Archiwa tagu: Mateusz Kościukiewicz

11 minut

11 minut, reż. Jerzy Skolimowski, Polska 2015

Opis dystrybutora w zasadzie wystarczy: „W ciągu 11 minut losy wielu mieszkańców wielkiego miasta zostaną połączone ze sobą”. Oczywiście czas jest umowny, bo film trwa 7,4 razy dłużej. Nie mam nic przeciw temu, bo mnie „się oglądało” bardzo dobrze. Nawet jeśli nie wiem „po co” i „dokąd dotarłam”. Wydaje mi się, że donikąd. Ale nie kupowałam biletu celowego, więc rozczarowania nie ma.

11 minut. plakatKilka słów jednak do dystrybutora dorzucę. Otóż, dlatego moje oczy się nie męczyły, że montaż jest naprawdę świetny. I słusznie Agnieszka Glińska dostała za niego Złote Lwy (Gdynia 2015). Trudno po jednorazowym obejrzeniu analizować go na odległość. Na pewno rzecz w tym, że opowieść ma tempo, i że to nie zdarzenia narzucają rytm a właśnie przyspieszone, zwielokrotnione, nakładające się na siebie sekwencje obrazów. Co do zdarzeń, to nie bardzo wiadomo o co chodzi.

Pan sprzedaje hot dogi, zakonnice kupują i jedzą. Czyściciel okien (alpinista) rozmawia z dziewczyną, czy można wziąć na wyprawę producenta „pornoli” (on jest na tak, ona na nie). Kurier się kręci tu i tam. Pogotowie ratunkowe – ratuje. Dziewczyna z psem szuka powodów, by żyć. Malarz – szkicuje, co widzi. Ktoś umiera, ktoś rodzi. Student daje się wkręcić w feralny przekręt. Najważniejszy – choć hierarchia jest czymś wielce umownym – jest młody mąż, któremu żona ucieka z łóżka. Do hotelu pobiegła, gdzie daje się prowokować reżyserowi, licząc na rolę w filmie. Mąż przez cały niemal film wydeptuje hotelowy korytarz. Niby nic, ale Wojciech Mecwaldowski (z podbitym okiem) chodzi w tę i we w tę całkiem sprawnie. Do czasu. No ale wtedy to już czas się wszystkim skończy, bo będzie 17.11. Samo życie. Nic, a jakże wiele!

Bardzo mi się podoba martwy piksel. Na końcu, gdy ekran się rozmnoży przez podział, będzie widać, że choćby piksel był rozmiarów piksela, to i tak zawadza i szkodzi. Dlatego to musiało się posypać, taka karma. Nie szkodzi, że nie wiesz, jak to działa. Nikt nie wie, choć każdy widzi znaki. Czarną plamkę na przykład. Albo warkot samolotu. który lata tuż przy trawniku. Trochę przesadzam, ale nie bądźmy skrupulatni – nisko lata. I to może być, nomen omen, proroctwo.

Mocną stroną jest również muzyka (to akurat na serio), a moją sympatię budzi zwłaszcza Organek i „Matko! Gdzie w nocy był twój syn? / Jak wrócił, tak długo ręce mył”. Moim zdaniem historia tego syna jest w porównaniu z fabułą filmu niczym bułka z masłem (TU).

Uważam, że można interpretować detale, ale skoro nikt mnie nie zmusza, to wolę tego nie robić. Zgodnie z wyznaniem z pierwszego akapitu – nie wiem, dokąd doszłam, gdy seans eksplodował. Może zrozumiałam sens życia? Albo jego brak? Pytań o rolę przypadku nie wskrzesiłam, bo to domena Kieślowskiego i „nikt jak on”. Moją najżywszą reakcję budzi cudowne rozmnożenie czasu. Każdą minutę obchodzimy z wielu stron. I jak tu się zżymać, skoro każdy chciałby móc tak żyć na okrętkę. No chyba że komuś się spieszy na urlop lub na obiad.

Film Skolimowskiego został zgłoszony jako polski kandydat do Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych. Kapitalne Body/Ciało nie było brane pod uwagę, na życzenie producenta (masz, babo, placek i pisz wiersze!). A werdykt jury Paweł Pawlikowski uzasadnił następująco:

„Wybraliśmy film jednego z najlepszych i najbardziej oryginalnych polskich reżyserów. Jego osoba i twórczość są dobrze znane i cenione na rynku amerykańskim. 11 minut to film uniwersalny, zrealizowany dynamicznym językiem filmowym, portretujący chaos, kakofonię i pustkę współczesnego świata”  (tvn24.pl)

I jeszcze wypowiedź reżysera wygłoszona w Gdyni (to samo źródło): „Ważne jest to, co doprowadziło tych wszystkich ludzi do tego finału. Wśród nich są ludzie winni i niewinni. Czy ci, co są winni, ponieśli karę; czy ci, co są lekkomyślni, powodują te tragiczne wydarzenia; (…) kto na co zasłużył – to są pytania, które można sobie zadawać po tym filmie”.

Kto na to zasłużył?

coś do kochania i podwójne frytki

Bejbi blues, reż. Katarzyna Rosłaniec, Polska 2012

Krótka notka o tym, że warto zobaczyć Bejbi blues. Drugi film Katarzyny Rosłaniec (po Galeriankach) obejrzałam kilka dni temu, nieuzbrojona w uprzedzenia, ale i bez oczekiwań na kino. Wiedziałam, że to film o nastolatkach mających dziecko i o tym, co z tego wynika. Przyszedł mi na myśl film braci Dardenne (Dziecko z 2005 roku), ale słusznie przeczułam, że to będzie coś innego. 

Bejbi blues.Najkrócej: 17-letnia Natalia ma sześcio- miesięcznego synka z Kubą (maturzystą). Mają dziecko i chcą je mieć, bo to jest fajne. A nawet podobno modne – inspiracją dla reżyserki był artykuł oparty na obserwacji młodocianych mam, na studium blogów i komentarzy pisanych przez nastoletnie mamusie. Dziecko-gadżet, dziecko jak zamówienie w McDonaldzie. Rosłaniec wymyśla dla swego filmu hasło: „coś do kochania i podwójne frytki” i w tym duchu prowadzi opowieść. 

Rola gadżetu jest ciekawie rozpracowana (i wyjaśniona przez reżyserkę w wywiadach – strasznie dużo wyjaśnia!). Natalia chce Antosia, bo może pokochać „swoją własną małą istotkę” tak, jak sama nigdy nie była kochana. Poza tym: maluch super wygląda w bajeranckich okularach, można z nim iść na zdjęcia do reklam i w ogóle… jest milutki i zmienia look dziewczyny. Antoś (jak frytki) zaspokaja pewien głód – i tu znów zapożyczę myśl wyrażoną przez reżyserkę w explicite – ten mechanizm nie jest wcale  tak niszowy jak sytuacja. Bo dzieci są obsadzane w tej roli od zawsze. 

Łatwo osądzić małolatów, rzucić zdawkowe „dzieci mają dzieci”, ale analogicznie zdarza się postępować ludziom bardziej wyrośniętym. Dziecko dla ratowania związku, dziecko dla sformalizowania relacji, dziecko jako recepta na własną samotność lub image… i wcale nie lepiej brzmi deklaracja: dziecko dla nadania sensu własnemu życiu. Jasne, że różnej miary mogą być nadużycia, a idąc tym tropem można popaść w absurd. Nigdy pewnie nie jesteśmy tak dojrzali, by wskoczyć w rolę rodzica jak mistrz. Zawsze jest ryzyko, jest coś na wyrost i jest nadzieja – każde dziecko jest ekstraktem nadziei na cokolwiek: na ratunek lub na szczęście.

To można było odgadnąć: nie skończy się dobrze. Choć właśnie ostatnia scena jest rewelacyjna! I w ogóle: ten film naprawdę dobrze prowadzi widza, zawłaszcza uwagę.

Moje oglądanie zaczęło się od pewnego dystansu do rzeczywistości, w której rozgrywa się ta historia. W tym świecie jest chaos, nieodpowiedzialność, potworna naskórkowość relacji, powtarzalność błędów (dorośli są beznadziejnie niewzorcowi – to role epizodyczne, ale obsadzone bezbłędnie: Magda Boczarska, trzydziestoletnia babcia, Danuta Stenka, czyli babcia nr 2., Jan Frycz, milczący tatuś-dziadek i świrnięta pani z pieskiem, czyli Katarzyna Figura). Świetni są młodzi aktorzy – i ta charyzma Natalii (rola Magdy Berus) czy chłopaczkowatość taty-skejta (Nikodem Rozbicki) sprawiają, że film wciąga naturalnością, językiem, autentyzmem. Niektóre sytuacje mnie śmieszyły, może irytowały (najbardziej drażniącą rolę zagrał bezbłędny Mateusz Kościukiewicz). Świat wydawał się zaskakująco barwny: hipsterski, modowy, jak dziecięca zabawa w przebieranki. Lecz od pewnego momentu kończy się zdystansowana obserwacja. Wydawałoby się, że nie ma tu dobrej „scenografii” do tragedii, a jednak ona się zdarza, widz wstrzymuje oddech, bezradność (ile by tam w niej było głupoty – nieważne) rodzi współczucie i empatię. Przynajmniej mój ogląd był taki, że wydaje mi się jakby napięcie prowadziło mnie nieuchronnie ku kulminacji.

Zastanawia mnie teraz, że to bardzo dziwne, by tak zgrywało się ze sobą opowiadanie o „laleczce z saskiej porcelany” z kinem społecznym.

Czy to źle czy dobrze, że Bejbi blues nie przypomina filmu braci Dardenne, mimo zbliżonej tematyki? Nie wiem, ale na pewno nie ma co oczekiwać, by film Rosłaniec niósł kameralność, stonowanie, cichą, lecz uchwytną przemianę bohatera. By świat zyskiwał twarz i wracała wiara w utracone poczucie odpowiedzialności. W Bejbi blues nie ma prostoty relacji, jest jej spłaszczenie, histeryczność, jest dużo niewyrośnięcia. Bo to jest zakalcowaty świat… Barwny, bez treści. Reżyserka zaryzykowała porównanie swej opowieści do bloga. Nikt tu nie pisze go wprost, ale sposób prezentowania bohaterki ma go przypominać. Tym bardziej, że Kasia Rosłaniec zainspirowała się prawdziwą  blogerką: Tavi Gevinson, nastoletnią szafiarką (o tym na portalu Stopklatka).

Napomknęłam wcześniej, że Katarzyna Rosłaniec, udzielając wywiadów, dołącza pewien klucz interpretacyjny. Można go przyjąć lub odrzucić. Polecam wysłuchać. Na Filmwebie są miniwywiady z twórcami filmu. A na Stopklatce (zakładka O filmie) jest ciekawy wywiad z reżyserką (m.in.).

A zupełnie inaczej film odebrał (a) Zwierz popkulturalny. Polecam, jeśli ktoś już film widział (bo są spojlery). Dowcipne i subiektywne. 

Bejbi blues. Natalia z Antosiem