(cd poprzedniej notki) [Dziś – terra incognita, gatunki, z którymi mi nie po drodze, choć to jeszcze nie przesądza o wrażeniach z seansu. Kino akcji i science fiction – akcję śledziłam nieporuszona emocjonalnie, sf mnie wciągnęło (lecz nie będę udawać, że dorównuję androidom lub że je ogarniam). To preludium zapowiada, że opowiem o tych filmach z perspektywy widza-gapy.]
Ex Machina, reż. Alex Garland, USA 2015
Za górami, za lasami, w czasie nieokreślonej przyszłości, ale może już jutro, rozgrywa się spektakularna przygoda. Młody programista Caleb wygrywa konkurs, a tym samym zaproszenie do pracowni naukowca prowadzącego badania nad sztuczną inteligencją. Nie wie w jakiej roli. Domysły rozminą się z rzeczywistością. To, co zastanie, przejdzie jego oczekiwania. Czy warto było? – tego nie wie nikt.
Zaczyna się od raju, który ludzie próbują podrasować. By dotrzeć do centrum eksperymentu, trzeba dolecieć wynajętym samolotem. Caleb podpytuje pilota, rozglądając się po bajecznym krajobrazie: – Kiedy dolecimy do posiadłości prezesa Nathana Garricka? – Ależ lecimy nad nią od ponad dwóch godzin – odpowie z pobłażaniem pilot. To moja ulubiona kwestia, choć o niczym nieprzesądzająca. Facet ma działkę jak kontynent. Eden: zielone wzgórza, rzeka, góry i łąki, przestrzeń i bezmiar. Co tu poprawiać? Wszystko jest już nieskończenie doskonałe. A jednak: człowiek – istota eksperymentująca. Samolot ląduje w miejscu odległym od posiadłości, dalej trzeba wędrować o własnych siłach. Dotrzeć do niepozornego muru, za którym kryje się najnowocześniejsza technologia. Inteligentny dom, w którym wszystko jest zautomatyzowane, na kartę dostępu. Ktoś może powiedzieć, że tu dopiero zaczyna się raj. Ale składam veto: tu raj się kończy, tu wszystko ma podszewkę jakiegoś potencjalnego krachu, mega awarii czy innej kolizji sił.
Dwóch facetów i androidka Pierwszy, czyli prezes – popija w samotności. I w ogóle kilka jego posunięć i kwestii sugeruje, że to może być „bad guy”. Inteligentny i kreatywny, kumpelski i życzliwy, ale sprytem podszyty i obrośnięty. Stworzył sztuczną inteligencję. Sprowadził Caleba, by przeprowadził na niej test (test Turinga nie wystarczy). Podejrzewam go o najgorsze. Nawet o to, że sam jest androidem. Nakręcam się zupełnie niepotrzebnie, zmotywowana raczej wyobraźnią niż przesłankami.
Drugi facet to Caleb. Jego perspektywa jest tą główną, którą śledzimy. Czyli: gość więcej się domyśla niż wie. To nim się tutaj pogrywa (tak, tak – obie strony chcą trzymać stery: twórca androidów i one same). Powinien wierzyć Nathanowi, który analizuje jego relację z Avą, czy raczej Avie, która zasiewa w nim nieufność do Nathana?
Androidka (a nawet androidki) jest w centrum. Ma dziewczęcą twarz i ciało transparentne, odsłaniające metalową konstrukcję. Abażurowa uroda. Podoba mi się. Nie znam się na androidach, więc to, że mogą sobie zakładać imitację ludzkiej skóry i wyglądać człowieczo bardzo mnie intryguje. I może nawet słusznie. Bo ostatnia scena filmu odsłoni, że w tym właśnie szkopuł: androidy niedostrzegalnie wtapiają się w świat śmiertelników. Jak je rozróżnić?
Caleb zajmuje się najpierw właśnie tym, czy sztuczna inteligencja jest wystarczająco dobra. O nie, pytanie czy android czuje to niższy poziom pytań. Wyższy bada, czy android umie udawać uczucie i manipulować uczuciami człowieka. Na mój rozum chodzi właśnie o to. Film przygląda się ludzkiej fascynacji inteligentną technologią. Osłabionej czujności motywowanej zauroczeniem i ufnością. Dlatego Ex Machina zazębia się z ubiegłoroczną historią Theodore`a, zakochanego w systemie operacyjnym o głosie Scarlett Johansson (Ona). Tam głos, tu wdzięk, sylwetka, cudne oczy… i osobowość. W filmach s-f roboty mają ciekawszą osobowość niż ludzie. Czy to znaczy, że tęsknota za androidami (i innymi technologicznymi bytami) może okazać się zaraźliwa, ekspiacyjno-kompensacyjna? Ano może.
***
Morał – po obejrzeniu Gunmana i Ex Machiny – jest taki: laik widzi inaczej. Laik to ja. Jasne, że wiem, co to kino akcji i co to science fiction. Mogę wyliczyć cechy rozpoznawcze i nie oczekuję naiwnie, że film gatunkowy zaspokoi potrzeby z innej półki. Akcja daje akcję, s-f technologię i przyszłość. A jednak mój odbiór jest jakiś zawiany. Najciekawsze wydaje mi się to, co dla twórców było chyba nieistotne.
Gunman: Najlepiej pamiętam dziecko, którego w filmie w ogóle nie ma. Gdy Jim Terier (Sean Penn) odnalazł po ośmiu latach swą ukochaną, ona wraz z Feliksem finalizowała proces adopcyjny. Ten ruch miał (w rozumieniu scenarzystów) stworzyć przeszkodę w odzyskaniu Anie, miał urzeczywistnić związek, który Terier zamierzał rozbić. Od tego momentu czekam, co się stanie z dzieckiem, któremu coś obiecano. Wiem, że po pięciu minutach sprawa się dezaktualizuje, bo Felix ginie, więc i dziecko nie jest już nikomu potrzebne. Zresztą bohaterowie ciągle są pod ostrzałem. Ale gdy w ostatniej scenie widzę Anie opiekującą się dzieciakami w Kongo, to myślę sobie: ale lipa! A gdzie tamto dziecko? Jakie dziecko? Normalny widz nie pyta o coś, czego nie było. Ex Machina: Po co komuś tyle zielonej przestrzeni, skoro cały czas siedzi w domu? Rozumiem, że górskie doliny i szczyty, pasma zieleni, błękitu i jasności służą odizolowaniu siedziby naukowca od świata cywilizacji. Gdy docieramy do domu, liczy się tylko zdalne sterowanie, światełka i ekrany. Śmieszny jest ten płot, który odgradza dwie rzeczywistości. Ok, naukowcy i androidy to niekoniecznie typy górołazów. Ale ja sobie myślałam o tym, ile tam za płotem marnuje się przestrzeni. Że ona sobie jest, jak nieprzydatna, zbędna scenografia, która miała zagrać, ale wybrano coś łatwiejszego do ujęcia. Miłośnik filmów s-f powie, że dzielę włos na czworo i skupiam się na tym, co zbędne.
Bo mam na nosie inne okulary, inne filtry. To działa również w innych kierunkach. To znaczy: zawsze najlepiej rozpoznajemy konwencje, które mamy już we krwi. Jak mówił inżynier Mamoń: podobają nam się piosenki, które już znamy. Filmy podobne do obejrzanych. W ogóle: to, do czego mamy klucz lub odpowiednie okulary.
zawsze właściwych okularów – życzę – żeby widzieć wyraźnie lub mgliście (zależy) żeby widzieć to, co bliskie lub to, co w oddali (zależy) żeby dowolnie dobierać oprawki (też zależy) i w ogóle: by patrzeć na Tu i Teraz, nie zapominając o ewentualnej „podszewce”. Pozdrawiam świątecznie :)