Geograf przepił globus, reż. Aleksandr Veledinsky, Rosja 2013
Globus przepity, a świat i tak się kręci. Może nie byłoby źle: włożyć kij w szprychy i zablokować obrót. Pchnąć kulę po linii prostej, by zamiast bezcelowo śledzić własny ogon, spróbowała się dokądś dokulać. No ale jak? Codziennie ten sam poduralski pejzaż za oknem, sino-buro-szara tonacja, zmęczenie tubylców i drętwa robota.
A ziemia toczy, toczy swój garb … i niesie się tęsknota czyjaś na świata cztery strony... (Stachura). Dużo tęsknoty. Za „nie tu”, „nie teraz” i „nie tak”. I gdyby nie to, że główny bohater wzbudza przeogromną sympatię, mogłoby być za smutno. Tymczasem można przetrwać, skoro Geograf, dzielnie dzierżąc tarczę-buteleczkę, daje jakoś radę.
Film dowcipny, ludzki, melancholijny, skupiony na tym, jak być szczęśliwym w świecie, który wiruje wokół osi „beznadziejność”. Nie, nie daje żadnych recept, więc wychodzi się z kina, myśląc: nie można. Albo: można, nawet tu i teraz, bo do szczęścia nie trzeba niczego specjalnego. No, odrobiny znieczulenia….
Wiktor zostaje geografem w miejscowym liceum – akurat ten etat jest wolny. Z wykształcenia jest biologiem. Praca w szkole ma swój początek i koniec (przyjmą go i zwolnią), co jest w gruncie rzeczy optymistyczne. Historia rozgrywa się tam, skąd wszyscy chcą wyjechać. Nie dziwota, że lejtmotywem jest wyjazd na wycieczkę. Najpierw po okolicy. Zamiast dyktowania danych o miejscowym przemyśle, Wiktor ciągnie dzieciaki w plener. Podpuszczony obiecuje wspólną podróż. Ach, co to będzie za wycieczka! Niech nikt nie wątpi, że zawód nauczyciela to profesja dla ludzi o mocnych nerwach.
Powiedziałam „dzieciaki”? A to mi się zdarzyło eufemistyczne przejęzyczenie. Nie byłoby dalekie od sedna użycie słowa „szuje”. Wejście do klasy to jak wtargnięcie hordy tatarskiej, tępota i tumiwisizm uderzające i jeszcze to siusianie na ściereczkę do mazania tablicy. Czas ostrzec potencjalnych widzów (zwłaszcza zatrudnionych w oświacie): są sceny brutalnie gwałcące nieskalaną wiarę w chłopięta i dziewczęta. Geograf nie wyznaczy w tym świecie nowych granic, ale swoje sposoby na nich ma. Do końca przy tym nie będzie wiadome, kto kogo trzyma w szachu.
Na wycieczce:
Geograf pyta uczniaka o datę urodzenia. „A wy – do pozostałych – też ten sam rocznik? No to uwaga, żebyście nie mieli tej samej daty końcowej. Ja rządzę, za niepodporządkowanie kara śmierci”.
Po kilku perypetiach role się odwracają i to Geograf musi powtarzać dziesięć razy: „Jestem leszczem”.
Duże wrażenie zrobiła na mnie pewna mocna (głęboko słuszna) scena, w której Wiktor, nie przebierając w słowach, mówi młodocianym, co o nich myśli. „Nie szanuję was, wy sami też się nie szanujecie”. „Nie tylko geografia, nic was nie obchodzi, nic nie jest dla was ważne”. Nie należy oczekiwać, że to jakaś kulminacja, ale słowa przynoszą ulgę.
Film nie kręci się wokół szkoły, bo jest przecież opowieść o mającym wzięcie u pań przyjacielu Wiktora. O jego żonie, kilku koleżankach, w tym ślicznej germanistce. O tym, jak się żyje, gdy wszyscy mają nie to i nie tyle, ile by chcieli.
Wydaje mi się, że trudno opowiedzieć o filmie Veledinsky`ego i nie rozminąć się z tym, co nadaje mu urok. Może to coś da, gdy wspomnę o świetnym tle muzycznym, które czasem zabawnie, to znów romantycznie puentuje perypetie? Albo inaczej. Proszę zapomnieć o wszystkim, co powyżej, a zapamiętać jedynie puentę.
Nieprawda, że opuszcza nas romantyzm, bo życie mu nie sprzyja. On tylko zmienia sposób ekspresji. Licealistka Masza (podkochująca się w Wiktorze) nosi w zeszycie fotografię zachodu słońca podpisaną: „Wielki Wybuch”. Wiktor robi komórką zdjęcie namakającego w rzece listu z daremną prośbą o uczucie (nie jest ani nadawcą, ani adresatem). Wywołuje fotkę i podpisuje „Zwykła Woda”. Ale czy róża nazwana inaczej mniej by pachniała?… (oczywiście, kradnę tę różę od Szekspira). Czy nieszukanie ckliwości miałoby znaczyć, że nie ma popytu na uczucie? Czyż…? No nie, oczywiście, że nie. ;)