Nietykalni (Intouchables), reż. Olivier Nakache, Eric Toledano, Francja 2011.
„25 milionów widzów…” – ojojoj, jeśli tylu widziało, to już niewielu pozostało w zbiorze ludzi niezorientowanych. Może i tacy są, ale to kraina liczb nierzeczywistych. Widzieliśmy. Śmialiśmy się. Ubaw był przedni, choć szarża goniła szarżę i ocierała się o granice przyzwoitości. Źle powiedziane: przyzwoitość to jest kręgosłup tego filmu, więc była poza podejrzeniem. Ale żart z tematów granicznych (kaleka, pochodzenie społeczne, rasa, seksualność, snobizm kulturalny) nieustannie te granice ostukiwał i sprawdzał ich elastyczność.
Przyzwoitość dlatego ma takie mocne karty, że to jest film o czymś, co można by nazwać francuskim snem o dobrych (z gruntu) ludziach. Sen na podbudowie Amelii, tyle że bardziej „wywrotny”. Sparaliżowany arystokrata, unieruchomiony po wypadku i chłopak z przedmieścia (albo z tych mniej lubianych paryskich dzielnic), z pochodzenia Senegalczyk – w roli pielęgniarza-opiekuna.
Dwa nieprzystawalne światy, ale – jak się okazuje – nie taka przepaść głęboka. Dwa różne temperamenty: wysublimowany gust, takt i inteligencja a w kontrze spontaniczność, nieokrzesanie, energia. Dwa różne ciała (to takie powierzchowne, ale tutaj zasadnicze): bezwładne, nieadekwatne do psychiki, ciało-więzienie (tylko uszy się nie poddają i wciąż czegoś pragną!) i pełne ekspresji (taniec w dniu urodzin Ph.), silne (Driss-pielęgniarz), trochę agresywne (akcja z przywołaniem do porządku źle parkującego kierowcy lub musztra „mopa”) czarnoskóre młode ciało Drissa. Rany! Co za mimika!
Elita jest przyzwoita. I przyzwoity jest świat podmiejskiego żywiołu. A przynajmniej Phillippe i Driss. A nie musiało tak być.
Ilu widziało, tyle opinii. Zacytuję recenzenta „Kina”, z którym nie zgadzam się w całej rozciągłości: „Humor opiera się raczej na niewyszukanym dowcipie sytuacyjnym”. „Słabość wykonania nie przekreśla jednak tkwiącego w Nietykalnych potencjału wyjściowego”.
Co jak co, ale aktorstwo przednie: świetny François Cluzet (jako tetraplegik Phillippe) i rewelacyjny Omar Sy (jako Driss), który zgarnął Artyście (Dujardinowi) Cezara sprzed nosa.
Co jak co, ale humor bardzo mi odpowiadał! No, sytuacyjny, tak (ale i komizm postaci, które bynajmniej nie są karykaturami, lecz mają przypisany zmysł humoru i wynikającą z ich osobowości vis comica).
Rozmowa o Nietykalnych to najlepiej taka, w której ci, którzy widzieli, przerzucają się sytuacjami i bon motami z filmu. Co tu dużo komentować? Jajko Fabergé w roli Kinder-niespodzianki. Podryw na wannę. Śpiewające drzewo w operze lub samochód na konia w bagażniku. Rajstopy i czajnik z wrzątkiem. Nonszalanckie podawanie telefonu i podpytywanie o wagę epistolarnej przyjaciółki. Et cetera.
Jazda bez trzymanki!
Niemal klamra. Film zaczyna się sceną pościgu i na niej kończy. Na szczęście z dopisanym epilogiem. Tak mnie wciągnęła ta bajka, że przebudzenie „wszystko psuło” – dobrze, że znalazł się sposób na względny happy end. Życie toczy się dalej. A dopóki kieruje nim scenariusz tandemu Nakache & Toledano jest śmiesznie, czule, wzruszająco. Można nawet trzymać kciuki za udaną randkę Phillippe`a i za rozsądek Drissa.
Chyba nie ma sceny, w której bohaterowie byliby równie zgrani, jednakowo zdesperowani, dogadujący się bez słów i recytujący tę samą kłamliwą wersję zdarzeń.
Auto ma niezłe przyspieszenie – żal nie skorzystać. Policja ma zastrzeżenia, ale zabawa w kotka i myszkę jest ekscytująca (więc Driss daje popis jazdy bez konwenansów). Hmm.. Spotkanie ze stróżami prawa jest chwilowym patem, ale nie tylko siła fizyczna, nie tylko brawura stanowi o charyzmie. Kilka dobrze rozegranych komunikatów werbalnych potrafi zamienić groźnych panów w mundurach w potulną eskortę dwójki zadziornych rebeliantów.
Co jeszcze? Chciałabym zwrócić uwagę na dwie sprawy. Pierwsza to dowcipnie i ciekawie rozegrane role kobiece. One są w tle, rzecz jasna, bo przecież to film o męskiej przyjaźni. Ale wnoszą świeży ton, czasem równoważący chłopięco-męską beztroskę (Mama Drissa), czasem przypominający, że nie tylko faceci prowadzą swą rozgrywkę (Ivonne i Magalie) albo pojawiają się (deus ex machina) niczym archetyp pięknej, mądrej, kochającej (Eléonore).
Sceny z mamą-ciocią Drissa wprowadzają realizm, dom na przedmieściach czy praca sprzątaczki to niewesołe przypomnienie, że istnieją obywatele drugiej kategorii. Ale ile w tej mamie dumy, troski i bezwzględności zarazem, ile moresu wzbudza. Może dzięki jej obecności postać Drissa zyskuje warstwę głębszą, bo jeśli za swą opiekę nad Ph. otrzymuje zapłatę, to szacunek dla mamy jest już zdecydowanie odsłoną charakteru. Ivonne – z kolei – jest dyskretna, ułożona, ale nie sztywna, nieźle się bawiąca wysiłkami Drissa, by uwieść lesbijkę. Ona stoi na straży arystokratycznego rytmu dnia, ale potwierdza, że ci na górze też mają zmysł życia i – na przykład – sympatię do ogrodnika. Może najmniej udaną i wykorzystaną postacią jest zostawiona sobie samej adoptowana córka Phillippe`a, Elisa.
Druga sprawa: podobała mi się w Nietykalnych gra z taką „pierdołowatością” (mało eleganckie słowo mogę od biedy zastąpić synonimem „poprawności politycznej”). Szereg scen wprowadza przerysowane, ale prawdziwie podpatrzone stereotypowe zachowania, ilustrujące to, co „wypada”, choć niekoniecznie wiadomo dlaczego.
Casting na opiekuna: wszyscy z referencjami, z autoprezentacją, że mucha nie siada, każdy wie, co dobrze brzmi, więc recytują głupoty – „od dziecka lubiłem kaleki” ;)
Inwestycja w malarstwo współczesne i zachwyt nad abstrakcją. Niewątpliwie słuszny, ale zdecydowanie dający się wmówić i wynikający raczej ze snobizmu niż ze znawstwa (skoro obraz Drissa tak absurdalnie się sprzedaje). Snobistyczna jest opera. Jasne: dla wyrobionych słuchaczy lub dla tych, którzy mają ucho otwarte na operowe dźwięki, to z pewnością uczta. Ale znacząca część publiczności czuje pewnie to, co nazwać może tylko nieokrzesany „prostak”, który parska i chichocze widząc na scenie faceta z liśćmi na głowie. I śmiałby się dłużej, gdyby mu nie przepowiedziano, że to się przed upływem czterech godzin nie skończy. Słowa „prostak” użyłam oczywiście bardzo umownie, bo Driss przecież zna Berlioza;) a tutaj występuje w roli dziecka z baśni Andersena o szatach cesarza.
Konwenanse rozwala też scena, w której Driss spóźnia się na koncert muzyki klasycznej, a bardzo chciałby siedzieć na zajętym już miejscu przy Magalie. – Halo! Przesuwamy się wszyscy o jedno krzesło! Dalej! Już!. I na komendę zmienia się usytuowanie ustrojonych gości. A ta panienka, która sterczy niczym słupek, bo dla niej miejsca zabrakło, to już naprawdę.:)) Gdzieś tam, odrobinę lub bardziej, żarty są głupawe. Ale mają siłę. I to między innymi dlatego, że nie omijają tego, z czego śmiać się „nie wypada”. Wiadomo: nic trudniejszego do zrobienia niż komedia. Im łatwiej się ją ogląda, tym większy kunszt.
Polecam wpis Katasi o Trzech kumplach (Omar Sy, Nicolas Anelka, Jamel Debbouze), czyli o karierze aktora, piłkarza i komika, o tym, jak z pozycji imigranta można zawojować Francję! Tutaj.