Zapodział mi się gdzieś film: Moje życie beze mnie (Isabel Coixet, z Sarah Polley w roli głównej). A szkoda, bo niezły. Jeśli pożyczony, może kiedyś wróci. Próbowałam tradycyjną metodą – nie zadziałała. Święty Antoni widocznie oblężony prośbami. Zazwyczaj zagaduję żarliwie (choć on wie, że nie jest to żarliwość bezinteresowna), oddaję mu sprawę na kwadrans, po czym wracam do poszukiwań i trafiam. Przy filmie się nie sprawdziło, ale znalazłam inną zgubę: trafne zdanie.
Usłyszałam ze dwa miesiące temu. Dziś jak znalazł (nomen omen). A przy okazji mam pretekst do pre-tekstu. Jest nim rozmowa Grzegorza Miecugowa z Ewą Woydyłło emitowana w tv w programie „Inny punkt widzenia”. Dawno, w okresie przedbożonarodzeniowym w 2011 roku.
Panią Ewę Woydyłło darzę sympatią wierną i ufną. Sądzę, że nie trzeba przedstawiać, więc wspomnę tylko o tym, co mnie niezmiennie do jej sposobu myślenia przekonuje. Praktyczny optymizm. Otwarcie na zmiany i wiara, że one zawsze są możliwe, że jeśli coś trzeba zrobić z jakąś życiową kwestią, to działanie jest po naszej stronie. Mamy wpływ na to, by to, czego chcemy, zdarzyło się naprawdę. Jak mówię: cenię optymizm, i doceniam sztukę trzymania go w ryzach, bez szarżowania utopią.
Czytałam książki Ewy Woydyłło (Sekrety kobiet, W zgodzie z sobą), felietony, wywiady. Istnieje duża zbieżność między tym, co wypływa z jej specjalizacji (terapia uzależnień), a promowaniem określonej postawy życiowej, opartej – jak już powiedziałam – na sztuce przełamywania błędnego koła przekonań, nawyków, oczekiwań. I szalenie podoba mi się wdzięk i naturalność, z jaką o tym opowiada.
Bo proszę wziąć poprawkę na to, że jakoś tak już jest: kto smęci o beznadziei, o absurdzie i stu tysiącach powodów swego uzasadnionego wkurzenia na świat – temu łatwiej. Jeśli tylko mówi w miarę składnie, to niejeden mu przyklaśnie, bo… jest głębia w smutku („głębia dołka”). Jest wartość naddana („urojona”) w pesymizmie. I jest podejrzenie o naiwność (i ślepotę), gdy ktoś oświetla to, co jasne. We mnie są drobiny tej powszechnej podejrzliwości. Stąd potrzeba, by optymizm szedł w parze z prostotą – wtedy wierzę.
Cóż, rozmowa ciekawa, polecam. Znalazłam zdanie, którego szukałam. A opowiedzieć chciałam trochę o tym, co mnie śmieszyło i trochę o tym, co jako widz ufny i naiwny natychmiast postanawiam sobie przyswoić.
Śmieszna jest konwencja. Arcypoważny pan Miecugow, zadający pytania, na które odpowiadać na trzeźwo (i to przed szeroką publiką!) może ktoś niezwykle rezolutny. Ludzie pokroju tamaryszka (że się tak schizofrenicznie wyrażę) wymigaliby się lub poszli w zaparte. Proszę, oto pierwsze z pytań: „Jak żyć?”
[Ewa Woydyłło]: ” – Jak żyć? Dobrze. Co, gdyby przełożyć na język konkretny, praktyczny, bo pewnie pytającym o to chodzi, to tak żyć, żeby się nie wstydzić mówić o tym, co człowiek robi i przeżywa. (…) Wszystko, co robimy, a do czego nie chcemy się przyznać, najczęściej jest tym, co powoduje, że żyjemy źle”.
Pan Miecugow nie odpuszcza i dorzuca kolejną naiwną konstatację. To najwyraźniej jest obmyślone emploi, inaczej coś by pękło. Apogeum ma miejsce w 10 minucie [9`46″]. Gość zapewnia Miecugowa, że bardzo łatwo może wprawić go w zły lub dobry nastrój. Eksperyment dotyczy naszej podatności na słowa i wybrane przekonania. Na wieść o niechybnej (wcześniej czy później) śmierci pieska Miecugow smutnieje. Pochwała, że umie słuchać, a w dodatku nie wyłysiał, dodaje mu skrzydeł. Ad rem, próbka dialogu:
[Miecugow]: „- Czasem człowiek tak się zakałapućka w różne życiowe zaułki, że strasznie trudno się z tego wydźwignąć”.
[Ewa Woydyłło]: „Prawda. Omylność, popełnianie błędów jest ludzkie, errare humanum est. I jeżeli cokolwiek się zdarzyło, co nas wciągnęło w jakiś proceder albo w jakąś postawę życiową, która może nas krępować albo w jakimś momencie się przekonamy, że to nie jest właściwa droga to… znowu: jest fantastyczną rzeczą, że wszystko można zmienić. Człowiek może mieć 115 lat i pewnego dnia rano się obudzić, stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie…
[Miecugow]: „… jest nie tak, zaczynam od początku”.
[Ewa Woydyłło]: „Nawet nie od początku, od początku nie zaczniemy. Zaczynam od dzisiaj, od tego momentu. Właśnie myślenie, że skoro do tej pory szłam złą drogą albo niewłaściwie to życie wykorzystałam, albo siebie niewłaściwie traktowałam, czy kogoś, to… no to przepadło. (…) Zaczyna się wiele razy, ale najważniejsze jest, żeby zaczynać od momentu, w którym powstaje refleksja, skłaniająca nas do namysłu, do zastanowienia, do zweryfikowania własnych decyzji albo działań. (…) Przychodzi taki moment, kiedy mówię: nie, nie, nie, to mi nie służy albo tego się wstydzę, tego nie chcę. Od tego momentu trzeba to zmienić”.
Gra polega na tym, że prowadzący odwzorowuje myślenie katastroficzne, a gość próbuje je pacyfikować i ukonkretniać. Pan redaktor jest więc zasmucony, zdegustowany, zaniepokojony, przestraszony nawet i refleksyjnie pogrążony w szeregu różnych dylematów. – Polacy, im więcej mają, tym bardziej są skorzy do narzekań. Jesteśmy podzieleni jak nigdy. Doskwiera nam samotność, bagaż doświadczeń czy toksycznych relacji. Boimy się o jutro… W dwudziestej trzeciej minucie pada taka kwestia:
[Miecugow]: „Ale jeżeli ktoś jest przerażony kryzysem. (…) Będą padać firmy. Moja padnie. Na pewno moja padnie. Zawierucha światowa hula, nie mam najmniejszego wpływu jako jednostka na to, co się dzieje na rynkach światowych (…), grząsko jest wszędzie. Nie jestem sobie w stanie z tym sam poradzić…”
[Woydyłło]: (Uśmiech). „Odpowiedzieć panu? Nieprawda. Na kryzys światowy nie jestem w stanie poradzić, natomiast sam sobie na swój problem – jestem”.
I może nie tyle słowa, ile ta nieprzemakalność na kraczący ton robi na mnie wrażenie. Polecam zobaczyć ten uśmiech [22`23″ – 23`14″!!!]. Fenomenalne! Często jest tak, że przysłuchując się ciągowi narzekań i utyskiwań, odnajdujemy w nich kilka ziaren prawdy i empatia wciąga nas w zależność. Można inaczej. W cytowanej wyżej reakcji pani Ewy Woydyłło jest ździebełko dystansu, kilka szczypt wiary w swoje, uśmiech i – ważne! – pytanie: „Odpowiedzieć panu?”. Bo ostatecznie – nie ma powodu, by kogokolwiek z narzekań nawracać, by komukolwiek otwierać okno, kiedy się boi przeciągów.
Rozmowa w kawiarni „Antrakt” pełna jest takich zgrabnych piruetów. – A ja wcale nie jestem pewna, czy przeszłość była lepsza. To, co pan nazywa polskim marudzeniem jest cechą ludzką, dającą się racjonalnie wytłumaczyć i po swojemu zmodyfikować. A ja nie wiem, czy tak jest. A ja powiem tak: „ja bardziej optymistycznie myślę„.
„Większość ludzkich problemów da się sprowadzić do 5-6 spraw i one są do załatwienia. Nie ma nic gorszego jak zajmować się problemem, a co gorsza źródłami, przyczynami, powodami, bo wtedy grzęźniemy. Najlepiej jest zajmować się rozwiązaniem, czyli szukaniem wyjścia”.
Szukanie…
Zagubiło mi się Moje życie beze mnie, ale co tam. Zostało moje życie ze mną. Jakie by nie było, a mniemam, że nie musi być złe. Gdyby ktoś miał jakiś problem z szukaniem zguby, polecam świętego Antoniego, choć czasem zawodzi. Albo! Albo zajrzeć można na Manufakturę Radości i przeczytać przypowiastkę o serze, której ułamek parafrazuję.
Otóż zaginął SER. Rety! Straszne! Co teraz?! Bez SERA ani rusz! Martwi się Bojek i martwi się Zastałek. Wespół zespół biadolą i pomstują – że nie powinno tak być, że to niesprawiedliwość i hucpa! Zastałek ciągle czeka, aż zwrócą mu to, co utracił. Rozpamiętuje i syci swe poczucie krzywdy. Ale Bojek w końcu rozumie, że „stare przekonania nie doprowadzą do nowego sera”, więc zmienia je z rozdygotanym, lecz mężniejącym sercem. Zastałek dalej narzeka i czeka aż mu zwrócą stary SER, bo mu się należał. A Bojek szuka nowych korytarzy, znajduje okruchy, boi się jakby mniej, bo szukanie nowego przełamuje spleśniałe lęki. Czy rzeczywiście coś znajdzie? Szanse są i na pewno jest nadzieja.