Archiwa tagu: Ursula Le Guin

ja i mój cień

Ursula Le Guin, Czarnoksiężnik z Archipelagu, tłum. S.Barańczak, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2010.

Przeczytałam, bo mus. Aż nie dowierzam, że naprawdę mi się podobało.

Świat literatury fantasy to moja czytelnicza terra incognita. I nie ma nic dziwnego w tym, że nie wszystko mnie przyciąga. Fantasy jest najwyraźniej naładowane czymś, co już w sobie mam, bo niczym katoda aniony (anoda kationy) odpycha mnie zdecydowanie i na poziomie intuicji.

Wiem, że czytać trzeba z akceptacją pewnego kodu. Nie narzekać na brak eseistycznej ekwilibrystyki albo reporterskiej faktografii, biograficznej bądź obyczajowej zgodności z realiami. Wiem, ale to dla mnie trudne. Czytam z przymrużeniem oka, z potakiwaniem głową…tak, tak, czarodzieju, pokonaj smoka, bo zły. Starcie dobra ze złem wywołuje podejrzliwą gęsią skórkę, by nikt mi nie wmawiał, że triumf dobra (wspartego męstwem) jest oczywisty.

Jak ta dorosłość jest obwarowana racjonalizmem! Tymczasem Ursula Le Guin, mistrzyni gatunku, nie tylko pisze o magii, ale magicznie przemienia sceptyka w (może jeszcze nie entuzjastę, ale…) admiratora jej opowieści. Dodam, że Czarnoksiężnik z Archipelagu znajduje się na liście lektur polecanych w akcji Cała Polska czyta dzieciom. Adresat: czytelnik powyżej 12 lat. Zgadza się, powyżej – i jako duże dziecko, starsze od dorastającego bohatera i niedysponujące żadnym czarodziejskim rekwizytem, wyznaję, że wszelkie powątpiewania porzuciłam w czwartym rozdziale. Gdy tylko pojawił się cień.

Kraina Ziemiomorza

Klasyka fantasy: mamy równoległy, obmyślony w detalach świat.  Archipelag dziewięćdziesięciu wysp (może i więcej, wszystko zależy czy króluje przypływ czy odpływ). Można by nakreślić mapę, a miejsc szczególnych jest kilka. Wyspa Gont (stąd pochodzi bohater, potocznie zwany Krogulcem, a prawdziwe jego imię, tajemne, będące z nim tożsame to Ged) – sławna z korsarzy, złodziei kóz i czarnoksiężników. Na tych ostatnich popyt jest w całym Archipelagu.
Dalej:  Re Albi, gdzie mieszka pierwszy mistrz magii – Ogion, który uczy Geda cierpliwości i pokory (mało skutecznie). Wreszcie wyspa Roke – tu czarodziej na czarodzieju: dziewięciu mistrzów i na pęczki adeptów. Na Pendorze mieszkają smoki, na wyspie Osskil jest tajemniczy kamień Torrenon, a na skalistej bezimiennej wysepce mieszka dwoje zagubionych na bezludziu staruszków. Jeśli popłynąć zdecydowanie na wschód, dotrzemy na Rubieże, a tam – proszę Państwa! – tam to już nic tylko woda bezkresna aż po kres (!) świata, o ile taki jest.

Są przygody i czary.  Ale to tylko skafander (znaczy: wierzchnia przykrywka), najistotniejsze rozgrywa się w nas.

Taka magia to ja rozumiem, biorę na wynos!

Magia nie jest wyczarowywaniem dziwów. Wymaga cierpliwości i skupienia. Iluzja to ledwie rekwizyt, istotą magii jest dojrzewanie i docieranie do prawdy. A to przemienia, przeobraża i nas, i świat. Adeptem czarnoksięskich umiejętności może być każdy, kto szuka w życiu sensu. Księgi psychologiczne powinny czerpać ze stronic Le Guin garściami.
Mistrzowie przestrzegają, by mądrze korzystać z własnej siły, bo nadużycie osłabia.

(…) czary to nie gra, w którą bawimy się dla przyjemności albo własnej chwały. Pomyśl o tym: o tym, że każde słowo, każde działanie naszej sztuki wypowiadamy i wprowadzamy w ruch na korzyść albo dobra, albo zła. Zanim przemówisz albo uczynisz cokolwiek, musisz znać cenę, jaką trzeba zapłacić. (s.35)

Jako chłopiec Ogion myślał, jak wszyscy chłopcy, że bardzo przyjemną igraszką byłoby przybieranie za pomocą sztuki magicznej  dowolnego kształtu, postaci człowieka czy zwierzęcia, drzewa lub chmury, i bawienie się w ten sposób w tysiąc różnych istnień. Lecz jako czarnoksiężnik poznał cenę tej igraszki, cenę, jaką jest ryzyko utraty własnego ja, przegrania prawdziwego istnienia. Im dłużej człowiek pozostaje w cudzej postaci, tym większe jest ryzyko. (s.164)

Myślałeś, będąc chłopcem, że mag to ktoś, kto potrafi uczynić wszystko. Tak i ja niegdyś myślałem. Tak myśleliśmy wszyscy. A prawda jest taka, że im bardziej poszerza się jego wiedza, tym bardziej zwęża się droga, którą może on kroczyć; aż wreszcie niczego już nie wybiera, lecz czyni tylko i wyłącznie to, co musi czynić… (s.97)

Genialna (choć prosta) myśl: móc wszystko wcale nie jest tym, co prowadzi do celu. Dopiero wsłuchanie się w siebie i odrzucenie możliwości – w geście utożsamienia się z tym, czym jesteśmy – daje wolność. Paradoksalnie, wolność ma smak konieczności i pewności wybranych rozwiązań.

Szalenie ważne w świecie Ursuli Le Guin jest rozpoznawanie imion. Kto zna prawdziwe imię człowieka (również swoje), roślin, zjawisk…, ten zna ich istotę. A wiedza ta oznacza więź, i wpływ, i iluminację.

Co to za ziele przy ścieżce?
– Słomianka.
– A tamto?
– Nie wiem.
– Czworolistek, tak to nazywają. (…)
– Jaki jest z niego pożytek, Mistrzu?
– Żaden, o ile wiem.(…) Gdy poznasz czworolistek we wszystkich porach roku, jego korzeń, liść i kwiat, gdy poznasz go po wyglądzie, zapachu i nasieniu, wtedy będziesz mógł nauczyć się jego prawdziwego imienia, bo będziesz znał jego istotę: a to więcej niż pożytek. Ostatecznie, jaki jest pożytek z ciebie? Albo ze mnie? Czy góra Gont jest użyteczna? Albo Morze Otwarte? – Ogion maszerował dalej chyba z pół mili, po czym odezwał się wreszcie: – Aby słyszeć, należy milczeć. (s.28)

Kulminacją wszelkich przygód jest tu walka Geda z Cieniem. Zmierzanie się z bezkształtnym, niebezpiecznym złem, które raz uwolnione rozbudza w nas lęk, niepewność siebie, wahanie. Instynktownie uciekamy przed tym, co nas przeraża. Wygrana wymaga natomiast zamiany ról: gdy z ściganego stajesz się tym, który szuka konfrontacji. I gdy rozpoznasz w olśnieniu, że cień nosi twoje imię – że słabość jest nierozłączna z mocą.

Jestem związany z tym ohydnym, okrutnym stworem i będę związany póty, póki nie poznam słowa, które go ujarzmia: jego imienia. (s.208) (…) Głośno i wyraźnie, naruszając odwieczną ciszę, Ged wymówił imię cienia i w tej samej chwili cień przemówił bez warg i bez języka, wypowiadając to samo słowo: „Ged”. I dwa głosy były jednym głosem. Ged wyciągnął przed siebie ręce, upuszczając laskę, i objął swój cień, swoje czarne ja, które jednocześnie sięgnęło ku niemu. Światło i ciemność zetknęły się i połączyły, stając się jednością. (s.233)

***

I na koniec: otóż wcale nie dla dzieci lub nie tylko. Na wewnętrznej stronie okładki, już po własnej lekturze, dostrzegłam wyznanie Stanisława Lema: „Żywię dla Czarnoksiężnika szczególny sentyment. Jest to jedyna pozycja amerykańskiej fantasy, która wzbudziła mój szacunek (…). Gdyby nie Czarnoksiężnik z Archipelagu, uznałbym się – wobec współczesnej fantastyki bajeczno-magicznej – za ślepego wobec kolorów. Ursula Le Guin pomogła mi swoją powieścią odzyskać wiarę zarówno w żywotność fantastyki amerykańskiej, jak i w moją wrażliwość na jej uroki.” Nadal nie uważam, bym mogła radykalnie zwiększyć częstotliwość sięgania po fantastykę. Ale uprzedzenia się rozkruszyły.


ANEKS

Może się wydawać, że ogień przygasa, bo na blogu przerwy się wydłużają, więc informuję, że mimo wszystko żar pozostał. Maj jest dla mnie miesiącem niewdzięcznym. Roboty mam po uszy i po dziurki w nosie. Ale gdy sytuacja się znormalizuje, przyjemność pisania zajmie na powrót swoje uprzywilejowane miejsce. :)