Archiwa tagu: po co

podrygi

Mam swoją teorię, że najśmieszniejsze słowa zaczynają się na literę „p”. Można polemizować, ja wiem swoje. Kiedyś już o tym pisałam (TU), dziś dorzucam „podrygi”. 

Podrygiwać to jakby podskakiwać, wyrywać się ze stanu constans w stan podgorączkowy. Ku górze się kierować. Słownik tak rzecz ujmuje – podryg to drgnięcie całego ciała podobne do zrywana się. A jak już zrywać się, to do lotu. I tu niespodzianka, która gasi optymizm. Najczęstszym użyciem tego słowa jest sięganie po zwrot „ostatnie podrygi”, co eufemistycznie znaczy „ledwo zipać”, zbliżać się do nieuniknionego końca. 

***

Najpierw sprawa bloga. Czym są podrygi, każdy bloger wie. Po względnie krótkiej fazie natężonych natchnień, przychodzi uspokojenie. Stonowana regularność: pięć wpisów w miesiącu – taka jest moja norma. Pielęgnuje się łączność i blogerską tożsamość. Potem odrywa się człowiek na moment i jakby w niego leń wstąpił. Pługiem trzeba orać drogę na WordPress. Skrzydeł dodaje odzew (komentarze i statystyki), ewentualnie lajki. No, tym się jednak bloger nie wyżywi, więc najlepiej gdy ma motywację absolutną i długofalową. Bardzo bym chciała wiedzieć, po co ludzie piszą blogi.

Jak z wszystkim: blog może być czymś zastępczym. Antidotum na nadmiar wypracowań do korekty – „a figa! teraz sobie MNIE poczytajcie, wolno nawet wytknąć błędy!”. Może to być potrzeba katalogowania: „tu w jednym miejscu znajdziecie wszystko, co czytam, oglądam i myślę” – nie mój przypadek, bo jednak sporo puszczam mimo, nie wałkując. Zwłaszcza ostatnio. Ale porządny indeksik mam. Niedawno zrobiłam nawet wykaz wpisów nierecenzenckich (OBSERWACJE). Mediewiści obstają przy tym, że katalogowanie miał we krwi człowiek średniowiecza. Uwielbiał spisy i hierarchie. Czasy teraz takie, że wcale by mnie nie dziwiła fala nawróceń na modłę krzyża i miecza.

Z innych pobudek do pisania wskażę trzy, z którymi mi po drodze. Otóż, rzeczą nadrzędną, niewymagającą niczyjego aplauzu, jest chęć zobaczenia „co się myśli”. Może bruneci mają inaczej, ale blondynka musi napisać, by to ujrzeć. Dalej, instynkt żywicielski – nakarmić słowem świat. Co prawda światu się już przelewa, aż chlupie od orzeczeń i epitetów, ale człowiek-bloger ma jednak nadzieję, że jego wpis przebije miliard trzysta innych. Ku nasyceniu głodnych. Inna sprawa to ktoś bliski, dla kogo pisze się szczególnie (po cichu licząc na uwagę tysięcy, ale ten jeden ma twarz). I jak się Ktoś taki wykoleguje z życia, to wena mocno przysycha, a nawet rodzą się filozoficzne konstatacje: „psu na budę to wszystko!”.

Blogi są efemeryczne. Wiem, bo obserwuję znikanie. Ze smutkiem i westchnieniem zrozumienia. Niewykluczone, że ktoś – mylnie! – zgaduje suspens, że się zwijam. Otóż, bynajmniej. Nic nie jest wykluczone – może w trakcie podrygu zabraknie mi oddechu i słów, ale jestem starą podrygiwaczką, więc kijem przeganiać, a wrócę. Chyba że nie. Póki co blog działa jak wentyl. Potrzebuję go, by w roli życiowej się nie zagnieździć i nie skostnieć, by zamiast tylko uczyć pisania, sprawdzić, jak to jest pisać i mijać się z zamysłem.

Może ja nie jestem Picasso, ale bez rysunku się nie da. Schemat uwiarygodni każdą teorię. Poniższy objaśnia, że podrygi mogą być sprężynowe (elipsy), wertykalno-schodkowe i wektorowo-łamane. Koń jaki jest każdy widzi: sprężynki są najefektywniejsze, schodki taranują przeszkody, a łamane to coś więcej niż schizofrenia, to dwubiegunówka.

podrygi

Liczby. Tamaryszkowi zdążyły już trochę gałązki zdrewnieć, bo krzewi się od 24 marca 2011 r. (na WordPressie), a od 24 lutego 2010 – na bloxie (bloksie). W tym czasie powstało 290 tekstów (B – 58, W – 232). Komentarzy na wordpressowych Pre-tekstach zakwitło 3800. Większość wpisów dotyczy filmów, ale dzielnie się motywuję do pisania o literaturze. A prawdę mówiąc, czasem aż mnie rozsadza, by sobie coś poopowiadać całkiem z czapy. Niby tak miało być: film czy książka jako pretekst. Ale organicznie nie daję rady. Głupio mi przywoływać tytuł, któremu warto poświęcić esej, by potem dać nura w dygresje. Tymczasem – ciągnie wilka do lasu, a mnie do dygresji. Dlatego raz na sto lat piszę notkę o niczym, żeby sobie dogodzić.

***

Wierzcie lub nie, ale teoria podrygów blogowych sprawdza się na kilku innych płaszczyznach. Teoria – powtórzę – czyli założenie, że nie da się trwać constans, coś musi słabnąć, gorączkowo skakać jak rtęć w termometrze, by zastygnąć w pół gestu. I choćby chuchać-dmuchać, to cóż…
I właśnie żal napędza próby, mimo że po czasie i tak ma się wrażenie, że było przesądzone.

Życzę samych życiowych sprężynek. Tobie też.