy zyskuje potwierdzenie, nie wstrzyma się przed odpowiedzią, która musi zaboleć. Krótko mówiąc: nikt nie dokopie ci jak własny syn. Bo przed nim zdejmujesz tarczę.

Sytuacja bycia w drodze – w podróży z Polski do Francji – to ogrywanie toposu starego jak świat. Oderwani od codzienności, skazani na siebie, dokądś zmierzający. Okaże się, że celem jest Ogród Luksemburski, w którym przed laty Marcel zakopał (potajemnie) prochy swojej matki. Dzień, w którym skoczyła z okna, nazwie najgorszym dniem w swoim życiu. Niewiele mówi o innych traumach. Choć Paweł podpytuje (o pobyt w domu dziecka – na przykład). Syn i ojciec – dwie biografie, dwa charaktery, dwa typy dociekliwości. Syn wciąż jest na etapie uwalniania się od „eksperymentu” jak nazywa styl, w jakim został wychowany. Ojciec jest gotów całą swoją tożsamość zamknąć właśnie w tej roli: „- Kim jesteś? – Ojcem. Przede wszystkim”. Zapytany o najszczęśliwszy dzień swego życia Marcel Łoziński odpowiada – „4 grudnia 1965, dzień, w którym się urodziłeś. Spadł wtedy śnieg”. 

Słowa i obrazy

Specyfiką sytuacji jest również to, że panowie Łozińscy mają świetne wyczucie kamery. Trochę problemów sprawiało mi zrozumienie wszystkich słów (dykcja!). Ale kadrowanie i dobór scen są świadome i bezpretensjonalne. Na przykład scena, w której Marcel Łoziński naciąga skórę wokół twarzy. Wygląda niczym ropuch, skóry jest jakby za dużo, co nieco się deformuje. Cóż, lata… Zwłaszcza że obok własnego dziecka każdy czuje się ciut starzej niż w gronie równolatków. To naciąganie jest autoironiczne.

Albo scena w przydrożnym barze, gdy umawiają się, by nakręcić 5-minutowe ujęcie, w którym nie pada żadne słowo. Lub na opak: gadać „jak Żydzi”, przez 5 minut, nie przerywając ani na sekudę. Ostatecznie nie eksperymentują. W tym siła filmu, że nie jest nadmiernie wygładzony i ustawiony. Bywa, że Marcel, dotknięty komentarzem, chce przerwać, Pawłowi natomiast zależy na wybrzmieniu. Mnie ujęło to mieszanie się szczerości i autentyzmu ze świadomością kamery. Nie wykluczają się te opcje.

I choć główny temat rozgrywa się tu i teraz, dotyczy relacji ojciec-syn, to w tle raz po raz powraca francuska piosenka. Korzenie polsko-żydowsko-francuskie są nie do rozplecenia. Piosenka brzmi retro i ilustruje czas zaprzeszły – dzieciństwo i młodość Marcela. Taka piękna scena, którą mam przed oczami: stanie na głowie. Zderzenie ujęć – archiwalnego z bieżącym. Na archiwalnym – ojciec (Marcel) jest młody, bez problemu wchodzi w pozycję, ma sprężyste ciało. Wokół plaża. Podbiega kilkuletni chłopiec i podtrzymuje tatę, śmiejąc się radośnie. W ujęciu teraźniejszym Marcel podejmuje próbę, ale nie udaje mu się wskoczyć w „główkę”. Gdzieś na łące… Paweł nie ma z tym problemu – i wtedy ojciec porzuca kamerę i biegnie podtrzymać syna. A potem przewracają się obaj, obejmują się, ściskają. Jest bliskość. 

Dużo ważnych słów. Chropawość. Uniwersalność – bo czyż toksyny nie są wliczone w każdą sztafetę pokoleń? Korci mnie, by tu parafrazować filmowe dialogi, ale to chyba bez sensu. Lepiej samemu obejrzeć, posłuchać. Tylko dodam na koniec, że dla mnie najmocniejszy jest fragment, gdy Marcel, przełknąwszy gorzką pigułę wspomnień syna, podsumowuje zaczepnie, domagając się sprostowania.
„- Nauczyłem cię tylko prowadzenia samochodu? I lutowania?… K…a, to trochę mało”. Przecież chodzi o to, by usłyszeć, że nasze wartości, styl życia, sposób patrzenia na świat… są godne ocalenia i kontynuacji. Czy tracą wiarygodność, gdy nie mają naśladowców?

***

Podróż tyleż horyzontalna co introspektywna. Wszystko wskazuje na to, że tegoroczne lato nie będzie zbyt wędrowne. Dlatego stawiam na podróżowanie pośrednie. Śladami, tropem, wirtualnie i książkowo. Cdn.