Archiwa tagu: sąd

jeszcze nie koniec

Lea Drucker, Denis Menochet

Najświeższe filmowe poruszenie: film Xawiera Legranda. Dlaczego go przeoczyłam? Był w kinach między zimą a wiosną, a dla mnie zaistniał ledwie wczoraj. Można go już obejrzeć w telewizji lub na dvd. Jeśli ktoś – tak jak ja – nie musi oglądać w wakacje wyłącznie kina rozrywkowego, oto tytuł wart uwagi.

Fotos 1 (początek)

W izolowanej od życia sali rozpraw trwa przesłuchanie eksmałżonków w temacie opieki nad dwojgiem ich dzieci. Sędzina wysłuchuje obu stron. Za mało danych, by orzec, kto ma rację. Wszystko może okazać się inne niż się zdaje. Ukłon w stronę Farhadiego, który przed laty analogicznie rozpoczął swoje Rozstanie. Tam jednak rzeczywistość miała wiele warstw, bieg zdarzeń mógł podążyć w tę lub inną stronę, postaci przekonując w jednej scenie, budziły podejrzenia w kolejnej. Paradoksalnie: to, że w filmie Legranda role są rozdzielone, niczego nie upraszcza. Chodzi właśnie o to, że domniemana złożoność sytuacji pozwala zawiesić rozstrzygnięcia. Pozwala trwać niebezpiecznej sytuacji, odbiera słabszej stronie nadzieję, że można wyjść z potrzasku.

Sąd się nie spisał. A sekwencja przesłuchania – trwająca długo, ok. 20 minut – świetnie gra nastawieniem widza. Odizolowani od codzienności patrzymy na bohaterów jak na strony. Kto ma rację: drobna blondynka o zgaszonych emocjach, niemająca twardych dowodów na znęcanie się męża czy zwalisty mężczyzna, chcący praw do dzieci, możliwości współwychowywania syna (córka za moment skończy osiemnastkę). A może blondynka coś rozgrywa, nastawia dzieci przeciw ojcu, zawłaszcza je, by korzystając z uprzywilejowanej (?) pozycji matki, dopiec mężczyźnie, który ją zawiódł – odebrać mu wszystko. A może odwrotnie: mężczyzna kryje się jak wilk w owczej skórze w tej misiowatej niezgrabności. Przedstawia swoje wersje zdarzeń i jedno proste pragnienie – nie stracić syna – by legalnym orzeczeniem instytucji wciąż mieć dostęp do swej własności. Głowa rodziny nie odpuści, jeszcze wszystko będzie chodzić jak w zegarku (który on sam nakręci). Ku której wersji skłania ogląd zdjęcia? Ogląd sądu wcale nie jest wnikliwszy.

Fotos 2 (ucieczka i dybanie)

Denis Menochet, Thoms Gioria

Dwunastoletni Julien zadeklarował co prawda, że nie chce mieć nic wspólnego z „tym facetem”, ale to właśnie on jest na pierwszej linii frontu, gdy ojciec pojawia się, by wyegzekwować czas, do którego uprawnił go sąd. Może kilka pierwszych chwil w samochodzie wstrzymuje osąd. Mur niechęci ze strony dziecka. Próba przełamania dystansu, niełatwe przejęcie syna, z którym nie jest się na co dzień. Ciąg dalszy jest przerażająco oczywisty: Julien jest jak paczka do przechowania: odebrało się ją, posadziło w wygodnym miejscu, zwróci się na czas. Można na nią huknąć, wymuszać potrzebne informacje, można nie odpowiadać na pytania, wgapiając się w telewizor. Nie jest to apogeum zła. Napięcie buduje dramaturgia zdarzeń. Aż po moment, gdy jest już bardzo niebezpiecznie. Wtedy to, co uciążliwe objawia się jak stężona patologia. Dlaczego tak długo tyle sytuacji jest „do zniesienia”?

Jedna rzecz nabrać antypatii do ojca, druga – przyglądać się, jak rozgrywki dorosłych kaleczą dziecko. Strach i niechęć w oczach Juliena (Thomas Gioria). Bezradność – nie może nie przyjąć opieki, choć mu ona nie w smak. Nawet ten zabrany mu wolny czas budzi sprzeciw, a to niewiele wobec sedna sprawy.

Ukłon w stronę Niemiłości Zwiagincewa. Tam co prawda Alosza nie miał wsparcia w żadnym z rodziców. Był niewidzialny i niemy. Julien mógłby liczyć na matkę, gdyby ona miała siły liczyć na siebie. Obaj stłamszeni, mierzą się z własnym strachem.

Fotos 3 (samotność)

Thoms Gioria

Thomas Gioria… Jeszcze nie koniec zdobył pulę nagród (Wenecja, San Sebastian) – w kategoriach: film, reżyser, debiut. Opowieść rozgrywa się kameralnie, bez spektakularnych scen (poza finałem), więc jej siłę tworzą aktorzy. Pierwszoplanowe trio: Denis Ménochet, Léa Drucker i – w roli syna – Thomas Gioria. Niesamowicie rozgrywa to Legrand, pierwszorzędnie odgrywają to aktorzy. Sceny niemych konfrontacji, strachu, tłumionej agresji. Zwłaszcza twarz Juliena zapada w pamięć. Gdy wyszukiwałam informacji o młodym aktorze, wyskoczyły jego zdjęcia z gali – jaki kontrast z twarzą znaną mi z filmu! Roześmiany, beztroski, nieskrępowany. Pozafilmowy komentarz do pozbawionej tej swobody postaci Juliena. 

Napięcie między trojgiem głównych postaci odsuwa na drugi plan pozostałe. Lecz drugi plan to nie żaden drugi sort, też przeprowadzony znakomicie. Skoro główne postaci nie mogą się wykrzyczeć, to i osoby towarzyszące tragedii nie wypowiadają się wprost. Nie wiemy o nich wiele, ale widzimy, że są sytuacją naznaczeni. Córka wchodząca w dorosłość szybkim krokiem uciekiniera. Siostra głównej bohaterki – zdeterminowana bardziej niż ofiara (bezradna, bo poza tragicznym trójkątem). Rodzice Antoine`a, czyli dziadkowie Juliena, wściekli na syna, że tępy i destrukcyjny, i że przez niego tracą wnuka.

Zniuansowana jest też postać Antoine`a (ojca/męża). Coś jednak gasi we mnie potrzebę rozumienia jego słabości. Bo tak jak na rozprawie z początku filmu – można się rozczulić złożonością sytuacji, a czasem lepiej widzieć prosto i nie niuansować winy, gdy w obiegu jest przemoc.

Jeszcze nie koniec (Jusqu’à la garde) – reż. Xavier Legrand, Francja 2017

Subtelność

Subtelnosc

Subtelność pojawi się w polskich kinach latem. Krótko mignęła na przeglądzie filmów nagradzanych: WIOSNA FILMÓW. Zacznę więc od tego, kogo nagrodzono i za co. W Wenecji Fabrice Luchini zdobył za rolę sędziego Racine`a Puchar Volpi, a Sidse Babett Knudsen za rolę jego muzy, doktor Ditte, otrzymała Cezara. Gdyby istniała taka instancja, która honoruje aktorskie duety, tych dwoje miałoby spore szanse.

Wyznaję (by nikt mi tego nie zarzucił, bo przecież nie udaję bezstronności), że Luchini jest moim francuskim ulubieńcem. Pan Jourdin z Zakochanego Moliera, Germain, nauczyciel literatury w U niej w domu, Serge, aktor-mizantrop z Moliera na rowerze. Role są różne, Luchini ten sam. On nie z tych, którzy w jednym filmie są intelektualistami, w drugim szefami mafii, w kolejnym wyuzdanymi skandalistami. I nie o wąskim emploi tutaj mowa. Bo Luchini pewnie mógłby wyzwanie podjąć. Ale potrzeby takiej nie ma, skoro subtelną grą ma do przekazania ogromną skalę tęsknot, obaw, aspiracji i zagubień, w które wikłają się jego postaci. Gdy pierwszy raz oglądałam film, w którym grał, Luchini wydał mi się nieco karykaturalny. Z naiwnie bezbronnym uśmiechem, z powagą, która aż śmieszy, z niedoborem spontaniczności i luzu, bez genu gwiazdorskiej zgrywy, jakby amator. Tymczasem mistrz. Wchodzi w każdą ze znanych mi kreacji jak najprościej. Jak człowiek znikąd. Złamany, bo coś mu tam nie wyszło lub ugrzązł na mieliźnie. Z nadziejami, które wydają się na wyrost, więc nic dziwnego, że zamiast sunąć lekkim krokiem, włącza czujność i zgodę na ewentualną porażkę. Choć do końca, nawet z poczuciem własnej śmieszności, gra o najwyższą stawkę. Na przykład o miłość lub rację.

W Subtelności jest sędzią orzekającym w trudnym procesie. Po pierwsze: trzeba ustalić, czy aby na pewno ojciec przyczynił się do śmierci 17-miesięcznej córeczki. Po drugie: słyszy, jak o nim plotkują koledzy, więc czuje się rarogiem. Po trzecie: wśród ławników pojawia się Ditte, która podoba mu się bardzo (w której zakochał się przed kilku laty, lecz nie wywalczył jej wzajemności). I jak tu trzymać trzy sroki za ogon, skoro dopadło go grypsko?

Polski tytuł jest trafiony. Francuski, o ile nie ma podwójnego dna, odnosi się do sędziowskiego stroju. A w subtelności sedno.

Pojawiają się na starcie różne tropy, lecz nie mogą się wybić na plan pierwszy. Choćby motyw sądowej rozprawy. Tak wiele zależy od przysięgłych, a oni są przypadkowi. Ten ma gen podrywacza, tamten plotkarza, w dodatku sędzia esemesuje z ławniczką. Cienka linia wyznacza granicę procedur. Jeśliby ktoś pomyślał, że to francuska wersja Dwunastu gniewnych ludzi, musi zgasić oczekiwania. Tylko poniekąd. Sędzia Racine na spotkaniu z ławą przysięgłych wtajemnicza w ograniczenia. Dotrzeć do prawdy niełatwo. Zna ją oskarżony. Reszta jest domniemaniem. Chodzi więc o to, czy istnieje możliwość niewinności i o to, by zabrać głos w sprawie tego, co wolno a czego nie. Margines przypuszczeń można lekko zwęzić, ale nie da się go zmienić w szeroki trakt oczywistości.

Może więc jest to opowieść o teatralności sądowych procesów. Do pewnego stopnia – owszem. Córka Ditte, bezpośrednia siedemnastolatka, nazywa sąd sceną, co dziwi Racine`a. Nie oponuje jednak, bo czyż nie można tak nazwać sytuacji, w której z jednej strony mamy „widownię”, z drugiej przebranych w kostiumy występujących? I kwestie powtarzane ze zgodnością równą aktorskiej recytacji. 

Można uznać, że jednym z tematów jest odmienność generacji. Ditte ma 45 lat, sędzia jest od niej starszy, oboje – choć budzą w sobie świeże uczucia – są z generacji niewiosennej, innej niż ich dzieci. Trzeba dodać, że nie tyle o wiek chodzi, co o galaktykę i orbity, po których ludzie krążą. Nastolatka emanuje takim luzem, bezpardonowością, spontanicznością, pewnością siebie i przenikliwością, że pozostaje tylko ustąpić jej pola. Bo choć nonszalancja, z jaką przerywa rozmowę, by odebrać SMS-a, może przyprawiać o zawrót głowy, jest znakiem czasu i jednak stemplem niepodważalnej racji.

Nade wszystko zaś film opowiada o pięknie subtelnej obecności, za którą tęsknimy, bo nadaje życiu sens. Historia miłosna, jeśli w ogóle można zakwalifikować relację między sędzią a panią anestezjolog do tej kategorii, jest utkana z delikatności. Paradoksalnie – w tym tkwi jej siła i ciężar. Zaczęło się, gdy Racine – po wypadku, na OIOM-ie – doświadczył czułych dotknięć i ciepłych spojrzeń opiekującej się nim Ditte. Subtelność nałożyła się na emanację piękna i kobiecości. Dotyk i jasna aura. Tylko tyle, za mało, by pozwolić sobie na snucie planów, a wystarczająco, by mieć w pamięci i to w tych często używanych skrytkach. 

Los sobie stroi żarty, zbliża ze sobą tych dwoje i narzuca im ograniczenia. Rozprawa ma trwać tylko kilka dni, role, jakie w niej odgrywają, raczej utrudniają wskrzeszenie naturalnej relacji. Lecz nie doszukujmy się w Losie złośliwości, bo on się chętnie daje pokonać tym, którzy znajdą na to sposób. Sidse Babett Knudsen jest tutaj zjawiskowa i rozgrywa swoje bezbłędnie.
A naprawdę jej rola osadzona jest w drugim planie. Czekałam aż będzie mogła wybić się na plan pierwszy, lecz nawet wtedy, gdy mówi najgłośniej, mówi spojrzeniem, uśmiechem i sukienką z jasnej koronki. 

Sukienka jest ważna, tak samo jak czerwony szalik Racine`a. Ditte twierdzi, że jest okropny, bo ekscentryczny, sędzia zaś, że to świetny kamuflaż – wszyscy patrzą na czerwień, on może za szalikiem się schować. Świetnie ograny rekwizyt. Podobnie jak wszelkie (wyłapałam kilka, węszę, że jest ich więcej) aluzje do biografii aktorów. Gdy mówią o swoich postaciach, dodają im coś od siebie (np. kopenhaskie korzenie Ditty). 

Po seansie nie do końca wiadomo, o czym był film, bo żaden wątek nie zdobył rangi pryncypalnej. Nie będę więc upierać się przy historii Racine`a i Ditte. Ale wyszłam wzruszona subtelnością tęsknoty za kimś, kogo chcemy mieć przy sobie, bo jego spojrzenie nadaje wagę naszym czynom i myślom. Tym, że ta szczypta subtelności zmienia totalnie wszystko.

Subtelność (L’hermine), reż. Christian Vincent, Francja 2015

***
Taki traf, że piszę o filmach spoza głównego obiegu, lekko żałując, że gdy nadejdzie ich czas, wszystko, co napisałam pokryje już kurz. Taki los. Akurat to mnie porusza.

wiosna filmów