Archiwa tagu: mężczyzna

zupa z gwoździa

Anna Onichimowska, Zupa z gwoździa, EZOP Agencja Edytorska, Warszawa 2013

Bardzo przyjemne, bardzo. Lekkie, wciągające, absurdalne, zabawne i otwierające moje czytelnicze serducho na faceta-narratora, który nie bez winy, a i tak całkiem ok. Słowem: polecam. Teraz właśnie jest najlepszy czas, by po Onichimowską sięgnąć. To już moja świecka tradycja: w ubiegłym roku w świateczne dni czytałam jej Pomiędzy. Teraz Zupę z gwoździa. Jeśli Autorka postara się na następne święta dostarczyć kolejny tytuł, to siłą rozpędu (i świadomego wyboru!) drogą kupna nabędę. Dobry tytuł na prezent. Trzeba tylko wyrachować komu go dać. Poniżej pomoc dla dedukujących.

Zupa z gwoździaRzecz rozgrywa się w Warszawie (skąd raz po raz bohaterowie wyjeżdżają do Krakowa). Zaczyna się w początkach grudnia – sporo mówi się o nadchodzącym końcu świata (21.12.2012!), co w pewnym sensie się ziści, bo jasna sprawa, że końce nie potrzebują nazywać się od razu Armagedon. Koniec czasami jest nieuchronny i niezbędny, by móc coś zacząć. Albo – jeszcze lepiej – wyrwać się z pętli czasu, z pogoni za przyszłością, z uzależnień od przeszłości i włączyć opcję Teraźniejszość. 

Małżeństwo niedoskonałe, acz bez frustracji i jadu. Marysia i Jan. Ze stażem ponaddwudziestoletnim (w dorobku córka Zosia i zięć Wiktor, omyłkowo zwany Franciszkiem). Kilkoro spowinowaconych (osiemdziesięcioletni rozamoryzowany wuj, siostrzeniec zbierający żołnierzyki dla partnera, amerykańska siostra bohatera, która kocha krokodyle etc.). Kilkoro bliższych i dalszych znajomych: zdystansowany Kurdeblaszka, moherowy Rycerzyk lubiąca krówki-ciągutki, bosostopa Murzynka, która na balu wystąpi w duecie z Janem (jako „kapusta” przy „schabowym”). Mądrze gadający pies i bez sensu trujący szef. Tu uściślę, że małżeństwo ma niezbyt intratne wykształcenie: polonista (zaczepiony w redakcji prasowej) i psycholog (sprzedająca lodówki). 

Nie wchodząc w szczegóły, o czym to jest? O tym, że gdy codzienność skrzeczy rozlicznymi brakami, praca z dnia na dzień wydaje nam się bardziej durna (przekraczając limity naszej odporności), gdy to wszystko wkracza inwazyjnie w bliskie relacje, zaniedbywane od niechcenia i bez premedytacji – to wtedy ocalający jest humor, dystans i swing. Swing rozumiem jako melodię własną, ze splotu naszych osobistych skłonności wypływającą, która pozwala nam nawet w chórze śpiewać swoje. Precyzyjniej: jeśli się rozbuja, to nauczy nas żyć poza chórem, solo lub w parze. 

I jeszcze jest o tym, o czym mówi blurb Macieja Wojtyszki: „Tę wnikliwą, dowcipną i mądrą książkę powinna przeczytać każda normalna kobieta, która pragnie zrozumieć współczesnego mężczyznę, i każdy współczesny mężczyzna, który i tak nigdy nie zrozumie, w jaki sposób się w to wszystko wpakowujemy. (…)”
Na potwierdzenie wyciągnę kilka nitek z osnowy. Marysia mówi z niepokojem do Jana, że gdy śpi, to wygląda, jakby śnił nieswoje sny. Jan najpierw się nieopatrznie dziwi (bo też czyje jak nie jego?), a potem po męsku radzi, żeby się nie przyglądać, wziąć coś na sen. (Arcymęskie! Usunąć bodziec zamiast próbować zrozumieć). Marysia po babsku drąży dalej. Konstatacja Jana: „Problem między nami polega na tym, że przez 25 lat bycia razem ona często werbalizuje, czego nie chce, a rzadko, czego chce”.

I jak znam siebie, mogę przytaknąć, że brzmi znajomo taka oto sytuacja. Marysia zbiera się do rozmowy. Znienacka wciąga w nią Jana. Temat rozmowy zahacza o pyłek i księżyc („wszystko między nami”). Pytania są logiczne i konkretne, choć rzeczywiście przeskakują z planety na planetę. A facet nie nadąża, bo niepotrzebnie się asekuruje, próbuje zgadywać, co padnie za chwilę i idzie w zaparte, że żadnego problemu nie dostrzega. Dla mnie to bardzo esencjonalne, a przed pretensjonalnością ratuje zmysł absurdu (i humoru). W praktyce wygląda to tak. Zarzut głównego kalibru: miałeś romans. Marysia nie umie pojąć tego, co dla Jana oczywiste: że bez znaczenia skoro bez uczuć i dwie dekady temu. Dalej: nie zauważyłeś, że mam nową marynarkę, nie chcesz się poświęcić i wyjechać na wakacje gdzieś daleko, w roli telefonicznej tapety masz nosacza (małpę z Borneo – to obsesja Jana) a nie mnie, nie chciałeś wziąć kundelka ze schroniska, dlatego nie mogę spać… I znów większy kaliber: nie dbasz o grób rodziców, o mnie też zapomnisz bez żalu. Et caetera. Marysia – dla wspólnego dobra – mówi mu, co stoi na przeszkodzie, by było normalnie. Jaś próbuje poskładać puzzle i nic mu nie wychodzi. Podpowiadam (zgadując), że w takiej sytuacji po prostu trzeba bezdyskusyjnie zrealizować jedno z kobiecych pragnień i jeszcze jedno (ekstra) spoza listy. 

Trzy pasje ma mężczyzna (nadmienię, że to on prowadzi narrację). I w każdej z nich bardzo mu sekunduję. Jedną jest nosacz, którego podgląda dzięki mapom Google. I ja zajrzałam, dziwny dziw, zgodność nazwy z wyglądem niezwykła. Drugą jest gotowanie. Trzecią – pisanie. Jest blogerem! Niezbyt chyba poczytnym, ale nie o to w tym chodzi, pisać trzeba, nawet gdy brak chętnych odbiorców. Wiadomo: dziś czytelnik to skarb, a piszący jest tylko jednym z milionów. 

Zupa z gwoździa jest możliwa do upichcenia, przepis na blogu o tym samym co książka tytule. Sednem kulinarnego gustu Jana jest prostota. Nie wiem, czy jest to zamysł ironiczny, mnie akurat przekonuje. Gdy razu pewnego cała rodzina zamawia kolację w restauracji, wybory trafiają na frymuśne w nazwie dania: „wątróbki cielęce na gnieździe z brokułów, z pieczonymi kasztanami, nadziewanymi szynką parmeńską i wędzonym pieprzem, pod dymną osłoną” i inne, w których odrobina konkretu jest „pod kołderką” lub „wsparta na postumencie”…. Jan prosi o herbatę miętową. Jako jedyny zamawia „spaghetti z wody, osobno oliwa i parmezan”. 

Pisze Jan bloga i pisze listy. Zawodowo odpowiada za kontakt pisma z czytelnikami. Gdyby czekał aż listy same nadejdą, toby pracę stracił, więc pisze do siebie sam. Listy są cudnie absurdalne i świetnie komentują perypetie życiowe Jana. Skoro na niego coś padło, to mogło też paść na innych. Przykład: 
„Kochany Panie Redaktorze,
może mi pan odpowie, dlaczego jednym coś się udaje, a innym nie. Weźmy przykład pierwszy z brzegu: zderzają się trzy samochody na pustyni. Zwykle tylko wielbłądy po niej biegają, a tu – takie zjawisko nadprzyrodzone. Że samochody, że trzy, no i wypadek. Dwa trupy, a trzeci nawet niedraśnięty. Kto tym kieruje? (…) U mnie póki co aż tak źle nie jest, ale odpukuję w niemalowane, unikam trzynastek, spluwam przez lewe ramię, nie przechodzę pod drabiną, robię, co mogę. Chociaż przesądny nie jestem. Gdyby miał Pan jakiś pomysł, jak oszukać przeznaczenie, albo chociaż przechytrzyć, proszę o kontakt.
Jarosław z Milanówka, skrytka pocztowa 33”

Cóż, z fatum nikt nie wygrał (vide: Edyp), ale dużo daje dobre przemycie oczu i odnalezienie tego, co już się ma. Nie przeczę, że satysfakcjonuje mnie taki przebieg fabuły, który wyjaśnia mężczyźnie, że nigdy dość doceniania kobiety i trzymania za rękę, by nie uciekła (bo też czasami każda ma na to ochotę). Choć, myślę sobie, że w swej lekkości książka Onichimowskiej jest jednak dość przewrotna.
(Jan o Marysi): „Ona nie ma takich lęków. Czasem wydaje mi się, że jest odważniejsza ode mnie. Nie boi się latać, przebiega na czerwonym świetle, chodzi na wysokich obcasach, no i w ogóle”.

kobieta i mężczyzna

Przed północą, reż. Richard Linklater, USA 2013 
Przed północą. plakat2Wybrałam plakat bez przesłodzenia. Większość jest pełna retuszu: młodzieńcza Julie Delpy, Ethan Hawke z balejażem. W filmie wizerunek jest realistyczny i nie fałszuje upływu czasu. To mnie ujęło. Oboje są barwną, piękną, bardzo aktywną, ekspresywną parą. Ale czas nie stoi dla nich w miejscu. Gdy rozmawiają, przekomarzając się, ona zarzeka się (nie wypierając się różnych wcześniejszych miłości), że nigdy nie spała z kimś równie starym, z facetem po czterdziestce. Gdy Jesse pyta, czy gdyby cofnąć czas, wysiadłaby dziś z pociągu, by spacerować z nim nocą po Wiedniu, Celine odpowiada, że skąd?!, ze starym kozłem, w nieznanej przestrzeni?, nie ma mowy. On nie wypomina jej wieku, lecz Delpy nie jest poddawana sztuczkom: ramiona, piersi, twarz… to ciało czterdziestoletniej (pięknej!) kobiety. 

Plakat obok reklamuje, że oto niebawem ukaże się trzecia część trylogii. U góry kadr z filmu Przed wschodem słońca (Celine i Jesse mają po 23 lata, przypadkiem się spotkali, rozpoznali w sobie bratnie dusze i ciała), w środku kadr z części drugiej, Przed zachodem słońca (mają dziewięć lat więcej, spotykają się, pamiętając o tym, co było niegdyś, lecz już w innej scenerii życia, już nie tak wolni, choć jeszcze gotowi zacząć coś od nowa). U dołu brakuje kadru, bo film był in statu nascendi, ale już można by było go uzupełnić. Minęło kolejnych dziewięć lat, ukończyli czterdziestkę, są razem, mają kilkuletnie śliczne bliźniaczki, spędzają wakacje na greckiej wyspie. I rozmawiają, czyli jest jak zwykle. 

Trudno mi sobie wyobrazić, jak to jest, gdy ktoś ogląda Przed północą, nie znając wcześniejszych filmów o tych dwojgu. Ja jestem do nich bardzo przywiązana, o obu pisałam, nie zmieniam zdania, że jest to moja najukochańsza (i chyba jedyna asymilowana) wersja romantyzmu. Czy można o kobiecie i mężczyźnie powiedzieć coś prawdziwego, pozwalając im rozmawiać, przekomarzać się, wygłupiać, kłócić, uciekać w anegdotki, mijać się w rozumieniu słów, dotykać się nimi niechcący, oczyszczać nimi pole wzajemnej relacji? Nie można. Z tego powodu, że relacja nie zamyka się w słowach. I nie każdy, ściślej: mało kto, jest tak wygadany jak tych dwoje. Tym bardziej, że oni rozmawiają nie tylko słowami. Najciekawsze (arcyromantyczne!) jest to, jak się słuchają, jak przy sobie są. Lecz w gruncie rzeczy sporo jednak można tym sposobem odsłonić. Linklater robi to fenomenalnie, Julie Delpy i Ethan Hawke są nie do zastąpienia i nie do przecenienia. Dla mnie bomba!

Celine & JessePomysł jest kontynuacją, więc sporo tu rzeczy spodziewanych. Aktorzy, konwencja rozmowy, podobne poczucie humoru, te same osobowości. Wrażliwy, inteligentny mężczyzna, pisarz. Bezpruderyjna, przejęta ekologią, kobieta niezależna (spokojnie można użyć słowa „feministka”, ale omawiam je ze względu na stereotyp). W rozmowach mnóstwo aluzji do kwestii, które pamiętamy. Podobne punkty zapalne. Analogiczne koncepty. Na przykład: w Przed wschodem słońca bohaterowie odgrywali hipotetyczną rozmowę telefoniczną (ona opowiada koleżance, a on koledze o tym, co im się przytrafiło). Tu mamy hipotetyczną przyszłość: Jesse czyta list, który rzekoma 80-letnia Celine mogłaby napisać do tej obecnej, o połowę młodszej, na temat tego, co się właśnie zdarza.

Tamte rozmowy były jednak inne: wyrwane z kontekstu codziennego życia, uwodzicielskie, podszyte radością spotkania kogoś bliskiego – po raz pierwszy, ponownie. Teraz Jesse i Celine są małżeństwem, wychowują dzieci, właśnie mija ich grecki urlop, jedyne co uzasadnia sytuację długiej romantycznej rozmowy to zafundowana im przez przyjaciół noc w hotelu, we dwoje. To jest ten trudny próg, który stał przed twórcami: wiarygodnie pokazać relację, która osiadła w codzienności, ma mnóstwo przyziemnych problemów, jest mocna, ale nie może być mocna aż tak, by nie dało się jej zerwać, by znów wszystko nie stanęło na brzeżku jakiejś bolesnej niewiadomej. 

Punktem zapalnym są dzieci i praca. I przemijanie, i niespełnienie – jedno i drugie dołączone do pakietu życia zupełnie gratis i bez szans na wymiganie się od przydziału. Nie ma sentymentalnej waty, tylko trailery plują o romansie wszech czasów. Bzdura. Po prostu kobieta i mężczyzna, i tysiące ograniczeń, które mogłyby wypuścić dżina z butelki i pozwolić ulotnić się tym nieuchwytnym fluidom. Bo to jest dużo łatwiejsze, wygodniejsze, naturalne nawet. Tymczasem oni mają kilka żelaznych atutów. Błyskotliwość, swobodę wyrażania siebie, zmysł humoru i działającą na partnera atrakcyjność. 

Przejście od sceny miłosnej do ostrej kłótni jest szybsze niż zjazd na rollercosterze. Oj. Niebezpiecznie. Ręce w górę i krzyczeć. Bo wygląda to na wywrotkę. Chyba rzeczywiście kobiety szarżują mocniej. Jak coś powiedzą, to idzie w pięty. Trzeba być mądrym, cierpliwym facetem, żeby łagodnie zapewnić, po raz enty powtórzyć, na nowo zdobyć wiarygodność, próżnością się nie unieść. I rzeczywiście być przekonanym, że warto.

Faceci, którzy tak mają, są bezcenni. Mogę tylko zalecić, że to dobry kierunek. I pozostać w nadziei, że przecież dojrzałość nie jest zarezerwowana dla starych filozofów z dziesiątym krzyżykiem na karku.

A tak serio – bo ostatnie zdania lekko ubajeczniają sytuację – Przed północą to naprawdę świetny i niegłupi podgląd na kobiecość i męskość. W jednym z możliwych wcieleń.