Archiwa tagu: pamięć

FUGA

Trudne powroty. Niemożliwe. Jak wejście do rzeki, która już nie jest tą, co niegdyś. Może się zdawać, że wodę, która napłynęła, da się oswoić, traktować jak dobrze znaną. Ale Heraklit miał rację. Bo od nowych fal, my sami jesteśmy inni. Albo niezależnie od nich.

Fuga – z włoskiego znaczy „ucieczka”.  Tu sprawdza się w znaczeniu: ucieczka od dawnej siebie, od formy, z której się wyrosło (wypadło), od przeszłości.

Fuga – jako termin muzyczny – oznacza polifonicznie nakładające się wersje jakiegoś tematu. Tu (zdanie z plakatu): – „Jesteś tylko jedną z wielu wersji siebie”.

Fuga – z niemieckiego – to w budownictwie szczelina między płaszczyznami lub spoiwo, które ją wypełnia. Tu: łączenie prześwitów pamięci w całość, już nie jednolitą, lecz zafugowaną.

Tytuł – klucz. Przy czym tym najdosłowniejszym odniesieniem jest zaburzenie psychiczne: fuga dysocjacyjna. Zjawisko podobno nie tak rzadkie, którego przejaw zainspirował Gabrielę Muskałę do stworzenia scenariusza. Telewizyjny program o zaginionych, kobieta z amnezją na kanapie w telewizyjnym studio. Telefon od widza, który ją rozpoznał i zaświadcza, że jej przeszłość istnieje, że ma męża, dzieci, jakiś świat, który unieważniła amnezja. W filmie to postać Kingi-Alicji. Scena jest jedną z tych zapadających w pamięć: pustka w oczach, lęk w chwili przyłapania, poczucie bycia w potrzasku. Jaka przeszłość?! Jest tak, jakby ktoś wciskał ją w obcą tożsamość. Nie ma ochoty rozpoznawać w obco wyglądających ludziach swoich bliskich – ojca, męża, syna. Nawet jeśli przypomina się inicjał imienia, kod PIN dawnej karty kredytowej, dziecięca zabawka czy rozmieszczenie instalacji elektrycznej w domu.

Czytaj dalej

zanik pamięci krótkotrwałej

Jednym pamięć szwankuje, innym towarzyszy jak namolny rzep. Niezwykle czuły „organ”, niecielesny, choć ma swoje biologiczne macki. Miejsca stałe – jakieś płaty potyliczne, ciemieniowe, zakręty skroniowe czy kątowe itp. Chciałoby się tak wyjąć ją i sobie pooglądać! Tu odkurzyć, tam nieco zmatowić, gdzie indziej trwale amputować. 

Od skraju do skraju: czasem móc ją wyłączyć, czasem uaktywnić, naoliwić i usunąć rdzę. Są sposoby na nadpamiętliwość i na niepamięć: dieta, terapia, coaching. Ale szczerze nie wiem, kto kim steruje: my pamięcią, czy pamięć nami.

Nadpamiętliwość jest gęstsza emocjonalnie. Żywi się traumą. Rozpamiętuje brak lub utratę, jakąś krzywdę czy zranienie. Wspomina niegdysiejsze emocje i słowa. Rzeczywiste lub urojone. Co ciekawe – to bez znaczenia. Pamięć jest interpretacją przeszłości. Powtarzam za Ewą Woydyłło* – jest alternatywa w tym temacie. Możesz pamiętać dobrze lub źle, jak chcesz. A po co chcieć źle? Nawet ekstremalne zdarzenia różnie się zapisują, jednych przytłaczają i niszczą, innych budują nie naruszając naskórka. Zależy od osobowości, a często właśnie od decyzji, że chcesz pamiętać, co dobre lub że do upadłego będziesz drążyć to, co boli. Eckhart Tolle*, mistrz świadomości, postrzega pamięć jak niepotrzebny brzęczyk. Nie en block, oczywiście, ale jednak. Utożsamia ją z umysłem, który – uwaga! – należy jak najczęściej wyłączać, bo jest narwany i nadprojekcyjny. A wtedy, oddychając głęboko i świadomie, pomieszkując w swoim ciele i świadomie smakując teraźniejszość, możemy wreszcie nie przegapiać życia. To Eckhart Tolle, nie ja.

Mądrzy ludzie mówią: nie żyj przeszłością. Nie trać teraźniejszości. Zinterpretuj to, co było tak, by nie raniło, lecz dawało siłę, pozwalało zrobić zakręt i bez garbu ruszyć dalej. Lub – co chyba statystycznie zdarza się rzadziej – by nie mamiło minionym pięknem.

A co na to sztuka? Ha! Wszystkie książki świata i wszystkie filmy są zrobione z przeszłości! Co to za bohater, którego nie uciskają przeszłe zdarzenia? Przeszłość motywuje, kształtuje, intryguje… itp, itd, etc. Na drugie ma Retrospekcja. Wszak każdy opowiadacz główkuje, jak tu zapuścić szyję w przeszłość. Czy retrospekcja ma wkroczyć we śnie czy w konfesyjnej rozmowie, błysnąć w monologu wewnętrznym czy we flashbackach? Tyle cudownych tricków i to by miało pójść w niepamięć? Nomen omen. 

Czytam właśnie Małe życie Hanyi Yanagihary, więc wiem, co mówię. Nie mam jeszcze wglądu w to, kim okaże się Jude i dlaczego bagaż ma taki ciężki. Wiem, że ma i że odrzucić nie potrafi. Dla równowagi przywołam Brunona Schulza, bo znalazł w przeszłości jakąś odnogę czasu, który wiecznie trwa i daje kopa. Aż się od tego frunie zimą w stronę fiołków i słodko zasypia w zaspach. Więcej przykładów nie uruchamiam, bo trudno wybierać z nadmiaru.

Otóż, chciałam zauważyć, że „niepamięć” ma dużo mniejsze obłożenie. Jeśli już, to pojawia się przy charakterystyce staruszków, którym mylą się twarze i dni. Jak dziaduniowi Domuntównej z Nad Niemnem. Jemu akurat pomieszało się tyleż z racji wieku, co z szoku miłosnego, bo mu żona odeszła z Pacenką. Wołał więc po naciśnięciu na jakiś memuarowy odcisk: „Pójdę! Znajdę! Zabiję!”, choć Pacenko już dawno był martwy. 

Nawet jeśli rzeczona niepamięć pojawia się w literaturze czy filmie, to jest bytem rozrzedzonym i niezbyt wdzięcznym w opisie. Masz ci los: opisz nicość!

Ok, ok, wiem. Gabriel García Marquez* jest genialnym wyjątkiem. Wszak plaga bezsenności, która nawiedziła Macondo, niebawem przekształciła się w zbiorową amnezję. Na szczęście ród Buendiów umiał temu zaradzić metodą karteczkową (co już kiedyś cytowałam: TUTAJ).

Do tego, że z wiekiem pamiętamy mniej, za bardzo bym się nie przywiązywała. Trzeba uwzględnić neurobiologię i to, że dzisiejsze nastolatki są poddane „przyspieszonej ewolucji”, która pamięć uznaje za organ fakultatywny. Zdaje się bowiem, że niewiele już trzeba pamiętać, skoro wszystko jest na kliknięcie. A że mam szerokie pole obserwacji, to potwierdzam, że znane mi nastolatki mają pamięć jak ser szwajcarski. Z wyjątkami, które cementują regułę. Że jednak żal i że warto się nie poddawać trendom, o tym przekonuje esej Umberto Eco*, list do wnuka, zachęcający, by pamięć ćwiczyć, systematycznie, z uporem i na przekór. „Pamięć jest mięśniem takim samym jak mięśnie w nogach”. Więc ćwicz. Ucz się co rano wiersza albo składu drużyny piłkarskiej. Znasz te z tegorocznego Euro, to sięgnij do składów sprzed lat. Sprawdzaj czy umiesz wymienić bohaterów z ulubionego filmu, miejsca, słowa, to wszystko, co sprawia, że świat nie jest pustym, sterylnym pokojem. „Wygląda to na zabawę (i jest to zabawa), ale sam zobaczysz, że twoją głowę wypełnią postaci, opowieści, wszelkiego rodzaju pamiątki”.

„Wszystko jest godne pamięci. Przyjdzie dzień, kiedy będziesz stary i poczujesz się tak, jak gdybyś żył tysiąc razy, bo będzie tak, jak gdybyś brał udział w bitwie pod Waterloo, jak gdybyś był świadkiem zabójstwa Juliusza Cezara i znalazł się w miejscach, gdzie Berthold Czarny, mieszając w moździerzu różne substancje w nadziei, że wyjdzie z tego złoto, odkrył przez pomyłkę proch strzelniczy i wyleciał w powietrze (…). Z innymi twoimi przyjaciółmi, którzy nie pielęgnowali pamięci, będzie tak, jak gdyby przeżyli tylko jedno życie – własne, które wyda im się bardzo smutne i ubogie”.

Tak, no cóż. Może gimnastyka pomoże. Bo też trzeba na koniec wyznać, czy to jest literacko płodne czy nie, robią się luki w pamięci. Robią się na potęgę. Pamiętacie Motyl Stil Alice*? Film, w którym Julianne Moore gra błyskotliwą profesor lingwistyki, rozkochaną w słowach, które nagle zaczyna tracić? Alzheimer. Pamiętam początki objawów (później jest jak w ciągu geometrycznym). Jogging kończy się w miejscu, którego nie rozpoznaje, choć biega tą samą drogą od lat. Coraz więcej słów lubi się chować „na końcu języka”. Albo ten test w gabinecie lekarskim, wredny, ja bym poległa. Jakieś informacje do zapamiętania – adres, nazwisko, dane bez związku, które umykają z głowy natychmiast, więc nie pamięta się ich, gdy lekarz prosi o przywołanie. Pamiętam (!), że stany przed diagnozą robiły na mnie duże wrażenie. Ostatecznie, kto tego nie zna z autopsji?!

Kilka przykładów, wcale nie wymyślonych (choć akurat nie moich własnych). Gubisz się w swoim mieście. Zapominasz PIN do karty debetowej. Zabierasz do torebki pilot od telewizora. Urządzasz scenę kasjerce, że naliczyła ci towar, którego nie kupowałaś, po czym znajdujesz go jednak w siatce. Ulubiony aktor ma twarz, a nie ma nazwiska. Zaglądasz do lodówki w poszukiwaniu Pazdana i nie znajdujesz w niej kluczyków od samochodu… 

DORY 5


„Cześć, jestem Dory*. Cierpię na brak pamięci krótkotrwałej”. Jak by nie było, aż tak źle nie jest, by Dory nie pobiła nas w tej konkurencji. Dory to mała zapominalska rybka ze Studia Pixar. Nie pamięta niczego dłużej niż sekundę. Nawet gdy kończy zdanie (albo w połowie), zapomina, co właśnie powiedziała. Zatroskani rodzice znaczą drogę do domu muszelkami i układają wierszyki mnemotechniczne. Martwią się. Całkiem słusznie, bo na długi czas tracą Dory z oczu. Rybka rośnie. Plącze się, myli, zapomina. Ale radzi sobie przednio, przysposabiając różnych towarzyszy do uwzględnienia jej specyfiki.

Niesamowita animacja. Pełna przygód i dowcipu, a tak bardzo wprost mierząca się z czymś nie do zbagatelizowania. Z innością, brakiem pełnej sprawności, której nie sposób odzyskać czarami czy technologią. Jeśli chce się – spróbować – temu zaradzić, to szukając w dostępnych zasobach. Skoro nie pamięć, to intuicja. Jeśli nie wiem, to pytam. Jak już wiem, że nie tu, to idę tam.

Jasna rzecz, że moje uwagi o nadreprezentacji bohaterów ze schorowaną pamięcią, inaczej mówiąc: z bagażem przeszłości, wcale nie znaczą, że naprawdę nikt nie pisze o uwolnionych od wspomnień i pamięci. …Dory jest o tyle ciekawym przypadkiem, że będąc bajką, nie jest zbyt słodka, że nie przeraża i nie drąży niemocy. Bardzo w sam raz, wręcz na miarę. Mówiłam, że występuje tu Krystyna Czubówna? Widocznie zapomniałam…

DORY 6

***

  • Ewa Woydyłło, Dobra pamięć, zła pamięć, Wydawnictwo Literackie 2014.
  • Eckhart Tolle, Potęga teraźniejszości, Wydawnictwo Galaktyka 2010.
  • Gabriel García Marquez, Sto lat samotności
  • Umberto Eco, O pożytkach z oglądania się za dziewczynami [w:] „GW” z dn. 23.04.2016
  • Motyl Still Alice, reż. Richard Glatzer, Wash Westmoreland, USA 2014.
  • Gdzie jest Dory?, reż. Andrew Stanton, Studio Pixar, USA 2016.

Barańczak

Niech już się skończy ten grudzień. Jakby się rozpruł wór z nazwiskami Moich Ulubionych i odlatują w zaświaty. Krzysztof Krauze. Stanisław Barańczak. Barańczak – do którego od zawsze i niezmiennie mam stosunek niemal bałwochwalczy. Niegdyś tam: bohater mojej pracy magisterskiej. Ale i przedtem i później budzący moje czytelnicze ożywienie. Poeta. Tłumacz. Genialny interpretator i publicysta. Od wielu już lat okutany milczeniem. W moim panteonie (kruchym, bo nie lubię rankingów i się w nich gubię) ma zagwarantowaną pozycję kogoś, kogo się nie zapomina. Z podziękowaniem za wiersze i eseje, szlachetność i zmysł humoru… 

Jakieś Ty
Z tomu „Widokówka z tego świata” 1988

Właściwie nie muszę wiedzieć o tobie nic więcej, niż
to,  że jesteś tym jakimś Ty, które formułuje mi w ustach
i – przez opar wydechu, przez opór języka, przez niż
atmosferyczny, przez kłęby spalin nad jezdnią, mgłę lustra,
pył międzyplanetarny – każe przebijać się (z ust
do ust, przez morza, z tego świata na tamten, z chodnika
na chodnik, z murów mózgu w ten sam mur czy mózg)
drugiej osobie liczby pojedynczej czasownika,
jakiemuś „słyszysz”, „nie milcz”, „pamiętasz”, „spójrz”, „bądź”,
które, prostolinijnie wysłane przed siebie, pętlą
powraca, nie drasnąwszy skóry, ścian, urwisk, słońc,
mój rozmówco, Fachowy Psychoterapeuto,
łaskawy Czytelniku, Wszechmogący Panie,
Nieśmiertelna Jedyna, Od Czterdziestu Dwóch
Lat Już Wytężający nadaremnie słuch
Sobowtórze, Tubylcze Na Brzegu, skąd jak bumerang
ze świstem nadlatuje ciągle to samo pytanie
zmienione w tę samą odpowiedź: że w międzyczasie umieram.

Z okna na którymś piętrze ta aria Mozarta
Z tomu „Chirurgiczna precyzja”, 1998

Z okna na którymś piętrze ta aria Mozarta,
kiedy szedłeś wzdłuż bloku. A w tej samej chwili
waliły się i z gruzów wstawały mocarstwa.

„Non so piu…” – ten żar róż bez ciężaru, ten żart na
śmierć i życie, pędzący za chmarą motyli
anapest tętna. Właśnie ta aria Mozarta
m i a ł a tu brzmieć, jak gdyby istniała gdzieś karta
praw przechodnia spod bloku, której nie gwałcili
ci inni my, ci z gruzów wznoszący mocarstwa –

gwarancja, że choć jedna zasłona, niezdarta
do szczętu płyta przetrwa; że zawsze uchyli
jakieś okno czy wyrok ta aria Mozarta.

Jak gdyby wszystkie dobra zdążyła ta martwa
ręka niepoczytalnie zapisać nam, czyli
kopczykom gruzów, z których wstawały mocarstwa,
w których rosła, wbrew nim, na niczym nie oparta
wiara, że to nie błąd, że nigdy się nie myli
w oknie na którymś piętrze ta aria Mozarta.
Waliły się i z gruzów wstawały mocarstwa.

Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził
Z tomu „Chirurgiczna precyzja”, 1998
Ani, jedynej

Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.

I półprzytomny wstyd: że ona tak się trudzi,
to, co tłumione, czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:

ile więc było wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi – gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi

negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
„Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził”?

Na wyciągnięcie ręki – ci dotkliwie drudzy,
niedotykalnie drodzy ze swoim „Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi”.

I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: „Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi”.

Stanisław Barańczak