Archiwa tagu: Sławomir Koper

gwiazdy

Sławomir Koper, Gwiazdy Drugiej Rzeczypospolitej, Wydawnictwo Bellona 2013 

Po Dobrych manierach w przedwojennej Polsce Marii Barbasiewiczowej sięgnęłam po Gwiazdy Drugiej Rzeczypospolitej Sławomira Kopera. Od savoir-vivre`u po estradę. Od bon tonu po skandale. No ale czy to rzeczywiście jest tak daleko od siebie? Iluż gwiazdorów, ileż gwiazd uchodziło za wzór szarmancji i elegancji! A ci, którzy szukali przykładów jak być akuratnym i lubianym, jak się ubrać, ostrzyc, umalować, mogli sięgać do poradników bądź podpatrywać na ekranie lub podczas rewii swoich ulubieńców. Albo czytać o nich w prasie, w której serwowano czasem dania pikantne, lecz ceniono potrawy na słodko. Zależy od emploi artysty. Zula Pogorzelska („najlepsze nogi Warszawy”, wykonawczyni piosenek: Ta mała piła dziś i Ja się boję sama spać) była w typie zadziornym, ale „nasza Jadzia kochana” Smosarska już raczej wzięta z monumentu. Bodo śpiewał co prawda, że już taki z niego zimny drań, lecz znał pięć języków, zbierał znaczki, kochał swego pieska i Mamusię. A Aleksander Żabczyński podobno „był tak dobrze wychowany, że nawet otwierając puszkę sardynek, wcześniej pukał trzy razy w wieczko”. 

Gwiazdy Drugiej Rzeczypospolitej

Temat jest wdzięczny i kipi od bogactwa. Bo to i czar minionych lat, i świat artystów, dramaty, melodramaty, skecze – tyleż sceniczne, co spoza kuluarów. To się musi dobrze czytać i rzeczywiście pochłania się migiem. Moje tempo spowolniło podglądanie starych filmów na You Tubie. I porządkowanie sobie w głowie informacji dotyczących X muzy. Lektura była więc pożyteczna i przyjemna. A jednak do admiratorów serii książek Sławomira Kopera nie dołączam. Mam trzy zastrzeżenia.

Pierwsze dotyczy (zapewne uzasadnionej ofertą wydawcy) ambicji, by opisać wszystko, ale w odcinkach. Że w jednym woluminie zmieścić nie sposób? Nie sposób. Każdy z bohaterów zasługuje przecież na odrębny tom. Ale skoro już rozdzielamy temat elit-artystów na warstwy, to niedobrze, gdy logika ustępuje interesom. Kupuję tytuł Gwiazdy Drugiej Rzeczypospolitej, ale nie będzie w nim Hanki Ordonówny, Adolfa Dymszy, Jana Kiepury, Miry Zimińskiej, Heleny Grossówny, Leona Schillera czy Juliusza Osterwy, bo trafili do innych tomów. A to o wpływowych kobietach, a to o reżyserach, a to o tych, co mieli zawiłe losy z powodu wojny etc. Te podziały są sztuczne. I wcale nie jest tak, jak tłumaczy autor, że dzięki temu uniknął powtarzania. Powtórek i tak sporo (nawet w skali jednego tytułu, między rozdziałami). Działa tu mechanizm serialu: jedno smakowało, kup następne.

Drugie zastrzeżenie dotyczy  maniery wyszukiwania pieprzu na siłę. Rozumiem, że pierwsze tomy serii zaczynały się od słów „życie prywatne (elit)…”, więc zaglądanie za kurtynę, za firankę, za parawan zostało zaprogramowane z myślą o szerokim targecie odbiorców. Nie kupuję. Zwłaszcza, że całkiem sporo tu rzetelnej wiedzy, wyczucia kontekstów, sięgania do źródeł. Dobry materiał, przyprawiony mruganiem (kto mógł się poznać na urodzie jakiegoś chłopca jak nie Lechoń czy Iwaszkiewicz?) i budzeniem sensacyjnych klimatów na siłę (dlaczego Bodo miał tak mało kobiet, a w życiu Smosarskiej mężczyźni pojawili się dopiero, gdy była po trzydziestce?).  Przeszkadza mi łączenie czegoś, co lepiej czułoby się oddzielnie. Nie wzywam bynajmniej do powagi. Raczej do tego, by nie łapać zbyt wielu srok za ogon.

Trzecia sprawa to publicystyczne zajawki polemik, którym zarzucam właśnie ową zajawkowość. To nie jest publikacja, w której byłoby miejsce na szeroki oddech komentatorski. Skrót jest olbrzymi. I ni stąd ni zowąd autor dorzuca prztyczek pod adresem kogoś, kto jakiś błąd rzeczowy gdzieś popełnił (to treść na przypis, nie akapit) albo uogólnioną sentencję, że nie można oceniać czyichś występów podczas wojny (mimo oficjalnego bojkotu scen mających aprobatę Niemców), bo różne mogły być powody tego rodzaju wyborów. Z grubsza się zgadzam. Drażni mnie zmienność tej postawy (sugerujemy podteksty przy Mankiewiczównie, zacieramy przy Fertnerze). I to, że jeśli już podejmować temat, to głębiej albo wcale. 

OK, koniec zrzędzeń. Jeśli ktoś poczuł znużenie, to nie jest sam, Bodo też uważa, że czas się wlecze (...pierwsza, druga, wpół do trzeciej, do dziewiątej jeszcze tyle, tyle godzin…).

Eugeniusz Bodo i Aleksander Żabczyński to rozpoznawalni dziś bez trudu amanci przedwojennego kina. Bohaterkami pierwszoplanowych ról były Jadwiga Smosarska i Tola Mankiewiczówna (jedyna w tym towarzystwie pani o naprawdę szkolonym głosie, pierwsza i podobno niezrównana wykonawczyni Walca François). Znane nazwiska to również: Loda Halama i Zula Pogorzelska. Dla mnie odkryciem był Konrad Tom (aktor, scenarzysta, reżyser, mąż Zuli P.). Zabłąkał się tu Stefan Jaracz – wielki, tragiczny, przełamujący wszelkie kategorie. Bo to i aktor molierowski, ale nade wszystko aktor dramatów romantycznych, niezrównany odtwórca postaci chłopskich, rzucających wyzwanie losowi,… i wielokrotny Napoleon. Z pewnością gwiazda, choć nieco dziwi jego samotna obecność wśród rozśpiewanych artystów spod patronatu Qui Pro Quo czy Morskiego Oka. I jeszcze jednej postaci poświęcony został cały rozdział: Antoniemu Fertnerowi! To on był bohaterem pierwszej polskiej fabuły: Antoś po raz pierwszy w Warszawie (1908). Kino nieme. Ale w dźwiękowym też radził sobie dobrze, choć na ogół na drugim planie. Grywał tatusiów niesfornych panienek (Ada, to nie wypada i Zapomniana melodia). Grubiutki, jowialny, uśmiechnięty. W Zapomnianej melodii jest fabrykantem z branży kosmetycznej – właśnie wynalazł recepturę na czekoladowe mydło. W obawie przed konkurencją wyuczył się wzoru na pamięć… i zapomniał. Oczywiście, w odzyskaniu pomoże mu melodia. Ta sama, do której miłosne słowa wyśpiewuje Żabczyński (już nie zapomnisz mnie…, melodia ci nie da zapomnieć…). Antoni Fertner ma swój własny tekst i ja go sobie nawet razem z nim mogę zanucić: „O-le-jek, weź wonny i lej, prze le-jek….., ha-dwa-o, kakao, już wiem!, pamiętam, okey!”

Chętnie przeczytałabym więcej o innych z drugiego szeregu, a przecież pierwszej wielkości aktorach. Nie ma ich w tym tomie, ale nazwiska wymienię: Mieczysława Ćwiklińska, Michał Znicz, Stanisław Sielański, Jadwiga Andrzejewska. :)  

Poniżej składanka obrazów z pierwszym amantem starych filmów, ze wspomnianą piosenką w tle.

Zresztą: myślę, że jeszcze jeden klip z panem Aleksandrem będzie tu na miejscu. Jest w końcu oficerem z Poznania, to mu się należy takie wyróżnienie. Walczył dzielnie pod Monte Cassino, a w czasach, gdy jeszcze nie trzeba było walczyć, równie dzielnie co pół roku odmalowywał klatkę schodową kamienicy, regularnie zapisywaną wyznaniami przez jego fanki. (Trzeba samemu wyłączyć reklamę, a potem kontemplować dłoń Madame).